|6| Rozdział 161. Prawdziwy niepełnosprawny

771 76 20
                                    


Moment, w którym dowiadujemy się, że najbliższa nam osoba nie chce walczyć o siebie jest trudny. Chociaż ciężko to nawet nazwać. Bo to jest złe, trudne, smutne i wszystkie inne przymiotniki, które wpisują się w regułę smutku. Można otworzyć słownik synonimów i wypisać wszystkie, które opisują bezsilność. Cierpienie, które wynika w takim momencie, nie wpisuje się w żadną regułę, nie da się opisać tego słowami, bo za każdym razem brakuje ich, a nikt nie odczuje tego w taki sposób, w jaki czujemy to my. 

Decyzja o rezygnacji z czegokolwiek, nieistotne czy jest to przyjaźń, związek czy życie, wymaga ogromnej odwagi i determinacji. Człowiek, który decyduje się na zakończenie swojego życia, musi być cholernie dzielny, chociaż na świecie jest coraz więcej osób, które decydują się na świadomą śmierć, a nawet sami sobie w niej pomagają. W takich momentach, po naszych głowach, przechodzą myśli: ale musiał być odważny, ja bym się nigdy nie zdecydował. Nikt tylko nie myśli, jakim tchórzem musiała być  osoba, która odebrała sobie życie. Decyzja o zaprzestaniu walki, poddaniu się i rezygnacji to jest zwykła bojaźń. Poddaje się, bo nie chcę bardziej cierpieć, bo nie chcę walczyć o siebie, nie czuję potrzeby życia. Ucieczka od wyroku losu, jest wyparciem rzeczywistości i poddaniem się, nie ma tutaj mowy o odwadze, a o zwykłej kapitulacji bez walki. 

Wyszłam z jego sali wręcz sparaliżowana. Nie usłyszał żadnej diagnozy, w zasadzie nie została ona postawiona, a już wyciągał wnioski i na wejściu wiedział, że nie będzie walczył. Mimo, że tak naprawdę nie miał w tym momencie jeszcze o co walczyć, bo nie przeprowadzili mu żadnych badań, których wyniki spisywałyby go na straty. 

Na salę weszła jego mama, ale wyszła po pięciu minutach, bo Kuba zasnął. Podobno nie odezwał się nawet słowem, a tylko uchylił powieki, gdy usłyszał, że ktoś wszedł. Olał ją. 
Lekarz prowadzący, poradził nam, żebyśmy zostawiły męża i pojechały do domu. Uspokoił mnie, mówiąc, że takie plecenie bzdur bez sensu, jest całkowicie normalne po wybudzeniu się ze śpiączki farmakologicznej, miałam potrzebę uwierzenia w jego słowa, chciałam ufać doktorkowi i przyjechać do szpitala ponownie, gdy mój mąż będzie znowu moim mężem. 

Okazało się, że na naszej ulicy było pełno aut, a po wejściu do domu, usłyszałam męskie głosy. Przyjechał Wojciech, Adam, Krzysiek i Maciek. Wszyscy chcieli wiedzieć co z Kubą, a oczywiste było, że na oddział i salę do niego, nie wpuszczą wszystkich na raz. Weszłam do salonu i od razu padłam w ramiona Wojciecha, zanosząc się płaczem. Byłam w tamtym momencie na tyle bezradna i bezsilna, a jego osoba wydawała się najlepszym pocieszycielem i wsparciem, którego potrzebowałam w tamtym momencie. 

- Co się dzieje, ejj mała popatrz na mnie. - poprosił fotograf, ale nawet nie miałam zamiaru się odsuwać, potrzebowałam tego ramienia do wypłakania się. 

- Ala, mamo co jest? - zaraz po Wojtku zreflektował się Maciek, ale Elżbieta nie odpowiedziała mu nic, a tylko widziałam kątem oka, jak przejęła, z rąk mojej matki, Hanię. 

- Może wreszcie ktoś powiedzieć, co się dzieje, nie wybudził się? - warknął Krzysiek, wstając na równe nogi i podszedł do nas, odciągając mnie za ramię. - Wiesz, że się martwimy. Powiedz o co chodzi. - po jego obawach jeszcze bardziej ryknęłam płaczem. 

- Ale... ja sama nie wiem o co chodzi. - westchnęłam, odsuwając się od przyjaciela. Bezradność przejmowała nade mną kontrolę.  

Od tej sytuacji minęły dwa dni. Po ponownym pojawieniu się w szpitalu, nie usłyszałam już decyzji, o rezygnacji z walki. Przez chwilę nawet pojawił się uśmiech na ustach męża, gdy miał możliwość porozmawiania przez telefon z Maćkiem. Widziałam jak w kącikach jego oczu kłębią się łzy, a on sam wzdychał nieco głośniej, chcąc opanować emocje, siedzące w jego wnętrzu. 

Usłyszałam diagnozę, którą wystawił lekarz. I mimo, że była krzywdząca dla nas wszystkich, ja czułam determinację za naszą dwójkę. Dostaliśmy cień nadziei do pokonania niedyspozycji Kuby, a ja ten cień uznałam za wielkie słoneczko, które budziło się do życia po trudnych dniach, które przeszliśmy w momencie, kiedy pękł mu guz. Wiedziałam, że nie pozwolę by się poddał, chciałam by walczył, nawet jeśli miałabym być bardziej poszkodowana niż on, w momencie, w którym walka okazałaby się nierówna. 

- Jak się czujesz? - zapytałam, wchodząc w czwartkowe popołudnie na salę Kuby. Leżał sam, bo tak chciał. Stwierdził, że nie potrzebuje stękających dziadków na sali i woli oglądać filmy, niż słuchać historii o wnukach. Jak chciał, tak miał. 

- A jak mam się czuć, hm? - mruknął cicho i uśmiechnął się, gdy podeszłam bliżej, całując go w czubek głowy. - Przyniosłaś mi jedzenie? - w końcu cicho się roześmiał, zaglądając do reklamówki, z którą przyszłam. 

- Wszyscy dobrze wiedzą, jak bardzo lubisz kotlety mielone swojej mamy. - odparłam, wyjmując pojemnik z obiadem od teściowej. - Pomóc Ci? - zaproponowałam, podając mu sztućce. 

- Nie jestem sparaliżowany. - wyjąkał, dzieląc sobie kotleta i wpakował jego połówkę do ust, mlaszcząc specjalnie. 

- Chyba tęskniłeś. - mimowolnie się uśmiechnęłam, ocierając kawałek mięsa z jego brody. - Wyjdziesz stąd i trzeba będzie jakoś udać się do barbera. 

- Poszedłbym do fryzjera, walnął jakąś zieleń, ale to chyba... 

- Jesteś facetem, odrosną szybciej, niż myślisz. - przerwałam mu, dotykając bandaża na głowie. - Widziałeś szwy? 

- Nie, nie mogę stanąć przed lustrem. - dodał kąśliwie. Robił to specjalnie, ale dostałam wytyczne, nie mogę pozwolić by jego słowa zmiotły mnie z planszy. 

- Dobra, dobra. Tylko pytałam. - wybroniłam się, unosząc ręce do góry i podrapałam męża po policzku. - Cieszę się, że w końcu jesteś ze mną. To był ciężki tydzień. 

- Tak? Chyba przespałem i nie pamiętam. - uśmiech wparował na wargi Que. Wywróciłam oczami, śmiejąc się cicho. 

- A idź ty. - machnęłam ręką, siadając na łóżku obok niego. - Co oglądałeś? Film o białaczce, co ty. - zapytałam by za chwilę samej sobie odpowiedzieć, gdy poruszyłam myszką, a tytuł znanego filmu pojawił się na ekranie. 

- Chciałem zobaczyć, że ktoś ma gorzej od mnie. - odparł, pakując sobie do ust ziemniaka. Mówił o tym wszystkim jakby naprawdę nic się nie stało, ale to dobrze. Potrzebowałam czuć, że przeszkoda postawiona przez los nie jest dla niego kłodą rzuconą pod nogi. Takim gadaniem nieco mnie zapewniał, mimo że chwilę później zmieniał front i użalał się nad sobą. Był taki bardzo rozbity, ale to chyba nic dziwnego w danej sytuacji. 

- Będziemy ponownie o tym dyskutować? - westchnęłam, układając się wygodnie na łóżku i położyłam głowę na ramieniu męża. Dobrze, że miał na nim jeszcze sporo miejsca. 

- Nie, już nie musimy. - blady uśmiech zagościł na wargach mężczyzny, więc delikatnie je cmoknęłam, zlizując jogurt naturalny po mizerii. 

- Ej, świnio. - dał mi po łapach, gdy zabrałam mu z pudełka kawałek ziemniaka. 

- No co, nie słyszałeś powiedzenia, że prawdziwa matka jest całe życie głodna? - wzruszyłam ramionami, oblizując usta i puściłam mu perskie oczko. 

- A ty słyszałaś powiedzenie, że niepełnosprawnych nie można zwodzić? - uniósł wysoko do góry brwi, zawieszając widelec w powietrzu. 

- Nie. - odparłam ze śmiechem, kręcąc przy tym głową. - Poza tym, ty nie jesteś niepełnosprawny. - wtrąciłam jeszcze, przelotnie całując wargi męża. 

- No nie, wcale... 

- Prawdziwy niepełnosprawny nie użala się nad sobą. - przerwałam mu, wymuszając kolejny pocałunek. 



BOGINI|QUEBONAFIDEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz