Czyli: Blade Runner 2049 spotyka Interstellar.
Przynajmniej raz w roku dostajemy wysokobudżetową produkcję o kosmosie, w przypadku której od początku mamy przeczucie, że jest to troszkę przynęta na nagrody. Nie mówię tu o jakiś potencjalnych blockbusterach, czy nieudolnych horrorach, pokroju Life z 2017, a o produkcjach, które mają większe aspiracje.
Jak wspomniany na samym początku Interstellar od Nolana, który co by nie mówić, jest jednym z moich ukochanych twórców. A temat poruszony w tym dość epickim projekcie też w jakiś sposób odebrałam osobiście, bo jednak wątek relacji ojciec — córka jest tam motorem napędowym całej historii.
W zeszłym roku za gardło złapał mnie First Man, wobec którego też miałam wielkie oczekiwania, z uwagi na osobę reżysera (o którym więcej piszę, w recenzji LaLa Land). Wiem, że wielu osób ten film nie kupił tak, jak mnie, jednak jestem totalnie nieobiektywna i ja kocham to dzieło mocno. Nigdy wcześniej i później nie widziałam tak pięknego montażu dźwięku i operowania przejmującą ciszą. A aktorsko to też była petarda, choć moim zdaniem Ryan Gosling życiówkę zaliczył w innym filmie...
Właśnie Blade Runner 2049! To dla mnie dzieło absolutnie skończone i właśnie planuje obejrzeć je po raz kolejny, więc pewnie napiszę o nim szerzej, już niedługo. Jak tylko skończę ucinać sobie kilkunastogodzinne depresyjne drzemki (jesień!)
Dlaczego w ogóle piszę ten za długi wstęp? Żeby wam zaznaczyć, że dla mnie kino z gatunku Sci-Fi nie musi opierać się na wybuchach i robieniu piu-piu w kosmosie. O nie, absolutnie uwielbiam dopowiadaną filozofię do tych wszystkich nierealnych jeszcze obrazów i to, że niektórzy bohaterowie potrafią mnie złapać za serce i już nie puścić.
Dlatego mocno liczyłam, że Ad Astra wpadnie do topki moich filmów tego roku. No i... wpadła. Na listę największych rozczarowań.
Historia zawarta w Ad Astra jest wbrew pozorom dość prosta. Uznany astronauta cudem uchodzi z życiem ze stacji badawczej, naukowcy odkrywają, że ziemi grozi zagłada i może być to spowodowane przez ojca naszego protagonisty. Więc wysyłają bohatera na Marsa, by ten spróbował się z nim skontaktować i jakoś tą całą apokalipsę powstrzymać.
Oczywiście to nie ten typ filmu gdzie będą się strzelać, ganiać łazikami kosmicznymi, a napięcie będzie tylko rosło. Nie, to kino powolne, operujące mocno obrazem i monologami wewnętrznymi głównego bohatera, które mają nam zobrazować dokładnie jego stan psychiczny, motywacje i dość trudne relacje z ojcem. I tego w sumie właśnie oczekiwałam, więcej emocjonalnego dramatu niż sadzenia ziemniaków i czerstwych żartów, jak w Marsjaninie.
CZYTASZ
totalnie nieobiektywnie
DiversosNie mam życia - mam popkulturę. Więc piszę subiektywne recenzje filmów, seriali, sztuk teatralnych a czasem i długie lewackie ranty. Zapraszam serdecznie. 🎥 Praca została nagrodzona w konkursie literackim "Splątane Nici 2019" organizowanym przez @g...