XXXI

235 34 32
                                    

-Wracaj tutaj! - usłyszał tuż za sobą.

W ostatniej chwili udało mu się umknąć i zamknąć w łazience. Usłyszał jedynie głuche uderzenie pięści w drewnianą powierzchnie drzwi, po której zjechał plecami, gdy nogi ostatecznie odmówiły mu posłuszeństwa. Przez łzy widział czerwone ślady nakreślone krwią z jego poranionych stóp. Z pewnością tkwiły w nich jeszcze szklane odłamki, po których został przeciągnięty. Roztrzęsionymi dłońmi gładził swoje roztrzepane włosy. Szarpiąc się z pewnością utracił parę pukli. Nadal czuł ból po ich wyrwaniu.

-Myślisz, że się przede mną schowasz w ten sposób?! - Kolejny raz rozległ się głos ogarnięty furią, kolejne uderzenie sprawdzające wytrzymałość jedynej bariery, która ich oddzielała.

-Odejdź! - Krzyknął roztrzęsiony. - Mam dość, rozumiesz? Dość!

Tak przeraźliwie się bał, że kolejny raz zostanie niesłusznie ukarany, że będzie musiał przepraszać za rzeczy, których nigdy nie zrobił. Nie chciał już być bity, podduszany i zastraszany. Przechodzenie kolejny raz tej samej niebezpiecznej drogi było już ponad jego siły. Nawet, gdyby przeprosił setki razy, obiecał tysiące i płakał miliony, i tak nie przyniosłoby to żadnego skutku.

Największym problemem w tej sytuacji stawała się miłość. Ciągle szukał wymówek dla takiego zachowania, cierpliwie znosił kolejne wybuchy agresji, ponieważ... Ponieważ to był jego Pilbeom*. Ten chłopak, w którego ramionach zasypiał tak wiele razy. Dokładnie ten sam, z którym spędził tyle szczęśliwych chwil.

-Obiecuję, że jak cię dorwę, to twoje żałosne nic ci nie pomoże - z korytarza usłyszał kolejnych szklanych przedmiotów kończących swój żywot. Zasłonił swoje uszy, choć wykręcane moment wcześniej ręce nadal szalenie bolały.

Z ust wyrwał mu się pojedynczy jęk.

Nastała cisza. W jednym momencie wszystko zdawało się zakończyć i być już jedynie przeszłością. Jeszcze przez chwilę uważnie nasłuchiwał odgłosów dobiegających z głębi mieszkania. Nawet, kiedy nie zarejestrował żadnego ruchu, nie odważył się wyjść. Wstał z podłogi umazanej własną krwią jedynie po to, by chwiejnym krokiem podejść do lustra.

Musiał to zobaczyć, by zrozumieć.

Jego odbicie nie mogło kłamać. Wszystkie te siniaki i otarcia musiały więc być realne, a podbite oko czy rozcięta warga z pewnością nie mogła być wytworem jego wyobraźni. Jego matka naprawdę miała rację, gdy ostrzegała go przed tym mężczyzną...

Jakim cudem to wszystko przybrało taki obrót? Wszystko zaczęło się przecież od jednego niewinnego policzka podczas zwykłej kłótni...

Klamka w drzwiach drgnęła natychmiast przyciągając jego uwagę. Nie minęło dużo czasu nim jego przystań została zdobyta. Zamek odpuścił, sprawiając, że Changkyuna i jego oprawcę nie dzieliła już żadna bariera.

-Mówiłem, że nie uciekniesz - powiedział z nieukrywaną satysfakcją, ruszając powolnym krokiem w stronę swojego nieposłusznego chłopaka.

-Proszę... - Jęknął żałośnie.

Ciszę, niczym strzały, przecinały błagalne jęki i płacz... Naprawdę wiele płaczu.

***

Poderwał się do siadu, łapczywie zaczerpując powietrze w płuca. Jego dłonie bez większego zastanowienia powędrowały na twarz, przemierzając każdy jej skrawek w poszukiwaniu nieistniejących obrażeń. Potem rozpoczęły inspekcje tułowia, nóg, a na końcu stóp, na których nadal widniały ledwo widoczne blizny po minionych czasach.

Behind You #CHANGKIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz