XLVII

207 30 23
                                    

„Żegnaj."

To jedno słowo w jego głowie odbiło się echem już niezliczoną ilość razy. Milkło i rozbrzmiewało w najmniej oczekiwanych momentach, chcąc przypomnieć mu mnogość popełnionych błędów. Te kłębiły i wiły się porównywanie do odzianych w czarne, połyskujące łuski- węży. Z pozoru bezkształtne zbiorowisko, po oddaleniu przybierało jego własną twarz. Ta naznaczona bólem i własną żałością wcale nie przypominała już wizerunku idola... Był sobą... Kihyunem sprzed lat. Dokładnie tym samym, który pełen niepewności i strachu opuścił rodzinną wieś, by szukać lepszego życia w mieście.

Nie był już w stanie naprawić wyrządzonego zła. Podjętych raz czynów, wypowiedzianych słów nie dało się ot tak cofnąć w nadziei na ułaskawienie. Zrozumienie tego jeszcze bardziej dociskało jego zmęczone ciało do zimnego parkietu sali treningowej. Zapomnienie starał się znaleźć w zintensyfikowanych treningach. Powtarzanie tych samych układów ruchów pozwalało mu choć na krótką chwilę oczyścić umysł.

„Nadal cię kocham."

Kochał go? Jeżeli tak naprawdę było, to dlaczego postanowił odejść, a nie starać się wszystkiego naprawić...? Dlaczego nie wziął steru ich związku we własne dłonie, by nawrócić go na właściwy tor?

Nie. Obwinianie Changkyuna nie jest właściwym wyborem. To wszystko powinno brzmieć inaczej.

„Kocham go - tak było naprawdę, a jednak stale go krzywdziłem. Kocham go, a jednak zostawiłem go w momentach, w których mnie potrzebował. Kocham go, ale nie zauważyłem, kiedy osłabł zbyt mocno, by sam utrzymać ten ster..."

„Kocham go, bo wybaczał mi tyle razy... A teraz, kiedy wreszcie tego nie zrobił - kocham go jeszcze bardziej."

Miał ochotę odciąć sobie dłoń, którą wymierzył tamten cios.

Czy wtedy dałby im jeszcze jedną szansę? Kolejną szansę? Czy była jeszcze jakakolwiek nadzieja?

-Żyjesz? - Poczuł kilka lekkich klepnięć w spocony policzek.

-A możesz mnie zabić? - Zapytał chrapliwym głosem.

Podczas całego treningu nie postanowił napić się choćby kropli z poustawianych pod ścianą butelek wody. Nie odczuwał w tamtym momencie pragnienia, ale teraz, po chwili odpoczynku, czuł paskudną suchość w ustach. Zupełnie jakby przez ostatnie godziny wpychał w siebie piasek.

-Jak się masz? - Hyejin ułożyła się zaraz obok swojego skandalowego chłopaka, niemalże stykając się z nim głową. - Bo ja chujowo - westchnęła.

-Mieszkanie jest takie puste bez niego - momentalnie załamał mu się głos. - To już drugi tydzień od  kiedy nie mam od niego nawet najmniejszej informacji, rozumiesz? Drugi tydzień! A mimo to nadal się zapominam i wchodząc do domu wołam go po imieniu... - Ukrył oczy przy pomocy przedramienia.

-Naprawdę...

-Nie! - Przerwał jej. - Nie obwiniaj się za to co stało się pomiędzy mną, a Changkyunem - specjalnie się uniósł na łokciach, by móc spojrzeć w jej przygaszone oczy. - Ratowaliśmy twoje marzenia i gdybyśmy tylko to rozegrali inaczej... Gdybym więcej rozmawiał z własnych chłopakiem... - Przygasł, decydując się ostatecznie na skrzyżowanie nóg. - Tylko ja mogę się tutaj obwiniać.

-Ale to wszystko zaczęło się od naszego skandalu - przypomniała dźwigając się z ziemi. - Też jestem w to zamieszana.

-Wydaje mi się, że ta sprawa była po prostu iskrą, która wywołała ten cały pożar. Równie dobrze mogliśmy pokłócić się o coś zupełnie innego. Niedługo znowu będę musiał wyjechać na trasę koncertową, więc to już samo w sobie mogłoby stanowić idealny pretekst do awantury.

Behind You #CHANGKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz