|6| Rozdział 168. Mamy siebie. Mamy wszystko.

677 72 20
                                    


- Nie wierzę. - szepnął, rozglądając się dookoła po wszystkich twarzach. 

Poprosiłam o pojawienie same najbliższe mu osoby, chłopaków z ekipy i Filipa, z którym miał nawet okej kontakt po wypadku. Odnowili znajomość i wymieniali czasem telefony, czy wiadomości. Taco nawet wyszedł z propozycją dogrania się do jego płyty dla Kuby, ale Grabowski skutecznie odmówił, twierdząc, że do momentu powstania na nogi, nie będzie działał i zawiesza swoją karierę artystyczną. 

- Uwierz chłopie, uwierz. - zaraz obok nas, zjawił się Krzysiek. Kucnął przy wózku i poklepał męża po plecach, witając z nim. - Wszystkiego najlepszego brachu i stawaj na te nogi, chciałbym już poskakać na tej scenie. - dodał jeszcze, prostując się. 

- Właśnie, ja zaraz zapomnę jak się konsolę obsługuje. - dodał Adam, podając Grabowskiemu kieliszek z bezalkoholowym szampanem. 

- Dobra, dobra. Darujcie sobie panowie. Jeszcze tak stanie, że każdemu z nas w pięty pójdzie, on już sobie plan obmyśla w tej główce, a jak wystartuje to wióry będą leciały. - roześmiał się Filip, rozładowując całą atmosferę. 

Z pomocą chłopaków, Kuba przesiadł się na ławkę pod altanką, a wózek chociaż na chwilę poszedł w niepamięć. 
Po pierwszym toaście, na stół wjechało po pętku kiełbasy, jakaś tam karkówka i oczywiście Pan Tadeusz, ulubiona wódka Maćka. 

Atmosfera z chwili na chwilę coraz bardziej się rozładowywała, nawet udało mi się usłyszeć barwny śmiech męża, który przyjemnie bawił moje kosteczki i dawał nadzieję, że coś się poprawi, a on nabierze więcej siły i energii, by wrócić do pełni zdrowia. Może faktycznie stanie na tej scenie i zmiecie  wszystkich z planszy. Pokaże jak silny jest, a doświadczenia pomogą mu napisać utwory, które będą wsparciem dla ludzi z problemem podobnym do jego. 

Chciałam by było już tylko lepiej, bo jaka żona nie chciałaby jak najlepiej dla swojego męża, którego kocha? Chyba żadna. 
Prosiłam każdego wieczoru Boga, choć na ogół wierząca nie byłam, nawet dzieci nie ochrzciłam. Ale prawdą jest, że po trwogę zwracamy się do Boga. Cóż, miałam tylko nadzieję, że wysłucha moich próśb i faktycznie pomoże mi postawić na nogi moje największe szczęście. Chciałam by zapalił wreszcie kolorowe lampki nad naszym czarno-białym życiem. 

Chwilę po 22 na stół wjechała gra planszowa. Z pomocą Kondrackiego, który o dziwo trzymał się na nogach i faktycznie nie pił; włączyłam oświetlenie w altanie. Poprzynosiliśmy koce, którymi każdy się okrył, bo mimo wakacji, ciepło nie było i rozpoczęliśmy rozgrywkę. Było nas trochę za wiele, więc podzieleni w składy dwuosobowe, walczyliśmy o wygraną. 

- Kupimy domek. - oznajmiłam, gdy stanęliśmy na swojej ulicy i już chciałam rozliczać kasę, którą powinniśmy za niego zapłacić, ale wstrzymał mnie mój współgracz. 

- Nie opłaca się, lepiej na Marszałkowskiej, będziesz miała na Placu Trzech Krzyży i jeszcze Alejach hotele, a nie jakieś domki na Placu Wilsona. - wywrócił oczami, przejmując pieniądze do swojej dłoni. 

- Ale przestań, Kondracki i Filip nie oddadzą nam Placu Trzech Krzyży, więc to bez sensu, a tutaj mamy trzy ulice. - wymruczałam, próbując przejąć od niego pieniądze. 

- Nie kłóć się ze mną. 

- To Ty się ze mną nie kłóć i posłuchaj jak do Ciebie mówię. - syknęłam, wydzielając kwotę z pozostałych funduszy. 

- Będziemy stratni. - dodał jeszcze. 

- Ale zawsze razem. - puściłam oczko, oddając kwotę do  banku. 

- Jak zwykle, po swojemu, a po głupiemu. 

- Mówiłem, że oni nie powinni być razem. - stwierdził Maciejka, przysuwając do siebie Wiolettę i ucałował ją w czubek głowy. 

- Jesteśmy małżeństwem, przypominam. - zganił go brat. 

- W grze, w grze durniu. - wymruczał, chowając głowę we włosach swojej partnerki. 

Resztę gry decydował Kuba, bo faktycznie moje decyzje nie były słuszne i ten Plac wrócił do nas szybciej, niż myślałam, gdy Grabowski wylicytował się za Belwederską. Nie przeszkadzało mi, że wszyscy dookoła byli pogrążeni w rozgrywce, a ja wpół siedziałam na swoim mężu, wtulona w jego bok i korzystałam z jedynej chwili bliskości, którą mieliśmy od długiego czasu. Było mi nader przyjemnie, gdy w czasie oczekiwania na swoją kolejkę, całował mnie w czółko i szeptał na moje ucho plan, który obmyślał, by ograć innych.

Chciałam tak częściej. Pragnęłam bliskości, której nie miałam od niego. Bo zamykał się w sobie i pozwalał przytulać raz na ruski rok, najczęściej w czasie rehabilitacji, gdzie ta bliskość była po prostu konieczna przez ćwiczenia. 
Tym razem całował mnie czule, przytrzymywał moje stopy między swoimi udami, ogrzewając je. Czasem chuchał w zmarznięte dłonie, gdy błądziłam nimi po jego karku, tworząc gęsią skórkę na reszcie ciała. 
Miałam jedno marzenie na dzisiejszy dzień, by pozwolił mi zasnąć przy swoim boku. Potrzebowałam tego. 

 - Kurde, co jak co. Ale u tych Grabowskich to zawsze jest tak miło i przyjemnie, że nawet nie wiesz kiedy ten czas leci. - stwierdził Maciek, wyciągając się za siebie i tak po przyjacielsku palnął Kondrackiego w głowę. 

- Kurwa no. - mruknął tamten w odpowiedzi, mrużąc oczy i spojrzał nieprzychylnie na Maćka, a ten tylko machnął ręką, lekceważąc bojową minę czerwonowłosego. 

- To miód na moje serce, Maciejku. - roześmiałam się, nakrywając bardziej kocem, który zsunął się z mojego ramienia. 

- Ale to prawda. - zastanowił się głośniej Koziara, potrząsając swoją literatką, którą wychylił do dna. - Warszawa ciągle pędzi, a wy dalej razem, w zdrowiu czy chorobie, szczęśliwi czy nieszczęśliwi, ale ciągle razem. Piękne. - uśmiechnął się, spoglądając na nas z promiennym wdziękiem. 

Musiałam aż głośniej odchrząknąć, chowając na chwilę głowę w zagłębieniu szyi Kuby, bo chciało mi się śmiać. W zasadzie żaden z nich, nie miał podstaw by podejrzewać, że w naszym małżeństwie nie dzieje się za dobrze. Co prawda, coś tam mówiłam Maćkowi z początku, później dzieliłam się swoimi problemami z Wiolettą, ale ta nie wyznała niczego swojemu partnerowi. Tym samym wszyscy żyli w twierdzeniu, że między nami jest super fajnie i każde z nas cieszy się swoją obecnością, wcale nie podstawiając kłód pod nogi. 

- Mamy siebie. - odezwał się wreszcie Kuba, ujmując moją prawą dłoń i potarł obrączkę znajdującą się na niej. - Mamy wszystko. Zresztą musimy się starać dla dzieci, wy staruchy ani dzieci, ani małżeństwa, to co wy wiecie o życiu. - uśmiechnął się blado, całując mnie w czubek głowy. Przyznaję, zamurowało mnie. 

- Wypraszam sobie. - wtrącił się Krzysiek, machając dłonią. - Jestem tutaj. 

- Oj Ty. Nigdy większych problemów w małżeństwie nie miałeś, żonę masz, którą od dziecka kochasz i wiadome było, że prędzej czy później będziecie razem. - machnął ręką Kuba, lekceważąc postawę Kondrackiego. 

- Wy mieliście pod górkę. - mruknął pod nosem Adam, nalewając sobie wódki do kieliszka i uniósł go do góry. - Więc wypijmy za kryzysy, by pojawiały się rzadziej. 

Prawie każdy, bo oprócz mnie z Kubą i Krzyśka, uniósł kieliszek i wychylił go, krzywiąc się. Pili za moje kryzysy, a ja w podświadomości miałam nadzieję, że wreszcie ustąpią i wszystko będzie łatwiejsze. Chciałam byśmy dali sobie radę we czwórkę, wytrwali i razem dożyli do śmierci, w zdrowiu i miłości. Bo za wiele problemów już mieliśmy na krótkiej drodze naszego związku. 

- A co z koncertami? Nowa płyta ciągle w obiegu, a fani wciąż dopytują o koncerty, wręcz zarzucają, że zapadłeś się pod ziemię i nie masz zamiaru się odkopać. - zagadnął Filip, spoglądając na mojego Kubę, który westchnął i podciągnął się wyżej na ławce. 

- Wiem, czytałem. - przyznał. 

- Co? - naskoczyłam na niego, patrząc jak wół na malowane wrota. - Miałeś tego nie robić. 

- Ala, przestań. - zbagatelizował moje obruszenie, wywracając oczami. - Przecież nawet dziecko by się domyśliło, że to zrobię. To moja kariera, chcę wiedzieć co o mnie piszą, obserwuję wszystkie portale plotkarskie, glamrap i tak dalej. Widzę co się dzieje w mediach, ale na ten moment nie wyobrażam sobie wyjechać na scenę i grać koncert dla tych wszystkich ludzi. To byłoby za trudne do zorganizowania, poza tym, nie jestem na tyle silny, by poruszać się na wózku po scenie. Kiedyś rzucałem się w publiczność, a teraz miałby problem by jakoś wykierować, trzymając mikrofon w ręku. - stwierdził, wzruszając ramionami. 

- Ale stary, pomyśl jaki byłby to odbiór. Ludzie nie mają pojęcia, że wylądowałeś na wózku, prawda? - dopytał Taco, więc Grabowski skinął głową. - Byłbyś bohaterem, pokonał lęki i przeciwności losu, wyjeżdżając na środek sceny tym sprzętem. Wygłosiłbyś ckliwą gadkę, tak jak czasem potrafisz i porwał tłum. - zapewnił go. 

- To bez sensu, Krzysiek musiałby zabawiać publikę, dodawać show i podbijać to wszystko, by miało ręce i nogi. - przymknął oczy, kręcąc głową. - Koncerty to coś co kocham, wróciłbym do tego, ale na nogach, nie na wózku. - dodał jeszcze. 

- Przemyśl to. Alicja na pewno by Ci coś zorganizowała. Moglibyście zrobić większe przedsięwzięcie, jakiś koncert wytwórni, zaprosić więcej ludzi, tak by Twoje wystąpienie nie trwało za długo i żeby ludzie nie przychodzili tylko dla Ciebie. Wiem, że byłoby to męczące, dlatego mógłbyś być wisienką na torcie i wyjechać na sam koniec, zagrać ze dwie piosenki, a do trzeciej ja mógłbym się dołączyć i zagralibyśmy coś wspólnie z Somy. - podkręcił go Szcześniak, próbując przekonać, jednak ja po spojrzeniu męża wiedziałam, że nie będzie to możliwe, choć na pewno ułatwiłoby nam życie. Może wreszcie wyrwalibyśmy się gdzieś dalej, niż centrum rehabilitacji i psychiatra. 

Impreza skończyła się około trzeciej nad ranem, wszyscy się rozeszli do swoich mieszkań czy domów, zobowiązując, że nad ranem pojawi się ktoś do sprzątania. Znacznie ułatwiłoby mi to zadanie, bo był poniedziałek, a ja zaczynałam swoją cotygodniową rutynę, którą już zdążyliśmy sobie ustalić. 

Wróciliśmy do domu i po szybkim przemyciu twarzy, wyszczotkowaniu zębów, przyszykowaliśmy się do spania. Pomogłam Kubie przebrać się w piżamę, wysłuchując narzekania na to jak źle mu było, gdy nie mógł stać za grillem, czy napić się kieliszka szampana za swoje zdrowie. Koniec w końcu powiedział, że mu się podobało mimo wszystko, a mi spadł wielki ciężar z piersi, bo takiej reakcji oczekiwałam. 

- Położysz się obok mnie, ale tym razem przytulisz? - poprosił, spoglądając z widoczną na kilometr nadzieją, gdy gasiłam światło w pokoju. 

- Prezent urodzinowy? - zapytałam z uśmiechem, ale bez słowa sprzeciwu położyłam obok, przysuwając do jego boku. W zasadzie było to moje spełnienie dzisiejszego marzenia, więc nie mogłam odmówić. 

- Poniekąd na pewno. - szepnął, kładąc dłoń na moich plecach, gdy ułożyłam głowę na nagiej jego piersi. 

- Pamiętam jak spędzaliśmy urodziny na Openerze, wtedy miała premierę Twoja płyta. - szepnęłam, krążąc paznokciami po nagiej skórze boku męża i westchnęłam głośniej, wzdychając jego zapach. 

- A ja pamiętam moje trzydzieste urodziny rok temu. Jak się całowaliśmy w łazience. - odparł cicho. 

- Spędziliśmy wspólnie pięć razy Twoje urodziny, jak się z tym czujesz? - dopytałam, odchylając głowę do tyłu by spojrzeć w oczy męża. 

- Czuję, że zorganizujemy ten koncert. Filip miał rację, powinienem być przykładem dla wszystkich innych i nie zamykać się w czeluściach pokoju, a wyjść do ludzi, świecić im na prawo i lewo tym wózkiem, ale dawać do zrozumienia, że to nie wyrok śmierci.  


BOGINI|QUEBONAFIDEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz