Dwadzieścia jeden

1.3K 111 53
                                    

media: Belinda Carlisle - Heaven Is A Place On Earth


Czekałem aż Kallen się obudzi. Może aż nadto panikuję i nic mu nie jest?

Za bardzo się o niego martwię, ale jak mam się nie martwić o niego? Gdybym nie myślał o tym, że mógłby trafić do jakiegoś starego zboczeńca, który zmuszałby go do złych rzeczy... Właściwie, to jednym z powodów, dla których zdecydowałem się zatrzymać Kallena była właśnie troska... Podbił moje serduszko i co? Miałbym się teraz zamartwiać, co tam słychać u mojej śmieciowej znajdy?

Jak widać, nie tylko u Kallena zostały stare nawyki.

– Ceryni? – pyta spokojnie, powoli unosząc się do siadu. Jednak zanim wstaje, przytrzymuje go i zmuszam do leżenia.

– Boli cię coś? – pytam i biorę termometr, który podaję kotołakowi.

– Nie jestem chory... – mówi i by udowodnić mi, że nie jest chory, zaczyna kaszleć. Oby to nie było coś groźnego, naprawdę. Nie pogardziłbym zwykłym przeziębieniem; przynajmniej będę mieć sporo frajdy widząc jak Kallen jest przeziębiony w środku lata. Aczkolwiek z drugiej strony pewnie zrobi się z niego gorsza przylepa.

– Trochę mi słabo – informuje mnie, kiedy sprawdzam termometr. Odrobinę podwyższona, więc chyba nie ma sensu z samego rana dzwonić i umawiać go do lekarza? Chyba że coś się zmieni i będzie wymagał hospitalizowania. W końcu z Kallenem nic nie wiadomo.

– Wiedz, że to tylko wyjątek – oznajmiam i biorę Kallena na ręce, przy okazji zgarniając jego kołdrę. Jak już mamy spać w jednym łóżku, to niech owinie się swoją, a moją kołdrę niech zostawi w świętym spokoju. Właściwie to mógłbym go już zostawić samego sobie, skoro to pewnie niegroźne przeziębienie, ale skoro raczył mnie poinformować, że jest mu słabo, to wolę nie ryzykować sprawdzeniem jakiego rodzaju jest mu słabo, a zgaduję, że w pewnym momencie kotołak zaprzyjaźni się z muszlą klozetową, ale naprawdę nie zamierzam krążyć między naszymi pokojami i sprawdzać, czy znajda mi jeszcze dycha, czy zdążyła mi się zachłysnąć... Czasami Kallen potrafi być straszną niezdarą, co całkowicie niszczy jego wizerunek mądrego i dojrzałego chłopca. Tu potrafi z całą powagą wyrecytować wszystkich formułek, których się wykuł, by po chwili omal nie zabić się o dywan. Nie zawsze tak jest, ale czasami włącza mu się tryb uroczej sierotki, którą trzeba wyręczać, bo jeszcze się skrzywdzi.

– A tylko przekrocz tę niewidzialną granicę bez powodu, to uduszę cię z premedytacją, a twoje truchło porzucę na śmietniku – ostrzegam go, widząc, jak ślepka mu się cieszą, że będzie mógł wykorzystać sytuację i zostać najwierniejszą przylepą numer jeden. Aczkolwiek po dzisiaj pokłóciłbym się o jego wierność w byciu moją przylepą.

*

Rano Kallen spał owinięty w swoją kołdrę, tak, że musiałem odkryć go, bo nie byłem pewien, czy ktoś tam jeszcze śpi. Wciąż nie rozgryzłem, dlaczego złotookiemu nie przeszkadza spać w dziwnych pozycjach. Mnie wystarczy godzina siedzenia w niewygodnej pozycji, żebym przez kolejną narzekał, że było mi niewygodnie. Jako wampir nie odczuwam aż tak mocno skutków siedzenia w niewygodniej pozycji, ale jednak coś czuję. Jednak wolę nie wyróżniać się zbytnio i tak czysto profilaktycznie sobie ponarzekam.

    Dotknąłem czoła Kallena, by sprawdzić, czy temperatura jego ciała się nie podniosła, ale wyglądało na to, że wszystko jest w normie. Oczywiście Kallen czując, że ktoś go głaszcze, od razu się obudził. Jeszcze szybciej zbudziłby się, gdybym poinformował go, że gofry i kakao czekają na niego w kuchni. Nie zarejestrowałbym momentu, kiedy ta mała łajza wylazłaby z pokoju i żarła te gofry przy stole.

– Jak się czujesz? – pytam troskliwie. Nie wiem, czy dzwonić i umówić go na wizytę, czy jednak będzie żyć i w sumie, to jutro będzie tryskać energią. Całą noc przespał spokojnie, chociaż spodziewałem się raczej nieprzespanej nocy i pilnowania go, by nie zasnął, kiedy będzie miał zamiar wyrzygać sobie wnętrzności.

– Lepiej – uśmiecha się radośnie, ukazując swoje kiełki. Tak na wszelki wypadek, powinienem kazać mu je spiłować? Może wtedy oduczyłby się kąsać mnie znienacka. Jedyną osobą, w tym domu, która może w ogóle kąsać, to ja. I niech to się nie zmieni.

– Na pewno? Muszę iść do pracy i nie wiem, czy nie wymagasz mojej stałej opieki, czy jednak dasz sobie radę sam.

– Dam radę, naprawdę – oznajmia – Tylko wczoraj, tak źle się czułem... Ale dziś już jest lepiej. Nie ruszę się stąd nawet na krok – obiecuje, co w języku nastolatków chyba powinno brzmieć inaczej. Coś w stylu: jak tylko wyjdziesz, pójdę sobie.

I może to miałby sens, gdyby trwał rok szkolny, a tak, kiedy trwają wakacje? Nie zabronię mu przecież siedzieć w domu, kiedy ma wolne.

– Okej, zostawię ci twój telefon, więc w razie czego masz dzwonić.

– A gdybyś nie odbierał, to od razu dzwonię po karetkę – żartuje sobie, więc daję mu pstryczka w nos.

– Spróbuj tak z dwa razy dodzwonić się do mnie, jeśli za trzecim razem nie odbiorę, wtedy dzwoń po karetkę – pouczam go. I tak dla pewności napiszę do Barry'ego, by zaglądał tutaj i miał oko na moją znajdę.

Najchętniej to wziąłbym wolne i sam opiekował się nim, ale skoro twierdzi, że jest mu lepiej... Nie chcę wyjść na kogoś nadopiekuńczego i mającego minimalny brak zaufania do drugiej osoby.

W dodatku jestem wampirem, potrafię wyczuć kłamstwa, a Kallen mimo wszystko jest niewinny jak baranek. Co mógłby zyskać przez to, że mnie okłamie?

*

Kończyłem akurat zmianę, kiedy Kallen zadzwonił. Odebrałem natychmiast.

– Kończysz już pracę, nie? – od razu przechodzi do sedna sprawy. Najwidoczniej przeczuwał, że jak pozwoli mi najpierw zabrać głos, to wypytam go o stan zdrowia. Co nie oznacza, że tego nie zrobię, niech pierwszy się wypowie.

– No już kończę, a co?

– Będziesz robić zakupy, nie? To kup trochę warzyw, to zrobimy – ja zrobię, poprawiam go w myślach – zapiekankę warzywną.

– Nie ma sprawy... Jak się czujesz?

– Dobrze, parę razy wpadł Barry, dał mi jeść i sobie wychodził... Naprawdę Ceryni, poczułem się jak twoje zwierzątko.

– Blisko ci do niego, więc nie narzekaj, co?

     Kiedy wróciłem do mieszkania, Kallen pomógł mi wypakować zakupy, co omal nie spowodowało tego, że chciałem jednak umówić go na wizytę u lekarza, ale szybko stało się jasne, czemu moja znajda taka pomocna była... Calutki dzień leżała sobie w łóżeczku i czekała na zbawienie. W sumie gdybym tyle też leżał, to coś by mnie trafiło. Nie byłem pewien, czy ta nagła zmiana u Kallena jest na plus, czy bardziej będzie szkodzić. Jednak skoro już się zaangażował, to nie będę dzieciaka ograniczać.

– Auć! – krzyknął Kallen, który przeciął sobie palca podczas krojenia papryki. Mówiłem, że czasami z niego taka sierota, że to jest niepojętne.

Podszedłem do chłopca i chwyciłem jego dłoń. Poprowadziłem go do kranu, gdzie przemyłem mu dłoń, przy okazji z jednej szuflad wyciągając plastry. Nawet ostatnio kupiłem takie fajne, w kotki są. W sam raz dla Kallena.

– O ja, kiciusie – zafascynowany Kallen, to szczęśliwy Kallen. Normalnie jak kot. Dasz mu karton i też jest szczęśliwy.

– Ej, czemu przemyłeś ranę, zamiast zlizać tę krew? – pyta, najwidoczniej plasterki w kiciusie przestały być już tak interesujące.

– A ty za kogo mnie masz, co? Mówi ci coś słowo, samokontrola? Poza tamtym jednym razem, czy zdarzyło mi się zrzucić na ciebie bez twojego pozwolenia? – dopytuje się.

– No nie – oznajmia w końcu.

– To nie zadawaj następnym razem głupich pytań – uśmiecham się i czochram go po białych włoskach.

Cause this is pure love //BLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz