|6| Rozdział 173 A. Będziesz chciała... odejść

956 113 19
                                    


Praktycznie całą noc spędziliśmy w swoich ramionach. Kuba w pewnym momencie zasnął, ale ja nie mogłam. Leżałam, otulając się ciepłem jego ciała i łkałam cicho w te wytatuowane ramię, przypominając sobie wszystkie sceny i sytuacje z naszego życia. Rozpaczałam jakbym to straciła, ale ja chyba potrzebowałam sobie uświadomić, że to jest moje i nikt mi tego nie zabierze, tak jak tych wytatuowanych ramion, które od pięciu lat należą tylko do mnie. Musiałam przeżyć taką noc, która dała mi wiele nadziei na piękniejsze jutro. 

I chociaż wygrzebałam się z tej sypialni chwilę przed przebudzeniem męża, byłam silniejsza, niż w momencie mojego powrotu do domu. Jakby energia Grabowskiego przepłynęła do mnie i jego pozytywne podejście do życia, dotarło również do mnie. 
Nie miałam pojęcia co zdarzyłoby się, gdybym została w tym pokoju, więc parę minut po siódmej nad ranem, wyszłam z sypialni i od razu obrałam drogę do łazienki. Posmak wódki nie dawał o sobie zapomnieć, a żółć podchodziła mi do gardła. Musiałam się pozbyć tego nieprzyjemnego uczucia, a przede wszystkim, wziąć prysznic po tej całej imprezie. 

- Cześć. - miałam delikatne deja'vu, siedziałam na blacie w kuchni, jak zwykle zajadając się owsianką i obserwowałam jeżdżące po ulicy auta, gdy do kuchni wjechał Kuba. Przywitał się cicho i bez słowa zabrał miskę, która stała na wyspie kuchennej z owsianką dla niego. Kiwnęłam w odpowiedzi głową  i wróciłam do obserwowania okna. 

Nie miałam pojęcia jak się zachować. Zamieść wszystko pod dywan? Rozpocząć rozmowę? Zapytać jak się czuje? Każdy z tych pomysłów wydawał mi się niewłaściwy, więc postanowiłam poczekać, aż to on zacznie ewentualną rozmowę. Jeśli by się nie odezwał, nie chciałam robić tego ja, dlatego wysnułam sobie plan, że wyjdę z kuchni i wrócę na górę, z myślą załatwienia jakichś spraw przez internet. Gdzieś zakiełkował też pomysł podróży do Ciechanowa, do teściowej na obiad, ale szybko go usunęłam z listy planów na dziś, przecież mój mąż też musiał coś zjeść, a on do rodzinnego miasta nie pojedzie. 

- Możemy porozmawiać? - byłam właśnie w momencie przeżuwania kolejnej łyżki płatków owsianych z borówkami i rozmyślania o urodzinach Maćka, które zbliżały się wielkimi krokami, gdy moje myśli przerwał on. Odwróciłam głowę w stronę kuchni, a przy szafkach, dosłownie zaraz obok mnie, siedział Kuba na wózku, wpatrując się we mnie. Przełknęłam ślinę, uważnie spoglądając na jego twarz. 

- O czym chcesz rozmawiać? - słowa wypłynęły ze mnie szybciej, niż zdążyłam się zorientować. I brzmiały tak obco, zupełnie jakbym to nie ja mówiła. Zdziwiły samą mnie. Byłam chyba za bardzo oschła, bezduszna. Mimo, że serce zabiło trochę szybciej, ja udawałam obojętną. A może taka byłam? Może nic nie udawałam?  

- O nas Alicja, o nas. - podkreślił, powtarzając. Westchnęłam głośniej, spoglądając jeszcze za okno, jakbym szukała za nim wsparcia, ale nikt nie pojawił się na drodze do naszego domu. Odstawiłam miskę na blat i przekręciłam się tak, by usiąść przodem do niego, po turecku. Bałam się tej rozmowy, ale skoro wyszedł z inicjatywą, nie mogłam przecież uciec, nie ucieka się przed odpowiedzialnością. 

- To rozmawiajmy. - zachęciłam go, licząc, że sam rozpocznie rozmowę. W końcu ja czułam się tak nieswojo, że nawet nie wiedziałabym o czym mam w zasadzie mówić. Siedział przede mną mój mąż, a ja traktowałam go jak obcego, przerażało to mnie. 

- To co wczoraj powiedziałem, o Maćku, to było niewłaściwe, wiem. Wypłynęło ze mnie pod wpływem emocji i nie wiem jak powinienem się z tego tłumaczyć, bo żadne słowa nie usprawiedliwią mojego podłego zachowania. -  zaczął mówić. Wgapiałam się w niego swoim spojrzeniem, ale słowa przelatywały mi jakby koło ucha, słyszałam to już tyle razy... Tłumaczenie emocjami, przecież każdy z nas tak potrafi. 

- Powiedziałeś to co chciałeś, nie będę tego w żaden sposób usprawiedliwiać, a Ty nie zrzucaj winy na emocje, bo one nic nie tłumaczą. - powiedziałam to co uważałam za właściwe. Chociaż poczucie winy mnie zjadało, ja naprawdę nie czułam żadnej więzi między nami, a tak bardzo jej pragnęłam. 

- Wiem. - westchnął, przejeżdżając dłonią po swojej twarzy i spuścił wzrok gdzieś na podłogę, jakby się wstydził swojego zachowania, albo po prostu zastanawiał, a to ja dopisywałam mu niepotrzebne uczucia. 

- Między nami nie jest dobrze, widzimy to przecież. - zaczęłam, zwracając uwagę męża. - To co się stało, myślałam, że przybliży nas do siebie, w jakiś sposób staniemy się sobie jeszcze bliżsi, niż byliśmy. Ale to chyba tylko moje niespełnione marzenia. Jednak mimo wszystko, miałam nadzieję, że nie odsuniesz od siebie dzieci. A Ty odsunąłeś od siebie wszystko, mnie, dzieci, mamę i przyjaciół. Zamknąłeś się w tej swojej bańce, która nie pozwala nam na dotarcie do Ciebie, jakbyś się bał, że nie wiem... Zjemy Cię? 

- Ja sam nie wiem, Alicja. - westchnął, spoglądając na mnie swoim zielonym, przeszywającym i jakby zranionym wzrokiem. Miałam wrażenie, że wiele go kosztuje ta rozmowa, ale w końcu prawda w oczy kole. - Wszyscy chcieli mnie wspierać, Kubuś och, Kubuś ach. A ja chciałem dać do zrozumienia, że jestem samowystarczalny, że nie potrzebuję tego cholernego wsparcia i litości. 

- Nie płaszczyli się przed Tobą. - prychnęłam, wyrzucając ręce do góry. Ten przymknął swoje powieki, kładąc palec wskazujący na ustach. Uciszał mnie, zawsze to robił. - Nie jesteś samowystarczalny, nie kąpałeś się sam od czerwca, mamy wrzesień. Nie prowadziłeś auta, nawet sam na dwór wyjść nie możesz. Gdzie tu ta samowystarczalność? - roześmiałam się sztucznie, kręcąc głową z politowaniem.

- Chciałem. - poprawił się.

- Mogłeś chcieć być samowystarczalnym, ale nie odsuwać od siebie dzieci. My wszyscy sobie jakoś poradziliśmy, ale one nie. - zauważyłam. Grabowski spuścił wzrok, nerwowo bawiąc się swoimi palcami, które wykręcał na prawo i lewo, wzdychając co chwila. - Popatrz na mnie, stań prawdzie oczy w oczy, za długo i dużo się bujamy z tym Twoim wózkiem i wzajemną nienawiścią. 

- Wiem. - potwierdził moje słowa, unosząc spojrzenie na moje ciemne tęczówki i niepewnie wysunął swoją dłoń w moją stronę. Z początku uniosłam wysoko brwi, wręcz prychając, ten potrząsnął dłonią ponownie, więc podałam mu swoją, a ten mocno je ścisnął, przysuwając do swoich ust  i na wierzchu mojej złożył pocałunek. Niby nic, a coś bardzo znaczącego. 

- Co teraz będzie? - zapytałam jakby niepewnie, a ten przymknął powieki, odchylając głowę w tył. Liczyłam, że dowiem się czegoś nowego, a ten jakby robił łaskę, rozmawiając ze mną. 

- Wylatuję do Szwecji. 

I te słowa okazały się najpiękniejszym prezentem dla mnie. Mogłam być zła, zdenerwowana, mogłam go nienawidzić, ale miałam prawo do wielkiej radości z jego szczęścia. Bo miałam nadzieję, że ten wyjazd na rehabilitację, że to też będzie dla niego coś wielkiego, ważnego i szczęśliwego. Bo to była dla nas szansa, wielka szansa na wielką wygraną. Na pozostawienie wózka i nowe życie. 

- Jezus! Naprawdę? - pisnęłam szczęśliwa, zsuwając się z blatu i kucnęłam przy wózku, ściskając go za szyję. Nie obchodziło mnie, czy właśnie tego pragnie, czy mnie nie odtrąci. Potrzebowałam go przytulić. 

- Tak, naprawdę. - odparł cicho, obejmując mnie dłońmi i ucałował w skroń, przejeżdżając dłonią po moich włosach. - Wylatuję w przyszłym tygodniu. - dodał jeszcze. 

- Na ile? - dopytałam, odsuwając się trochę, by dać nam więcej przestrzeni. Kucnęłam przy wózku, podtrzymując się podłokietnika. Byłam tak szczęśliwa, że chyba nic nie mogło zepsuć mojej radości. 

- Prawdopodobnie do świąt, jeśli nic się nie zmieni, będę mógł tam wrócić, albo zostać na święta. - stwierdził, a moja mina od razu zrzedła. Nie miałam go tak długo obok siebie i teraz ponownie wylatywał... Ale to dla jego dobra, tak sobie powtarzałam. - Nie będę na urodzinach Maćka. 

- To nieistotne. Zrozumie, jest mądrym chłopcem i jeśli powiesz mu prawdę, spędzisz kilka chwil teraz, to będzie tęsknił, ale nie pogniewa się, że Ciebie nie będzie. - odparłam pewnie, zapewniając go i samą siebie. Sama nie byłam do końca przekonana, czy syn na pewno w ten sposób przyjmie wyjazd ojca, ale chciałam wierzyć, że taka będzie właśnie jego reakcja. 

- Nie będzie mnie trzy miesiące. 

- Dam sobie radę. Zawsze dawałam, najważniejsze żebyś wrócił do mnie. W każdym calu, nie tylko na dwóch nogach, ale Ty. Swoim sercem, jako prawdziwy mąż. - poprosiłam z łzami w oczach i westchnęłam głośno, gdy ściągnął mnie na swoje kolana. Niechętnie, ale przysiadłam na nich, a ten mocno wtulił swoją głowę w mój biust. Płakał. 

- Przepraszam, tak cholernie bardzo za wszystko przepraszam. Byłem draniem, nie zdziwię się jeśli będziesz chciała... Odejdziesz. - wymruczał niezrozumiale, wręcz wyłkał wtulając się mocno. Serce mi się krajało i chociaż czułam ten żal do niego, nie mogłam przecież pozostać obojętną na tak szczere słowa. 

- Kocham Cię, wiesz? To najważniejsze Kuba i nie odejdę, nigdy. Nie pozwolisz mi na to, prawda? - zapytałam, unosząc jego głowę, by na mnie spojrzał. Przełknął ślinę i przymknął oczy, kiwając głową. 

- Nie, nie pozwolę.  

Wreszcie poczułam na swoich ustach te jedyne, magiczne i tak bardzo oczekiwane. Wargi mojego męża, mentora, najważniejszej osoby na świecie, która znaczyła dla mnie tak wiele... Momentami przerażało mnie, że jest dla mnie aż tak ważny.  Zaatakował mnie w mocnym pocałunku, od razu odnajdując język. Nie dawał nawet chwili wytchnienia, jakby chciał odrobić stracony czas, wyżyć wszystkie swoje emocje w tym nachalnym pocałunku. Musiał się nacieszyć tą chwilą i nie miał zamiaru przestawać, nawet gdy ciągnęłam go mocno za włosy, chcąc odciągnąć od siebie, bo brakowało mi tchu i liczyłam na chwilę wytchnienia, której nie miał zamiaru mi dać, mocniej atakując moje wargi, przyciągając brutalnie za włosy. 
Wracał mój Kuba. Ale czy ja tego właśnie potrzebowałam? 

_____________
Dobra, nie myślałam, że aż tak bardzo tęskniliście i dacie z siebie wszystko w jakieś 10 godzin! Ludzie, dziękuję bardzo! 

BOGINI|QUEBONAFIDEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz