Chapter 57.

165 16 14
                                    

(Maraton 01/05)

Draco's POV

Wyszedłem z łazienki po wzięciu prysznica i już w piżamie poszedłem do sypialni. Harry już tam był. Szybko do mnie dotarło, co robi.

Rzuciłem ubrania na fotel i podszedłem do niego. Stał przy mojej szafce nocnej. Szafce, gdzie kiedyś trzymałem żyletki i gdzie nadal trzymam zapalniczki i głęboko dalej jeszcze kilka innych ostrzy, które są już słabsze.

– Co robisz? – zapytałem niepewnie.

– Nie twoja sprawa – odparł i widziałem, że się wzdrygnął.

– Chcesz porozmawiać?

– Nie ma o czym.

Szuflada była otwarta. Zapalniczki były w innym porządku, niż je zostawiłem, ale żadnej nie brakowało. Grzebał w mojej szufladzie.

– Mógłbyś pokazać mi kieszenie?

– Nie – niemal warknął.

Okej... Jestem pewien, że wziął sobie któreś z moich innych ostrzy. Chciałem głośno zakląć. Bałem się cokolwiek powiedzieć, żeby nie wybuchł i nie zrobił sobie krzywdy. Chciałem złapać go za ręce i siłą wyrwać mu te ostrza, ale wiedziałem, że tym tylko bym wszystko pogorszył.

– Mogę ci jakoś pomóc? – W końcu zdecydowałem się zacząć.

– Możesz wyjść i nie wracać do jutra wieczór.

– A jakiś inny sposób, w jaki mógłbym ci pomóc?

– To jest jedyny. – Jego głos był niezwykle chłodny.

Trzymał dłonie w kieszeniach. Wbijał wzrok w jeden punkt. Zaciskał wargi. Kłamał. Nie chciałem wszczynać następnej awantury z nim, ale wiedziałem, że nie miałem innego wyjścia.

– Nie musisz nic mówić. Już wiem.

Nie poruszył się. Czułem krew w uszach i czułem, jak moje dłonie stają się zimne. Światło zamigało. Magia się jeszcze nie zdążyła do końca ustabilizować.

– Jak mogę ci pomóc? – ciągnąłem.

– Wyjść. – Pokręcił głową.

– Nie pozwolę ci się skrzywdzić.

– Moje ciało, moja sprawa. Nie masz na to żadnego wpływu.

– Porozmawiajmy – zaproponowałem.

– Rozmawiamy. Zawsze możesz wyjść, jak ci się nie podoba.

– Powiem ci jedną rzecz, dobrze?

Milczał. Nadal wbijał wzrok w moją otwartą szufladę. Nawet nie miałem siły być na niego wściekły za to, że grzebał w moich rzeczach. Kontynuowałem:

– Kiedyś tak samo myślałem. Myślałem, że moje ciało, to moja sprawa i mogę robić na nim to, co tylko zechcę. Że mogę je tak pociąć, że nawet ja go nie poznam. Że mogę je nawet zniszczyć.

Milczał.

– Ale coś się zmieniło. Zmieniło się, bo zacząłem zauważać, co z nim zrobiłem i że ono nie jest już takie samo, i że nigdy przenigdy już takie samo nie będzie. Zauważyłem, że w pewnym sensie je zniszczyłem. Oczywiście nadal spełniało swoje funkcje, ale chodzi mi o to, że całkowicie je zmieniłem.

Milczał.

– I to spowodowało, że chciałem przestać je ranić. Bo w końcu to jest moje ciało i wtedy ranię sam siebie. Możesz pomyśleć, że przecież o to chodzi – bo to twoje ciało i twój wybór, czy je zmienisz tak, że go nie poznasz. Myśl, co chcesz, ale już nigdy nie spojrzysz na nie tak samo.

Milczał.

– Nigdy nie będziesz w stanie spojrzeć na nie tak samo, jak patrzyłeś na nie kiedyś. Nigdy przenigdy. Pewnie myślisz, że nie mam racji. Dobrze, myśl, co chcesz, ale to jest trudne. Każdy jest inny i nie wiem, co będziesz czuł, ale myślę, że w wielu przypadkach wygląda to podobnie.

Nadal był cicho.

– Najpierw myślisz, że możesz zrobić ze swoim ciałem to, co chcesz. Potem zaczynasz zauważać zmiany. Nieodwracalne zmiany. I w końcu jesteś przerażony. Możesz zacząć żałować. Możesz chcieć się nawet zabić, bo zniszczyłeś swoje ciało. Nieważne, co się stanie, w pewnym momencie będziesz przerażony tymi zmianami i może nie tyle zmianami, co sam sobą.

Wbijał wzrok w jeden punkt, ale widziałem, że mocniej zacisnął szczękę.

– W końcu możesz dojść do wniosku, że jesteś potworem, bo byłeś w stanie zrobić te wszystkie okropne rzeczy samemu sobie. Naprawdę różnie możesz po tym zareagować. Możesz nadal uważać, że to twój wybór i przez cały czas możesz mieć wrażenie, że w każdej chwili możesz przestać. Nie możesz. To wraca. To wraca i będzie się ciągnąć za tobą latami, jak nie do śmierci.

Nic nie mówił.

– Mówię to ze swojego doświadczenia i wiem, jak ciężko jest to rzucić. Jest to cięższe niż papierosy. Gdyby nie terapia, to myślę, że mogę powiedzieć, że pewnego dnia już dawno mógłbyś znaleźć mnie martwego w kałuży krwi. Wiem, że nie chciałbyś tego. Zacząłem chcieć to rzucić, bo zorientowałem się, do jakiego stanu się doprowadziłem.

Zacisnął dłonie w kieszeniach w pięści i wciąż milczał.

– Zorientowałem się, że jestem w pewnym sensie potworem, bo byłem w stanie tak bardzo zmienić swoje ciało ostrzem, że ja sam już go nie poznawałem. Na początku też myślałem, że to moje ciało i mój wybór, i że mogę to rzucić w każdej chwili. Okrutnie się myliłem.

Światło migało.

– Pamiętasz ten dzień, kiedy się o tym dowiedziałeś. Ja też pamiętam. Bardzo się bałem powiedzieć ci prawdę, bo już wtedy się nie poznawałem. To na zawsze zmienia człowieka. Dalej siebie nie poznaję, jeżeli chodzi o ciało. Wiem, że ono jest moje i wiem, że kiedyś było inne, ale nie pamiętam, jakie było kiedyś.

Temperatura spadła. Wbijał wzrok w szufladę i zaciskał wargi.

– Gdyby nie ty, to naprawdę już dawno bym leżał w kałuży krwi. Trudno jest nauczyć się żyć z bliznami, bo wiesz, co jesteś w stanie zrobić. Przypominają ci o tym za każdym razem, jak tylko je widzisz. Nie jest to przyjemne uczucie i tutaj musisz uwierzyć mi na słowo. Może i całowanie blizn jest przyjemne, ale to też wymaga bardzo dużo czasu.

Moje dłonie były zimne, ale kontynuowałem powoli:

– Gdybym miał wybór, a nie miałem i zaraz do tego wrócę, to bym tego nie zrobił. A wyboru nie miałem dlatego, że gdy zacząłem to robić, to nie myślałem trzeźwo. Możesz myśleć, że to ci pomoże i niewiele się mylisz. Pomoże, ale tylko na chwilę, a potem będzie tylko gorzej i gorzej.

𝑻𝑰𝑴𝑬 // 𝒅𝒓𝒂𝒓𝒓𝒚Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz