Biegłam coraz szybciej ciasnym uliczkami miasta. Słyszałam krzyki gliniarzy, którzy mnie gonili. Oczywiście, jako Niemka, niezbyt rozumiałam angielski, szczególnie, że żyłam w Ameryce dopiero pół roku. Przeprowadziłam się tu wraz z trójką moich przyjaciół. Jako młode dzieciaki, wychowane w domu dziecka, byliśmy pewni, że znajdziemy tu świetną pracę. Wiadomo, Ameryka, wielki świat, gwiazdy i bogactwo. Początek był dobry. Znaleźliśmy mieszkanie, a Reiner i Marcel zaczęli pracować. Dopiero po miesiącu wszystko zaczęło się pieprzyć. Zabrakło nam pieniędzy, chłopaków wyrzucono z roboty i wylądowaliśmy na ulicy. Nie mamy nawet jak wrócić do Niemiec. Zostało nam okradanie niewielkich sklepów, żeby zyskać chociaż trochę pieniędzy na jedzenie. Nie przypuszczaliśmy jednak, że ktoś zadzwoni na policję. Przybyli tak szybko, że nawet nie zdążyliśmy zabrać torby z pieniędzmi. Rozdzieliliśmy się i każdy z nas musi teraz zadbać o własny tyłek. Mimo to, trochę się o nich martwię. Ale tylko trochę. Wiem, że dadzą sobie radę. Moje przemyślenia przerwał jakiś huk, jakby strzał, a po sekundzie poczułam ból w prawej łydce. Upadłam, krzywiąc się. Spojrzałam na nogę. Któryś z glinairzy do mnie strzelił. Na szczęście wywróciłam się blisko kontenera na śmieci. Niewiele myśląc, wskoczyłam do niego. Przyłożyłam rękę do ust, by nie wydać żadnego dźwięku. Usłyszałam szybkie kroki. Cztery osoby. Tak mi się wydaje. Jednak pobiegli dalej, ominęli mnie. Na wszelki wypadek wychyliłam głowę. Akurat zobaczyłam dwóch policjantów, skręcających w inną ulicę. Dopiero wtedy pozwoliłam sobie na cichy jęk bólu. Rozerwałam nogawkę spodni. Rana nie była zbyt głęboka, ale w mojej łydce tkwiła niewielka kula. Próbowałam ją wyjąć, ale nie dałam rady. Nagle usłyszałem nad sobą czyjś głos. Podniosła głowę. Do kontenera zaglądał jakiś blondyn o dużych, błękitnych oczach. Zadał mi jakieś pytanie. I tak nie zrozumiałam.
-Spieprzaj stąd.- mruknęłam, starając się przybrać poważny wyraz twarzy. Co było dosyć trudne przez ból i strach. Ten chłopak mógł przecież w każdej chwili zawołał policję.
-Co ci się stało?- spytał, wskazując na moją nogę. Byłam lekko zaskoczona, że zna niemiecki. I to chyba w dosyć dobrym stopniu.
-Nie interesuj się. Zostaw mnie.- warknęłam. Blondyn podał mi rękę.
-Nie musisz się bać, chcę ci tylko pomóc. Jestem Armin.- powiedział, uśmiechając się lekko. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, ale złapałam go za rękę i wstałam. Chyba po prostu poczułam, że mogę mu zaufać.
-Nie boję się. Annie.- mruknęłam, próbując wyjść z kontenera. Skończyło się to jednak tym, że wpadłam na blondyna. Podtrzymał mnie i oparł o ścianę budynku.
-Mieszkam niedaleko. Dasz radę iść?- spytał. Kiwnęłam głową. Nawet, gdybym nie była w stanie, i tak pewnie by mnie tam nie zniósł, sądząc po jego posturze. Zarzucił sobie moje ramię na kark i przytrzymał w pasie. Szłam bardzo powoli, ponieważ tylko na tyle pozwalała mi noga. Dobrze, że w ogóle mogłam chodzić. Na szczęście Armin nie kłamał i po kilku zakrętach, weszliśmy do jakiegoś budynku.
-Mieszkam na parterze, o tyle dobrze.- zaśmiał się blondyn. Kiwnęłam tylko głową. Wyjął z kieszeni klucze i wprowadził mnie do mieszkania. Zaprowadził mnie do sypialni i położył na łóżku.
-Poczekaj tu chwilę.- powiedział i wyszedł. Zaraz wrócił z ręcznikiem, miską wody i apteczką.
-Możesz się odwrócić na brzuch?- spytał.
-Sama sobie poradzę.- powiedziałem, trochę zbyt agresywnie, niż chciałam. On tylko się uśmiechnął.
-Nie dasz rady.- stwierdził. Skrzywiłam się. Miał rację. I tym mnie wkurzył. Położyłam się na brzuchu, a on usiadł obok. Położył moją łydkę na swoich kolanach. Zamoczył ręcznik w wodzie i wytarł krew na nodze. Dopiero wtedy sięgnął po wodę utlenioną i wylał niewielką ilość na wacik, który przyłożył do rany. Syknęłam.
-Przepraszam.- powiedział, jakby skruszony. Nie odpowiedziałam, bojąc się, że jęknę z bólu. Dalej nie patrzyłam, co robił. Wtuliłam twarz w poduszkę. Czułam delikatnie zimno metalu w ranie, a po chwili znowu zaczęło szczypać.
-Już, najgorsze za tobą.- powiedział Armin, zawijając bandaż na mojej nodze. Podniosłam się na łokciach, spoglądając na niego. Pęsetą trzymał małą kulę.
-Co chcesz na kolację?- spytał, zbierając waciki i bandaże, a następnie wkładając do apteczki.
-Co?- mruknęłam zaskoczona.
-Pytam, co chcesz na kolację.- odparł z lekkim uśmiechem.
-Zrozumiałam! Ale... kolacja? Niby czemu miałabym jeść coś u ciebie?- spytałam, mrużąc oczy.
-Bo ci pomogłem. Powinnaś mi się odwdzięczyć i chociaż ze mną zjeść.- powiedział, wychodząc z pokoju. Chciałam za nim pobiec, ale silny ból skutecznie mi to uniemożliwił. Położyłam się na prawym boku, tuląc do poduszki. Nie wiedziałam, co myśleć o tym chłopaku. Niby czemu mi pomógł? I dlaczego chciał, żebym tu została?
~·~·~·~·~·~·~·~·~·~·~·~·~·~·~·~·~·~·~
Minęło już kilka dni, a ja wciąż przebywałam w domu Armina. Dowiedziałam się, że jest studentem medycyny i w dzieciństwie mieszkał w Niemczech. Każdego dnia był tak samo miły i pomocny. Nie miewał humorków, chętnie ze mną rozmawiał. Naprawdę, starałam się nie otwierać przed nim. Ale było to zbyt trudne. Chciałam z nim rozmawiać i spędzać czas, chociaż nie dawałam tego po sobie poznać. Ale to nie był mój problem. Prawdziwą trudnością było dla mnie dziwne uczucie, gdy tylko był blisko mnie. Gdy tylko dotykał mojego ramienia czy innej części ciała, przechodził mnie dziwny, chyba przyjemny, dreszcz. Lubiłam jego uśmiech, charakter. Wszystko w nim lubiłam. Naprawdę, bałam się tego. Sięgnęłam po leżącą na stoliku nocnym herbatę i upiłam niewielki łyk. Usłyszałam trzask zamka. Potem jakieś szuranie, aż drzwi do pokoju się otworzyły.
-Część, Annie! Już jestem! - zawołał Armin.
-Hej...- mruknęłam, nie dając po sobie poznać, że cieszę się z jego powrotu.
-Eh, prawie dzisiaj padłem na wykładach. Strasznie nudno.- powiedział, przeciągając się. Kiwnęłam tylko głową.
-Jak twoja noga?- spytał. Wzruszyłam ramionami.
-Chyba dobrze. Za trzy dni pewnie będę już mogła chodzić, więc zostawię cię w spokoju.- powiedziałam niby obojętnie, chociaż moje własne słowa mnie zabolały. Uśmiech Armina zniknął.
-Oh... T-to dobrze, że ci się polepsza...- zaczął cicho. Podrapał się po karku.
-Ale?- spytałam, wiedząc, że chce coś jeszcze powiedzieć.
-Nie chciałabyś zostać ze mną dłużej?- spytał, czerwieniąc się po same uszy. Zamrugałam zaskoczona.
-Po co?- mruknęłam. Odstawiłam kubek z herbatą na stolik.
-Lubię cię i to bardzo... ja... chciałbym, żebyś ze mną została, b-bo... podobasz mi się.- szepnął, siadajac obok mnie. Poczułam się dosyć niepewnie. Spuściłam wzrok.
-...też bym chciała, ale muszę znaleźć moich przyjaciół i...- zaczęłam.
-Wszystko z nimi w porządku. Porozmawiałem z komendantem Smith'em. Złapał ich, ale załatwił im też mieszkanie i pracę.- powiedział, uśmiechając się lekko. Nawet nie musiałam pytać, czy to na pewno oni. To było naprawdę małe miasto, nie było tu wielu obcokrajowców.
-I mówisz mi to dopiero teraz?!- spytałam, podnosząc głos, czego zazwyczaj nie robiłam. Ciągle się martwiłam o nich, a tu taka niespodzianka.
-Nie chciałem ci jeszcze mówić.- mruknął, spuszczając wzrok. Uśmiechnęłam się prawie niewidocznie.
-To... zostanę z tobą. Ale chcę się z nimi spotkać.- powiedziałam. Spojrzał na mnie zaskoczony, ale uśmiechnął się zaraz.
-Tak się cieszę...- szepnął, przysuwając się bliżej mnie. Jego twarz była dosłownie kilka milimetrów od mojej. Zamknęłam oczy, a on złożył na moich ustach krótki, jednak czuły pocałunek. Tak delikatny, a jednocześnie pełen uczucia. Przytuliłam się do niego niepewnie, a on objął mnie. Cóż, może jednak wyjazd do Ameryki nie był taki zły. W jakiś sposób znalazłam tu szczęście...~·~·~·~·~·~·~·~·~
Ten uczuć, gdy pomysł na shot'a nachodzi w kościele.Cóż, nie mam zbyt wiele do mówienia, ale tak tylko powiem, że Annie mogłaby być naprawdę urocza.
To tyle. Przepraszam za błędy i papa, Kasztanki! ♡♡♡♡
CZYTASZ
[SnK] One-shots
FanfictionCześć! W tym opowiadaniu będziesz mógł znaleźć różne one-shoty z Shingeki no Kyojin. Mam nadzieję, że przypadną ci do gustu. Zapraszam do czytania! :)