88. Wybór

1.6K 119 39
                                    

Jak Harry Potter pokonał Voldemorta? Tego nikt tak naprawdę do końca nie wie... Gazety rozpisywały się o tym na kilkunastu stronach, ale w każdej było to inaczej przedstawione – np. w Żonglerze doszło do niesamowitego pojedynku, w którym starły się siły dobra i zła, a pośród nich tych dwóch konkretnych antagonistów. Harry miał precyzyjnie wytrącić różdżkę z dłoni Czarnego Pana, a następnie użyć nieznanej nikomu klątwy sprzed stuleci, która pozbawiła życia nie tylko Voldemorta, ale też wszystkich jego popleczników. Natomiast w Proroku Codziennym pojawiła się wzmianka o duchach zabitych czarodziejów, którzy mieli pomóc Wybrańcowi. Jak było naprawdę? Musicie sami wybrać...

Na uwagę zasługuje coś, o czym pisano we wszystkich gazetach tak samo i co czarodzieje przekazywali sobie z pokolenia na pokolenie, gdy opowiadali historię Bitwy o Hogwart. Otóż zaraz po swojej chwalebnej wygranej, Harry Potter pobiegł do Skrzydła Szpitalnego i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zamiast podejść do łóżka Dumbledore'a, to skierował się w stronę miejsca, gdzie znajdowała się jego mentorka – kobieta, która nauczyła go myśleć jakby był Śmierciożercą; osoba, która poświęciła całe swoje życie dla jasnej strony, pomimo, że jej natura była całkiem inna. Teraz nie wyglądała jak na córkę Lorda Voldemorta przystało. Była blada i wychudzona. Mankamenty w postaci blizn zostały wystawione na pokaz. Niegdyś malinowe usta przybrały odcień trupiego fioletu. Pod oczami ktoś uwydatnił sińce. Wyglądała koszmarnie... Harry'emu przeszło przez myśl, że Ron na pewno by się skrzywił i uraczył ją jakimś pikantnym komentarzem. Ale ona – w przeciwieństwie do swojego męża – nie obraziłaby się... nie rzuciłaby w niego jakieś paskudnej klątwy. Nie... pani Snape po prostu uśmiechnęłaby się krzywo i wygłosiła jakąś kąśliwą uwagę, która zawstydziłaby Rona. Tak. To było w jej stylu...

-Potter? – zmęczony głos dobiegł gdzieś zza pleców Wybrańca. Chcąc nie chcąc uśmiechnął się, słysząc go, a potem najzwyczajniej w świecie przytulił kobietę, która opiekowała się nim od siedmiu lat. Minerwa McGonagall zapłakała cicho lecz pozbierała się szybko i odsunęła od chłopaka. – Co cię tu sprowadza, Potter?

-Czy ona... - smutny uśmiech wkradł się na twarz wicedyrektorki.

-Żyje. Ledwo, ale żyje... - Harry odetchnął z ulgą, co nie uszło uwadze starszej kobiety. – Zaskoczyłeś mnie. Zresztą nie tylko mnie... wszyscy byliśmy zdziwieni, gdy podszedłeś do jej łóżka zamiast do profesora Dumbledore'a.

-Musiałem sprawdzić, co wybrała. To wszystko.

-Wybrała? Cóż ona mogła wybrać, skoro prawie umarła?

-Na to pytanie odpowie profesor Riddle, gdy obudzi się.

Na pewno zmęczenie było bardziej widoczne niż ulga, która zakwitła w sercu Harry'ego. Kiedyś wydawało mu się, że stracił wszystko i wszystkich. Dopiero śmierć pokazała mu, że są ludzie, którzy stracili jeszcze więcej...

Uścisnął dłoń kobiety pogrążonej w głębokim śnie, jakby chciał jej dodać otuchy, i wyszedł, by udać się do przytomnego już Dumbledore'a i opowiedzieć mu o wszystkim. Wiedział, że tylko dyrektor go zrozumie i będzie umiał wytłumaczyć wszystko jak należy.

W tym samym czasie, kiedy Harry rozmawiał ze starym Dropsem, do gruzów Hogwartu wrócił Snape. Kulący się w kącie Wielkiej Sali Malfoy'owie próbowali go przywołać, ale był głuchy na jakiekolwiek słowa. Rzucił okiem czy ktoś nie potrzebuje jakiegoś eliksiru albo ewentualnie klątwy na dobicie i poszedł w miejsce, którego tak bardzo nie chciał odwiedzać, bo najzwyczajniej w świecie bał się, co tam zobaczy i usłyszy.

Z duszą na ramieniu przekroczył próg Skrzydła Szpitalnego. Poppy i Minerwa siedziały na posadzce w kącie ambulatorium i pochrapywały. Ich pomocnicy kręcili się niemrawo pomiędzy łóżkami rannych, a gdzieś z końca sali dobiegały przytłumione głosy Pottera i Dumbledore'a. Severus zignorował to – tak jak ignorował ból w pękniętej kostce, zerwanym stawie łokciowym i rozciętym łuku brwiowym.

Niepokój, który go wypełniał, był jeszcze bardziej bolesny niż te wszystkie uszkodzenia ciała. Chciał po prostu ją zobaczyć. Popatrzeć. Wziąć w swoje ramiona. Pocałować. Nawet, jeśli miałby to być ostatni raz – i dla niej i dla niego. Dowlókł się do miejsca, gdzie ją zastawił. Wszedł pomiędzy parawany i...

Merlinie! Dzięki ci, Merlinie! – odetchnął z ulga.

Severus wgramolił się niezdarnie na łóżko i przylgnął do rozpalonego ciała swojej żony. Objął ją delikatnie, bojąc się, że najmniejszy zbyt gwałtowny ruch wyrządzi jej krzywdę. Poczuł, że jego ciało jest niezwykle ciężkie i obolałe, ale zignorował to! Patrzył z fascynacją, jak klatka piersiowa kobiety unosi się i opada. Gdyby nie zmęczenie, to pewnie wpatrywałby się w nią nieustannie – jakby chcąc mieć pewność, że to nie sen i naprawdę udało się jej przeżyć.

Powieki ciążyły mu coraz bardziej.

Oddech stawał się cięższy.

Błogość wypełniła duszę.

Strach wyparował.

Pustka zniknęła.

-Kocham cię, idiotko. – wyszeptał.

Zapadła ciemność. 

***

Gdy zaczynałam pisać tę historię ponad dwa lata temu w głowie miałam jeden jedyny plan na zakończenie - zabić główną bohaterkę (jeśli ktoś czytał inne moje opowiadania to wie, że motyw śmierci jest moim wiernym towarzyszem). W miarę, jak powstawała ta opowieść coś zaczęło się zmieniać. Najzwyczajniej w świecie ją polubiłam! Zapisując kolejne karty tej historii coraz mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, że chyba znienawidzę się jeszcze bardziej, jeśli ją uśmiercę. I tak oto jest... przeżyła, a Severus razem z nią. Może to naciągane... nie wiem... 

Ostatecznie cieszę się, że Omena żyje i jeszcze kilka rozdziałów spędzimy z nią. Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam! 

Buziaki! Do zobaczenia w kolejnym rozdziale! ❤

MIŁOŚĆ MIMO RAN • Severus Snape x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz