100 × scena XL

141 11 69
                                    

we are children that need to be loved

- 🍁🍁 -

Przechodził korytarzem w towarzystwie jednej z pielęgniarek. Chenle zdecydowanie jej nie lubił, dlatego szedł w ciszy z rękami założonymi na piersi.

Przemierzając całą długość drogi spoglądał na drzwi od pokoi. Zdążył zapamiętać każde pomieszczenie. Przez chwilę miał nadzieję, że ktoś zechce wyjść ze swojego pokoju i trafi przypadkiem drzwiami w kobietę, która szła za nim. Może nie powinien, ale według niego była naprawdę zbyt irytującą osobą i nie nadawała się do pracy w takim miejscu.

Przeszli przez kolejne drzwi, wchodząc na inny oddział i młody Chińczyk naprawdę nie rozumiał jak można było skonstruować ten budynek w tak fatalny sposób. Może jedynie czepiał się wszystkiego, ale był pewny, że nie tylko jemu to przeszkadzało. W końcu rozmowy o architekturze były tymi ulubionymi Donghyucka.

Po przejściu kolejnego całego oddziału w końcu znalazł się przed odpowiednimi drzwiami. Westchnął, bo naprawdę nie rozumiał dlaczego jego mama postanowiła znowu go odwiedzić, skoro robiła to wczoraj.

Nie miał jej tego za złe, jednak to był drugi koniec miasta, a wiedział, że jego rodzicielka ma sporo zajęć. Nie chciał, żeby męczyła się tym wszystkim jeszcze bardziej, przecież tutaj nic mu nie groziło.

Jedynie mógł zarazić się szaleństwem, zamieniając się w popapranego pomyleńca.

- Zasady jak zawsze, możesz wyjść kiedy chcesz i-

- Znam tą regułkę na pamięć - odpowiedział i nacisnął klamkę.

Wchodząc do pomieszczenia słyszał kilka głosów i zamykając drzwi spojrzał na mężczyznę stojącego obok nich. Przywitał się z nim, a ten posłał mu w odpowiedzi uśmiech. Johnny przychodził do niego czasem, przynosił mu gorącą czekoladę i obgadywali razem innych pracowników.

Odwrócił się do niego plecami, szukając w pomieszczeniu stolika, przy którym siedziała jego mama. Minęła chwila, kiedy ochroniarz położył dłoń na jego ramieniu i drugą wskazał stolik w kącie pokoju.

Zakręciło mu się w głowie, kiedy ujrzał przy nim chłopca, który od tyłu tak łudząco przypominał Jisunga. Stał tak przez kolejną chwilę, w końcu podchodząc do stolika.

Zdecydowanie musiał śnić, w końcu Park Jisung go nienawidził.

Jego oczy były zaszklone, kiedy położył dłoń na jego ramieniu. Drugi chłopiec wzdrygnął się i poderwał ze swojego miejsca.

A Chenle dalej nie mógł uwierzyć.

- Błagam, uszczypnij mnie, bo nie zasługuje na sny o tobie - odezwał się półszeptem po chwili. Pojedyncza łza pozwoliła sobie wypłynąć z jego oka, a wtedy chłopiec nieśmiało ułożył dłoń na policzku Chińczyka, ścierając ją kciukiem i posłał mu ciepły, równie nieśmiały i delikatny uśmiech.

- To nie sen, Lele.

- 🍁 -

a/n: nadszedł ten moment, którego szczerze się obawiałam. chciałabym, żeby ta notka nie była chaotyczna, ale pewnie wyjdzie jak zawsze, więc z góry przepraszam. będzie to takie połączenie wszystkiego co mam do powiedzenia na temat wattpadowania, soł zapraszam do lekturki.

˚habromania˚ ᶻᶜˡ⁺ᵖʲˢOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz