|5| Rozdział 120. Jutra ma nie być

1.2K 103 80
                                    


Bardzo nie chciałam jechać do tego Ciechanowa. Nie miałam zamiaru spotykać się z chłopakami, którzy na pewno zobaczyli maila ode mnie. Wiedziałam, ze nie obyłoby się bez przytyk w moją stronę, a tego naprawdę chciałam sobie oszczędzić. Nie czułam się za dobrze dziś, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Ta wizyta u psychologa wiele podziałała na mnie, więc ciężko było mi tak ogarnąć wszystkie myśli. 

Nie chciałam jechać ze względu na samopoczucie, towarzystwo i podróż. Ale tam czekał mój syn, którego nie widziałam tyle czasu i na pewno się za mną stęsknił. O ile babcia Ele nie zabierała go na farmy do kurek, bo w takim wypadku nie miał czasu na myślenie o mamusi. 

- Nie chcę tam jechać. - jęknęłam w odpowiedzi na słowa Wojciecha. Mężczyzna pokręcił głową i oparł łokcie na blacie stolika, a na dłoniach swoją brodę. 

- Pomyśl ile rzeczy zrobił Kuba dla Ciebie, a też nie chciał ich robić. Chociażby ta cholerna wieża w Paryżu, albo podróż na Dominikanę po raz kolejny. - wypomniał mi. Miał rację. 

- Jedź ze mną. - poprosiłam od razu, ten od razu pokręcił głową i spojrzał na godzinę w telefonie. 

- Nie ma opcji. Po pierwsze nie zostałem tam zaproszony, po drugie więcej byłoby konfliktów niż to warte, a po trzecie mam zdjęcia do obróbki. Może uda mi się je podesłać Ci na maila. - odpowiedział, wymieniając na palcach swoje argumenty. Ten mężczyzna to pisał rozprawkę słowną. 

- Dobra, dobra już. - machnęłam ręką, wstając od stolika. - Pojadę tam, ale dziś wracam. Nie mam zamiaru zostawać na noc, więc nawet do mieszkania nie wjeżdżam. - odparłam, wrzucając do torebki swojego Ipada. 

- A Colin? - przypomniał mi. Wywróciłam oczami, spojrzałam na niego z wielkim uśmiechem i pomachałam pękiem zapasowych kluczy, który wyjęłam z torebki. - Nie, nie ma opcji. Wiesz, że nie lubi się z moim kotem. 

- Wojtek no. Raz każesz mi walczyć o nasze małżeństwo, a później nie chcesz zająć się moim psem. - zrobiłam swoją minkę zbitego psa, a Koziara wywrócił oczami, ale ściągnął klucze z mojego palca.  - Kocham Cię! - krzyknęłam nieco głośniej. Zabrałam swoją torebkę z krzesełka i prędko wyszłam z restauracji, by uniknąć momentu, w którym fotograf mógłby zrezygnować ze swojego zobowiązania. 

Już w samochodzie podjęłam decyzję, że jadę tam tylko ze względu na swojego syna. Nie miałam zamiaru się rozsiadać, gościć i co gorsza słuchać padających w moją stronę obelg, bez których pewnie się nie obejdzie. Naprawdę miałam zamiar wrócić do swojego mieszkania, położyć syna spać i samej zasnąć we własnym łóżku. 

Z Warszawy wyjechałam chwilę po 16, więc była szansa, że na 17.15 dojadę do Ciechanowa, przynajmniej taką miałam nadzieję. 
Całe szczęście objechałam korki i wyjechałam tuż przy wylotówce na S7, którą dostałam się do samego Nasielska, skąd obrałam trasę przez okoliczne wsie. Wjeżdżając do Gąsocina, wiedziałam, że jestem już w swoich terenach. Minęłam Sońsk i jego okoliczne wioski, przejechałam obok Krubinu, miejscowej giełdy. Na rondzie Solidarności pojechałam prosto i znalazłam się na Płońskiej. Minęłam kolejne rondo i na światłach pojechałam prosto, po prawej miałam cmentarz, a po lewej rodzinny dom Kuby. Musiałam zawrócić ze względu na jednokierunkową, ale chwilę później zaparkowałam pod pizzerią, przy której była słynna Płońska 6. 

Dokładnie o 17.02 postawiłam swój pierwszy krok na ciechanowskiej ulicy. Z tylnych siedzeń zabrałam torbę, którą przewiesiłam przez ramię i zamknęłam samochód. Przeszłam przez ulicę i znalazłam się przy bramce domu Grabowskich. Na podjeździe nie było żadnych aut, ale to nic nie oznaczało. Kondracki mieszkał dwie ulice stąd, Maciejka w tym samym domu, a Mojski dosłownie dwa kroki dalej. O braciach Rogowskich nie wspominam, bo również nie mieli daleko. Dlatego nie cieszyłam się, że nikogo nie ma, bo pewności co do tego nie miałam. 

Pchnęłam bramkę i znalazłam się na podwórku. Postawiłam kilka kroków na betonowym chodniku i znalazłam się po drugiej stronie domu. Na podwórku nie było nikogo poza wózkiem Maćka, do którego zajrzałam, ale syna nie było w środku. Pokonałam kilka stopni i stanęłam przed drzwiami domu. Bez dzwonienia weszłam do środka, korzystając z otwartego zamka. W przedpokoju już stały buty Maćka, Krzyśka i Kuby, więc moja radość pękła jak bańka mydlana. Całe szczęście, że się nie nastawiałam aż tak bardzo. Ściągnęłam swoje buty i odłożyłam torebkę na szafkę, a w progu stanął Kuba, zaraz za nim Maciek. 

- Mama!!! - usłyszałam radosny krzyk syna, więc mimowolnie kucnęłam, rozciągając ramiona, w które chwilę później wpadł mały kosmita. 

- Cześć syneczku. - z uśmiechem potargałam jego przy długą czuprynkę i ucałowałam w ten pulchniutki policzek. - Tęskniłeś? - zapytałam z uśmiechem, podnosząc go i układając na swoich rękach. 

- Baaardzo. - roześmiał się, bawiąc moimi kosmykami włosów. Odważyłam się spojrzeć na Kubę. 

- Cześć. - powiedziałam nieco ciszej, podchodząc do mężczyzny, który stał jak zamurowany. 

- Przyjechałaś. - zauważył, jakby naprawdę Amerykę udało mu się odkryć. 

- Tak. Zapomniałam, że masz dziś imieniny, więc nie mam prezentu. Ale składam Ci serdeczne życzenia. - posłałam mu uśmiech, jednak nic poza tym ode mnie nie uzyskał, ponieważ w progu salonu stanęli chłopacy, a kuchni teściowa.

- Alusia skarbie! - pisnęła Elżbieta, podchodząc do mnie. - Postaw tego skarba, on ciężki jest, a Ty dźwigać nie możesz. - delikatnie, w zabawie trzepnęła Maćka w rączkę, a ten od razu zaczął się śmiać. Ten śmiech był czymś czego chciałam słuchać każdego dnia. 

- Cześć mamo. - ułożyłam usta w dzióbek i cmoknęłam kobietę w policzek. - Mogę wody? Trochę słabo mi się zrobiło przez tą klimatyzację. - poprosiłam, odstawiając małego na podłogę. Ten od razu złapał mnie za rączkę i razem pomaszerowaliśmy do kuchni, gdzie teściowa nalała mi wody. 

Cieszyłam się, że tak pozytywie zareagowała na mój przyjazd. Nie miała żadnych problemów, co było zdecydowanie na plus. Już się bałam, że wyskoczy z jakimiś tekstami w stylu swojego najstarszego syna, albo Kondrackiego. Całe szczęście wszyscy milczeli. 

- Chodź, pokaże Ci prezent od dziadzi Janka. - młody pociągnął mnie za palec w kierunku salonu, w którym zniknęła ekipa. 

- Chwileczka, napiję się. - oznajmiłam i duszkiem wypiłam przygotowaną przez teściową szklankę wody, którą odłożyłam do zlewu i poszłam za synem. 

Weszliśmy do salonu, w którym na kanapie siedzieli wszyscy trzej Panowie, a przy telewizorze majstrował coś Janusz. Nie zauważył mnie od razu, więc mogłam przyjrzeć się reszcie. Byli skupieni na ekranie telewizora, więc domyśliłam się, że leci jakiś mecz, a im jak zwykle antena nie odbiera. 

- O Alicja. - odezwał się mężczyzna, gdy postawiłam kilka kroków w pomieszczeniu. 

- Dzień dobry. - przywitałam się z uśmiechem, podążając śladem syna, który cupnął na podłodze przy kominku, gdzie był jego kącik. Tuż obok telewizora. 

- Przyjechałaś na imprezę? - zaciekawił się, odkładając śrubokręt i dał chłopakom widok na ekran. 

- Nie, zaraz będziemy się zbierać. Przyjechałam po Maćka i też ze względu na telefon Elżbiety. - przyznałam szczerze, spoglądając na mężczyznę. Klęknęłam na podłodze, zajmując miejsce przy synu, który od razu usadowił się na moich kolanach. Przecież musiał mieć miękko. 

- Co to, to nie. - w progu pojawiła się teściowa z szmatką w ręku i fartuchem wkoło bioder, na których oparła ręce. - Przyjechałaś na imieniny swojego męża, więc zostaniesz do jutra. - oznajmiła od razu, takim rozkazującym tonem głosu. 

- Mamo... - zaczęłam, ale pewien głos od razu mi przerwał. 

- Ona musi jechać szukać pracy, Pani Elu. - wtrącił Kondracki, na którego twarzy zawiesiłam nienawistne spojrzenie. Nie ma to jak pchać się między rybki a zakąskę. 

- Albo jechać na kolejne spotkanie z Koziarą. - dodał Maciek. Mocno zagryzłam policzek od wewnątrz, nie chcąc wybuchnąć jakimkolwiek nienawistnym głosem. 

- Jakiej pracy? - podłapała kobieta, na którą od razu spojrzałam. Westchnęłam głośno, przecierając twarz dłonią. 

- Alicja zwolniła się z wytwórni. - oznajmił Kuba. 

- To prawda? - zaatakowała mnie kobieta, więc skinęłam głową. Przeniosłam syna na podłogę i z pomocą szafki od telewizora wstałam z podłogi. - Dlaczego? - dopytywała. 

- Miałam dość podtekstów, że cokolwiek łączy mnie z współpracownikiem i przyjacielem - Wojtkiem Koziarą. Panowie nie rozumieli, że mam prawo do własnego życia, po mojej rozmowie z Kubą rzucali w naszą dwójkę, mnie i Wojtka, mięsem. Traktowali jak najgorsze stworzenia świata, a ja miałam tego dość. Jestem w zagrożonej ciąży i nie mam zamiaru ciągle użerać się z nienawiścią dawnych kolegów. Dlatego postanowiłam zrezygnować z pracy i zostać właścicielką fundacji, która pozostanie moim jedynym dochodem. - wyjaśniłam spokojnie, patrząc na teściową, której mimika twarzy zmieniała się gwałtownie, z każdym kolejnym słowem. Ostatecznie widziałam tam wielkie rozczarowanie i zdziwienie. 

- Maciek, to prawda? - spojrzała na syna z wyrzutem na twarzy. 

- Nie. Alicja chciała zakończyć ich małżeństwo i w każdy możliwy sposób próbowała zwalić winę na Kubę. Ja tylko chciałem jej udowodnić, że wina leży po jej stronie. - wyparł się. Wtedy łzy coraz bardziej kłębiły się w moich powiekach. Takich głupot dawno nie słyszałam. 

- Galopujesz bracie. - przerwał mu Kuba, stając przed nim. Dobrze zrobił, inaczej już dawno dostałby ode mnie w paszczę, a te jego plastikowe okularki wąchałyby podłogę. - Alicja powiedziała, że potrzebuje czasu, więc postanowiłem to uszanować. Jednak moi koledzy i brat nie mogli tego pojąć. 

- Nie stanąłeś w obronie własnej żony? - prychnęła Elżbieta, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Kuba co się z Tobą dzieje?

- Nie wiem, mamo. 

- Właśnie widzę. - odparła. - Alicja czy między Tobą, a Wojtkiem? - popatrzyła na mnie niepewnie. 

- Mamo chyba sobie ze mnie żartujesz. Nie kieruję się zasadą ząb za ząb, poza tym Wojtek jest w związku. - wyjaśniłam chyba tysięczny raz. 

- Porozmawiasz ze mną? - zapytała, podchodząc bliżej. Od razu kiwnęłam głową, to było coś o czym mówił mój psycholog. 

- Tak. - potwierdziłam jeszcze. 

Potrzebowałam tej rozmowy i w sumie spadł mi ciężar z serca, że Ela sama to zaproponowała, pewnie sama nie wyszłabym nigdy z taką inicjatywą. W sumie sama nie wiem czemu, za bardzo bałabym się, że potraktuje mnie jakoś źle, albo nie chciałabym odrzucenia, bo mogła powiedzieć, że będzie stała murem za swoim synem. W końcu miała do tego prawo. 

- Co się dzieje? - zapytała, gdy usiadłam w sypialni obok niej na łóżku. 

- Nie daję sobie rady. - odparłam bez ogródek. Nie mogłam przecież owijać w bawełnę, tak było i rzeczywistości nie idzie oszukać. 

- Kuba mówił, że obydwoje chodzicie na jakieś terapie. 

- Tak. Obydwoje mamy swoje problemy, które w sumie zataczają krąg i łączą się w jedno wielkie koło, które tak wkoło nas krąży, jak ziemia wkoło słońca. 

- Podstawowe pytanie. Kochasz go? - zadała te pytanie, a ja nie miałam zielonego pojęcia co odpowiedzieć. Siedziałam tak kilka chwil i bez słowa wpatrywałam się w jej oczy, które przewiercały mnie na wylot. 

- Cholernie. - przyznałam w końcu. - Kocham go taką miłością, którą nawet nie darzę własnego syna i obawiam się, że to właśnie przez to nie mogę mu wybaczyć. Bo zawiódł. 

- Kotek masz jedną i najważniejszą odpowiedź na wszystko. Kochasz go, on kocha Ciebie i wszystko jakoś się ułoży. - pocieszyła mnie. 

- Mamo, ja się boję, że w najgorszych momentach, będzie mi przed oczami stawała, wizja jego i tej kobiety, jak ją całuje, szepcze przyjemne słowa i wchodzi w nią raz po raz. - na same wspomnienie się wzdrygnęłam. 

- Skarbulku, Andrzej mnie też zdradził, nie raz, nie dwa. Ale za pierwszym razem wybaczyłam i powiem Ci jedno. Nie żałuję. Gdybym żałowała, na świecie nie byłoby Twojego męża, bo on powstał kilka miesięcy później, a mi udało się przeżyć kilka pięknych lat swojego życia. Wizja jego i tej kobiety stanęła mi tylko raz przed oczami, gdy wyrzucałam go z domu. Dałam mu szansę, a on udowadniał mi, że zasłużył na nią. Na każdym kroku. Mój dom momentami był kwiaciarnią, bo pokazywał jak bardzo kocha. I faktycznie kochał, zasłużył na te wybaczenie. Kuba również zasługuje, nie mówię tego jako matka, a staram się podjeść jak najbardziej optymistycznie. Daj mu szansę, a wam obojgu będzie łatwiej. Wszystko się unormuje, a i Maciek będzie czuł się znacznie bezpieczniej. 

- Dlaczego jak tak o tym mówisz, to wydaje się takie łatwe, a wcale nie jest? - zapytałam jakby z pretensją, a ta roześmiała się, głaszcząc mnie po plecach. 

- Bo to życie, tutaj nie ma nic za darmo. Trzeba wiele się napracować na wszystko, ale później można korzystać z tego szczęścia, które jest wszystkie pieniądze warte. - uśmiechnęła się, zabierając moją dłoń, na której położyła dwa złote krążki. Nasze obrączki. - 
Pomyśl sobie, że jutra ma nie być. Czy chcesz spędzać kolejny dzień na kłótni z moim synem, czy raczej pieprzyć się z nim w najbardziej niemoralnym miejscu i korzystać z chwili? 



Elżbietka przemówi naszemu tumanowi do rozumu? 

BOGINI|QUEBONAFIDEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz