Czyli: Are you aware that we're making hist'ry?
Kolejny tekst, do którego zbierałam się długo, bo chcę napisać zarówno o Broadwayu, jak i West Endzie. Jednak przede wszystkim będzie to wpis o tym, ile ten musical znaczy dla mnie.
Jednak zacznijmy od początku, od roku dwa tysiące dziewiątego, gdy Lin-Manuel Miranda przyjął zaproszenie na wieczór poetycki w Białym Domu, gdzie stanął przed para prezydencką i przedstawił swój szalony pomysł. Pomysł, który wtedy miał być jeszcze albumem koncepcyjnym, a później ewoluował w musical. Więc ten nieopierzony chłopak z Portoryko mówi o przedstawieniu historii jednego z ojców założycieli w wersji hip-hopowej, a wszyscy na sali wybuchają śmiechem.
Bo jakbyście zareagowali, gdyby ktoś powiedział wam, że komponuje rapowy musical o takim... Kościuszce? No właśnie. Śmiech był w tej sytuacji absolutnie zrozumiały, zwłaszcza że mimo kilku nagród za poprzedni musical, Lin wcale wielką gwiazdą nie był. Na pewno nie na taką skalę, jak teraz, gdyż świat dopiero miał poznać jego geniusz za kilka lat.
Dokładnie siedem, bo w dwa tysiące szesnastym bilety na Broadway wyprzedawały się jak woda, a musical był nominowany do rekordowej liczby nagród Tony, z resztą podczas transmisji z rozdania para prezydencka przeprosiła za swoje śmiechy. W końcu nikt w pokoju, w którym to się stało, a zwłaszcza Lin-Manuel Miranda nie był świadomy, że stworzyli dzieło historyczne.
Co jest najwspanialszą rzeczą, która czyni ten musical tak uniwersalnym, pomimo tego, o czym o opowiada? Z całą pewnością teksty stworzone przez Mirandę. Utwory pozornie opowiadają nam historię grupy uprzywilejowanych białych facetów, którzy od dawna gryzą piach, ale przez to, jakich środków wyrazu używa autor musicalu, osiąga to zupełnie inny poziom poznawczy. Lin kreuje nam bohaterów ludzkich, rzeczywistych, których możemy lubić, kochać lub nienawidzić, których emocje stają się naszymi emocjami.
Hamilton to dzieło kompletne, które przedstawia nam swoje postaci w tak umiejętny sposób, że zawsze rozumiemy, co czują, mimo tego, że większość z nas ma do dyspozycji tylko wersję audio. A to prawdziwa sztuka, by obedrzeć musical z wersji wizualnej i go tym samym nie zamordować. Oczywiście, ogromne znaczenie ma to, że sztuka sama w sobie pozbawiona jest niemal w całości dialogów, wszystkie kwestie znajdują się w piosenkach, ale nie na tym polega sukces. Sukces polega w tym, jak perfekcyjnie śpiewają aktorzy, którzy opowiadają nam swoimi ustami historie swoich bohaterów.
Jednak poza warstwą emocjonalną, jest warstwa techniczna, a tu każda piosenka to najwyższy poziom ekwilibrystyki, jakie udało mi się doświadczyć w życiu. Znacie pojęcie motywu? Tu są ich tysiące, od tych dźwiękowych przez całe partie tekstu, które powtarzane w różnych momentach sztuki i wypowiadane przez różnych bohaterów sprytnie manipulują naszymi emocjami. Jak My Shot, Helpless, czy moje ukochane Wait for It.
Dlatego tam bardzo nienawidzę wersji polskiej, nie mam nic do Studia Accantus, w większości wypadków robią świetną robotę. Jednak ich tłumaczenia Hamiltona wołają o pomstę do nieba. Właśnie z uwagi na motywy, na to, że dane stwierdzenia powtarzają się przez całą sztukę i wiem, nie da się tego przetłumaczyć tak, by miało sens i mieściło się w rytmie... więc może nie róbmy tego. Przysięgam, zaczynam wymiotować, słysząc polską wersję Helpless i dziękuję tylko, że Wait for It jest tym, co wyszło im chyba najlepiej... (choć nadal bez sensu w kontekście całości).
![](https://img.wattpad.com/cover/179707866-288-k296245.jpg)
CZYTASZ
totalnie nieobiektywnie
DiversosNie mam życia - mam popkulturę. Więc piszę subiektywne recenzje filmów, seriali, sztuk teatralnych a czasem i długie lewackie ranty. Zapraszam serdecznie. 🎥 Praca została nagrodzona w konkursie literackim "Splątane Nici 2019" organizowanym przez @g...