Strzał, huk, strzał, strzał, huk i jeszcze raz to samo. Biegłem po ulicach miasta, a raczej tego, co z niego zostało. Cały mundur miałem upieprzony krwią, smołą i innym gównem. Jedyną broń, jaką przy sobie posiadałem, był Walther P38*. Szkoda tylko, że nie mam naboi! Do schronu zostało mi przynajmniej siedem kilometrów, a wokół roiło się od rusków. Coś jeszcze? A tak! Skręciłem kostkę i goni mnie dziesięciu cwaniaczków uzbrojonych po zęby. ,,Wstąp do wojska" mówił Erwin, ,,będzie fajnie". Niech piekło pochłonie tego Smith'a i jego pieprzone brwi!
-Strelyay**!- usłyszałem ruskie pieprzenie i strzał. Poczułem okropny ból w prawym ramieniu. Upadłem na ziemię, łapiąc się za rękę. Kurwa, jak boli! Szkarłatna krew lała mi się strumieniem po ramieniu, klatce piersiowej i nogawkach, jeszcze bardziej brudząc mój mundur. Pomimo napieprzającego bólu wstałem i starałem się biec dalej. Nie myślmy o tym, że było to tempo dzieciaka z przedszkola. Wbiegłem w ciasną uliczkę między dwoma budynkami. Jedynym miejscem, gdzie mogłem się schować, był nieduży metalowy kubeł, pewnie śmietnik. Cholera, to obrzydliwe, ale mus to mus. Wszedłem do śmietnika, zakrywając ,,wejście" metalową pokrywką. Pierwszy raz się cieszę, że nie jestem jakoś bardzo duży.
-Gde on**?!- wołali ruski. Pokrzyczeli jeszczę trochę i pobiegli dalej. Kurwa, udało się! Wstałem troszkę, podnosząc pokrywę głową i rozglądając się. Czuję się trochę jak w kreskówkach. Ale chyba nikogo nie...
-My poluchili tebya, ublyudok**!- krzyknął mi ktoś nad uchem. Szarpnął mnie za włosy i wyrzucił ze śmietnika. Kurna. Naprawdę myślałem, że już im uciekłem. Usłyszałem strzały, a wszyscy padli martwi na ziemię. Spojrzałem kątem oka. Obok stała blondynka z pistoletem w dłoni. Po szarej sukience i beżowym płaszczu rozpoznałem, że to cywil. Podbiegła do mnie, padając na kolana.
-Boże, jak oni mogli to panu zrobić?!- pisnęła przerażona, patrząc na moje ramię.
-Nic mi nie jest, to tylko draśnięcie.- syknąłem, próbując wstać.
-Nie! Niech pan nie wstaje! Trzeba to zbadać!- odpowiedziała twardo. Wolałem się posłuchać. Oparłem się o budynek, nadal ściskając lewą dłonią ramię.
-Zaraz wrócę, niech pan nie odchodzi!- zdjęła płaszcz i przykryła mnie nim, odbiegając. Wtuliłem się w materiał. Pachniał mieszanką ziół, lekarstw i kwiatów. Chyba fiołków. Nie wiem, jestem żołnierzem, a nie ogrodnikiem! Jednak te zapachy były wyjątkowo przyjemne i uspokajające. Przekręciłem się lekko i poczułem coś w kieszeni płaszcza. Sięgnąłem do niej i wyjąłem niewielką książeczkę z dokumantami. W środku było zdjęcie tej dziewczyny i dowód osobisty. Petra Ral. Jest sanitariuszką. Tylko dlaczego nie mam jej w namiocie medycznym?
-Już jestem!- zawołała blondynka, przybiegając. W ręku miałam dużą skórzaną czarną torbę. Ukłękła obok mnie i rozpięła mi mumdur, a potem zdjęła podkoszulek.
-Dawno pana trafiono?- spytała, wyciągając z torby środek odkarzający i bandaże.
-Przed kilkoma minutami. Levi jestem, a nie pan.- powiedziałem.
-Petra. Miło poznać. Niekoniecznie w tych okolicznościach.- odparła, zajmując się moją raną. W tym czasie po kryjomu odłożyłem dokumenty do kieszeni płaszcza. Chyba miała wprawę w opatrywaniu ran. Nieźle jej szło.
-Gotowe. Teraz musi pan wstać.- powiedziała, zdejmując do końca górną część mojego munduru. Przykryłem się nim i, opierając się o ściany budynku, wstałem. Koszulkę trzymałem w dłoni. Pokuśtykałem kilka metrów.
-Nie mam już bandaży. Kostkę opatrzę w domu.- powiedziała nagle, łapiąc mnie w pasie.
-Słucham?- zdziwiłem się.
-Spokojnie, to niedaleko! Za zakrętem trzeci budynek.- dodała z uśmiechem.
-Nie o to mi chodzi. Nie mogę narażać cię na...- przerwała mi, kładąc mi palec na ustach.
-Levi, bądź grzeczny.- powiedziała i poprowadziła mnie do swojego domu. Przegadała mnie kobieta. Boże, co za wstyd. Po kilku minutach byliśmy na miejscu. Dziewczyna kazała mi się położyć na łóżku i, cytując, nie ruszać dupy z tego miejsca. Lepiej nie ryzykować. Nie wiadomo, co te słodkie stworzenia, zwane kobietami, potrafią.
-Dlaczego nie jesteś wśród innych sanitariuszek?- spytałem, gdy obwijała moją kostkę bandażem. Posmutniała.
-Nie każdy żołnierz zostaje przyniesiony do naszego namiotu. Ty również byś się tam nie znalazł. Chcę pomóc jak największej liczbie osób.- szepnęła. Szlachetny cel. Nie, to co ja. Wyrwać się z przyjaciółmi ze slumsów, przy okazji zabijając kilku ważnych typków. Dobrze, że nie wyszło.
-Rozumiem.- mruknąłem. Dziewczyna schowała bandaże do torby i spojrzała na mnie.
-Dzięki. Będę się zbie...- zacząłem, wstając. Niestety, a może stety, dziewczyna skoczyła na mnie, zatrzymując na kanapie.
-Przez najbliższe dwa tygodnie jedyne, co może cię stąd wyciągnąć, to desant. Nie pozwalam.- powiedziała pewnym siebie tonem.
-Nie mogę! Muszę wra...!- tym razem po prostu zakryła mi usta dłonią.
-Nie.- odparła. Westchnąłem ciężko i zabrałem jej rękę z mojej twarzy.
-Niech ci będzie.- mruknąłem. Uśmiechnęła się, dała mi całusa w policzek i wstała. Czy ja się zarumieniłem?
-Grzeczny Levi.- powiedziała i wyszła, chyba do kuchni. Jak ja jej nie zgwałcę, to bęszie cud!
~·~·~·~·~·~·~·~·~·~·~·~·~·~·~·~·~·~·~
No i się stało. Minęło kilka dni, a ja nadal tu siedzę! Brawo dla Najsilnejszego Żołnierza Ludzkości! Ale są plusy tej sytuacji. Śniadania, obiady oraz kolacje do łóżka, które, nawiasem mówiąc, dzielę z Petrą każdej nocy. No i przyjemne masaże, na ,,szybsze goienie". Coś jeszcze? Przykładowo, teraz leżę z głową na kolanach blondynki, która przyjemnie głaszcze mnie po głowie. Chyba zaraz zasnę. Przymknąłem oczy, ciesząc się tą chwilą. Powinienem poszukać sobie takiej żony, jak ona.
-Levi?- zagadała dziewczyna.
-Hmm?- mruknąłem, uchylając powieki.
-Jak rana i noga?- spytała. A skąd mam wiedzieć?! Nie pozwalasz mi się ruszyć, to tak, jakbyś mnie przywiązała do łóżka! Chociaż, to nie byłoby takie złe...
-Chyba dobrze.- mruknąłem.
-Podnieś się.- nie, proszę! Ja tu usypiam, a jej się teraz przypomina! Oto życie z kobietą! Niechętnie uniosłem głowę z jej kolan i oparłem się o poduszki. Dziewczyna uklękła przede mną i dotknęła mojej kostki.
-Możesz nią ruszać?- spytała. Pomachałem stopą. Nie czułem żadnego bólu. Wstałem i obszedłem kanapę kilka razy.
-Chyba nie była skręona, tylko stłuczona. Teraz ręka. Siad.- czy ja wyglądam na psa? Usiadłem z powrotem na kanapie. Petra pomogła mi zdjąć bluzkę jej ojca. Moją uprała. Wcale nie była trzy rozmiary za duża! Usiadła obok mnie i odwinęła bandaż. Poruszyłem kilka razy ramieniem.
-Ładnie się goi. Za trzy, cztery dni będziesz mógł całkowicie zdjąć opatrunek.- powiedziała.
-Czyli mogę już wracać do wojska?- spytałem. Posmutniała. Ale ze mnie dupek! Siedzi tu sama całymi dniami, a ja spieprzam na front akurat teraz! Ale muszę... Gówniane jest życie żołnierza.
-Tak, chyba możesz...- szepnęła. Kiwnąłem głową i wstałem. Wyjąłem z szafy mój podkoszulek i kurtkę munduru. Cholera, przygląda mi się, wiem to. Nawet ja czuję się teraz strasznie niezręcznie.
-No to, do zobaczenia.- powiedziałem, gdy już ubrałem mundur. Spojrzałem na dziewczynę. Wstała ze spuszczoną głową. Podeszła i dobiero wtedy podniosła wzrok. Uśmiechała się. Tylko sztucznie. W ciągu tych kilku dni przyzwyczaiłem się, że uśmiecha się szczerze. Przytuliłem ją i pogłaskałem po blond włosach.
-Jeszcze się zobaczymy.- powiedziałem i wyszedłem, zbiegając jak najszybciej po schodach kamienicy. Teraz powinna mnie uderzyć za nadwyrężanie ledwo co zagojonej kostki! Kurwa! Zatrzymałem się dopiero jakieś dwieście metrów od budynku, oddychając głęboko. Nigdzie nie było wojsk, tylko masa brudu, łusek po nabojach i śladów krwi. Usłyszałem kroki za rogiem. Wyjrzałem i zobaczyłem blond czuprynę.
-Możesz mnie łaskawie nie straszyć, Brwi Zagłady?!- warknąłem, widząc Erwina.
-O! Levi, ty żyjesz!- zawołał szczerze zdziwiony.
-Też miło cię widzieć, dupku.- mruknąłem, podchodząc do niego.
-Gdzie byłeś? A zresztą, nieważne. Udało nam się obronić to miasto. I znalazłem to. Wiesz, czyje to?- tak, jasne, bo znam tu każdego cywila! Podał mi złoty medalik na łańcuszku. Wziąłem go do ręki i przyjrzałem się wygrawerowanem napisowi.
-Ty cwelu!- uderzyłem go w brzuch i odszedłem.
-Co ja zrobiłem?- pisnął mężczyna. Na odchodnym pokazałem mu tylko jeden z palców lewej dłoni. No zgadnij, który! Pobiegłem między budynkami i wbiegłem do jednego z nich. Drugie piętro, drzwi numer siedem i jestem! Petra siedziała na kanapie, zasłaniając twarz dłońmi. Jak usłyszała, że wbiegłem do jej domu, podniosła na mnie wzrok. Miała czerwone rumieńce i dwa potoki łez na policzkach. Podszedłem i podałem jej naszyjnik. Napisane na nim było jej imię i nazwisko. Spojrzała na mnie dużymi oczami, aktualnie pełnymi łez. Nie patrz tak, nie patrz tak, nie patrz tak! Nie wytrzymałem i przytuliłem ją. A cholera z tym! Pocałowałem ją, tak w gratisie!
-Kocham cię.- wysapałem między pocałunkami. Dziewczyna wymruczała coś w stylu ,,ja ciebie też", wtulając się we mnie.*Pistolet Walther P38- niemiecki pistolet samopowtarzalny, produkowany w latach 1938-2004. Broń używana przez polskie podziemie w czasach II wojny światowej.
**
Strelyay- Strzelaj
Gde on?!- Gdzie on jest?!
My poluchili tebya, ublyudok!- Mamy cię, skurwysynu![Wszystko po rosyjsku, sprawdzane w tłumacz Google, więc co do poprawności nie jestem pewna]
~·~·~·~·~·~·~·~
No dzień dobry! Shot (jak dla mnie) zbyt romantyczny i przesłodzony, ale co ja tam wiem...Co zawsze pomaga Ari się zainsporować? MMD, oczywiście! Levi w mundurze tańczący do piosenki ,,Super Psycho Love", to jest to! :3
Nie, wcale nie zauważyłam na końcu shota, że już był motyw rany na ramieniu w Rivetrze, skąd...
A jak trafi się tu ktoś ogarniający rosyjski, może mnie opieprzyć w komentarzu! Zezwalam!
I tyle na dziś. Papatki! ❤❤❤❤
CZYTASZ
[SnK] One-shots
FanfictionCześć! W tym opowiadaniu będziesz mógł znaleźć różne one-shoty z Shingeki no Kyojin. Mam nadzieję, że przypadną ci do gustu. Zapraszam do czytania! :)