Prolog

1.1K 42 43
                                    

Wiedzieli, że w domu znajduje się tylko jedna osoba, gdyż chwilę wcześniej pozostali mieszkańcy gdzieś wyjechali swoim dokładnie umytym samochodem. Błyskawice sprawiały, że cała okolica była momentami w pełni oświetlona, ukazując jednocześnie idealnie przycięty trawnik. Ulica była całkowicie pusta, tylko oni szli przed siebie pewnym krokiem, zmierzając do swojego celu. Jeden z mężczyzn warknął jak pies, kiedy na jego głowę spadły pierwsze krople deszczu. Drugi z mężczyzn spojrzał na niego z rozbawieniem,jednak nic nie powiedział na takie zachowanie.

Kiedy w oknie na piętrze zaświeciło się światło, na ustach pierwszego z nich automatycznie pojawił się szeroki uśmiech, a oczy błysnęły radośnie. Stanęli na chwilę w miejscu, gdy zamajaczyła tam ciemna postać, która zatrzasnęła okno z hukiem. Zdziwili się lekko, kiedy frontowe drzwi otworzyły się szeroko, a czarnowłosy chłopak wyszedł na deszcz. Mruknął coś pod nosem, a następnie westchnął cicho i zakluczył drzwi. Spojrzał jeszcze raz w niebo i zarzucił na głowę kaptur, by ruszyć przed siebie. Mężczyźni wymienili spojrzenia.

— Łapiemy go? — zapytał cicho jasnowłosy.

Ciemnowłosy zmarszczył brwi.

— Kto normalny wychodzi w taką pogodę? — odparł.

— Teraz to powiedziałeś. — wywrócił oczami ze śmiechem.

— My przychodzimy tu w konkretnej sprawie.

— Więc on też musi mieć jakąś konkretną sprawę.

Na ich twarzach pojawiło się zdziwienie.

— Jakie on może mieć sprawy? — mruknął czarnowłosy. Chwila ciszy. — Cholera, zgubimy go. — Brunet pociągnął blondyna za chłopakiem.

Dogonili go i szli w takiej odległości, żeby ich nie dostrzegł i nie usłyszał. Przeszli dwie ulice i zdążyło się rozpadać, kiedy nagle młodzieniec zatrzymał się i rozejrzał. Zmrużył oczy i napiął się. Dwójka mężczyzn szybko schowała się za zaparkowanym samochodem stojącym na poboczu. Nagle na ustach chłopaka zakwitł uśmiech.

— Gdzie się chowasz, wiedźmo? — zapytał.

Chwila ciszy. Niespodziewanie rozległ się rozbawiony pisk i zza kosza na śmieci wyskoczyła jakaś dziewczyna, wieszając się na brunecie z krzykiem radości:

— Furia! Ty czubku!

Chłopak zaśmiał się lekko i objął ją mocno, unosząc w powietrze. Mężczyźni wymienili ze sobą spojrzenia.

— Kto to, do choinki, jest? — pisnął cicho ciemnowłosy.

— Skąd wiedziałeś, że się chowam? — spytała dziewczyna, zwracając się do młodzieńca.

— Bo zawsze się chowałaś w dziwnych miejscach — odparł z rozbawieniem.

— Co robimy? — zapytała z zapałem.

Z ust chłopaka zszedł uśmiech, a dziewczynie opadły ramiona.

— Musisz wracać — bardziej stwierdziła, niż zapytała.

— Miałem siedzieć w domu, a nie wiem, o której wrócą.

— Rozumiem – odpowiedziała szczerze. — Kolejna awantura to nic miłego.

— Niestety — szepnął.

Patrzyła na niego przez chwilę.

— Furia, spałeś w ogóle? Widzę po twoich oczach, że jesteś zmęczony.

— Silver, musisz znowu zaczynać? — westchnął słabo.

— Jesteśmy przyjaciółmi, martwię się o ciebie.

— Niepotrzebnie, naprawdę.

— Kłamiesz — szepnęła. — Nie jestem ślepa.

— Czasami mam nadzieję, że jesteś.

— Cały czas o nim myślisz — szepnęła smutno po chwili. Nic nie odpowiedział, a ona ścisnęła go lekko za rękę. — Nie cofniesz czasu.

— Wiem, ale...

— ... to i tak cholernie boli — dokończyła cicho. — Strata kogoś bliskiego zawsze boli, Furia.

Czarnowłosy schowany za samochodem przełknął ciężko ślinę. Jasnowłosy spojrzał na niego, by dostrzec puste oczy i smutek na twarzy. Brunet spojrzał na niego i podniósł się do pionu. Blondyn zrobił to samo. Para przyjaciół ich nie zauważyła, gdyż stali tyłem. Podeszli do nich cicho, jednak oni byli tak zamyśleni, że nawet ich nie usłyszeli. Czarnowłosy położył rękę na ramieniu młodzieńca, który zesztywniał i odwrócił się, odskakując w tył. Jego oczy rozszerzyły się.

— Silver, mam zwidy. Dostaję na łeb — wyjąkał do zdębiałej dziewczyny, która patrzyła w to miejsce, gdzie on.

— Ja też — wykrztusiła.

Na twarzy obu mężczyzn pojawiły się uśmiechy, a chłopak wyjąkał zszokowany:

— Jestem w piekle.

Bitwa Myśli/Instynkt MordercyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz