85. Dobre miejsce...

1.7K 117 9
                                    

Dobrze jest mieć swoje miejsce na ziemi. Takie miejsce, które będzie można nazwać domem i do którego chce się wracać... Dobrze jest wiedzieć, że ktoś tam zawsze czeka – nawet jeśli jest to tylko kot albo pies, może sowa lub szczur. To wspaniałe, czuć, że gdzieś się przynależy. Że nie zostało się samotnym w tym strasznym świecie pokrytym polewą mroku z posypką oziębłości serc. Hogwart zdecydowanie był takim miejscem – nie tylko dla uczniów, ale też dla nauczycieli tam przebywającym. Dziś jednak trzeba skupić się na tych pierwszych z wyżej wymienionych...

Hogwart roztaczał aurę ciepła rodzinnego, spokoju... czegoś, do czego ucieka się wspomnieniami, mając gorszy dzień. Jednak to, co wyróżniało tę szkołę, to przede wszystkim jej umiejętność zaskakiwania. Jedni mówili, że to starożytna magia tak działa, inni podkreślali, że to zasługa dyrektora, a jeszcze ktoś zwalał wszystko na zrządzenie losu. Prawda chyba jednak leżała po środku. Tak, jak na przykład dzisiaj... już od rana było wiadomo, że coś wisi w powietrzu, bo dyrektor chodził roześmiany od ucha do ucha, a Snape skrzywiał się jeszcze bardziej niż zazwyczaj. McGonagall wydawała się być jeszcze bardziej surowa, za to Hagrid śmiał się tak tubalnie, że zdawało się, jakby okna drżały w całej Wielkiej Sali. Te skrajności nie umknęły żadnemu uczniowi Hogwartu, dlatego też nie zaskoczył ich widok dwóch nowych czarodziejów za stołem nauczycielskim podczas kolejnego posiłku, jakim był obiad.

-Myślicie, że to jakaś rodzina Dumbledore'a? – zagadnął Ron swoich przyjaciół.

-Jeśli sami tego nie odkryjemy, to pewnie dowiem się wieczorem. – Harry chował jakiś zwój pergaminu do swojej torby. – Mam przyjść po kolacji do dyrektora.

-Ale dzisiaj jest spotkanie! Powinieneś ćwiczyć.

-Och, serio? Daruj sobie, Hermiono. W jeden wieczór Riddle mnie niczego nie nauczy. Poza tym to spotkanie jest po ciszy nocnej, a dyrektor na pewno nie będzie mnie tak długo trzymać! 

Panna Granger już miała się odezwać, gdy w jednej chwili stało się kilka rzeczy na raz: Neville zakrztusił się zupą. Snape i nowoprzybyły czarodziej wstali gwałtownie ze swoich miejsc, od razu dobywając różdżek, by rzucić w siebie urokami. Harry oblał Ginny sokiem. Omena rzuciła tarczę w stronę uczniów, a Albus zaczął rozdzielać walczących.

Jak już wcześniej było wspomniane, Hogwart był naprawdę zaskakującym miejscem... od tylu lat uczniowie siódmego roku tylko raz widzieli pojedynkujących się nauczycieli i to w ramach Klubu Pojedynków (oczywiście spotkań dla najmłodszych Feniksów nikt nie liczył – tam można było oglądać Snape'a z rozwaloną facjatą częściej, niż się komukolwiek marzyło. Jego żona nie odpuszczała nawet jemu...). Tak jak kilka lat temu, tak teraz Mistrz Eliksirów tryumfował nad powalonym zaklęciem przeciwnikiem. Przez chwilę wyglądał, jakby zbierał się do rzucenia Avady, ale potem po prostu wyszedł z Wielkiej Sali. Chwilę później, Omena biegła za nim.

Ciekawość była silniejsza od rozsądku i Złota Trójca postanowiła wymknąć się z obiadu za swoimi nauczycielami. Skorzystali z ogólnego zamieszania, więc nikt nawet nie zwrócił na nich uwagi. Na korytarzu, Hermiona rzuciła Zaklęcie Kameleona na siebie i przyjaciół. Pobiegli za swoimi profesorami, których peleryny falowały w identyczny sposób, przypominając skrzydła – jego jak zwykle czarne, a jej bordowe lecz mieniące się złotem w świetle ostatnich dni kwietnia. Rozmawiali cicho, ale przez pustki spowodowane porą obiadową, można było ich usłyszeć, nie wytężając słuchu.

-Od kiedy ulegasz emocjom jak pierwszoroczny Gryfon, co?

-Nie było człowieka, który porównałby mnie do Gryfona i przeżył! – warknął.

-Jak na razie mam się całkiem dobrze. Twoje zachowanie....

-Było głupie, wiem! – wszedł jej w słowo. – Nie musisz mi tego powtarzać na każdym kroku! Popełniłem błąd, wiem to!

MIŁOŚĆ MIMO RAN • Severus Snape x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz