Dziedzictwo Merlina Rozdział 20

199 15 3
                                    

Dziedzictwo Merlina
Rozdział 20
Ares Nott złożył oficjalne pismo i spojrzał na swojego nauczyciela.
- Dziękuję...- powiedział z przekonaniem.
- Nie masz z co dziękować. Na pewno nie mi. – powiedział Severus.
- Bez Pana pomocy... Nie ma się co oszukiwać, bez prawników Pana ojca nigdy nie uznano by mnie za pełnoletniego. A bez Pana wstawiennictwa nawet by nie spojrzeli na moje pismo...
- Uznano by. Osiągnąłeś dojrzałość magiczną zadziwiająco szybko chłopce. W dzisiejszych czasach pracuję się nad tym by zarówno pojęcia dojrzałości magicznej jak dojrzałości prawniczej było jednoznaczne. Gdyby analizy medyków wykazały, że daleko Ci do dojrzałości magicznej nawet prawnicy mojego Ojca nie mieli by wielkiego pola do popisu. W sumie to oni najgłośniej krzyczą, że nastolatkowie nie są w stanie panować nad swoimi mocami na tyle by podejmować „dojrzale” decyzję. Więc nie próbowali by nawet przeciwstawić się swoim własnym słowom. Jednak... Sporo ułatwiłeś...
- Jestem Pana dłużnikiem...- powiedział pewnie. Severus Snape uśmiechnął się przebiegłe.
- Szczerze liczyłem, że te słowa opuszczą twoje usta...
Ares tylko na chwilę spoważniał nim uśmiech pojawił się na jego ustach. Najwyraźniej dotarł w końcu do punktu w którym to Severus Snape obdarzył go choć szczątkowym zaufaniem.
~oOo~
- Mamy dom...- Zaczął spokojnie Ksawer- W przytulnym malowniczym miejscu. Blisko oceanu, bez śladu historycznych gadających obrazów i całego naszego dziedzictwa. Uważamy, że warto by było wzmocnić osłony wokół terenu i wysłać tam dziewczyny razem z chłopakami. Potrzebują odpoczynku, spokoju i czasu na pozbieranie się. