too cold outside

789 48 9
                                    

ooo

- HaRam? - usłyszałem ,że się przebudziła. Podniosłem głowę by na nią spojrzeć. Była blada.

- Tae? - zapytała cicho. Chwyciłem jej dłoń w swoją i pocałowałem. - Gdzie Yooni? - rozejrzała się po sali. Dzięki panu Lee dostała jednoosobową salę. Zamilkłem i znów pocałowałem jej chłodną dłoń. Jedyne co teraz trzymało mnie w kupie to ona. Gdyby HaRam także się coś stało chyba umarłbym z bólu.

- Musisz teraz dużo wypoczywać. - szepnąłem. - Straciłaś dużo krwi. - spojrzała na wchodzącego lekarza.

- Obudziła się Pani. - odezwał się łagodnie ginekolog. - Jak się Pani czuje?

- Jestem jeszcze słaba, ale nie najgorzej. - przyznała. - Kiedy będę mogła zobaczyć synka? - odwróciłem głowę w drugą stronę. Nie chciałem by widziała łzy w moich oczach. Lekarz na chwilę ucichł.

- Bardzo mi przykro Pani Lee... - zaczął ,a ona mocniej ścisnęła moją dłoń. Poczułem jak łzy płyną mi po polikach. Nie mogłem tego powstrzymać.

- Niestety nie udało nam się uratować Pani dziecka... - powiedział ,a ona zamarła. Spojrzała najpierw na mnie jakby czekała na to ,że zaprzeczę temu. Chciała żebym zapewnił ,że z dzieckiem jest wszystko dobrze. Widziałem jak bardzo teraz tego pragnęła. Bym powiedział ,że to nie prawda ,a z Yonnim wszystko w porządku. Ja jednak tylko pokazałem jej łzy płynące wartkim strumykiem po mojej twarzy.

- Nie. - odezwała się. - Nie, nie ,nie... - zaczęła powtarzać puszczając moją dłoń. - Nie! - krzyknęła. - To nie może być prawda! - wystrzeliła z łóżka i podążała w stronę lekarza.

- Gdzie jest moje dziecko!? - szarpnęła mężczyznę. Była zgarbiona ,bo rana po cesarskim cięciu była świeża. - Chcę go zobaczyć! - wrzeszczała. Zacisnąłem dłonie w pięści i podniosłem się by do niej podejść.

- Kochanie... Tak bardzo mi przykro. - przytuliłem ją do siebie, ale ona wiła się i chciała wyrwać z mojego uścisku.

- To nie może być prawda! To nie prawda! - wpadła w histerię. - Kłamiecie! Gdzie moje dziecko!? - wymachiwała rękoma. - Gdzie jest mój syn?! - złapałem ją w ramionach i pociągnąłem ją w dół by ukucnęła.

- HaRam... - popatrzyła mi w oczy. Dotknąłem jej twarzy. Chwyciła mnie za dłonie.

- Tae... Powiedz ,że to nie prawda. - prosiła. Wręcz błagała. Była w totalnej rozsypce.

- HaRam...

- Nie! - krzyczała uderzając mnie w klatkę piersiową. - Czemu nic nie zrobiłeś?! Gdzie mój synek! Chcę go zobaczyć! Zabiliście go! - jak mam jej powiedzieć ,że nasze dziecko leży teraz w kostnicy?

ooo

- HaRam... - podszedłem do niej. Byłem już odebrać jej wypis. Siedziała na ziemi w tej samej pozycji, w której ją zostawiłem. Oparta o ścianę patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. Nie oddzywala się i nie widziała nikogo.

- Kochanie chodźmy do domu. - pomogłem jej wstać z podłogi. - Musimy stąd wyjść. - skinęła tylko głową i ruszyła za mną. Od śmierci naszego synka minęły tylko trzy dni, ale dziewczyna nic nie je. Nie mówi i prawie się nie rusza. Cały czas trwa w tym samym stanie. Jakby była bez kontaktu. Zupełnie jakby zapadła w kakatonię.

- Tutaj. - wskazałem jej samochód i otworzyłem przednie drzwi. Wsiadła do środka. Zapiąłem jej pas i zamknąłem drzwi. Po czym zająłem miejsce kierowcy.

- Twój tata chciał żebyśmy zostali u niego trochę, co o tym myślisz? - zapytałem marząc o zwykłej kąpieli. Przez cały czas byłem w szpitalu z HaRam. Opuszczałem ją tylko na parę godzin by wziąć jakieś rzeczy z domu i przywieźć jej. Wtedy przyjeżdżało jej rodzeństwo lub ojciec przy niej czuwał. Potrzebowała całodobowej opieki. Jeśli zasnęła budziła się z krzykiem. Dostawała ataków histerii i paniki. Ale dzięki temu mogłem przeżyć tę parę dni. Jej cierpienie tak bardzo owładnęło mną ,że sam nie pozwalałem sobie na taką rozpacz. Starałem się utrzymać w pionie i wspierać dziewczynę na ile potrafiłem. Jednak też miałem nie jeden taki moment ,gdy nie wytrzymywałem.

- Chcę jechać do domu. - odezwała się pierwszy raz od śmierci Yoona.

- Dobrze. - przystałem na to. Miałem nadzieję ,że zacznie mówić.

- Widziałeś...? - zapytała o coś bardzo cicho.

- Co takiego?

- Naszego synka. - powiedziała. - Gdy... - zaczęła płakać.

- Tak. - domyśliłem się ,że chodzi jej o to czy go w ogóle widziałem. Jej stan nie pozwalał na to ,żeby pójść do kostnicy. Nikt łącznie z jej ojcem jej na to nie pozwalał. Sam też się bałem ,że mogłaby tego nie wytrzymać. Już na samą myśl tak bardzo cierpi.

- Jak wygląda? - mówiła drżącym głosem.

- Jest cudowny. - przypomniałem sobie małe dłonie dziecka. Jego malutki nosek i czarne jak sadza włosy.

- Chciałabym go przytulić... - rozpłakała się.

- Wiem. - chwyciłem jej dłoń. - Ja też. - poczułem łzy na własnych polikach. Dlaczego umarł? Dlaczego? Przecież niczym nie zawinił. Dlaczego nam go odebrali?

ooo

BTS -VOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz