*13*

1.4K 87 19
                                    

-James Buchanan Barnes! Jesteś martwy jak tylko cię znajdę!-Bardzo głośny krzyk Brooke rozszedł się po wieży. Wszyscy siedzący w salonie spojrzeli po sobie zdziwieni jednak gdy nastolatka stanęła wściekła w drzwiach wszystko stało się jasne. Z jej głowy kapała na podłogę jakaś gęsta nieciekawie wyglądająca maź.-Gdzie on jest?-Furia na twarzy dziewczyny nie zachęcała do śmiania się czy czegokolwiek innego. Tylko jej ojciec nie odrywając od niej wzroku uniósł telefon i zrobił jej zdjęcie pokazując jednocześnie palcem w dół. Czyli Bucky był na sali treningowej. Dziewczyna szybkim krokiem podeszła do szafki, w której trzymali jakąś broń na wszelki wypadek i wyjęła z niej paralizator. Z czarnym przedmiotem w dłoni szybko zaczęła schodzić po schodach nie chcąc czekać na windę. Wszyscy, którzy przebywali w salonie poszli za nią nie chcąc tego przegapić.  Kiedy dziewczyna kopnięciem otworzyła drzwi do sali treningowej wzrok trenujących zwrócił się w jej stronę.

Kątem oka widziała jak Sam wstaje z ławeczki, na której siedział o dołącza do grupy za jej plecami. Ona jednak twardym wzrokiem wpatrywała się w Barnesa, który głupkowato się do niej uśmiechał stojąc w miejscu. Podeszła do niego i pierwszym co zrobiła było spoliczkowanie go. Kiedy odwrócił głowę trzymając się za policzek spojrzał na nią zaskoczonym wzrokiem. Nie spodziewał się po niej takiej siły. Jednak treningi nastolatki ze wszystkimi członkami drużyny coś dawały. Następnie dziewczyna poraziła go krótko prądem jednak gdy to niespecjalnie go ruszyło rzuciła w niego po prostu przedmiotem, który trzymała w ręce trafiając go w brzuch przez co mężczyzna zgiął się z bólu. Złapała jego butelkę z wodą i chlusnęła mu w twarz.

-Ej uspokój się, przecież nic takiego się nie stało. To się zmywa.-Bucky jednak wystraszył się dziewczyny.

-Jestem spokojna. Jestem przecież oazą spokoju. Pierdolonym kwiatkiem lotosu na zajebiście spokojnej tafli jebanego jeziora. Jestem spokojniejsza niż jebany wagon pełen pierdolonych tybetańskich medytujących mnichów.-Dziewczyna wykrzyczała mu w twarz. Policzyła w myślach do dziesięciu i przybliżyła się do niego-Nie chcesz zaczynać ze mną wojny skarbie.-Wyszeptała mu do ucha klepiąc po go po policzku. Odwróciła się i nie zwracając na nikogo uwagi poszła do swojego pokoju aby zmyć z siebie substancję, która nadal znajdowała się na jej włosach.

Wychodząc z pomieszczenia słyszała jak wszyscy śmiali się z Barnesa i tego jak wystraszył się drobnej szesnastolatki.

Dziewczyna ochłonęła trochę pod prysznicem i wyszła z łazienki już znacznie spokojniejsza.Przed swoim pokojem spotkała skruszonego przyjaciela, który zaczął ją przepraszać. Zbyła go jednak machnięciem ręki. Uważała, że byli kwita, ona mu przywaliła więc wyrównała ich rachunki. Już miała zamknąć mu drzwi przed nosem kiedy odwróciła się do niego gwałtownie.

-Co powiesz na sojusz? Trochę znudziły mi się nasze ciągłe kłótnie a i tak ciągle mamy remis.- Dziewczyna wzruszyła ramionami i wyciągnęła dłoń w jego stronę. On tylko uniósł jedną brew i złapał jej rękę potrząsając ją lekko.-No dobra, to teraz możemy uprzykrzyć nieco życie pewnej blond dziewczynie z idiotą za przyjaciela. Nie lubię jej i coś mi w niej nie pasuje.

-Mam dokładnie to samo wrażenie. W niedalekiej przyszłości będziemy mieć do tego idealną okazje. Steve chce ją przyprowadzić na przyjęcie, które twój ojciec organizuje z okazji mikołajek.-Dziewczyna pokiwała głową.-Właśnie, miałem cie zawołać żebyś przyszła do salonu. Będziemy losować komu dajemy prezenty. Jej imię też będzie w puli.- Na te słowa uśmiechnęli się złowieszczo.

-Zabawę czas zacząć. Daj mi chwilę wysuszę włosy i już do was idę.

Weszła do swojego pokoju i sięgnęła po suszarkę. Kiedy skończyła czynność złapała z krzesła bluzę, którą jakiś czas temu ukradła Clintowi i wyszła z pokoju. o drodze do salonu założyła przez głowę ubranie.

Ja tylko udaję wszechwiedzącą 1&2||MarvelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz