Czyli: opowiedz mi bajkę na dobranoc Quentin.
Muszę wam wyznać, że ja i Quentin Tarantino mamy bardzo udany związek, on robi filmy, a ja je kocham. I tak sobie to trwa od wielu, wielu lat odkąd nałogowo oglądałam Pulp Fiction. Choć byłam wtedy w takim wieku, że po pierwsze nie wiem, czemu matka mi w ogóle na to pozwoliła, to po drugie i tak nie rozumiałam połowy z tego, co oglądałam. Jednak na wszystkie imprezy kostiumowe chodziłam zawsze jako Mia Wallace i tak ten cały związek się zaczął.
Właściwie to nie wiem, czy jest jakiś film Tarantino, którego bym nie kochała. Po którymś z kolei seansie Django (a przysięgam, w ciągu jednych świąt widziałam ten film z rodziną jakieś dziesięć razy) powiedziałam, że mogłabym typowi rodzić zdolne dzieci. Więc chyba od zawsze pociągali mnie wizjonerscy reżyserzy.
Jasne, nie jestem bezkrytyczna. Mniejszymi uczuciami darzę obie części Kill Billa, ale prawda jest taka, że widziałam te filmy raz, sto lat temu i powoli nadchodzi moment, bym podeszła do nich raz jeszcze. Teraz kiedy jestem stara, a moja wiedza o kinie jest o wiele, wiele, wiele większa.
Dlatego uważam, że jeszcze pięć lat temu Once Upon a Time, kompletnie by mnie nie zachwyciło. I jestem niesamowicie wdzięczna, że wyszło właśnie teraz.
Na jednym z profili filmowych, które obserwuję, pojawił się wspaniały tekst, który brzmiał:
Pójście na Once Upon a Time in... Hollywood bez znajomości historii Sharon Tate jest jak pójście na Inglourious Basterds, nie wiedząc, czym była druga wojna światowa.
Ja historię Sharon znam bardzo dobrze, odkąd usłyszałam gdzieś o niej po raz pierwszy, zaczęłam zgłębiać temat i... gdy usłyszałam, że Tarantino zabiera się za jej wątek, nie byłam przekonana. Właściwie to byłam kure*sko przerażona. Tate jest symbolem, jej morderstwo jest symbolem i gdzieś we mnie rodził się sprzeciw, świadomość, że są pewne granice, których nikomu nie powinno dać się przekroczyć.
Jednak pozytywne przyjęcie filmu i dobre recenzje, jakoś natchnęły mnie pozytywnie. W końcu po wielu latach Tarantino w końcu wrócił na festiwal w Cannes. Musiał mieć powód.
A powodem jest to, że Tate jest w tym filmie tym, czym powinna być — symbolem.
CZYTASZ
totalnie nieobiektywnie
RandomNie mam życia - mam popkulturę. Więc piszę subiektywne recenzje filmów, seriali, sztuk teatralnych a czasem i długie lewackie ranty. Zapraszam serdecznie. 🎥 Praca została nagrodzona w konkursie literackim "Splątane Nici 2019" organizowanym przez @g...