|6| Rozdział 160. Nie zostawisz już nas

747 95 18
                                    


Nie wiem co by się stało, gdyby nie obecność Maćka na oddziale. Szwagier pojawił się w niespodziewanym, ale najodpowiedniejszym momencie. To on prowadził dalszą dyskusję z byłą partnerką mojego męża, a ja siedziałam z boku, zdenerwowana, niedostępna. Tylko z pozycji pasywnej wsłuchiwałam się we wszystkie słowa, które padały i mimo, że wymieniali się obelgami szeptem, były one słyszalne dla osób postronnych. 

Ostatecznie Maćkowi udało się wygonić z oddziału dziewczynę. Znalazł się od razu przy mnie i mocno przytulił. Nie pytał co miało miejsce, co się stało i dlaczego płakałam. Po prostu udzielił mi swojego szwagierskiego ramienia i pozwolił na wypłakanie w nie łez. Zdecydowanie tego potrzebowałam. Nie miałam ochoty na wymianę zdań i poglądów, chciałam spokoju, który zapewniał mi swoją kojącą obecnością, ale to nie była obecność Kuby. 

W czasie nieobecności męża, zarówno tej teraz jaki i wcześniej, gdy nie byliśmy razem, miałam wsparcie u chłopaków. Wtedy w Wojtku, teraz w każdym chłopaku z ekipy. Wszyscy byli wspaniali, mieli wielkie serca, potrafili wysłuchać i pocieszyć. Cieszyłam się, że mam takich ludzi obok siebie, mogłam każdego dnia prosić ich o pomoc, a nigdy by nie odmówili. Jednak żaden z nich nie był Kubą. Mogli starać się nie wiadomo jak, przytulać z wielką mocą, ale żaden uścisk nie przypominał tego Que, żaden tak nie śpiewał, nie całował w czółko, nie był po prostu nim. Bo to Kuby mi brakowało, a nikt na świecie nie miał mocy by mi go zastąpić. 

- Wróć do domu, nie będziesz spędzała nocy na krześle przed salą. Odeślą Cię za chwilę. - poprosił Maciek, zwracając w końcu moją uwagę. Otarłam zakatarzony nos chusteczką i spojrzałam na przyjaciela, kiwając głową. 

- Masz rację. - przyznałam tylko. 

Nie chciałam się z nim kłócić, zresztą wiedziałam, że miał rację. Poprosiłam pielęgniarki, zresztą jak codziennie, o telefon w razie gdyby coś się działo, i razem z Grabowskim wyszłam z budynku szpitala. 
Byłam cholernie rozbita, nie wiedziałam co się działo wkoło mnie. Dosłownie jakbym lewitowała kilka metrów ponad ziemią. I w zasadzie to sama nie wiedziałam dlaczego miałam takie poczucie. Może z jednej strony przez wizytę Klaudii, a z drugiej chyba dobił mnie fakt, że mieli wybudzać Kubę. 

Chciałam tego, oczywiście, że chciałam aby wreszcie do mnie wrócił. Jednak nie musiałam być jakimś wyspecjalizowanym medykiem by wiedzieć, że śpiączka i guz pozostawiły jakieś ubytki na jego zdrowiu. Jeżeli byłoby inaczej, nie przetrzymywaliby go tyle w śpiączce, wybudzili po dniu, czy dwóch. A spędził w niej ponad tydzień, bo lekarze bali się o jego stan zdrowia, co rozumiałam w 100%. Mimo to, ja też się bałam. Bałam się, że Kuba już nie będzie moim Kubą, zapomni mnie, albo obudzi się całkowicie niesprawny fizycznie. Taka roślinka. Ogarniał mnie strach, nerwy i stres, a myśli skupiały się wkoło tego, że nie dam sobie rady i nie udźwignę tych konsekwencji. 

Nie spałam praktycznie wcale. Wstałam z łóżka po 6 rano. Obudziłam też teściową i opowiedziałam jej o wszystkim. Ustaliłyśmy, że we dwie pojedziemy do szpitala i będziemy dla siebie wzajemnym wsparciem. Przeczekałyśmy do 7.40, o której wstał Maciek. Ogarnęłam syna do przedszkola, ale to wujek Krzysztof go tam przetransportował, ja z Elżbietą obrałyśmy kierunek szpitala, a moja mama została z Hanią. 

Serce podchodziło mi do gardła, gdy wchodziłam na oddział. Trzymałam mocno rękę Elżbiety, ściskając ją co chwilę, gdy robiło mi się słabiej. W tej sytuacji to ona była silniejsza psychicznie, nie ja. Miałam wrażenie, że teściowa dawała sobie z tym radę, jakby była gotowa na porażkę i niepowodzenie. W zasadzie ona była jego mamą, którą akceptowałby w każdej sytuacji i na pewno pamiętał. Gorzej ze mną, mnie mógł zapomnieć, nie zaakceptować, albo odrzucić. I to tego odrzucenia obawiałam się. 

- Pani Grabowska? - zamarłam, gdy usłyszałam swoje nazwisko, a przed nami pojawiła się niska blondynka. Wstałam z miejsca, odkładając torebkę na siedzenie obok. 

- Tak? - zapytałam odchrząkując, bo łzy sprawiły, że mój głos zachrypł. 

- Jesteśmy gotowi do wybudzania męża. Teraz odłączymy męża od kroplówek z substancjami podtrzymującymi śpiączkę i powoli powinien się wybudzać. Za jakieś 20 minut jedna z pań będzie mogła do niego wejść, by nie czuł się sam i nie przeraził, gdy w końcu się wybudzi. - wyjaśniła mi kobieta, więc skinęłam głową, a ta odeszła w kierunku pielęgniarskiej dyżurki. 

- Wciąż nie przyzwyczaiłam się, że Grabowska mam nie tylko ja na nazwisko. - zdradziła mi teściowa, jakby chciała rozładować atmosferę po słowach młodej kobiety. Usiadłyśmy na miejscu, a ta od razu złapała mnie za dłoń. - Alu, nie ma opcji by Cię nie pamiętał. Nic złego mu nie będzie, musisz być naprawdę dobrej nadziei, tak by on miał wsparcie w Tobie, bo tego potrzebuje najbardziej. - zapewniła mnie, uśmiechając się słabo. - Damy sobie radę, już nie raz okiełznywałam takiego gada, jego też okiełznamy, razem. 

Pocieszały mnie jej słowa, wierzyłam, że nie zostawi mnie samej w trudnej sytuacji i będziemy wspierały się wzajemnie. Potrzebowałam jej, bo wiedziałam, że gdybym pozostała sama na tym korytarzu i miała czekać na informację, że mogę do niego wejść, oszalałabym i zaczęła zdrapywać tynk ze ścian, próbując przyspieszyć czas, który i tak działałby na moją niekorzyść, mijałby 10 razy wolniej niż powinien. 

Podjęłyśmy decyzję, że to ja wejdę na salę. Chociaż chciałam bardzo żeby to Elżbieta pojawiła się przy swoim synu, ona na pewno też wewnętrznie tego chciała, ale uparła się, że to mnie bardziej potrzebuje i żonę powinien zobaczyć najpierw. Zgodziłam się. 
Dlatego, gdy 20 minut później lekarz i pielęgniarki wyszli z sali, do drzwi podeszłam ja. 

Z kamienną miną, zamglonym wzrokiem i drżącymi dłońmi podeszłam do drzwi. Spojrzałam jeszcze raz na teściową, która skinęła głową i nakazała mi wejść na salę. Co zrobiłam. 
Przekroczyłam próg sali, kiwając głową dobrze znanej pielęgniarce z OIOMu na przywitanie. Przeszłam z serce w gardle na koniec sali, do łóżka męża. 

Leżał na nim, taki bezbronny, blady i okropnie chudy. Oczy wciąż miał zamknięte, bandaż ściągnięty na głowie, co oznaczało, że się kręcił, bo wcześniej był on nietchnięty. Podeszłam na nogach jak z waty do łóżka i przysiadłam na krześle, na którym wcześniej spędzałam długie godziny, prosząc wszystkie ludy świata by mój mąż wyszedł cało z tego niefortunnego wypadku. 

- Kuba. - szepnęłam cicho, ściskając mocno jego dłoń. Myślałam, że zwymiotuję ze szczęścia, gdy ścisnął, delikatnie, ale ścisnął moją dłoń. Pierwszy raz od jakiegoś czasu poczułam z nim kontakt. - Kochanie, skarbie wybudź się. - poprosiłam, podjeżdżając krzesłem trochę bliżej, bym mogła bez problemu przejechać dłonią po jego policzku. 

- Aaa... - cichy pomruk, który wydostał się z jego ust sprawił, że niekontrolowane łzy pociekły po moich policzkach, a moje serce prawie eksplodowało. - Ala. - szepnął w końcu, kręcąc głową niespokojnie na boki. 

- Tak, tak Ala, Ala. Ale ja mam coś nowego! Lea i jej cudowna przygoda z Quebo opisana w one shocie! Prawo miłości to one shot, nad którym pracowałam jakiś czas, ale pojawił się już na moim profilu i podobno mi się udał ;) Więc jeśli zechcesz poświęcić mi kilka chwil i przeczytać coś nowego, zapraszam cieplutko! Herbatka, kocyk i jesienny wieczór z moim opowiadaniem! Polecam ♥

- Cichutko. - szepnęłam cicho, wstając z miejsca i ujęłam jego głowę, nakierowując na siebie. - Jestem tutaj, spokojnie. - zapewniłam go, gładząc kciukiem skroń. Chciałam by otworzył oczy. 

- Ala. - mruknął ponownie. Byłam tak cholernie szczęśliwa wewnątrz, po prostu skakałam do nieba. Pamiętał mnie. 

- Otwórz oczy, proszę. - pochyliłam się bardziej nad nim, chcąc pocałować te piękne wargi, ale wiedziałam, że jeśli pocałunek niezostanie oddany, podłamię się, a tego nie chciałam. 

Wreszcie otworzył swoje oczy. Te zielone patrzałki wreszcie na mnie spojrzały, mogłam umierać. Oczy, w których widziałam wszystko. Sens swojego życia, odbijała się w nich moja radość, smutek i niepewność. Były jak lustro mojej duszy. Tylko Kuba był w stanie okiełznać mnie, moje zachowanie i poczucie. On wiedział jak się czułam, mógł popatrzeć na moją twarz i od razu wiedział czy potrzebuję lampki wina, czy może kubka herbaty. Nigdy nie kochałam tak nikogo jak jego. 

- Jesteś. - szepnął, unosząc swoją dłoń do góry, więc od razu ją złapałam, cmokając w zewnętrzną stronę i uroniłam kolejne łzy, nie szczędząc ich. To były moje emocje, a ich nie powinnam nigdy kryć. Radością trzeba się dzielić. 

- Jestem, nie mogłoby mnie zabraknąć. - zapewniłam go, całując w czółko. Przymknął oczy i głośno westchnął. 

- Dzieci? 

- Są w domu, z moją mamą. Pytają o Ciebie, Maciek myśli, że wyjechałeś. - uśmiechnęłam się niepewnie. - Ale ty do nas wracasz, prawda? Nie zostawisz już nas, powiedz. - poprosiłam rozpaczliwie, zerkając na zmęczoną twarz Kuby, która wykrzywiła się w bólu. 

- Ja już nie chcę cierpieć. 

BOGINI|QUEBONAFIDEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz