Dlaczego ona, a nie ja?!

335 31 26
                                    

- Sam nie wiem...

..................................................

Przez całe następne trzy dni unikałem mojego chłopaka. Nie wiedziałem co mógłbym mu powiedzieć i co on by mi powiedział. Ale wiedziałem jedno...Cisza która między nami panowała była bolesna. Bardzo bolesna.

Teraz leżałem na moim łóżku, nogi miałem zarzucone na ścianę. Na łóżku obok siedział James czytający notatki z transmutacji.

- Syriusz...- odezwał się z nad książek - Nie możecie po prostu pogadać?

- Żeby to było takie łatwe. - odpowiedziałem zmarnowanym głosem.

- Bo to jest takie łatwe! Trzeba tylko otworzyć usta i coś z siebie wydusić.

I w tym momencie do pokoju wszedł Remus, przeszedł przez cały pokój i wyszedł na balkon.

- To ja was zostawię. - szepnął Potter - Masz z nim pogadać.

Wstałem z łóżka i niechętnie podszedłem do drzwi balkonowych. Z tarasu unosił się szary nikotynowy dym, chłopak siedział na zimnej posadzce, oparty o ścianę palił papierosa.

- Nie wiedziałem że palisz. - usiadłem obok niego.

- Bo nie palę. - odpowiedział - Nie zaciągam się.

Po chwili milczenia podał mi paczkę, a z kurtki wyjął zapalniczkę. Sięgnąłem po używkę i ją zapaliłem.

- Syri...- odezwał się - Ja nie chciałem, żeby to tak wyszło.

- Ty ją pocałowałeś?

Spojrzałem mu prosto w oczy. Na balkon wychyliła głowę Marlena.

- Drzwi były otwarte. - powiedziała - Dumbledoor wysyła nas na misję.

Ja i Remus szybko podnieśliśmy się z ziemi.

- Tylko mnie Dorcas i Syriusza. - rzekła, a ja spojrzałem  na Remusa.

- Teraz? - spytałem.

- Za 5 minut zbiórka w jego gabinecie. - rzuciła i wyszła z pomieszczenia.

- Muszę już iść...- odłożyłem papierosa i zacząłem zakładać kurtkę - Pogadamy jak wrócę.

~•..................•~

Wbiegliśmy do starego budynku, pokonywaliśmy liczne schody. Sprawdzaliśmy każdy zakamarek po drodze.

- Nie możemy się rozdzielać. - przypomniała Dor - Chodźmy sprawdzić tamto mieszkanie.

Wskazała palcem rozwalone drzwi. Ostrożnie podeszliśmy bliżej, z ciemnego pokoju wyskoczyło pięć zamaskowanych postaci.

- Śmierciożercy! - uprzedziłem dziewczyny - Expelliarmus!

Dwóch zaatakowało Dor, ale ona rzuciła bombardę i wysadziło ich w powietrze. Ja zająłem się najwyższym z nich.

- Cruccio! - krzyknął, ale ja rzuciłem przeciw zaklęcie, które mnie obroniło.

- Ascendio! - powiedziałem, a on uniósł się w powietrze i wyleciał przez okno.

Marlena rozbroiła jednego, a na drugiego rzuciła Depulso i odepchnęło go na ścianę. Nagle pojawiły się przed nami czarne kłęby dymu. Rzuciliśmy się do ucieczki, ponieważ było ich stanowczo za dużo. Co chwile rzucaliśmy jakieś zaklęcia, ale nawet nie pamiętam jakie. Byliśmy przerażeni i ogłuszeni wybuchami. Śmierciożercy rzucali w nas zaklęciami, ale my się dzielnie broniliśmy. Biegliśmy po schodach, robiąc co chwilę uniki, by nie trafiło nas Cruccio lub gorsze zaklęcia. Byliśmy już tak blisko wyjścia i w tym momencie usłyszeliśmy głośny wybuch. Na nasze głowy zaczęły sypać się odłamki betonu i cegieł. Budynek zaczął się zawalać, biegliśmy jak najszybciej mogliśmy. W pewnym momencie z ust jednego z Śmierciożerców usłyszałem głośne "Cruccio"...Zatrzymaliśmy się na chwile i obejrzeliśmy za siebie. Zaklęcie trafiło w Marlenę, która padła na podłogę i zaczęła zwijać się z bólu. Widziałem łzy spływające po jej policzku.

- Uciekajcie! - krzyknęła na ostatku sił.

- Nie zostawimy cię! - Dorcas chciała po nią biec, ale ja złapałem ją za rękę, ponieważ gdybym tego nie zrobił następne zaklęcie było by dla niej.

- Bombarda Maxima! - krzyknęła jedna z postaci.

Sufit zaczął pękać. Duże cegły spadły na podłogę.

- Uciekajcie! - powtórzyła.

- Avada Kedavra! - krzyknął Śmierciożerca i zamienili się w czarny dym.

- Nie!!! - Dor wyrwała się z mojego uchwytu i zaczęła biec w stronę przyjaciółki.

Pociągnąłem Dor za sobą i wybiegliśmy z budynku. Brunetka upadła na kolana i zalała się łzami, przytuliłem ją, nie świadomy co się właśnie stało. Dor uklękła przy przyjaciółce i przytuliła jej martwe ciało do swojej klatki piersiowej.

- Dlaczego ona!? - krzyknęła w powietrze - Dlaczego ona, a nie ja!?!?

Próbowałem zachować spokój, ale nie mogłem. Patrząc na przyjaciółkę zrozumiałem, że straciliśmy Marlenę. Brunetka gładziła jej policzek mając nadzieje, że się obudzi.

- Dlaczego to nie mogłam być ja?! - spytała cała mokra od łez, zmęczona walką i brudna od odłamków gruzu.

Przytuliłem Dor i podniosłem ciało Marleny na ręce. Po moich policzkach spływały zimne, słone łzy. Teleportowaliśmy się do szpitala Św. Munga. Na oddziale powiedzieli nam, że już nic się nie da zrobić. Ja z Dor wróciliśmy do szkoły. Szliśmy wtuleni w siebie przez korytarze pełne uczniów. Brudni, zapłakani, zrozpaczeni. Chciałem wykrzyczeć "To moja wina!", ale nie mogłem okazać słabości. Gdybym po nią podbiegł...Rzucił zaklęcie obronne...Nic nie zrobiłem. Stałem i patrzyłem jak umiera...

................................................
Jak pisałam ten rozdział to płakałam...Ale wydarzenia, które będą w następnych rozdziałach wymagały tego. Bardzo mi przykro z tego powodu. Była to jedna z moich ulubionych postaci i bardzo ciężko mi się to pisało. Przepraszam...Następny rozdział w piątek.

Futerkowe przeznaczenie/Wolfstar🐶❤️🌕✨🐺🍫Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz