|6| Rozdział 146. Poddawałam się

1K 82 47
                                    



Mając arachnofobie boimy się pająków. Co w momencie, gdy idąc przez wielkie knieje, wchodzimy w pajęczą sieć? Piszczymy, krzyczymy i panikujemy ze strachu, bo na naszej drodze stanął wielki pająk, który ma zamiar skoczyć na naszą twarz, przespacerować po nagiej skórze pleców, tworząc ciarki w każdym miejscu, w którym stąpnie jego pajęcza kończyna. W takich momentach zapominamy o rozsądnym myśleniu, spokoju i opanowaniu, bo górę bierze nasza fobia, podsuwająca same najgorsze myśli związane z pajęczakiem. 
Potrzebna nam wtedy jest czyjaś pomoc, dłoń, która uratuje nas z opresji, wyciągnie z pajęczych sideł i uspokoi, przytulając do swojego boku, całując w skroń i tłumacząc, że wszystko jest już okej. Częściej jednak spotykamy się z wyśmianiem, drwiną i okpieniem, osób, które problemu z fobią nie mają. Ciężko znaleźć człowieka, niosącego pomoc. Takiego, który poda dłoń, gdy będziemy na samym dnie. Mało kto chce dać nam wsparcie, bo wtedy traci swój honor i dumę. Szkoda, że rzadko kiedy myśli o tym jak wielką dumę mógłby mieć, gdyby pomógł osobie w opresji. 

Osobiście arachnofobii nie miałam. Pająki nie były mi straszne, więc osoby do wyciągnięcia z tej pajęczej sieci również nie potrzebowałam. Sama dawałam sobie radę i przechodziłam bez zająknięcia przez wielkie pajęczyny. 
Jednak to była tylko metafora, metafora zagubienia w własnej głowie. 

Ta pajęczyna to były emocje, te które kumulowały się we mnie. Były różne. Od radości przez smutek, aż do wkurwienia, razem tworzyły mieszankę wybuchową. Często potrzebowałam tej pomocnej dłoni, która pociągała mnie do góry i sprawiała, że wszystko stawało się o wiele jaśniejsze, przyjemniejsze i niekiedy nawet radosne. 

Ta silna dłoń była tylko jedna. 

Tylko mój mąż był w stanie mnie pocieszyć, pociągnąć za sobą z tak wielką siłą, że wszystkie wątpliwości i złe emocje uciekały po drodze. To jego dłoń była idealnie dopasowana do mojej, tak skrojona, że nie miałam obaw, podając mu swoją drobną rączkę. On zawsze mi pomagał, wyciągał z nawet najgorszego bagna, całował i uśmiechał się szeroko, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Było. 

Problem był taki, że on zazwyczaj przejmował ten ciężki bagaż doświadczeń ode mnie. I wtedy to on martwił się, chodził jak struty i miał wiele nieprzychylnych myśli w swojej głowie. A nie chciał się nimi dzielić, strapienie ciążyło na jego serduszku, nie wiedziałam jak mu wtedy pomóc. 

Poddawałam się. 

Tak było też tym razem. Po raz kolejny coś się z nim działo, nie radził sobie, a ja nie umiałam mu pomóc, chociażbym chciała nie wiem jak bardzo. Zamykał się w sobie, tworzył wkoło siebie taką wielką bańkę, do której dostępu nie miał nikt. Poddawałam się i odpuszczałam, bo wiedziałam, że sama będę chodziła gorzej struta niż on sam, a zawsze zapewniał, że sobie poradzi.  

Wierzyłam mu. 

To od ciebie zależy czy podasz mu pomocną dłoń, którą on podawał tobie, czy będziesz z boku obserwowała jak twój mąż przegrywa nierówną walkę. 

Musiałam być silniejsza od niego i wspierać, idąc pod prąd. Narzucając się. 

Teściowa została u nas przez cały tydzień. Powinnam jej za to dziękować, aż do śmierci, bo to był faktycznie trudny czas dla nas wszystkich. Hani szły ząbki, ja miałam dużo pracy w związku z koncertami Kuby, premierą płyty, sklepem i fundacją, a Maciek spędzał pierwsze dni w przedszkolu. Za dużo nowych wrażeń na jedną chwilę, ale obecność Elżbiety sprawiała, że trochę mniej przejmowałam się dzieciakami, siedząc w pracy, bo wiedziałam, że są w najlepszych rękach. 

- Jedziesz dziś po niego? - zainteresowała się teściowa, gdy w piątkowy wieczór stałyśmy w mojej kuchni i razem przygotowywałyśmy warzywa na zupę. Odłożyłam marchewkę na zlew i wytarłam brudne dłonie w szmatkę obok, którą odrzuciłam na bok i z założonymi rękami stanęłam tyłem do blatu. 

- Nie wiem. - przyznałam cicho, spoglądając na reakcję kobiety, ale pod tym względem była taka sama jak syn, ciężko było odczytać jakie emocje jej towarzyszą. - Pojechałabym, bo wiem, że nie ma auta i musiałby się tłuc taksówką, ale może on tego nie chce? 

- Nie rozmawiałaś z nim, prawda? - dopytała, patrząc na mnie z ziemniakiem i nożem w rękach. Pokręciłam przecząco głową w odpowiedzi i wróciłam do obierania marchewek. 

- Jak dzwonił to zaznaczał, że chce rozmawiać z Maćkiem, więc od razu dawałam mu syna, a później kończyłam rozmowę, gdy się z nim wygadał. - stwierdziłam, wymachując rękami. - Brakuję mi go. 

- Może zostanę jeszcze kilka dni, pojedziecie gdzieś odpocząć na chwilę, przecież możesz zamrozić mleko dla Hani. - zaproponowała, ale od razu zaczęłam kręcić głową, dając do zrozumienia, że coś takiego nie może mieć miejsca.

- Nie, nie chcę zostawiać dzieci, poza tym mam dużo pracy w firmie, nie mogę ich tak o zostawić. Zresztą w niedzielę wychodzi płyta Kuby. - odparłam. 

- To może właśnie ze względu na to, powinnaś go gdzieś zabrać, żeby nie siedział jak na szpilkach, czekając na reakcję ludzi. 

- To bez różnicy czy będzie siedział w Warszawie, czy gdziekolwiek indziej. Zresztą, on powiedział, że wyjazd na Arizonę miał być odpoczynkiem przed premierą, nie potrzebne mu kolejne wyjazdy. 

- Ten byłby z żoną. - mruknęła pod nosem, dorzucając ziemniaka do reszty w garnku. 

BOGINI|QUEBONAFIDEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz