|6| Rozdział 158. Kuba jest silny

865 90 17
                                    


W piątek wstałam z samego rana, mimo że nie spałam pół nocy, a przewracałam się z boku na bok, próbując zasnąć. Ciągle przychodziły mi do głowy same głupie scenariusze, które wcale nie pomagały mi w odpłynięciu do krainy Morfeusza. 

Jutro minie tydzień od całej sytuacji, a ja wciąż nie miałam możliwości zobaczenia się z mężem co wręcz przyprawiało mnie o siwe włosy ze wściekłości. Dlatego postanowiłam dziś walczyć o możliwość spotkania się z moim mężem, miałam do tego prawo, a tłumaczenia śpiączką farmakologiczną były już nudne. 

- O wstałaś już, a właśnie miałam robić mleko dla Hani i jakieś śniadanie dla Maćka. - zeszłam do kuchni, w której grasowała już moja matka i teściowa. Uśmiechnęłam się uprzejmie, siadając na krześle przy  wyspie kuchennej.

- Tak, chcę Maćka zawieźć do przedszkola, w końcu musi iść. - przyznałam, podpierając się na ręku. 

Teściowa podsunęła mi dzbanek z kawą, więc od razu napełniłam kubek i wzięłam wręcz spragniony łyk napoju Bogów. Serce mi na chwilę stanęło i uśmiechnęłam się mimowolnie, widząc jak mama z zmywarki wyjęła kubek Kuby. Zielony w znaki zapytania, który dostał ode mnie na jakąś okazję, każdego dnia pił z niego kawę. Był specjalnie oznakowany, a mąż nie dopuszczał do poranków, w których jego kubeczek był brudny, a on musiałby pić kawę w czymś innym. 

- Coś nie tak? Mówię do Ciebie. - z zamyślenia wyrwały mnie dopiero pstrykające palce mojej matki przed nosem. Pokręciłam głową, skupiając na niej rozbiegany wzrok. 

 - Zamyśliłam się. - wyjaśniłam, przecierając twarz. 

- No właśnie widziałam. Czytałam Twoje odwołanie, pojawiło się na jakiejś plotkarskiej stronie. 

- Czytasz te bzdury, mamo no. - wywróciłam oczami, biorąc kolejny łyk kawy. 

- Nie czytam, nie czytam. Po prostu jakaś reklama mi na facebooku wyskoczyła i weszłam, a że akurat o was to nie moja wina. - wybroniła się. - Ale dobrze im napisałaś, niech wiedzą kurwy, że nosa w swoje sprawy się nie wtyka. - puściła mi oczko i już po chwili wskakiwała żwawo po schodach. 

- Nie wiem jak Ty momentami z nią wytrzymujesz. - szepnęła teściowa, pochylając się nad blatem. - Ale bywa ciężko. 

- Taa. - westchnęłam, opierając się na łokciu. - Dziś będę chciała wejść do Kuby. - przyznałam wpatrując się w plecy Elżbiety, gdy robiła jajecznicę. 

- Najwyższa pora, mam nadzieję, że Cię wpuszczą, a później mnie, bo... - głos jej się załamał, więc w dwie sekundy pojawiłam się za nią, przytulając mocno do siebie. - Bo chciałbym zobaczyć własne dziecko. 

- Nie płacz mamo, proszę. - szepnęłam na ucho kobiety, całując ją w czubek głowy. Z chwili załamania wyrwał nas śmiech Maćka, który chwilę później schodził żwawo po schodach. - Dla niego musimy być silne. 

- Dla niego, tylko dla niego. - poparła mnie, ściskając mocno moją dłoń i otarła swoje łzy, uśmiechając się sztucznie, gdy chłopiec stanął w kuchni z założonymi na biodrach rękami. 

- A co tu się dzieje? - zainteresowany i nieco zdezorientowany wpatrywał się w nas. 

- A gdzie Ty siostrę masz, co? - przedrzeźniałam syna, stając jak on z uśmiechem. 

- To jeszcze chodzić nie umie. - machnął ręką, podchodząc do babci. Ela ukucnęła przy nim, poprawiając jego włosy. - Czemu jesteś smutna, nie smuć się babciu. - poprosił, głaszcząc policzek kobiety. 

- Nie jestem, wydaje Ci się. - uśmiechnęła się do niego, całując w policzek i zamykając go w babcinych ramionach. 

Po dość leniwym poranku ogarnęłam syna i wybraliśmy się do przedszkola. Nawet zbytnio nie protestował, gdy poinformowałam go, że idzie do przedszkola, a z uśmiechem przyjął tą wiadomość. Uśmiechnęłam się mimowolnie, myśląc, że Kuba pewnie nie byłby taki zadowolony, widząc syna idącego do przedszkola, ale... Ale przecież on tego nie widział. 

Powoli denerwował mnie fakt, że każde jedno miejsce kojarzyło mi się z Grabowskim. Przeżyliśmy tak wiele dni, mieliśmy tyle wspomnień, że czasem nawet głupie skrzyżowanie przypominało mi jak głośno krzyczał, gdy kolejne samochody wpychały się przed niego w korku. Było to uciążliwe. 

Po pozostawieniu syna w przedszkolu poinformowałam Wojciecha, że młody kończy po 12 i może wtedy po niego przyjechać. Sama obrałam kierunek doskonale mi już znany, kliniki, w której leżał mój mąż. Szczerze rzygałam, jadąc ciągle jedną i tą samą drogą w te same miejsce, nie mogłam nic na to poradzić. 

- Dzień dobry, czy moglibyśmy porozmawiać? - z sercem w gardle zapukałam do gabinetu doktora Kuby, bałam się każdej kolejnej wizyty tam, za każdym razem wychodziłam z nowymi informacjami, które wcale nie sprawiały, że miałam ochotę skakać do nieba.

- O witam, chciałem z panią porozmawiać, ale nie było pod salą nikogo. - stwierdził, wskazując mi dłonią na krzesło. 

- A tak, pojechałam do domu, musiałam trochę zająć się dziećmi i poświęcić im kilka chwil. - przyznałam szczerze, siadając na miejscu. 

- Domyślam się, że pewnie chciałaby Pani wejść na salę do męża, w końcu minął prawie tydzień. 

- Woah, czyta mi Pan w myślach? - uśmiechnęłam się mimowolnie, poprawiając włosy. 

- Nie, jestem lekarzem od 30 lat i się domyśliłem. - stwierdził. - Ale miło widzieć jak się Pani uśmiecha. - zaznaczył, wskazując na mnie. 

- Próbuję się przekonać do tego, że muszę walczyć dla niego i nie poddawać się. 

- Nie wiem czy powinienem, ale widziałem te publikacje w mediach. 

- Ah tak, nie czytałam tych bzdur, ale też słyszałam. - przyznałam. 

- Proszę się nie przejmować, Kuba jest silny i walczy, a to dobrze rokuje na tle tego, że rozlał mu się guz w głowie. 

Po wizycie w gabinecie lekarza dostałam zielone światło by wejść do sali Kuby, ale w tamtym momencie zaczęłam się po prostu stresować. Stałam przed tymi drzwiami, przed którymi przesiedziałam tyle dni, ale dopiero teraz miałam możliwość by je przekroczyć. Założyłam na siebie ten zielony płaszczyk i ochraniacze na buty. Z sercem w gardle weszłam na salę. 

Leżał tam, był. Przykryty zieloną kołdra, która kontrastowała z jego bladą skóra twarzy i czarnym tuszem, którym pokryte było prawie całe ciało, co sprawiało, że nie wyglądał tak źle jak wyglądała jego twarz. Mimo to widziałam jak zapadnięte ma policzki i sine wory pod oczami. Bez żadnych kolczyków, sygnetów, a nawet obrączki wyglądał jak totalnie nie on. 
Odważnie podeszłam do łóżka, wysuwając krzesło i usiadłam na nim, łapiąc dłoń męża. 
Próbowałam nie patrzeć na bandaż wkoło głowy, ale było to momentami silniejsze ode mnie. 

- Pewnie powiedziałbyś, że mam nie ryczeć. - uśmiechnęłam się mimowolnie, ściskając mocniej dłoń męża. - Ale to jest silniejsze ode mnie. Pamiętam jak opowiadałeś mi o chwilach, gdy to ty siedziałeś pod moją salą i dopiero teraz wiem jak się musiałeś czuć. - westchnęłam, odchylając głowę do tyłu by pozbyć się łez. - Dzieci za Tobą tęsknią, wiesz? Maciek pyta gdzie jesteś, powiedziałam, że wyjechałeś, ale ma Ci za złe, że nie wziąłeś go ze sobą... Kiedyś go jeszcze zabierzesz, prawda? Bo obudzisz się, dla nas, otworzysz oczy i wrócisz do nas. Bo kochasz nas tak samo mocno jak my Ciebie, prawda? - pytałam, lekceważąc lecące łzy po policzkach. - Powiedz no, Kuba. Skarbie proszę Cię. - łkałam, patrząc na jego niewzruszoną twarz. 

Widok męża na łóżku sprawił, że całkowicie zwątpiłam we wszystko. Nie umiałam sobie poradzić z myślą, że on jest daleko ode mnie, ale kiedy w końcu go zobaczyłam, jeszcze bardziej pogorszył się mój stan. Leżał taki bezbronny, całkowicie inny niż ten, którego widziałam na co dzień, a to że nie mogłam nic zrobić, działało na mnie jeszcze gorzej, niż to, że nie mogę go zobaczyć i dotknąć. 

Wyszłam stamtąd całkowicie zapłakana, wręcz siłą wypędzona przez pielęgniarkę, która twierdziła, że koniec odwiedzin. Pewnie nie mogłam tam za długo siedzieć, ale tutaj też dochodził fakt mojego stanu psychicznego, który obserwowała od samego początku. 

- To rzeczy Pani męża, przepraszam, że dopiero teraz, ale zapomnieliśmy o tym wcześniej. - jedna z pielęgniarek przyniosła mi torbę z jego rzeczami. 

Bezsilnie usiadłam na krześle przy Krzyśku, który siedział pod salą i odłożyłam na jego kolana ciuchy, a sama wyjęłam obrączkę. Delikatnie w dłoniach przewracałam krążek, który do tej pory lśnił na jego palcu. Niespełnione marzenie 26.03.17 - wieczność - mówił grawer w środku krążka, a ja wiedziałam, że tak właśnie będzie. Nie wyzbędzie się mnie. 


Miał być w niedzielę, ale łapcie dziś

BOGINI|QUEBONAFIDEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz