Czyli: Godzilla is saying he has no reason to save humans.
Dobrze, więc pisałam, że nie jestem w żaden sposób emocjonalnie związana z serią Man in Black, to z uniwersum potworów jestem jeszcze mniej. Stare części MIB przynajmniej kiedyś widziałam, a starszych filmów o Godzilli absolutnie nie. Za to szalenie podobało mi się Pacific Rim to jeden z tych filmów, których do tej pory żałuję, że nie miałam okazji zobaczyć w IMAX, bo jest tak przepyszny wizualnie (i nie, nie mówię tu o tym, że gra tam Charlie Hunnam i Idris Elba).
Trochę tego oczekiwałam właśnie po pierwszym filmie z Godzillą sprzed pięciu lat, którego też nie widziałam w kinie, a gdy oglądałam pierwszy raz w domu, wynudził mnie totalnie. Jednak niedawno go powtórzyłam, w swojej formie jest on naprawdę spoko, jednak trzeba przyjąć, że Godzilli jest tam raczej niewiele. Jest za to kilku bohaterów, których można polubić i którzy wracają w drugiej części.
Dwa lata temu jednak Warner Bros i Legendary wypluły drugi film z tego startującego uniwersum, czyli Kong: Skull Island. Och, jaki to był dobry film! Jasne, mój obiektywizm jest poważnie zaburzony, gdy Hiddleston i Brie Larson biegają po dżungli w obcisłych podkoszulkach, ale poza tym to nadal film z pomysłem. Ze spójną wizją osadzenia go w czasach wojny w Wietnamie i dania nam tych wszystkich nawiązań do Apocalypse Now. Kong działa też dlatego, że ma bohaterów, których jesteśmy w stanie polubić dość szybko i nie bawi się w budowanie nam między nimi złożonych relacji, gdy można budować świat przedstawiony. Dlatego mocno czekam na Godzilla vs. Kong, które ma pojawić się w okolicy przyszłego roku na ekranach.
Więc mamy jeden film, który jest okej drugi, który jest krytycznym i finansowym sukcesem, jest na czym budować markę, prawda?
Prawda!Mimo to, na King of the Monsters nie czekałam ani trochę, mówiąc szczerze, nie kupowałam mnie absolutnie żaden zwiastun, ani dołączenie do obsady Millie Bobby Brown (której jest za dużo wszędzie moim zdaniem). Raczej w kinie widząc te materiały promocyjne, mówiliśmy sobie "ale to będzie złe".
Jednak nie było.
Oczywiście jakość mojej recenzji może podbijać lekko fakt, że widziałam ten film dwadzieścia minut po wyjściu z MIB, więc nie mogłam się tego dnia zawieść, czy wynudzić bardziej. Nie będę też się rozpisywać specjalnie długo, bo fabuły tu też jest raczej, jak na lekarstwo, ale tu przynajmniej to specjalnie nie przeszkadza.
Dlaczego? Bo ten film przynajmniej chwilami dostarcza niezłą rozrywkę.
Rys scenariuszowy jest taki, że po wydarzeniach z poprzednich filmów Monarch dalej szuka sobie potworków, Godzilla i Kong mają wywalone, siedząc u siebie na dzielniach i raczej nie przejmują się ludźmi i ich śmieszną organizacją. Jednak w wyniku pewnych wydarzeń naukowców budzi się Ghidorah, czyli druga alfa, czyli efekt będzie jeden Godzilla się wkurzył, bo ktoś mu wjechał na teren. Oczywiście złe wojsko próbuje potwory ubić, dobrzy naukowcy próbują część z nich chronić, a ostatecznie i tak wiemy, kto wygra (Ekosystem).
Wiecie, co jest absolutnie najgorsze w filmach o wielkich potworach? Ludzie.
Dlatego ja najchętniej wywaliłabym za okno tę całą dramę, jaka rozgrywa się między postacią Millie i jej ekranowymi rodzicami, bo to najsłabszy, najnudniejszy, najmniej potrzebny i angażujący wątek. Jakby go wyciąć i delikatnie zmienić bohatera, w którego wciela się Charles Dance, (tym samym dać mu większą rolę) to byłoby tylko na plus, a i czasu ekranowego dla samych potworów byłoby więcej.
Nie mówię, że wszystkie postacie ludzkie zawodzą, nie totalnie kocham naukowców zgromadzonych wokół doktora Ishiro Serizawa, którego już w poprzednim filmie grał Ken Watanabe. Abstrahując, Ken Watanabe to jest mój cruh od premiery The Last Samuraii i absolutnie cieszę się, że nadal jest go tyle na ekranie. Więc ta ekipa jest kompetentna, jest różnorodna i czasem naprawdę dowcipna, więc przyjemnie się ich ogląda. Nawet mimo tego, że są tam tylko po to, by mniej lub bardziej umiejętnie serwować nam ekspozycję.
Choć tak jak wspomniałam, gdyby pewne relacje wyrzucić i dać czas na przedstawienie związku Godzilli i Mothry byłabym o wiele szczęśliwsza.
Jeśli film sprzed pięciu lat nie dostarczył wam wrażeń związanych z bijącymi się potworami to spokojnie, tu jest tego o wiele, wiele więcej. Produkcja wygląda po prostu obłędnie, efekty są genialne i warstwa wizualna nie zawodzi nawet przez chwilę.
Co prawda oglądałam film w IMAX, więc to też mogło znacząco wpłynąć na moją ocenę, ale wydaje mi się, że w standardowym formacie to nadal będzie wizualny trzydaniowy obiadek u mamy.
King of the Monsters jak widzicie, na zdjęciu załączonym powyżej ma mocno mieszane recenzje, które jak się w nie wczytać balansują między całkowitym zachwytem nad warstwą wizualną, a niesamowicie słabymi postaciami i fabułą. I totalnie się z tym zgadzam, to film nierówny i dość skrajny, jeśli chodzi o te dwa aspekty, ale ja wiedziałam, na co się piszę. Dlatego wyszłam zadowolona i nawet myślę, czy nie wybrać się drugi raz, jak nie będę miała innych planów.
Warto też wspomnieć, że film niestety zarabia dość średnio, jasne, duże znaczenie ma tu, że był drogi, ale chyba jednak liczono na więcej. Mimo wszytko wyjdzie na zero, więc hej, można powiedzieć, że Warner Bros ma w końcu jakieś działające uniwersum, o którym tak marzy po nocach.
Jasne to nie będzie mój ulubiony film na lata, a jak będę chciała sobie odświeżyć historię, przed kolejną odsłoną cyklu prędzej włączę Konga, ale to nadal naprawdę spoko seans. Zwłaszcza na lato, gdy nasze szare komórki pracują wolniej, a w kinie mają klimatyzację i zimne napoje.
CZYTASZ
totalnie nieobiektywnie
RandomNie mam życia - mam popkulturę. Więc piszę subiektywne recenzje filmów, seriali, sztuk teatralnych a czasem i długie lewackie ranty. Zapraszam serdecznie. 🎥 Praca została nagrodzona w konkursie literackim "Splątane Nici 2019" organizowanym przez @g...