Pov Ilithyia- Kupię ci ten pieprzony jacht - mówi Louis wyraźnie już podpity szampanem. Te bąbelki bardziej mu uderzają do głowy niż normalny alkohol. Ten jacht na, którym się znajdujemy nie jest jakiś ogromny, ale także nie należy do najmniejszych. Znajdujemy się na nim my i osoba, która nim steruję. Ten mężczyzna jednak w ogóle nie wchodzi nam w drogę.
- A na cholere nam jacht? Będziemy jeździć z miejsca w miejsce - przypominam mu, bo chyba zdążył już zapomnieć.
- Nikt nam nie zabroni podróżować w bliskiej odległości od wody. Poduczymy się i sami będziemy sobie nim pływać - przewracam oczami na jego słowa. Jemu to już naprawdę dość tego szampana, więc zabieram mu kieliszek. - A może tak w ogóle zamieszkamy na takim jachcie? Na jakimś morzu i oceanie Harry na pewno nas nie odnajdzie, a my będziemy mieli dla siebie mnóstwo czasu.
- Chodź się lepiej położyć - radzę mu, bo wpada już na całkiem niedorzeczne pomysły. Znam go dobrze i wiem, że z naszej dwójki to on by szybciej znienawidził takie życie na wodzie. A ja kilka dni po nim.
- Ale po co? Leżeć to sobie mogę w hotelu.
- Jutro jedziemy do Madrytu, lepiej żebyś się w miarę czuł - coś mi się widzi, że to ja poprowadzę samochód, bo on nie będzie nawet dobrze widział na dwa metry przed siebie.
- Proszę zostańmy jeszcze kilka dni w tym cudownym miejscu. Jeszcze nigdzie nie czułem się tak dobrze jak tu - mówi z uśmiechem na ustach i przyciąga mnie do siebie.
- Dobrze, ale nie dłużej niż cztery dni - zaznaczam na wstępie, bo i tak już zbyt długo jesteśmy w jednym miejscu.
***
- Ja pierdole, chyba umieram - narzeka Louis leżąc na łóżku z mokrym ręcznikiem na głowie. Mam nadzieję, że się po tym jeszcze nie rozchoruje. - Zaraz mi łeb rozpierdoli.- A ja tam czuje się doskonale - naigrywanie się z niego sprawia mi wielką przyjemność. Ja przynajmniej miałam tyle rozumu żeby nie pić tyle szampana.
- To mniej trochę litości i przynieś mi coś do picia, bo ja nie dam rady wstać - siadam obok niego na łóżku.
Całe szczęście, że niedługo stąd wyjeżdżamy, i nikt nas tu nie zna, bo wczoraj jak wracaliśmy z jachtu to Louis poruszał się tak, że cud iż ani razu się nie przewrócił. Dotychczas staraliśmy się nie wzbudzać zainteresowania, za to wczoraj każdy na nas patrzył.
- Chcesz drinka czy może znowu szampana - szepcze mu do ucha, a ten tylko jęczy.
- Jeśli nie chcesz mnie zabić to przenieś mi cole albo wodę i to błagam pospiesz się - nic mu już nie mówię tylko wstaje i wychodzę z pokoju, a następnie kieruję się do bufetu.
Biorę tam dwie butelki coli dla Louisa i dla siebie sok pomarańczowy. Z jedzenia na razie rezygnuje. Ja nie jestem głodna i coś mi się widzi, że Louis też nie ma apetytu.
Odwracam się i kieruje się do wyjścia gdzie zauważam dobrze znaną mi osobę.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.

CZYTASZ
Moc zmysłów
Hayran Kurgu- Ilithyio zostań - prosi mnie, albo rozkazuje, z nim to nigdy nic nie wiadomo. Staje przed drzwiami i odwracam się w jego stronę. - Żebyś jutro kazał mi z samego rana wyjść. Nie znam tak zmiennego człowieka jak ty. Raz mnie chcesz, a później odrzuc...