100

683 48 15
                                    

Wzięłam głęboki wdech i bez zbędnego przedłużania kiwnęłam głową.

— Ale, jak to kurwa umierasz? — Zadał pytanie Ángel podnosząc się z ziemi

— Zostało mi kilka miesięcy... Jak nie tygodni życia ... — Wyjawiłam jednocześnie odsuwając krzesło i zajmując miejsce przy blacie

— Lepiej też usiądźcie — Dodałam

Wszyscy się mnie posłuchali i zajęli miejsca obok mnie w oczekiwaniu, aż wszystko im wyjaśnie. Układając sobie wszystko w głowie nerwowo założyłam kosmyk opadających mi włosów za ucho. W pomieszczeniu zapanowała cisza. Nikt jej nie przerywał. Reszta cierpliwie czekała aż zaczne mówić. Doskonale rozumieli, że nie jest to łatwe za co byłam im wdzięczna.

— A więc... — Odezwałam się w końcu biorąc głęboki wdech

— Od urodzenia mam nieuleczalną wadę serca... — Wyjawiłam, a moja ręka nagle niekontrolowanie zaczęła się trząść co podejrzewam, że miało miejsce tylko i wyłącznie przez stres i nerwy

Pablo, który siedział obok to zauważył i chwycił moją rękę delikatnie ją ściskając. Chciał mi tym dodać otuchy. Odwzajemniłam ten gest po czym zaczęłam mówić dalej bo chciałam mieć to już z głowy.

— Biorę leki odkąd pamiętam... A raczej brałam... — Oznajmiłam lustrując wszystkich wzrokiem, ponieważ chciałam zobaczyć jak reagują na tą szokujące informacje

— Przestałam je brać rok temu przed przyjazdem tutaj... Otłumiały mnie i sprawiały, że nie mogłam cieszyć się życiem... Wtedy jeszcze głupia miałam iskierke nadzei, że może się uda i nic mi przez to nie będzie... Że kiedy nie będę przyjmować pigułek uda mi się dożyć trzydziestki, albo chodziaż dwudziestki... Ale ostatnio po tym jak Lily wepchnęła mnie do wody i skręciłam kostkę lekarze oprócz RTG zrobili mi jeszcze szereg innych badań z których wyszło, że... Z moim sercem nie jest najlepiej —Wyjaśniłam wypuszczając powietrze z ust

— Pamiętam, że lekarz do mnie przyszedł i powiedział, że jeśli chce, żyć to musze zacząć brać te cholerne leki, od których za wszelką cenę chciałam się uwolnić. Pytanie co to znaczy naprawdę żyć... Bo jeśli być ciągle pod wpływem prochów i nie kontaktować to długo się nie zastanawiałam... Stwierdziłam, że nie będę przyjmowała leków i wole czerpać przyjemność z życia nie będąc pod wpływem tego gówna... — Powiedziałam ciągiem unikając wzroku wszystkich w pomieszczeniu jak ognia

Bałam się. Bałam się ich reakcji. Z jakiegoś powodu myślałam, że po tym co usłyszeli jeszcze bardziej mnie znienawidzą. W końcu jednak podniosłam głowę i dokładnie skanowałam ich wzrokiem.

Tak jak przypuszczałam. Szok. Zaskoczenie. Współczucie.

Ostatniego z tych uczuć nienawidziłam najbardziej i w tamtym momencie zaczęłam żałować, że im o tym powiedziałam.

— Boże.. Ivy... — Szepnęła w końcu Ámbar, a w jej oczach dostrzegłam łzy

— Dlaczego nic nie mówiłaś? — Spytał Ángel

— Bo nie chciałam, żebyście mnie traktowali właśnie tak — Oznajmiłam

— Ivy... Ale jak? — Spytała Ambar

— Tak jak kogoś kto umiera — Wyjaśniłam wzruszając ramioanmi

— Widzę po waszych minach, że mi współczujecie i wiem, że będziecie mnie chcieli przed wszystkim chronić. Ale prosze... Dajcie mi żyć — Oznajmiłam

— Tak jak Pablo... Uszanujcie moją decyzje i zamiast mnie ograniczać sprawcie by te ostatnie tygodnie były dla mnie najlepszym czasem w moim życiu — Dodałam ukratkiem spoglądając na Pabla, a na mojej twarzy zagościł delikatny uśmiech

Siempre contigo || Pablo Gavi || Pedri ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz