42. Strach

1.8K 130 16
                                    

Cześć! ❤

Pięknego dnia, moi kochani! I jak najmniej obaw i strachu... 

Buziaki! ❤

***

Księżyc powoli wyłaniał się zza ciemnych, ciężkich chmur i oświetlał atramentowe niebo. Wiatr tańczył nie tylko pod sklepieniem, ale też na ziemi. Właśnie zaprosił do szalonego pląsu pożółkłe liście, które unosiły się w powietrzu jakby ktoś je zaczarował. Kilka gwiazd postanowiło zaryzykować i zajaśnieć obok swojego ojca – księżyca.

Chłodne powietrze uderzyło z całą siłą w kobietę przyodzianą jedynie w granatową suknię i pelerynę, która szła spokojnie po błoniach, oddając się całkowicie przyjemności wieczornego spaceru. Zbliżał się koniec października... coś czego szarooka obawiała się najbardziej, co roku w całym swoim życiu. Pechowa cyfra. Dzień narodzin – dzień śmierci. Odkąd zniknęła z magicznego świata, wyłączała się z jakiejkolwiek działalności od połowy października aż do środkowych dni listopada. W tym czasie jej jedynym zajęcie było upijanie się do nieprzytomności – trzeźwienie – upijanie się do nieprzytomności – i tak w koło. Aż w końcu docierało do niej, że najgorszy okres życia miną i wracała do swojego codziennego, nudnego i przerażająco żałosnego życia z dala od przyjaciół... od świata, w którym się urodziła i wychowała... od dobrych wspomnień... od wszystkiego, co było dla niej ważne.

Teraz miała ochotę wrócić do swojego starego nawyku. Tak bardzo chciała zniknąć. Zapaść się pod ziemię i przeczekać czas, który zapowiadał się fatalnie, ale nie mogła... musiała zostać i czuwać nad wszystkim. Coś wewnątrz aż trzęsło się na myśl o nadchodzących dniach. Wiedziała, że tym razem demony przeszłości nie pozwolą jej zaznać spokoju.

Kobieta spojrzała w niebo i samotna łza spłynęła po jej policzku. Czy już nie może być po wszystkim? Czy już nie mogę wrócić do mojej samotni, gdzie wyciągnę butelkę, która czeka na mnie od dziewiętnastu lat? Jeden łyk... jeden jedyny... nic więcej. Chwila bólu, a potem błogi, wieczny spokój. – szeptał jakiś głosik w jej głowie. Lecz przy kolejnym podmuchu lodowatego wiatru usłyszała inny, który przeraził ją jeszcze bardziej: Tchórzysz. Śmierć nie jest wyjściem i przynosi więcej złego niż ci się wydaje. Czas wziąć odpowiedzialność za swoje czyny i rozliczyć się z przeszłością. Wiesz doskonale, że nie uciekniesz przed konsekwencjami minionych lat... czas spojrzeć prawdzie w oczy, Omeno Riddle.

-Teraz już Snape... - wymamrotała do samej siebie, ocierając twarz z niechcianych łez.

Owinęła się szczelniej peleryną i ruszyła na dalszą przechadzkę. Nie patrzyła przed siebie – bała się, że światło księżyca odkryje każdy najmroczniejszy sekret jej duszy. Spuściła głowę tak bardzo jak tylko mogła i szła, pozwalając, by wiatr targał jej włosami i przeszywał na wskroś swoim zimnem. Pogrążyła się całkowicie w swoich gorzkich myślach... W pewnym momencie wpadła na kogoś, ale na szczęście silna dłoń przytrzymała ją za łokieć i nie pozwoliła na upadek.

-Dobry wieczór, moja droga! – dyrektor uśmiechnął się dobrodusznie. – Spacerek? – Omena wymamrotała jakieś potwierdzenie i dopiero po chwili dotarło do niej, że obok stoi jeszcze jeden mężczyzna. – Może przyłączysz się do nas? Właśnie rozmawiałem z Severusem o kilku planach obrony przed... 

-Jeśli to nie jest konieczne, to wolałabym pobyć sama. – przerwała mu. – Nie przydam się na nic dzisiaj... mam jakiś gorszy dzień. – Omena nie widziała, ale czuła, że dyrektor obserwuje ją uważnie. Jego uścisk na jej łokciu nie zmniejszył się, wręcz przeciwnie, jakby zwiększył swoją siłę. – Obiecuję, że w listopadzie zabiorę się za sporządzanie planów obrony.

-W listopadzie?

-Vlad przysłał mi ostatnio list, że chciałby pojawić się wtedy na dłużej w szkole, by poznać ją lepiej. Myślę, że to odpowiedni czas na podjęcie prób planowania ochrony. Czy mogę odejść?

-Przyjdź jutro do mojego gabinetu w takim razie. Porozmawiamy na ten temat.

Kobieta posłusznie przystała na polecenie dyrektora i żegnając się uprzednio, ruszyła w stronę Zakazanego Lasu. Minęła chatkę Hagrida, z której dochodziły jakieś dziwne dźwięki, ale zignorowała to, bo ostatnio Snape opowiedział jej o zamiłowaniu gajowego do niebezpiecznych stworzeń. Przeszła kilkanaście metrów i znalazła się pośród ogromnego, szarego lasu. Zawsze uważała, że drzewa tłumią wiatr. Tu było inaczej. Zdawało się, że to miejsce jest jego domem, bo targał wszystkim jeszcze mocniej niż na błoniach. Omena przeszła kilka metrów, gdzie natknęła się na grupę jak zwykle wściekłych centaurów. Powitała się z nimi najuprzejmiej jak potrafiła i przeszła dalej. Błądziła po lesie przez jakąś godzinę aż w końcu postanowiła wrócić do zamku. Czuła, że jutro będzie musiała zawitać do pani Pomfrey po coś na przeziębienie.

-Już myślałem, że centaury zrobiły z ciebie kolację.

Na dźwięk cichego głosu, Omena podskoczyła jak oparzona i krzyknęła ile sił w płucach. Poczuła, jak krew odpływa z jej ciała, a serce przestaje na moment bić. Odwróciła się w stronę mężczyzny, stojącego na skraju lasu i pierwszy raz od bardzo dawna poczuła chęć mordu na widok jego wrednego uśmieszku. Zgrzytnęła na zębach i nie spoglądając na niego więcej, ruszyła przed siebie.

-Przecież mówiłam, że chcę być sama! – warknęła, gdy zaczął iść obok. – Możesz mi dać spokój?

-Nie. Co robiłaś w lesie?

-Zbierałam kwiat paproci. – sarknęła, spoglądając na niego z ukosa.

-Co cię ostatnio ugryzło, Riddle?

-Nie twój zakichany interes, Snape!!! Odczep się ode mnie!!!

Mężczyzna zatrzymał się gwałtownie. Szarpnął nią mocno i zatrzymał przed sobą. Jego obsydianowe oczy przeszywały ją na wskroś lecz dzielnie spoglądała w nie, pozwalając sobie na całkowite zatopienie się w nich. Widziała, jak blask księżyca odbija się w tych dwóch czarnych tunelach, które były dla niej niezwykle hipnotyzujące. I kompletnie nie przeszkadzało jej to, że jego palce boleśnie wpijają się w jej ramiona.

-Czego się boisz, Omeno? – zapytał tak cicho, że prawie go nie usłyszała. – I nie próbuj mnie okłamać, że tak nie jest.

Nie odpowiedziała. Bez zastanowienia wtuliła się w niego. Zaskoczyła swoim zachowaniem nie tylko Mistrza Eliksirów, ale też samą siebie! Miała nadzieję, że jego zapach i ciepło ciała chociaż na chwilę ukoją niepokój, ale pomyliła się, bo przyniosło to odwrotny skutek. Kolejne, coraz to bardziej okropne scenariusze przyszłych dni, zaczęły masowo napływać do jej umysłu. Chciała odsunąć się od niego i uciec, ale wtedy przygarnął ją do siebie mocno. Jego uścisk był silny i krótki.

-Skończyłaś się już mazać, idiotko? – zapytał, odsuwając się od niej.

-Wcale się nie marzę!

-Wracajmy do zamku. Założę się, że przez te twoje durne spacery będę mieć jutro katar! – jej jedyną odpowiedzią było wzruszenie ramionami. Ponownie opuściła głowę i posłusznie ruszyła za swoim mężem do zamku.

Czuła, że Severus nieustannie obserwuje ją kątem oka. I wtedy usłyszała to, czego obawiała się najbardziej....

To wszystko jest grą. Jedną pieprzoną grą, w której trzeba po raz kolejny udawać! Nikt nie będzie w stanie sprawić, że poczuję to tak jak kiedyś. Nawet ona...

Cicha, srebrna łza zaczęła wymykać się spod powieki aż w końcu upadła na trawę. Oszalałe z bólu serce przyspieszyło swój bieg, jakby chciało wypaść i już nigdy więcej nie czuć tego wszystkiego. Właśnie zagrano preludium do jednego z najgorszych dni w życiu Omeny Riddle...

***

Nie bijcie mnie! 

Szykuje się mała drama, żeby rozwiązać niektóre zagadki przeszłości... 

Do następnego rozdziału!!! 😘

MIŁOŚĆ MIMO RAN • Severus Snape x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz