Czyli: mogłam obstawić pieniądze.
Właśnie edytuję ten wpis, żeby opowiedzieć wam o całej ceremonii i widzę, ile miałam narzekanka po nominacjach. Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że to wcale nie tak, że na listę wyróżnionych trafiły jakieś straszne potworki. W tym roku wszystkie filmy były co najmniej bardzo dobre, jasne niektóre ze mną nie rezonowały, ale to moje prywatne odczucia. Jedyna naprawdę beznadziejna kategoria nominowanych to reżyseria i przysięgam, jakby dostał ją Phillips, to bym wyłączyła telewizor. Jasne, na listach panowała okropna dysproporcja płci i koloru skóry, ale ostatecznie nagrody poszły we właściwe ręce.
Sama gala mnie nie nudziła, oglądało mi się ją naprawdę świetnie i nie wiem, kiedy minęły mi te wszystkie godziny i zegarek wskazał piątą nad ranem. Niestety mam kilka uwag, bo po fenomenalnym otwarciu, które pozamiatała Janelle Monáe do spółki z Billym Porterem, to później było to wszystko troszkę rozwleczone. Jak na przykład: wytłumaczy mi ktoś, co tam do cholery robił Eminem? Po co to było? Po co było to podsumowanie najlepszych piosenek z ostatnich lat? To wszystko tylko zabierało czas i odciągało uwagę od nominowanych. Serio, były fragmenty gali, w których nie rozdano żadnej nagrody i były tylko piosenki.
Mimo wszystko prowadzący poza jednym wyjątkiem sprawdzali się świetnie. Zwłaszcza trio superbohaterek, czyli Brie Larson, Gal Gadot i Sigourney Weaver, żartujące zręcznie o byciu kobietą w Hollywood. Królowe. I wciąż wolę ceremonię bez prowadzącego, który też zabierał czas swoimi monologami i głupimi ustawianymi akcjami z zapraszaniem turystów. Serio, dwie gale Kimmela to był największy dramat, jaki widziałam.
Przejdźmy jednak do omówienia zwycięzców. I jeśli w tekście pojawiają się literówki, to przepraszam, ale mało spałam i dużo razy piłam zdrowie pana Bonga i Taiki.Jak ładnie podsumowała to Kasia Czajka: to jedna z tych kategorii, które powinny omawiać tylko i wyłącznie ludzie z branży. Oni wiedzą najlepiej, ile pracy trzeba było włożyć w to, co widzimy jako efekt końcowy.
1917 prezentuje się wizualnie jak dzieło najwyższej sztuki filmowej. Zwłaszcza w ujęciach nocnych, więc może faktycznie to jest ten film, który wymagał najwięcej pracy. Nie będę rozdzierać szat, bo nie jestem ekspertem.
Obstawiałam, że wygra Endgame, albo The Lion King. Stało się inaczej.
Najważniejsze, że nie wygrał The Irishman. Bo jak pisałam: z całym szacunkiem, ale niektóre efekty tam wyglądają gorzej niż w starym GTA.
CZYTASZ
totalnie nieobiektywnie
RandomNie mam życia - mam popkulturę. Więc piszę subiektywne recenzje filmów, seriali, sztuk teatralnych a czasem i długie lewackie ranty. Zapraszam serdecznie. 🎥 Praca została nagrodzona w konkursie literackim "Splątane Nici 2019" organizowanym przez @g...