Siedemdziesiąt sześć

922 84 12
                                    

media: Beast In Black - True Believer


Kallen calutki dzień plątał mi się pod nogami. I to dosłownie plątał się pod nogami, bo był w swojej kociej formie. Już nawet Wampirek jest na tyle mądry, by po prostu nie przeszkadzać. Ewentualnie po prostu bawi go zachowanie Kallena. Mnie wciąż bawi.

Zastanawiam się, czy kotołak dałby radę znów przybrać tamtą formę, czy może jednak to był jednorazowy przypadek?

   Z drugiej strony, to raczej nie chciałbym, żeby Kallen nauczył się przybierać tamtą formę, ponieważ to oznaczałoby duży kłopot. Raczej nikt nie byłby zadowolony, widząc tygrysa, biegającego po ulicach. Nie, żeby Kallen biegał na spacerki w kociej formie, ale cholera wie, co tam mu pojawi się w głowie. Nie mogę ręczyć za jego poczytalność.

– Nie pal! – mówi i wyrywa mi papierosa z dłoni.

– Bo?

– Bo cię o to proszę? Czy to nie wystarczy?

– Słaby argument.

– Ceryni! – uwielbiam się z nim droczyć. Zawsze wtedy zachowuje się jak rozpieszczone dziecko, tylko czekam, aż tupnie nóżką.

– Spadaj na śmietnik – mówię i wyciągam drugiego papierosa z paczki. Wtedy Kallen zabiera mi całą paczkę i spogląda na mnie z uśmiechem.

– I co teraz? – złote oczka błyszczą; no teraz ma odrobinę przewagi.

– Oddaj – proszę go, raczej robię to od niechcenia, byleby ciągnąć tę głupią zabawę dalej.

– Nie oddam! Jak dosięgniesz, to są twoje – unosi paczkę papierosów ponad swoją głowę. Nie sądzę, by to było jakieś zabezpieczenie, skoro jesteśmy tego samego wzrostu, więc zabranie mu ich nie będzie trudne.

Wyciągnąłem rękę, by chwycić swoją własność, ale Kallen w porę odskoczył ode mnie.

– Tak się bawimy? – pytam, a Kallen tylko uśmiecha się łobuzersko.

– Jestem za stary, by za tobą ganiać – jawne i celowe prowokowanie łajzy. Mój wiek nie ma nic do tego, zabrałbym mu je w mgnieniu oka, ale jeszcze chwilkę się z nim podroczę.

– Bolą cię plecki staruszku? – rzuca wesoło, a ja tylko uśmiecham się.

– Ja ci zaraz pokażę staruszka – mówię i podchodzę do Kallena i wyrywam mu papierosy z dłoni. Kotołak pewnie nie zarejestrował tego momentu. Chyba zapomniał, że jestem wampirem, a co za tym idzie, potrafię się szybko poruszać.

– Kiedy ty? – pyta zaskoczony, a ja macham mu papierosami przed nosem.

– Kantujesz, Cery – mamrocze pod nosem i znów przybiera swoją kocią formę.

*

– Dzień dobry – powiedziała matka bliźniaków. Spodziewałem się jej dziś i nawet dobrze, że wybrała ten moment, kiedy Kallen jest w szkole. Mniej prychania i okazywania swojego niezadowolenia.

– Dzień dobry – odpowiedziałem i otworzyłem szerzej drzwi, zapraszając matkę bliźniaków do środka.

– Napije się pani czegoś? – pytam, zamykając za nią drzwi.

– Nie, dziękuję. Przyszłam tylko tutaj porozmawiać – mówi. Trochę oficjalna to rozmowa, ale co się dziwić? Z matką bliźniaków raczej nie przeszedłem na ty w ciągu dziesięcioletniej znajomości Kallena z jej synami. A mimo wszystko, orientowałem się w całej sytuacji, dlatego wolałem raczej być pobłażliwym dla bliźniaków. Wychowywała ich samotnie, więc była dla nich bardzo ostra. W przeciwieństwie do mnie jej metody wychowywania przywodzą mi na myśl wojsko.

– Nie mogę cofnąć zawiadomienia – mówię na samym początku. Jest to delikatne kłamstwo, bo Barry już zdążył mnie poinformować, że mogę wycofać skargę, która mnie dotyczy. Powinienem chyba zacząć studiować nowe prawo, bo to różni się od tego, które pamiętam za dzieciaka. A teraz, dla dobra, ogółu zrobili tyle tych paragrafów, że... Nie orientuje się w niczym.

– Wiem – mówi i siada na krześle – Raczej zastanawiam się, co pan zamierza z tym zrobić – unosi wzrok i wbija we mnie złote oczy. Są ciemniejsze od tych kallenowych.

– Nie zamierzam prosić o żadne odszkodowanie – właśnie z tego powodu zacząłem się interesować wszystkim. Wiem, że nie mogą sobie pozwolić na ogromne straty finansowe. A ja... Nie potrzebuję pieniędzy, owszem mógłbym kazać im wpłacić to na jakieś schronisko dla bezdomnych kiciusiów. Jednak raczej, nie zamierzam domagać się pieniędzy, bo ja mógłbym się zadowolić bardzo małą sumką – oczywiście gdyby w grę nie wchodziły inne opcje – ale to nie ja decyduję o tej kwocie.

– W takim razie, czego pan oczekuje? – przypatruje się mi. Raczej spodziewała się, czegoś innego.

– Cała sprawa jest dość zawiła – teoretycznie prosta jak cholera, ale chyba wolę trzymać język za zębami, zanim wyjdzie na jaw, że to miała być walka dwóch zazdrosnych osobników o moje serduszko. Obawiam się, że matka bliźniaków nie przeżyłaby wiadomości, że Louis podkochuje się we mnie. A ja nie chcę zostać zwyzywany od zboczeńców, to zrobi zbyt dużo szumu, a kto wie, czy ktoś przemiły nie podpieprzy mnie tam, gdzie nie trzeba i uznają, że Kallen nie może wychowywać się w takich warunkach?

Kocham, tą dyskryminację, wampirów.

– Jednak nie zamierzam odpuścić też tego, dlatego po skonsultowaniu całej sprawy z moją szefową – ja też jestem tam szefem, to znaczy powinienem nim być – Uznałem, że Louis może w weekendy pracować w ramach odszkodowania. Myślimy również nad tym, by to była zaniżona stawka, żeby nie dostawał, nie wiadomo ile, za swoją pracę – kobieta spojrzała na mnie posępnym wzrokiem – Oczywiście w grę wchodzą tylko poranne zmiany – nie wiem, po jaką cholerę to mówię, skoro o innych nie ma mowy, ze względu na wiek Louisa – A jak długo ma pracować, to już zależy od pani, albo wyroku.

Kobieta przez dłuższy czas milczy, pewnie analizuje sobie całą sytuację i to, czy warto zaakceptować moje warunki. Jeśli jej coś nie będzie pasować, to nie mój problem. Starałem się.

Bo tak szczerze to nie wiem, co mógłbym zaproponować w zamian.

– To bardzo dobry pomysł – mówi w końcu. Dopiero po przedyskutowaniu tej sprawy nasza rozmowa zeszła na inny tor – wciąż czysto prywatnie, bo tylko pytała się o to, co z moim ramieniem. Naprawdę? Czy każdy musi zapytać o to samo? Chyba gdyby coś było nie tak, nie szedłbym na taką ugodę.

Cause this is pure love //BLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz