Rozdział 9

344 26 5
                                    

Przekleństwo Salazara

Rozdział 9

Harry siedział na parapecie „swojego” pokoju i obserwował krajobraz za oknem. Lało... Pomimo kilku dni świadomości w dalszym ciągu nie mógł uwierzyć, że zima mija i zastępuje ją deszczowa wiosna. Fakt, że znajduje się obecnie w obcym kraju, w obcej „rezydencji” swojego dziadka wydaje się jeszcze bardziej nierealna. 
Ale jednak to prawda...
Dość pokręcona i szalona prawda.
Był synem Severusa Snape’a, który wcale nie był Snapem , a Princem. Według słów Tobiasza, Severus posługuje się tym nazwiskiem całkowicie bezprawnie, bo nie dopełnił formalności. Harremu wydaje się to jeszcze bardziej dziwaczne niż fakt, że jest synem znienawidzonego nauczyciela. Bo w mniemaniu chłopca ten mężczyzna nie zapomina o niczym. I pewnie mieli by z Ronem nie zły ubaw, gdyby nie fakt, że sprawa bezpośrednio dotyczy Harrego, a jego najlepszy kumpel sądził, że nie żyje.
Jednak jakkolwiek by tego nie roztrząsał fakt pozostaje jeden i nie zmienny.
Był biologicznym synem Severusa Snape’a ( czy tam Prince bo w sumie to nie wiedział jak naprawdę nazywa się Mistrz Eliksirów) i Anny Snape’a z domu Black. Był Wiliamem Prince-Black. Co brzmiało idiotycznie...
W dodatku za sprawą jego życiowego nemezis stał się magicznym mutantem! Chłopiec z irytacją spróbował rozmasować skórę dłoni pod Pierścieniami Fryderyka, które nosił od kilku dni.
Przypominały złote grube na dwa centymetry bransolety. Wyryto na nich kilkanaście obcych chłopcu celtyckich znaków i Harry wiedział, że jedną z pierwszych rzeczy jaką zrobi jak odzyska odrobinę wolności to zamówi książki o znaczeniu symboli celtyckich. Tak z ciekawości. Bo szczerze wierzył Mistrzowi Eliksirów, że zdjęcie ich jest nie możliwe bo próbował na wiele sposobów. Według Snape znikną same jak będzie gotów...
Ale kiedy będzie? Kiedy dojdzie to etapu, że to on będzie panował nad swoją mocą, a nie ona nad nim? Tego nie wiedział i Snape też nie umiał mu odpowiedzieć na to pytanie.
Harry wypuścił powoli powietrze patrząc w deszczową aurę za oknem. Oparł czoło o szybę i mimowolnie patrzył na pierścienie. Nie były jakoś specjalnie uciążliwe. Jednak według słów Snape powinny przynajmniej na początku. I to martwiło Harrego, bo miał nie odparte wrażenie, że to z nim jest coś znowu nie tak.
Spojrzał niepewnie na drzwi nim uniósł rękę i przywołał książkę z regału. Używanie Magii bezróżdzkowej było o wiele bardziej przyjemne i wydawało się bardziej „naturalne” niż za pomocą różdżki.
Chłopiec myślał o tym od dnia kiedy Snape wyjaśnił mu, że Przekleństwo Salazara spotęgowało jego magie do takiego stopnia, że żadna różdżka nie jest w stanie być przekaźnikiem jego mocy. Według słów nauczyciela, gdyby spróbował użyć różdżki jej Rdzeń by spłonął. I chłopiec nie potrafił tego zrozumieć. Bo przecież już jako dziecko zdarzało mu się używać Magii bez różdżki. Znikająca szyba w ZOO, lewitujące szklanki, gdy nie mógł ich dosięgnąć, samodzielnie myjącą się wanna, toaleta, okna, gdy ciotka wymagała od niego prac domowych. Pamiętał światełko świecące się w komórce, choć żadnej lampy tam nigdy nie było, samoczyszczącą się pościel czy ubrania. Bo przecież ciotka Petunia nigdy nie trudziła się porządkowaniem jego komórki pod schodami, a wymagała nieskazitelnego porządku i niby jakby miał to osiągać bez użycia czarów jako kilkuletnie dziecko? Duplikujące się kartki by mógł więcej rysować siedząc godzinami zamknięty w schowku. To wszystko się wokół niego działo jak już był dzieckiem. I choć wtedy nie do końca to rozumiał teraz wiedział, że była to magia bezróżdżkowa. I później pojawił się Hagrid i zaczął mu opowiadać, że bez różdżki nie ma Magii i uznał, że skoro wszyscy tak mówią to musi być prawda. Nauczył się z niej korzystać. Choć było to o wiele trudniejsze niż zwykłe wyciągnięcie ręki i zrobienie tego co się chce! Zwłaszcza łacińskie nazwy zaklęć, ruch różdżki były dla niego prawdziwa zmorą przez pierwsze lata. Nawet przywołanie miotły w trakcie Turnieju Trójmagicznego wydawało się niemożliwe do osiągnięcia z pomocą różdżki i musiał uciec się do małego oszustwa by to osiągnąć.  Zresztą przez lata nauki pomimo najszczerszych chęci stania się „normalnym” czarodziejem wiedział, że nie idzie mu za dobrze... Był kompletnym debilem jeśli była mowa o używaniu różdżki. Każde zaklęcie musiał rzucać kilkadziesiąt razy nim w końcu osiągał wymagany efekt. Hermiona zawsze mu powtarzała, że nie skupią się wystarczająco mocno i za szybko się denerwował. Jednak jak miał się nie denerwować skoro wiedział, że bez różdżki udało by mu się to od razu? I wtedy choć z problemami używał różki wiec dlaczego teraz miało by to sprawiać jakiś problem? Jednak oddał by wiele by odebrać swoją różdżkę z łap Voldemorta. Myśl, że Czarny Mag wszedł w jej posiadanie przerażała chłopca. Zresztą myśli o wszystkich konsekwencjach dnia w którym został porwany powodowała u niego mdłości. Dlatego robił co mógł by za dużo nie myśleć.
Spojrzał na przywołana książkę. Choć Snape zachęcał go do nadrabiania szkolnych zaległości do tego też nie miał „głowy”. Spojrzał na swoją prawą dłoń. Zaczynając się zastanawiać jak wiele mocy posiada tak naprawdę. Według słów dorosłych powinien z trudem opanowywać podstawowe zaklęcia. Jednak na chwilę obecną jedyną trudnością jaką napotkał to fakt ukrywania jak wiele zaklęć mu wychodzi.
Odkąd zorientował się, że trzej mężczyźni patrząc na niego dziwnie jak tylko coś mu się wymsknie wolał unikać korzystania ze swoich mocy.
Uniósł rękę I zastanowił się kilkukrotnie czy użycie silniejszego zaklęcia to aby na pewno dobry pomysł. Pewnie nie... Snape urządzi mu karczemną awanturę o tym jak to nadwyręża swoje słabe zdrowie... Jednak jeśli nie spróbuję nie przekona się gdzie leży granicą jego możliwości. Uniósł rękę skupiając się jedynie na pozytywnych myślach.
Patronus był wymagający, pod wieloma względami...
W pierwszej chwili nie stało się nic. I Harry skrzywił się zirytowany. Dawne  sytuację jakie odbierał jako pełnię szczęścia obecnie nie działało i szczerze wątpił by był w stanie przypomnieć sobie chwilę prawdziwego szczęścia. Bo każda wiązała się z myślą, że utracił je na zawsze. Jednak spróbował kilkukrotnie nim w końcu uznał, że to nie ma najmniejszego sensu.
Więc postanowił iść za radą Dyrektora. Zamknął oczy w próbie wyciszenia własnych myśli i lęków. Zrobił co mógł by uśpić wszystkie swoje „strachy”. Pozamykać te okropne wspomnienia w głębi swojego umysłu. Zajęło mu to sporo czasu. Nigdy nie był w tym zbyt dobry i szczerze wątpił czy tym bardziej teraz to mu się uda. Otworzył oczy i ze stolika nocnego wziął czekoladowa żabę. Skupił się tylko na niej. Na tym ile radości może sprawić „skacząca” czekolada. Chwycił ją szybko i włożył do ust nawet nie patrząc kto jest na magicznej karcie. Skupił się tylko na słodkości w ustach. Próbując wprowadzić się w stan błogiego nie myślenia i rozkoszowania się słodyczą. Nie otwierał oczy gdy w myślach wypowiedział zaklęcie. Dopiero, gdy poczuł ocieplenie pierścieni uniósł powieki.
I wrzasnął z przerażenia...
Patronus rozmył się natychmiast, a on patrzył w miejsce w którym jeszcze nie dawno był z przerażeniem.
- Paniczu...- usłyszał cichy głos. Spojrzał na Mgiełkę która pojawiła się nie wiadomo skąd i  mrugnął w oszołomieniu kilkukrotnie.
- Paniczu co się stało?- zapytało małe stworzenie, a Harry w zamian pokręcił jedynie głową w cichym zaprzeczeniu tego co właśnie zobaczył.
Mgiełka była bardzo empatyczna i opiekuńcza Chwilami nawet aż za bardzo... choć może to nie była jej wina? Miała swój dar... Dość rzadki wśród skrzatów dlatego też bardzo cenny jak tłumaczył mu Tobiasz. Była opiekunką... taka się urodziła... lubiła opiekować się małymi czarodziejami i wkładała w swoje zadanie sto procent. I gdyby Harry był maluchem za pewne by za nią przepadał. Jednak nie był już mały. Miał piętnaście lat! I jej stała kontrola i obecność zaczynała doprowadzać go do szału. Zwłaszcza przymusowe drzemki po posiłkach. Zarówno Snape jak i Tobiasz się z nią zgadzali, twierdząc że tego potrzebuje. Tylko Syriusz stawał w jego obronie, ale to i tak nie wiele pomagało. Bo po każdym posiłku poza podwieczorkiem padał jakby był nie wiadomo jak zmęczony. Choć tak naprawdę nic po za spaniem i jedzeniem nie robi całymi dniami.
- Zawiadomię Panicza Ojca – powiedziała, a jej oczy wyrażały troskę.
- NIE!- zaprotestował pewnie- Nie masz pieprzonego prawa wzywać tu tego dupka za każdym razem! Nie jestem dwulatkiem byś mną rządziła! Jestem prawie dorosłym czarodziejem! Więc skończ z tym do cholery!- krzyknął.
Mgiełka przechyliła głowę jakby zastanawiała się co aż tak zdenerwowało jej chłopca. A Harry czuł jakby cały ten pokój się kurczył i przygniatał go.
- Błagam...- wyszeptał- Zostaw mnie w końcu w spokoju...- Nie chciał brzmieć aż tak żałośnie, ale nie mógł nic na to poradzić.
Był żałosny...
Stracił wszystko...
Nawet Jamesa w postaci Patronusa...
Mgiełka stała przez krótką chwilę nim w końcu się poddała i zniknęła z wręcz niedosłyszalnym trzaskiem.
A on upadł na kolana i zaniósł się płaczem.



Harry Potter i Przekleństwo SalazaraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz