Rozdział 6. A będę szczęśliwa?

4.1K 157 3
                                    

Poniedziałek-dzień sądu.
W tym dniu oficjalnie miałam obronę swojego licencjatu i kończyłam studia na tym nudnym, ciechanowskim uniwerku. Polubiłam swój profil, na którym studiowałam, wykłady były całkiem spoko, ale umówmy się, Ciechanów i warunki, które stawia to miasto, nie są spełnieniem marzeń żadnego studenta.

Cały wczorajszy dzień i noc spędziłam na dopracowywaniu szczegółów, jeszcze raz czytałam swoją pracę, by wiedzieć, jak mam odpowiadać na pytania egzaminatorów. Moja praca była moją własnością, więc mniej więcej pamiętałam, co tam pisałam, ale wiadomo, że jeśli pisze się od początku lipca zeszłego roku, a mamy kwiecień roku następnego, to z pamięcią czasem krucho.

Nie miałam w sumie czasu na myślenie o weekendzie i tym, co się działo po imprezie, było miło, ale nastrój się zepsuł. Może to i lepiej? Kuba tą zagrywką chciał mi pokazać, że moja obecność nie jest mu na rękę, próbował jakby dać mi jakiś przekaz, może nie był on dosadny, ale z całą pewnością zrozumiały. Mam się trzymać z daleka od nich. Zapamiętam.

Zareagowałam może trochę pochopnie, nie powinnam tak go atakować, ale zdenerwował mnie swoim zachowaniem, a ja nie byłam osobą, która zezwoliłaby na pomiatanie sobą. Po prostu stanął mi na buta, a ja stanęłam mu dwa razy mocniej. Niestety, zasada ząb za ząb, była czymś, co propagowałam dość często.

Mimo że spałam niewiele, to wstałam z samego rana. Po prostu emocje nie dawały mi spać, a stres piętrzył się w każdym zakątku mojego ciała. Chciałam mieć to już za sobą, pragnęłamby, przeminęło z wiatrem, ale to niemożliwe. Musiałam stawić się temu twarzą w twarz.
Byłam nawet na siłowni, ponad godzinę, chciałam jakoś wyżyć na czymś zdenerwowanie i po części mi się udało. Wróciłam do domu po 13.00, więc zaczęłam przygotowywania.

Oczywiście biała koszula, czarne eleganckie spodnie i marynarka w szkocką kratę. Na nogi wjechały szpilki, które dodały mi trochę niezbędnych centymetrów, a na rękę zegarek, cobym miała sprawdzać, ile czasu mi zostało.

Makijaż zrobiłam bardzo naturalny i delikatny, nie lubiłam podkreślać w sobie czegoś, czego nie miałam. Włosy pokręciłam na końcach i zostawiłam rozpuszczone. Swoją drogą były już tak długie, że przydałby im się fryzjer.

Chwilę po godzinie 15.00, wyszłam z mieszkania, zeszłam na parking i z sercem w gardle odpaliłam swoją BMW. Prawdopodobnie jeden z ostatnich razy, obrałam kierunek uniwersytetu. Jechałam tam z zaciśniętym żołądkiem, a kiedy zaparkowałam już i miałam wychodzić, to myślałam, że serce wyskoczy z mojej klatki.

Usiadłam na krześle i czekałam na swoją kolej. Przeglądałam jeszcze pracę i czytałam informacje. W momencie, kiedy na korytarzu pojawiła się Pani i wyczytała moje imię, myślałam, że cały świat mi się zawalił.

Moja obrona to był moment, na który czekałam całe 3 lata, pracowałam na niego od zarania dziejów, byleby tylko skończyć studia i wydostać się z tego miasteczka, które bardzo ograniczało moje możliwości, a ja jestem osobą, która ma wysokie aspiracje i chce zajść jak najwyżej. Problem był taki, że sama nie miałam pojęcia, co chciałam robić w życiu. Warszawa była moim marzeniem, ale planu na życie w niej, nie miałam.

Po wszystkim wyszłam z budynku mojej, teraz dawnej, uczelni. Z uśmiechem na twarzy westchnęłam cicho i czułam, jak wszystkie emocje schodzą ze mnie i ulatniają się w tym zimnym powietrzu. Było to już za mną, a mi spadł wielki ciężar z serca. Pewnie za bardzo się stresowałam, ale jakoś tłumaczyłam się chęcią zdania i zaliczenia wszystkiego na najlepsze oceny.

Zeszłam ze schodów i pokierowałam się do auta. Wczoraj jeszcze rozmawiałam z siostrą i mamą. Niestety żadna z nich, nie mogła się pojawić ze mną. Natalka pojechała do Krzyśka, który miał kilka dni wolnych od trasy, a mama sprzątała po wczorajszym najeździe sanepidu w hotelu. Rozumiałam to w 100% i nie miałam za złe, przecież każda z nas była dorosła i miała swoje życie.

Po drodze wjechałam jeszcze do spożywczaka i jakiegoś budowlanego, musiałam kupić coś do jedzenia na te kilka dni, aż się nie spakuję, a w budowlanym kartony i wielkie worki, do których mogłabym zapakować swój dobytek. Nie chciałam brać wszystkiego, ale musiałam to i tak zostawić w garażu domu rodzinnego, przecież mieszkanie szło na wynajem.

Weszłam do mieszkania, odstawiłam torbę z zakupami i odwiesiłam płaszcz na wieszak. Przesuwając nogą zgrzewkę wody, udałam się do kuchni, miałam wrażenie, że słyszę jakieś szmery i oddechy, ale ominęłam te myśli i schyliłam się, aby rozpakować torbę z zakupami.

- Niespodzianka! - Za plecami usłyszałam głośny krzyk, aż podskoczyłam i złapałam się teatralnie za serce. Byłam przerażona.

Zza kanapy wyskoczyła Natalia, Maciek, Krzysiek i moja mama. Wszyscy mieli ogromne uśmiechy na ustach, cieszyli się i klaskali. Z pokoju wyszedł zielonooki brunet z tortem, zaczęli śpiewać sto lat, Krzysiek zabrał się za otwieranie szampana, a ja stałam jak wryta. Kompletnie nie wiedziałam co się właśnie dzieje, przecież mama miała być w hotelu, a oni wszyscy w Warszawie.

Byłam w szoku, ale pozytywnym tego znaczeniu zaskoczeniu. Cieszyłam się, że mimo wszystko, znaleźli dla mnie chwilę i znaleźli się w moim mieszkaniu, świętując razem ze mną ten sukces, który odniosłam. No nie oszukujmy się, było to wielkie osiągnięcie dla mnie i niesamowicie ważne wydarzenie.

- Ty kłamczucho. - Wymamrotałam w końcu, odrywając dłonie od twarzy. Z uśmiechem i łzami w oczach, przytuliłam się do siostry, a do naszego uścisku dołączyła mama.

- Dobra, przestań już i dmuchaj. Oby na szczęście! - Wzburzył się najmniej spodziewany gość-Kuba...

- O, a kto to, jednak masz ochotę tracić na mnie czas? - Zapytałam z kpiną, z jego twarzy od razu zniknął uśmiech, a ja cieszyłam się w duchu, że to w końcu ja mu dokopałam.

- Alicja! - zganiła mnie mama.

- Mamo przestań, on dobrze wie, o co chodzi. - Zakończyłam zbędną rozmowę i zdmuchnęłam świeczkę. Kuba odstawił tort na wyspę kuchenną, a wszyscy zaczęli bić brawo. - Jejku dziękuję wam wszystkim, naprawdę się nie spodziewałam. Kocham Was. - Uśmiechnęłam się i otarłam łzy.

-Oooo jak słodziutko. - Krzyknął Maciek i wszyscy zaczęli się śmiać.

- No powiedz ino skarbie, na co to zdałaś. - Moja mama podeszła bliżej i przytuliła mnie do swojego boku, ocierając mój mokry policzek.

- Pani Aniu, to oczywiste. - zaczął Krzysiek i przytulił Natalkę. - Ma Pani zdolne dziewczynki. - uśmiechnął się i pocałował dziewczynę czule w czubek głowy.

- Oooo, podwójnie słodko. - roześmiał się Grabowski, który przyciągnął mnie do siebie i również ucałował w czółko, pokręciłam rozbawiona głową i popukałam się w czoło, zerkając wyżej na Maćka.

- To Wy, coś tu? - Zapytałam zdziwiona, obserwując parę zakochanych, którzy nie kryli się ze swoim uczuciem przy mamie.

- No jakby to... Coś tak. - Uśmiechnęła się dziewczyna niepewnie, zagryzając swoją wargę.

- Wow! To mamy co opijać. - Uniosłam kieliszek w górę i wypiłam całą zawartość polanego chwilę wcześniej szampana.

- Widzisz Alicja, pozostałaś nam tylko Ty. Natalia znalazła swoje szczęście... - Zaczęła moja matka. Wiedziałam, co chce powiedzieć, wadził jej brak mojego partnera, bo w jej głowie to już powinnam mieć gromadkę dzieci, psa i dom na kredyt. Chciała układać mi życie, ale ja wcale nie potrzebowałam tego wszystkiego.

- Daj spokój, nie psuj mi tak świetnego dnia, mamo. - Zerknęłam na nią zirytowana. Nie chciałam o tym mówić. - Będę starą panną z kotami. Zdrowie młodej pary. - Polałam sobie jeszcze trochę trunku i ponownie go wyzerowałam.

Resztę popołudnia spędziliśmy w swoim gronie, jednak atmosfera była gęsta. Ciągle dochodziło pomiędzy mną, a Kubą do niedomówień. Nie było w tym nic dziwnego, nigdy nie umieliśmy się dogadać. Dziwne było, że on zjawił się w tak ważnym dla mnie dniu i poświęcił swój czas, będący na wagę złota.

Umówiliśmy się na wspólne oblewanie mojego szczęścia, na piątek. Już się cieszyłam z myśli wspólnej, kolejnej imprezy, chociaż miałam zamiar zakończyć ją z godnością, nie tak jak ostatnio. Pożegnałam się z ekipą, która chwilę po 17 zniknęła w drzwiach mojej kamienicy.

Przez całą resztę tygodnia, byłam w ciągłym kontakcie z Maćkiem i trochę z Krzyśkiem, pomagałam mu dogadać się z Natalką, cóż pierwsze kłótnie małżeńskie bywały ciężkie. Tym bardziej że były one z moją siostrą, a ja wiedziałam, jaki ma charakter ta dziewczyna. Była bardzo upartym zwierzęciem, które, mimo że nie miało racji to i tak stawiało na swoje. Cóż, pod tym względem byłyśmy identyczne.

W piątek rano, tak jak ustaliłyśmy, razem z Natalią wsiadłyśmy do mojego auta i ruszyłyśmy podbijać stolicę. Cieszyłam się, mijając kolejne znaki, pokazujące, że do Warszawy mamy bliżej niż dalej. Mimo wszystko lubiłam tam jeździć, nie każdy przepada za tym miastem, są ludzie, którzy nie lubią harmidru, szybkiego życia, a wolą spokojne, powolne na wsi. Ja jednak uwielbiałam ten bieg, szum i gwar, który wyróżniał to miasto. W końcu całe swoje życie spędziłam w Ciechanowie, gdzie można czasem depresji dostać.

Namówiłam ją na zatrzymanie się w hotelu, całe szczęście, że się zgodziła, bo nie chciałam zostawać tam sama. O 13 byłam już po prysznicu, Natalii już dawno nie było, bo uciekła na spotkanie z Krzyśkiem. Co zrobiłam również ja, ale wychodząc na spotkanie z Maćkiem.

- Proszę. - Chłopak przepuścił mnie w drzwiach mieszkania i weszłam do środka.

Ku mojemu zdziwieniu ukazało się pięknie urządzone mieszkanie, z milionem drzwi i okien. Było raczej w ciemnej kolorystyce, ale widać, że nie szczędzili kasy na meble. Weszłam głębiej i w salonie zastałam mojego wroga, który grał w Fifę. Nie powiedziałam mu hej, ponieważ ten wcale nie zwracał na mnie uwagi. Nie wychodziłam przed szereg.

Przeszliśmy z Maćkiem do jego pokoju, zdziwiło mnie to, że był całkiem ogarnięty, nie śmierdziało w nim, łóżko było pościelone, koszulki w szafie było widać przez uchylone drzwi, poukładane w kosteczkę. Zupełnie inaczej, niż było w Ciechanowie, gdzie można było zrobić fikołka na skórce od banana.

- Maciej, tu jest jakby czysto. - rozejrzałam się z uśmiechem dookoła siebie, bo jeszcze nie dowierzałam.

- Wiedziałem, że przychodzi do mnie Pani perfekcyjna. - odparł chłopak i rzucił się na swoje wielkie łóżko, zajęłam miejsce obok niego, ale dalej nie mogłam wyjść z podziwu.

Kolejne chwile poświęciliśmy na rozmowę, czas przelatywał nam przez palce, a tematów nie brakowało. Zawsze miałam podobne poglądy do Maćka, on miał bardzo fajne spojrzenie na świat. Ludzie czasem patrzyli na niego spod byka, faktycznie był całkiem niezrównoważony, miał dziwne pomysły, ale był dobrym, ciepłym i kochanym człowiekiem. Zawsze pokazywał, jak emocjonalny jest, współczuł, pocieszał i ratował z opresji. Pomocy, nie odmawiał nigdy.

Dogadywałam się z nim jak z najlepszym przyjacielem, czułam, jak buduje się między nami nić porozumienia. Co innego było z Kubą, z nim tak naprawdę nie rozmawiałam nigdy, zawsze te tematy prowadziły do kłótni, a nawet jak szło wszystko w dobrym kierunku, to któreś z nas miało potrzebę zmienienia tego, bo jakby to było, że nasza dyskusja bez kłótni? Niemożliwe.

Nawet nie miałam pojęcia, która godzina była na zegarze. Powspominaliśmy dawne czasy, czasem bardzo upokarzające wspomnienia, czasem przysparzające o łzy wzruszenia, albo śmiechu. W pewnym momencie drzwi od pokoju się otworzyły, a w nich stanął młodszy brat Grabowskiego.

- Czekamy na was. - Warknął jakby zły, nie mieliśmy nawet okazji, by mu coś odpowiedzieć, bo z takim samym impetem jak otworzył drzwi, z takim samym zamknął i już go nie było.

- Temu, co? - zerknęłam na Maćka, a ten tylko wzruszył ramionami. Niezrozumiały człowiek z tego Kuby.

Jeszcze dokończyliśmy opowiadanie jednej z historii, ja wyłączyłam komputer, a Maciek zmienił koszulkę, twierdząc, że ta, którą miał, była bardziej po domu, niż na imprezę. Z wielkimi uśmiechami na ustach, wyszliśmy do salonu, w którym wszyscy już siedzieli, czekając na nas.

- No nareszcie, gołąbeczki się wykukały? - W naszą stronę poleciał obraźliwy tekst Kuby.

- A co? Zazdrościsz? - Odparłam ironicznie i usiadłam na fotelu, polewając sobie whisky do szklanki.

- Jakbym śmiał. - odpysknął, poprawiając się na fotelu, nie chciał być gorszy, więc polał sobie alkoholu do szklanki, którą od razu przechylił.

- I tak ma być. - Przechylałam szybko szklankę, jedną, drugą, trzecią. Wszyscy patrzyli na mnie ze zdziwieniem. - No co, opijamy czy będziemy o suchym pysku siedzieć? - Zapytałam po chwili.

- Opijamy, opijamy.

I szklaneczki poszły w ruch, każdy przechylał jedną po drugiej. Wojtek przeglądał coś w telefonie i pisał ze swoją dziewczyną, Adaś zawzięcie dyskutował z Krzychem, ja rozmawiałam z Natalką, a bracia Grabowscy sprzeczali się w kuchni, nawet nie wiem o co, ale co mnie tam.

- To co, lecimy do klubu? - zapytałam już zaprawiona, posiadówka w mieszkaniu się przeciągnęła i miałam wrażenie, że nigdy nie pojawimy się w tym miejscu docelowym.

- Tak, już zamówiłem nam taksówki. - Odezwał się Adam. Skinęłam głową i złapałam swoje rzeczy, schodząc za resztą na dół.

- Czemu Kuba nie idzie? - Zapytałam Maćka, gdy byliśmy już na miejscu, a w naszym towarzystwie go nie ujrzałam.

- Źle się czuł, nabrał się czegoś i został w domu.

Postanowiłam nie przejmować się nim, w odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami i weszłam do klubu za resztą. Zajęliśmy miejsca we wcześniej wynajętej loży, wkoło nas było sporo młodzieży, nawet dwie dziewczyny rozpoznały Krzycha, poprosiły o fotę i odeszły. Nie przeszkadzali nam oni, bawiliśmy się świetnie, alkohol się lał, a tematów nie ubywało.

- Słuchajcie, mam ogłoszenie. - Puknęłam w stół i wstałam, byłam już po kilku drinkach i nie stałam prosto na nogach. Ekipa podniosła na mnie wzrok, co mnie uradowało, w końcu ktoś zwracał na mnie uwagę. - A więc przeprowadzam się w przyszłym tygodniu do Warszawy. Co prawda, na ten moment, będę mieszkała w jakimś hotelu, ale już niedługo, znajdę mieszkanie, a wy będziecie mieli mnie dość. - Ekipa zaczęła bić brawa i wydawała okrzyki radości.

- Malutka, zawsze możesz zamieszać ze mną. - Maciej oparł ręką na moim ramieniu, gdy tylko z powrotem usiadłam.

- Ale zapomniałeś, że mieszkasz też z Kubą. - Westchnęłam, biorąc łyk whisky.

- Myślę, że on będzie szczęśliwy, ale teraz o tym nie myśl. Chcesz? - Pokazał mi małego cukierka w kształcie serduszka.

- A będę szczęśliwa? - roześmiałam się.

- Najszczęśliwsza na świecie. - odparł, więc zabrałam tabletkę z jego dłoni i popiłam alkoholem, niezła mieszanina, Pani Chmielewska.

BOGINI|QUEBONAFIDEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz