|6| Rozdział 162. Miłość wszystko zwycięży

785 85 12
                                    


Wsparcie jakie uzyskiwał Kuba od wszystkich naszych znajomych było nieocenione. Wiedzieliśmy, że dla niego najważniejsza była obecność drugich osób, nikt nie chciał dopuszczać do momentów, w których pozostawałby sam. Wtedy najczarniejsze myśli rozchodziłyby się po jego głowie, a on mógłby ziścić swoje plany, o których poinformował mnie w dniu wybudzenia się. Mógłby przestać walczyć. 

Bałam się tego. I chociaż na co dzień wolałam o tym nie pamiętać, to w momentach, gdy było naprawdę słabo. W dniach, w których zamykał się w sobie, nie odzywał do nikogo i po prostu leżał, czytając książkę, albo wpatrywał się w sufit, mnie przechodziły złe myśli i zwykły strach o najważniejszą osobę w moim życiu. 

W momencie, gdy Kuba był w śpiączce, miałam czarne myśli. Wręcz próbowałam oswoić się z myślą, że faktycznie może go zabraknąć, musiałam nastawiać się na najgorsze. I mimo wszystko, z tyłu głowy miałam nadzieję, że mąż podejmie się walki. Wybudził się, pamiętał mnie i to było najpiękniejsze co mogło być, bo nie odrzucał od siebie, nie krzyczał, a pamiętał i chciał bliskości. Mimo, że zapowiedział brak siły do walki, wierzyłam, że tak nie będzie. Rozpierała mnie wewnętrzna radość, ale w dniach, w których on nie miał na nic ochoty, ja również czułam się bezradnie, jakby wyssano ze mnie całą energię, jakby to on sprawiał, że mam ochotę żyć i tak chyba było. 

- Jak się czujesz? Zadowolony, że dziś wychodzisz? - zapytałam, wchodząc do sali Kuby, który leżał ubrany na zaścielonym łóżku, więc domyśliłam się, że pielęgniarki mu pomogły. 

Był piątek, przedostatni tydzień czerwca, a mój mąż dostał możliwość na opuszczenie murów szpitala, w którym już kiełkował  i spędził naprawdę dużo czasu. Lekarz przepisał nam trzy miliony rehabilitacji, jeszcze więcej ćwiczeń w domu i wiele, wiele innych zastrzeżeń co do Kuby i jego zdrowia, ale postanowiłam wziąć wszystko na swoje barki i zabrać męża do domu. 

Oczywiście wiele osób mi to próbowało wybić z głowy. Dzieci, niepełnosprawny mąż, dom, pies i praca, ale ja postanowiłam się podjąć, wiedząc, że gdyby to Kuba był na moim miejscu, nie zastanawiałby się nawet chwili. Byłam za niego odpowiedzialna, jak pilot za lisa i oddałam mu się w całości, przyjmując jego w zamian, nie mogłam pozwolić by on miał mnie całą, a ja tylko w połowie, bo jego niepełnosprawność mogłaby w jakikolwiek sposób rujnować nasze życie. 

- Nie wiem czy w moim stanie można być zadowolonym, ale dajmy na to, że się cieszę. - wyznał, podsuwając się na rękach w górę. Wciąż był bardzo blady, o wiele chudszy, a ten bandaż na głowie wcale nie pomagał, ale dla mnie był najpiękniejszy. - Nie przyjechał 
Ci nikt pomóc? - zdziwił się. 

- Nie. - odparłam spokojnie, dopinając jego walizkę. 

Pewnie, że miałam wiele ofert z propozycją pomocy, ale z każdej rezygnowałam. Nie chciałam Maćka w asyście, Krzyśka czy Wojtka tym bardziej. Wiedziałam, że w domu do pomocy będę miała teściową. Elżbieta zobowiązała się, że zostanie i pomoże mi przy dzieciach, nie mogłam odmówić, bo w danej sytuacji jej pomoc byłaby nieoceniona. Jednak postanowiłam, że w temacie Kuby, będę sama sobie radziła, chciałam mu pokazać, że może na mnie liczyć i nie odejdę, nie zostawię go z problemem, z którym pozostał. 

- Są dzieci w domu? - zapytał, gdy przysiadłam obok niego na łóżku i pomagałam wciągnąć golf. 

- Nie. - przyznałam, wywijając materiał. - Uznałam z Twoją mamą, że te pierwsze dwa dni powinniśmy sami spędzić, przyzwyczaić się do sytuacji i jakoś oswoić, na tyle ile można się z tym oswoić. - powiedziałam szybciej, widząc, że mąż chciał mi przerwać. - Myślę, że dla nich też będzie to szok, gdy zobaczą Cię na wózku, dlatego przygotujmy się najpierw my na to, a dopiero ich. 

- Chciałbym prowadzić normalne życie, wiem, że będę ograniczony, ale mimo to nie chciałbym, żeby dzieci były poza domem, bo ich ojciec jeździ na wózku. - wyznał i wyrwał mi rękę, gdy chciałam poprawić rękawy. 

- Ale kochanie. - z westchnieniem, przesiadłam się na jego kolana. - Misiek ja nie powiedziałam, że dzieci wyeliminujemy z naszego życia, przecież to nawet niemożliwe. Chcę dla naszego dobra, a przede wszystkim dla nich, spędzić z Tobą dwa dni sam na sam w mieszkaniu, przecież i tak musimy przestawić kilka mebli, tak byś mógł swobodnie jeździć wózkiem na parterze. Maciek przeszkadzałby nam w tym. - ujęłam delikatnie jego policzek. - Dlatego żebyś mógł prowadzić normalne życie, musimy delikatnie przemeblować te dotychczasowe, by nasze dzieci nie widziały żadnej zmiany, a żebyś ty czuł się dobrze. 
 
- Dobra, dobra już. Zrozumiałem, koniec tych monologów. - wywrócił oczami i skinął głową na swoje torby. - Zanieś na spokojnie do auta i przyjedź po mnie. - zaproponował. 

- Taki miałam plan, tylko mi nie ucieknij. - roześmiałam się, puszczając mu oczko, ale nie odpowiedział, więc bez słowa wyszłam z torbami z sali. 

Guz pozostawił u Kuby konsekwencje w postaci uszkodzenia płata czołowego mózgu, odpowiedzialnego za poruszanie się. Stracił on czułość w nogach, na jego kończyny nie działały żadne bodźce, a on po prostu nie mógł chodzić i wylądował na wózku. 

Kiedy się o tym dowiedziałam, byłam przerażona. Nawet nie byłabym w stanie opisać swoich emocji, które mi przy tym towarzyszyły. W jednym momencie nasze życie legło w gruzach, wszystkie plany na przyszłość, cała teraźniejszość. Byłam załamana. 
Tamtego dnia nie poszłam już do Kuby, chociaż wiedziałam, że ta diagnoza była mu już znana. Wróciłam do domu i płakałam w poduszkę, użalając się nad sobą. Pytałam Boga dlaczego stawia mnie na najtrudniejszej ścieżce do śmierci, ale odpowiedzi nie uzyskałam. Życie doświadcza mnie od dziecka, ciągle coś niemiłego się dzieje, a ja cierpię. Powinnam się dawno poddać. 

Na myśli przyszły mi sytuacje związane z Kubą, z moim zapomnieniem pamięci, naszym ślubem, porodami naszych dzieci i wiele innych, ciężkich, trudnych, ale i szczęśliwych sytuacji. On zawsze był dla mnie wsparciem, ciągle był obok i podawał dłoń, gdy upadałam. Ja nie mogłam zrobić niczego innego w tym wypadku. Musiałam się podnieść i pociągnąć go za sobą, chociażbym miała na lince holować ten jego wózek. Zobowiązałam się do wiecznej miłości, w szczęściu i nieszczęściu, zdrowiu i chorobie, więc wózek nie mógł definitywnie zakończyć naszego małżeństwa, a jeszcze szerzej otworzyć oczy i pokazać jak ważna jest miłość. 

- Kto to wrócił, kto to wrócił, co? - kiedy tylko przekroczyłam próg domu i pomogłam Kubie wjechać do środka, rzucił się na nas Colin. Z delikatną niepewnością podszedł do wózka męża i obwąchał go, ale kiedy Que wystawił do niego dłoń, od razu zaczął go lizać i skakać na nogi. 

- Ojejku, ojejku. Pan wrócił i pies już szczęśliwy. - roześmiałam się i pomogłam Kubie wsadzić psa na jego kolana. - Pójdę po torby. - zaoferowałam się. 

I szczerze? Wiedziałam, że to będzie trudny dla nas wszystkich czas. Obawiałam się reakcji dzieci na ojca, przecież był na wózku, który wyglądał przerażająco, a oni nigdy dotąd nie mieli z czymś takim styczności. Jednak wierzyłam, że nasza rodzina jest silna i damy sobie radę, przejdziemy przez okropną rzeczywistość, chociażbyśmy mieli iść na boso przez pokój pełen klocków lego, ale damy radę i wyjdziemy z tego razem. Silniejsi, może trochę zmęczeni, ale pokonamy niepełnosprawność i wszystkie pomówienia, mówiące, że choroba jest problemem. Wierzyłam i chciałam wierzyć, że dopiero czeka na nas słońce i ciepłe dni, a te deszczowe z czasem odejdą w zapomnienie. Miłość wszystko zwycięży. 

Wybaczcie ;c 

BOGINI|QUEBONAFIDEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz