Wsparcie jakie uzyskiwał Kuba od wszystkich naszych znajomych było nieocenione. Wiedzieliśmy, że dla niego najważniejsza była obecność drugich osób, nikt nie chciał dopuszczać do momentów, w których pozostawałby sam. Wtedy najczarniejsze myśli rozchodziłyby się po jego głowie, a on mógłby ziścić swoje plany, o których poinformował mnie w dniu wybudzenia się. Mógłby przestać walczyć.
Bałam się tego. I chociaż na co dzień wolałam o tym nie pamiętać, to w momentach, gdy było naprawdę słabo. W dniach, w których zamykał się w sobie, nie odzywał do nikogo i po prostu leżał, czytając książkę, albo wpatrywał się w sufit, mnie przechodziły złe myśli i zwykły strach o najważniejszą osobę w moim życiu.
W momencie, gdy Kuba był w śpiączce, miałam czarne myśli. Wręcz próbowałam oswoić się z myślą, że faktycznie może go zabraknąć, musiałam nastawiać się na najgorsze. I mimo wszystko, z tyłu głowy miałam nadzieję, że mąż podejmie się walki. Wybudził się, pamiętał mnie i to było najpiękniejsze co mogło być, bo nie odrzucał od siebie, nie krzyczał, a pamiętał i chciał bliskości. Mimo, że zapowiedział brak siły do walki, wierzyłam, że tak nie będzie. Rozpierała mnie wewnętrzna radość, ale w dniach, w których on nie miał na nic ochoty, ja również czułam się bezradnie, jakby wyssano ze mnie całą energię, jakby to on sprawiał, że mam ochotę żyć i tak chyba było.
- Jak się czujesz? Zadowolony, że dziś wychodzisz? - zapytałam, wchodząc do sali Kuby, który leżał ubrany na zaścielonym łóżku, więc domyśliłam się, że pielęgniarki mu pomogły.
Był piątek, przedostatni tydzień czerwca, a mój mąż dostał możliwość na opuszczenie murów szpitala, w którym już kiełkował i spędził naprawdę dużo czasu. Lekarz przepisał nam trzy miliony rehabilitacji, jeszcze więcej ćwiczeń w domu i wiele, wiele innych zastrzeżeń co do Kuby i jego zdrowia, ale postanowiłam wziąć wszystko na swoje barki i zabrać męża do domu.
Oczywiście wiele osób mi to próbowało wybić z głowy. Dzieci, niepełnosprawny mąż, dom, pies i praca, ale ja postanowiłam się podjąć, wiedząc, że gdyby to Kuba był na moim miejscu, nie zastanawiałby się nawet chwili. Byłam za niego odpowiedzialna, jak pilot za lisa i oddałam mu się w całości, przyjmując jego w zamian, nie mogłam pozwolić by on miał mnie całą, a ja tylko w połowie, bo jego niepełnosprawność mogłaby w jakikolwiek sposób rujnować nasze życie.
- Nie wiem czy w moim stanie można być zadowolonym, ale dajmy na to, że się cieszę. - wyznał, podsuwając się na rękach w górę. Wciąż był bardzo blady, o wiele chudszy, a ten bandaż na głowie wcale nie pomagał, ale dla mnie był najpiękniejszy. - Nie przyjechał
Ci nikt pomóc? - zdziwił się.
- Nie. - odparłam spokojnie, dopinając jego walizkę.
Pewnie, że miałam wiele ofert z propozycją pomocy, ale z każdej rezygnowałam. Nie chciałam Maćka w asyście, Krzyśka czy Wojtka tym bardziej. Wiedziałam, że w domu do pomocy będę miała teściową. Elżbieta zobowiązała się, że zostanie i pomoże mi przy dzieciach, nie mogłam odmówić, bo w danej sytuacji jej pomoc byłaby nieoceniona. Jednak postanowiłam, że w temacie Kuby, będę sama sobie radziła, chciałam mu pokazać, że może na mnie liczyć i nie odejdę, nie zostawię go z problemem, z którym pozostał.
- Są dzieci w domu? - zapytał, gdy przysiadłam obok niego na łóżku i pomagałam wciągnąć golf.
- Nie. - przyznałam, wywijając materiał. - Uznałam z Twoją mamą, że te pierwsze dwa dni powinniśmy sami spędzić, przyzwyczaić się do sytuacji i jakoś oswoić, na tyle ile można się z tym oswoić. - powiedziałam szybciej, widząc, że mąż chciał mi przerwać. - Myślę, że dla nich też będzie to szok, gdy zobaczą Cię na wózku, dlatego przygotujmy się najpierw my na to, a dopiero ich.
- Chciałbym prowadzić normalne życie, wiem, że będę ograniczony, ale mimo to nie chciałbym, żeby dzieci były poza domem, bo ich ojciec jeździ na wózku. - wyznał i wyrwał mi rękę, gdy chciałam poprawić rękawy.
