Nie mam życia - mam popkulturę.
Więc piszę subiektywne recenzje filmów, seriali, sztuk teatralnych a czasem i długie lewackie ranty.
Zapraszam serdecznie.
🎥
Praca została nagrodzona w konkursie literackim "Splątane Nici 2019" organizowanym przez @g...
Czyli: Naprawdę, nie żyjemy w takim społeczeństwie.
Ok, więc od razu tu na wstępie zaznaczę, że Joker to dobry film, który niemal w całości ciągnie jedna osoba — Joaquin Phoenix. Jednak... to nie jest produkcja bez wad, więc pewnie się rozpiszę i tak, będą spoilery.
Osobiście nie nastawiałam się jakoś super na ten film, zwiastuny były śliczne, ale strasznie się bałam tego projektu, bo jednak Joker jest dla mnie postacią, która najciekawsza jest wtedy — jak niewiele o niej wiemy. Jako siła sprawcza działająca gdzieś na marginesie wzroku, która, gdy już trafia w światła reflektorów, kradnie show. I postać, która absolutnie solowego filmu nie potrzebuje.
Jednak Todd Phillips miał swoją wizję, studio dało pieniążki i zapowiadało się to na bardzo ciekawy projekt, który na długo przed premierą zbierał bardzo dobre recenzje. Po premierze stały się one dość mieszane i dokładnie wiem, dlaczego tak się stało. Większość ludzi wokół mnie poszła do kina zaraz po premierze i była mniej lub bardziej zachwycona, dlatego ja bardzo przeciągałam moje pójście na ten seans. Ze zwykłego strachu, że znów będę stała w opozycji do całego świata.
Jednak co by nie mówić, dyskusje o tym filmie robią się cholernie toksyczne. Dlatego od razu na początku mówię — to dobry film. Naprawdę. Tylko chyba padł ofiarą zbyt dogłębnych analiz i szukania głębi tam, gdzie tak właściwie jej nie ma.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Todd Phillips nie jest wybitnie utalentowanym reżyserem, czy scenarzystą i niestety to widać w tym wypadku, jak na dłoni. Człowiek, który pierwszy raz próbuje zrobić coś innego niż komedie, niemal cały seans stoi nad nami, bijąc nas po głowie i krzycząc do ucha: patrz, patrz, to jest ważne! To jest przesłanie! Tu jest głębia. Spokojnie panie reżyserze, widziałam więcej niż dwa filmy w życiu. Raczej się połapię. Nie? Ok, wytłumacz mi to po raz piąty. Tak na wszelki wypadek.
A teraz całkiem serio — pomysł na wrzucenie bohatera do społeczeństwa, zamiast do kwasu, by dać nam w efekcie Jokera, jest naprawdę dobry w swoim zamyśle. Szkoda tylko, że rozpada się w trakcie trwania filmu. Arthur Fleck jest zaburzony, jest chory, pochodzi z najniższych nizin społecznych i ma przejebane w życiu i tego dowiadujemy się w pierwszych piętnastu minutach filmu. Nie musimy, jak dla mnie przez kolejną godzinę być bombardowani kolejnymi nieszczęściami, kolejnymi przykrymi sytuacjami i kolejnym dramatem... dlaczego? Dlatego, że jeśli dramat nie zostaje przełamany, to przestaje robić wrażenie. A niestety nagromadzenie nieszczęść, które spadają na biednego Arthura, jest tak komiksowo katastrofalne, że aż przerysowane — co ni jak nie gra z pseudo poważnym tonem całego filmu. Choć o samym tonie jeszcze porozmawiamy, wróćmy do Arthura.