|6| Rozdział 176 A. Głupia sytuacja

696 67 2
                                    


Nie sądziłam, że czas bez Kuby w domu może mijać nam tak wolno. Dni leciały, jakby nie mogły, doba się wydłużała, a ja miałam naprawdę momentami dość dnia. I nie chodziło o dzieci, pracę czy inne obowiązki, tak po prostu doskwierał mi ból istnienia, którego nie mogłam okiełznać. I jakby sama nie potrafiłam sobie wytłumaczyć co mi jest. Stawałam przed lustrem, samą siebie pytałam co się dzieje, ale odpowiedzi nie uzyskiwałam. 

Było mi po prostu źle ze samą sobą. I może nie miałam nic złego na sumieniu, bo nie zrobiłam nic, co mogłoby mi burzyć kolorowe dni, ale zwyczajnie miałam wyrzuty sumienia. 
Wiedziałam co mogło by je poskromić, ale spotkanie z tym człowiekiem było ostatecznością, na którą gotowa nie byłam. 

W czasie tej imprezy w barze, popłynęłam. Chęć bliskości i alkohol zrobiły swoje, a ja o mały włos nie poszłam w ramiona Wojtka Koziary. O mały włos, bo w ostatniej chwili obydwoje się zorientowaliśmy co robimy i nie doszło do niczego, ale mogło. I nie miałam sobie tego za złe, bo nie kierowało mnie nic innego, poza pożądaniem, ale gdzieś w głębi duszy czułam, że źle postąpiłam w stosunku do Kuby. 

Obiecałam sobie, że z nim o tym porozmawiam. Ale nie znalazłam na to odpowiedniej chwili. Kiedy był jeszcze w Polsce, czas mijał nam naprawdę przyjemnie, byliśmy wreszcie rodziną, wszystko się naprawiało. Dodatkowo żyliśmy jego wyjazdem. Nie chciałam psuć nam tych beztroskich chwil i przyznawać się do win. Teraz go nie było, a ja nie miałam zamiaru prowadzić tej rozmowy przez telefon. Wszystkie spięcia i niedomówienia zawsze wolałam załatwiać w cztery oczy. 

- Wychodzisz gdzieś? - zagadnęła mnie teściowa, gdy w sobotnie przedpołudnie zbiegłam ze schodów, gotowa do wyjścia. Kiwnęłam głową i odłożyłam torebkę na podłogę, przechodząc do kuchni, w której przygotowywała swój popisowy sernik, bo zażyczył sobie go wnuczek. 

- Tak, jadę do firmy na chwilę. Muszę pozałatwiać kilka spraw i podskoczę do Kondrackich, mam zaproszenia na urodziny Maćka, więc dam im je i wracam za kilka chwil. - zobowiązałam się, jakby prosząc przez to, żeby Elżbieta została z dziećmi, które aktualnie miały drzemkę. 

- Zdecydowałaś się jednak robić mu urodziny? - zdziwiła się. I w zasadzie to miała prawo, bo twierdziłam, że urodzin w tym roku nie będzie. Nie było Kuby, a nie chciałam żeby Maciek spędzał ten dzień bez ojca. Ale później uznałam, że i tak wiele przeszliśmy w tym roku, więc zasługiwał na małą, skromną, ale swoją własną imprezę urodzinową. 

- Tak. Masz rację, nie muszę zapraszać połowy Polski, a samych najbliższych i wyprawić skromnie w domu. - stwierdziłam, zabierając od niej garść rodzynek z torebki. 

- Od kiedy ty lubisz rodzynki? - roześmiała się, widząc jak bakalie wypadają mi z ust, gdy próbowałam sobie wpakować całą garść na raz. 

- Odkąd podjęłam wyzwanie, próbowania wszystkiego, czego nie lubię. - wymruczałam z pełną buzią, zasłaniając się, bo skleiły mi trochę zęby. 

- Oby tak dalej, leć już leć. Zostanę z nimi. - puściła mi oczko, więc machnęłam kobiecie i przeszłam do przedpokoju, zabierając swoją torebkę i płaszcz z wieszaka, wyszłam z domu, uważając by nie trzasnąć drzwiami. 

Jechałam do biura z delikatną niepewnością. Spodziewałam się, że dziś w pracy mogę zastać Wojtka, bo niedawno wysłałam do niego służbowego maila, z prośbą o zdjęcia do najnowszych produktów na stronie. Jeśli chłopak wywiązał się z mojej prośby, najpewniej właśnie jest w biurze, bo właśnie dziś było najwięcej spotkań biznesowych, w których niekiedy uczestniczyłam. Wszyscy właśnie w sobotę przyjeżdżali do pracy, tak samo z osobami, które na co dzień pracują w magazynie na Śląsku. 

Poniekąd się tego obawiałam, a poniekąd chciałam. To był czas, w którym powinnam zdjąć koronę i z nim normalnie porozmawiać. Minął prawie miesiąc, a my od tamtej pory nie wymieniliśmy nawet słowa, bo chłopak skrupulatnie omijał wszystkie spotkania, w których również uczestniczyłam. Nie było go na pożegnaniu Kuby, ale mąż jakoś szczególnie nie rozpaczał z tego powodu i nawet nie dopytywał o brak jego obecności. 

- Cześć, jakieś listy do mnie? - zapytałam, wpadając na recepcję, na której siedziała jedna z naszych pracownic i przeglądała właśnie dokumenty. Przy najmniej pracowała, albo tylko udawała, bo szefowa nagle wpadła na rewiry. 

- Tak, jest kilka listów i już przesyłam Ci maile, które były do Kuby, ale no... - zacięła się, nie wiedząc co do końca ma powiedzieć, więc uśmiechnęłam się i machnęłam ręką. 

- Nieistotne, załatwię to. - zobowiązałam się, odbierając od niej koperty. 

- W waszym gabinecie jest jeszcze kilka paczek, więc możesz zerknąć. - dodała jeszcze, gdy podpisywałam kartkę odbioru. 

- Jak ktoś przyjdzie, to powiedz, że jestem u siebie. - poprosiłam i oddałam jej długopis, ruszając w kierunku naszego biura. 

W środku faktycznie zastałam kilka paczek, które już wcześniej zamówiłam na adres firmy, albo po prostu dostaliśmy w ramach współprac, których z zasady się nie podejmujemy, a firmy mają nasze adresy i po prostu wysyłają w ramach prezentu, nie oczekując niczego w zamian. 
Byłam właśnie w czasie rozpakowywania paczki z ciuchami dla Hani, gdy ktoś zapukał do drzwi. 

- Proszę. - powiedziałam, wstając z kucek i zerknęłam w stronę drzwi, w których stanął Maciek. - O, Ciebie się nie spodziewałam. - przyznałam, bo nie miałam pojęcia, że szwagier będzie dziś w pracy. 

- Tak, też się cieszę, że Cię widzę. - uśmiechnął się i podszedł do mnie, całując w policzek. - Przyjechałem po nowe bluzy, bo dostaliśmy protipy, więc chciałem wziąć do testów i ta pseudo sekretarka powiedziała, że jesteś. 

- Dlaczego pseudo? - roześmiałam się, odrzucając na karton sweterek dla córki, który dzierżyłam w rękach. 

- Bo jej nie lubię, nie odbiera telefonów, a siedzi tutaj dla ozdoby. Nie wiem po co ją trzymacie tutaj. - prychnął, siadając wygodnie na kanapie. 

- Bo pracuje u nas od początku i spełnia się jakoś w swojej roli. - stwierdziłam wymijająco. - Nie mamy żadnych skarg. - dodałam jeszcze, siadając na swoim krześle za biurkiem. 

- No to ja jestem pierwszą. - puścił mi oczko, zabierając cukierka ze stolika. - Ojej chyba trochę stare. - mruknął, wypluwając go w papierek. 

- Przypominam Ci, że nie pracuję już w biurze, więc nie oczekuj cudów. - upomniałam go, bo faktycznie nie siedziałam już w biurze tyle co wcześniej i cukierki pamiętały jeszcze czasy początku roku. 

Z szwagrem porozmawiałam jeszcze kilka dobrych chwil, wymieniliśmy się ciekawostkami o Kubie, które mieliśmy. Dowiedziałam się, że mąż poskarżył się bratu na opiekę i podobno składał wniosek o zmianę pielęgniarza, który był do niego przypisany. Ja nie miałam o tym pojęcia, ale wiedziałam, że temat poruszę przy najbliższej rozmowie z nim. Chociaż zła być nie mogłam, może po prostu nie chciał mnie zamartwiać. Rozumiałam. Miał prawo, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że jego wyjazd przeżywam cholernie bardzo, co z tego, że na odległość, ale martwię się i troszczę. Próbuję pomagać, jak tylko mogę. Nieistotne, że tej pomocy nigdy nie pragnie, ale ja chcę dać mu wsparcie, największe jakie potrafię i mogę, na odległość. 

- Cześć, mogę? - byliśmy w czasie wymieniania się uwago co do urodzin Maćka, gdy do pokoju zapukał Wojtek i uchylił drzwi, stając w przejściu. - Chciałem pogadać o zdjęciach, które chciałaś żebym zrobił. - wyjaśnił. 

Wtedy widziałam go pierwszy raz od tej imprezy w klubie. Wyglądał nieco inaczej, widocznie mu się schudło, bo już nie był tym samym, pulchnym Koziarą, a trochę chudszym i bledszym Wojtkiem. Ale w końcu miał za sobą burzliwe rozstanie, więc starałam się wszystko zrozumieć. 
Przyznaję, zakuło nieco serce, gdy go tam zobaczyłam, ale w obecności Maćka nie mogłam nic zdradzać. 

- Tak, jasne wchodź. - uśmiechnęłam się życzliwie, wstając zza biurka i przeszłam bliżej, gdy fotograf usiadł na kanapie przy Grabowskim i to z nim się przywitał. 

- Dobra, w zasadzie to ja będę leciał, nie mam już żadnych spraw do Ciebie. I dzięki za zaproszenie, widzimy się. - puścił mi oczko, machając kopertą z zaproszeniem na urodziny mojego syna. Ucałował mnie w policzek, zbił grabę z Koziarą i tyle go widzieliśmy. 

- Cóż... - zaczął Wojtek, gdy tylko zostaliśmy sami w pomieszczeniu. Przeniosłam na niego wzrok i automatycznie wywróciłam oczami, uśmiechając się. - Głupia sytuacja. 

- Głupia, no głupia. - westchnęłam, zwieszając ręce. - Stało się, dobrze, że nic więcej z tego nie wynikło. - stwierdziłam, siadając obok niego, gdy zaczął wyjmować jakieś projekty z teczki. 

- Dobrze, że nic się nie stało. Miałem wtedy nieprzeniknioną ochotę by to zrobić, ale Ala... Przecież Grabowskiego znam od piaskownicy, przybiegał do mnie jako taki zasraniec i prosił o pomoc, gdy nie dawał sobie rady. Nie mógłbym mu tego zrobić, wiesz to. - westchnął, spoglądając na mnie. 

- Wiem, cieszę się, że opamiętaliśmy się. - stwierdziłam. 

- Nie byłbym w stanie spojrzeć mu w oczy. Za bardzo go lubię, kurwa ja go nawet kocham jak brata, i nie wyobrażam sobie, że miałbym spotykać się z nim, pamiętając, że pod wpływem alkoholu przelizałem się z jego żoną. - przetarł nerwowo twarz, widziałam, że trzęsły mu się ręce. Stresował się tym, tak jak ja. - Nie umiałbym być już wujkiem dla waszych dzieci, chyba musiałbym stąd spierdalać, wyrzuty sumienia by mnie zjadły. Już jedzą. 

- Przestań, proszę Cię. - pokręciłam głową, kładąc dłoń na jego kolanie. - To była chwila zawahania, niepewności i obydwoje mieliśmy taki stan, w którym potrzeba brała górę. Ale nic nie miało miejsca, opamiętaliśmy się i jest okej. Kubie powiem, jeszcze nie wie, ale ten wyjazd do Szwecji, to wszystko opóźniło to. Ale nie mam zamiaru przed nim tego ukrywać. 

- Przecież on mnie wykastruje. - mruknął pod nosem. 

- Nie będzie tak źle, zrozumie. - zapewniłam go, choć sama pewności takiej nie miałam. Też się obawiałam tej szczerej rozmowy z mężem, pewnie jeszcze bardziej, niż tej z Wojtkiem. W końcu to Grabowski znaczył dla mnie wszystko, nie Koziara i jakiś szczeniacki wybryk. 

BOGINI|QUEBONAFIDEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz