Życie w podziemiach, to wyzwanie. Nieważne, czy przybyłeś tu dopiero niedawno, bo popadłeś w długi i musiałeś znaleźć sobie nowy dom, czy tu się urodziłeś i znasz wszystkie uliczki. Każdy tutaj ma problem z przetrwaniem, nawet najsilniejsi. Zrozumiałem to dopiero, gdy spotkałem jego. Wydawał się być zwykłym chłopakiem. Wiedziałem tylko tyle, że był synem dziwki. Nic nowego, wielu takich tu jest. Zawsze chodził okryty peleryną. Jego chód był pewny, zdecydowany. Już na pierwszy rzut oka widziałem, że to nie jest osoba, z którą można się cackać i bawić. On był zbyt poważny. A ja głupi. Zbyt się rzucał w oczy. Ludzie wiedzieli, że coś jest z nim nie tak, bali się go. I to nam nie pasowało. Postanowiliśmy go zastraszyć. Ja i moja banda. To nie było przecież dużo. Gdy tylko go znaleźliśmy, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Powalił ośmiu, prawie pełnoletnich, chłopaków i trzech mężczyzn. Byłem zbyt zaskoczony, by reagować. Już podszedł do mnie, ale sam upadłem przed nim.
-Przepraszam! Proszę, zostaw mnie!- krzyczałem spanikowany. Wiem, to śmieszne. Jak można z byle powodu padać przed kimś na kolana? Nie myślałem wtedy,chciałem przeżyć. Do tego doprowadza życie w podziemiach.
-Jak masz na imię?- spytał, zarzucając kaptur.
-Farlan Church...- szepnąłem, patrząc na niego niepewnie. Był piękny. Nieważne, jak bardzo pedalsko to brzmi! Po prostu był niesamowity! Czarne włosy, opadające w nieładzie na bladą twarz. Granatowe teczkówki obserwowały mnie uważnie. Szturchnął moje biodro, potem udo, stopę, a na koniec klatkę piersiową.
-Może się nadasz. Za mną.- rozkazał, odchodząc szybkim krokiem. Niewiele myśląc, wstałem i pobiegłem za nim. Był niższy ode mnie. Normalnie, pewnie bym się z tego śmiał. Ale nadal byłem zbyt przerażony. Ta wielka pewność siebie zamknięta w tak małym ciałku... niesamowite.
-Słyszałeś o sprzęcie do manerwów?- spytał. Kiwnąłem głową.
-Coś mi się odbiło o uszy. Głównie zwiadowcy tego używają, tak?- odparłem. Kiwnął głową. Po co mu to? Sprawdza mnie? Takie zadawałem sobie wtedy pytania. Niepotrzebnie się tak martwiłem. Jak się okazało, ten chłopak uratował mi życie.
-Jestem Levi. Levi Ackerman. Nauczę cię korzystać ze sprzętu.-- powiedział, odsłaniając poły peleryny, pod którą krył prawie pełny ekwipunek do manerwów przestrzennych. Brakowało jedynie ostrzy, ale to nawet nie byłoby przydatne. Z doświadczenia już wiem, że utrudniają przemieszczanie się w ciasnych uliczkach. Jak Levi postanowił, tak zrobił. Nauczył mnie korzystać ze sprzętu. Potem moja banda, którą pokonał, również chciała za nim podążać. Mimo ciągłych próśb i błagania, nie chciał ich uczyć. Dawał im jedynie wskazówki dotyczące walki wręcz. Jednak to było lata temu. Dziś jest inaczej. Levi jest... spokojniejszy. A od czasu, gdy pomógł Isabel i przygarnął, zaczął być jakiś delikatny. Opiekował się nią, był, na swój sposób, miły. I bronił ją całym sobą. Jak matka swoje jedyne dziecko. Heh, ciekawe porównanie. Zaśmiałem się do własnych myśli. Wtedy otworzyły się drzwi. Odłożyłem na stół dłuto i kawałek drewna, w którym zdążyłem wyrzeźbić skrzydełko gołębia. Jak na razie tylko tyle, ale będzie więcej. Levi wszedł do naszego domu. Pięścią przetarł twarz, rozmazując krew, spływającą mu z nosa.
-Co się stało?- spytałem zaskoczony. Prychnął i przewrócił oczami.
-Nie interesuj się, Farlan...- mruknął, podchodząc do fotela.
-Kulejesz...- stwierdziłem, patrząc, jak chłopak stawiał niepewne kroki na prawej stopie. Usiadł wygodnie na fotelu, podpierają głowę dłońmi.
-No i? Zdarza się...- mruknął, niby znudzonym tonem. Dostrzgłem, jak marszczy brwi i przegryza górną wargę. Zaciskał również szczękę. Tyle wystarczyło, żeby pokazać mi, jak bardzo go boli. Te drobne sygnały. Kiedy nauczyłem się je odczytywać? Jak bardzo musiałem go obserwować, żeby dostrzegać takie niewielkie zmiany w mimice jego twarzy? Co ze mną jest nie tak? Aż tak go podziwiam? Westchnęłam i kucnąłem przed nim. Uniósł jedną brew, spoglądając na mnie zaskoczony.
-Co robisz, Farlan?- spytał. Nie odpowiedziałem. Przysunąłem bliżej niewielki stołek. Usiadłem na nim i uniosłem jego nogę. Zdjąłem mu but, a następnie położyłem jego nagą stopę na swoich kolanach. Nie wydawał się być zadowolony z tego, co robię, ale również nie chciał mi przerywać. Przynajmniej tak mi się wydawało. Delikatnie podciągnąłem nogawkę jego spodni na wysokość kolana. Przejechałem palcami po piszczelu, przyglądając się dokładnie jego twarzy. Bez rekacji. Dotknąłem kostki. Również nic. Potem stopa, każdy palec, pięta. Wciąż nie reagował. Czyli przyczyna jego bólu nie znajdowała się w łydce. Albo skutecznie ukrywał ból.
-Levi, zdejmij spodnie.- mruknąłem. Ten tylko podstawił mi drugą nogę.
-Najpierw but.- powiedział spokojnie. Uśmiechnąłem się lekko i posłusznie ściagnąłem z niego obuwie. Wtedy wstał i zdjął spodnie, rzucając je gdzieś w kąt. Zacząłem od sprawdzania kolana, ale tam również nie było tego, czego szukam. Właśnie. Co próbuje znaleźć? Ranę? Złamaną kość? Przecież nie jestem medykiem. Co się ze mną dzieje? Przez przypadek trochę zbyt mocno nacisnąłem na wewnętrzną część uda. Wtedy Levi skrzywił się i zmrużył lewe oko.
-Tu cię boli?- spytałem. Prychnął dumnie, odwracając głowę. Wstałem i podszedłem do szafki, z której wyjąłem szare gliniane naczynie.
-Co to?- spytał Levi, nagle zainteresowany tym, co się dzieje wokół niego.
-Maść. Ktoś przywiózł ją z miasta. Podobno pomaga na urazy wewnętrzne, o ile nie są zbyt poważne.- odpowiedziałem. Wzruszył ramionami, wracając do swojego wcześniejszego stanu. Znowu usiadłem na stołku. Uniosłem lekko jego nogę i rozsmarowałem niewielką ilość maści. Chłopak skrzywił się, spuszczając wzrok.
-Chwilę będzie bolało, ale będziesz krócej cierpiał. Wytrzymaj.- powiedziałem. Chwilę później skończyłem nakładać maść. Jednak moja rękę wciąż spoczywała na udzie Levi'a. Jego skóra była taka blada. Nigdy nie widział słońca, zresztą jak ja. Tyle razy marzyłem o wyjściu na powierzchnię, a on nawet o tym nie wspominał. Chyba naprawdę nie chciał opuszczać podziemi. Żył tu, kradł, a jednak pomagał słabszym. Pracował ciężko, by wszyscy byli sobie równi. Podziwiam go. Podziwiam? A może... pożądam? Może dlatego moja ręka sunie wyżej, dotykając jego bielizny, a następnie wsuwając się pod koszulkę. Wzdrygnął się, odwracając wzrok. Podoba mu się. Widzę to.
-Levi...- szepnąłem i pochyliłem się nad nim. Spojrzał na mnie, a ja wykorzystałem ten moment, by go pocałować. Od razu przejął inicjatywę, wsuwając swój język do moich ust. Przegryzłem go delikatnie, chcąc go zachęcić do dalszej zabawy. Teraz czułem, jak bardzo go pragnę. Co on ze mną zrobił. To jest wręcz żałosne. Całuję się z mężczyzną, moim przyjacielem, a zaraz może zrobimy coś więcej. Levi szarpnął za pasek spodni, by zaraz je ze mnie zdjąć. Czułem, że jestem coraz bardziej podniecony. Zacząłem zdejmować z niego koszulkę, gdy drzwi nagle się otworzyły. Oderwaliśmy się od siebie. W drzwiach stała Isabel. Popatrzyła na nas dużymi, ciekawskimi oczami.
-Co robicie?- spytała. Odchrząknąłem, poprawiając swoją koszulę, chcąc zakryć erekcję.
-Nic takiego. Levi jest ranny.- szybko zmieniłem temat. Mała pobiegła do niego.
-Brat? Co ci jest? Boli bardzo?- pytała, patrząc na niego zmartwionym wzrokiem. Levi potarmosił ją po włosach.
-Nic mi nie jest, Farlan dramatyzuje. Idź do siebie, zaraz tam przyjdę i opowiem ci coś.- powiedział.
-Historię o twojej kolejnej wygranej?!- pisnęła podekscytowana. Kiwnął głową, a dziewczynka od razu pobiegła do drugiego pokoju. Levi ubrał się i spojrzał na mnie.
-Dokończymy to wieczorem.- powiedział i poszedł za Isabel. Heh, teraz powinien się zająć mną, a nie tą małą...~·~·~·~·~·~·~
Shot z pomysłu @Dagikot! :3Ogólnie to... nie wiem nawet, co mam opowiadać. Nie zbyt lubię ten ship, ale jestem zadowolona z efektu :D
Przepraszam za błędy i papa, Kasztanki! ♥♥♥♥
CZYTASZ
[SnK] One-shots
FanfikceCześć! W tym opowiadaniu będziesz mógł znaleźć różne one-shoty z Shingeki no Kyojin. Mam nadzieję, że przypadną ci do gustu. Zapraszam do czytania! :)