- Ale kochanie. - z westchnieniem, przesiadłam się na jego kolana. - Misiek ja nie powiedziałam, że dzieci wyeliminujemy z naszego życia, przecież to nawet niemożliwe. Chcę dla naszego dobra, a przede wszystkim dla nich, spędzić z Tobą dwa dni sam na sam w mieszkaniu, przecież i tak musimy przestawić kilka mebli, tak byś mógł swobodnie jeździć wózkiem na parterze. Maciek przeszkadzałby nam w tym. - ujęłam delikatnie jego policzek. - Dlatego żebyś mógł prowadzić normalne życie, musimy delikatnie przemeblować te dotychczasowe, by nasze dzieci nie widziały żadnej zmiany, a żebyś ty czuł się dobrze.
- Dobra, dobra już. Zrozumiałem, koniec tych monologów. - wywrócił oczami i skinął głową na swoje torby. - Zanieś na spokojnie do auta i przyjedź po mnie. - zaproponował.
- Taki miałam plan, tylko mi nie ucieknij. - roześmiałam się, puszczając mu oczko, ale nie odpowiedział, więc bez słowa wyszłam z torbami z sali.
Guz pozostawił u Kuby konsekwencje w postaci uszkodzenia płata czołowego mózgu, odpowiedzialnego za poruszanie się. Stracił on czułość w nogach, na jego kończyny nie działały żadne bodźce, a on po prostu nie mógł chodzić i wylądował na wózku.
Kiedy się o tym dowiedziałam, byłam przerażona. Nawet nie byłabym w stanie opisać swoich emocji, które mi przy tym towarzyszyły. W jednym momencie nasze życie legło w gruzach, wszystkie plany na przyszłość, cała teraźniejszość. Byłam załamana.
Tamtego dnia nie poszłam już do Kuby, chociaż wiedziałam, że ta diagnoza była mu już znana. Wróciłam do domu i płakałam w poduszkę, użalając się nad sobą. Pytałam Boga dlaczego stawia mnie na najtrudniejszej ścieżce do śmierci, ale odpowiedzi nie uzyskałam. Życie doświadcza mnie od dziecka, ciągle coś niemiłego się dzieje, a ja cierpię. Powinnam się dawno poddać.
Na myśli przyszły mi sytuacje związane z Kubą, z moim zapomnieniem pamięci, naszym ślubem, porodami naszych dzieci i wiele innych, ciężkich, trudnych, ale i szczęśliwych sytuacji. On zawsze był dla mnie wsparciem, ciągle był obok i podawał dłoń, gdy upadałam. Ja nie mogłam zrobić niczego innego w tym wypadku. Musiałam się podnieść i pociągnąć go za sobą, chociażbym miała na lince holować ten jego wózek. Zobowiązałam się do wiecznej miłości, w szczęściu i nieszczęściu, zdrowiu i chorobie, więc wózek nie mógł definitywnie zakończyć naszego małżeństwa, a jeszcze szerzej otworzyć oczy i pokazać jak ważna jest miłość.
- Kto to wrócił, kto to wrócił, co? - kiedy tylko przekroczyłam próg domu i pomogłam Kubie wjechać do środka, rzucił się na nas Colin. Z delikatną niepewnością podszedł do wózka męża i obwąchał go, ale kiedy Que wystawił do niego dłoń, od razu zaczął go lizać i skakać na nogi.
- Ojejku, ojejku. Pan wrócił i pies już szczęśliwy. - roześmiałam się i pomogłam Kubie wsadzić psa na jego kolana. - Pójdę po torby. - zaoferowałam się.
I szczerze? Wiedziałam, że to będzie trudny dla nas wszystkich czas. Obawiałam się reakcji dzieci na ojca, przecież był na wózku, który wyglądał przerażająco, a oni nigdy dotąd nie mieli z czymś takim styczności. Jednak wierzyłam, że nasza rodzina jest silna i damy sobie radę, przejdziemy przez okropną rzeczywistość, chociażbyśmy mieli iść na boso przez pokój pełen klocków lego, ale damy radę i wyjdziemy z tego razem. Silniejsi, może trochę zmęczeni, ale pokonamy niepełnosprawność i wszystkie pomówienia, mówiące, że choroba jest problemem. Wierzyłam i chciałam wierzyć, że dopiero czeka na nas słońce i ciepłe dni, a te deszczowe z czasem odejdą w zapomnienie. Miłość wszystko zwycięży.
Wybaczcie ;c
CZYTASZ
BOGINI|QUEBONAFIDE
RomanceNa pewno spotkaliście na swojej drodze osoby, które najchętniej wymazalibyście z pamięci. Jednak co w przypadku, gdy w waszym pozornie pookładanym życiu, pojawia się duchy przeszłości? Uciekać czy zmierzyć się z nimi? Wydawałoby się, że Alicja, stud...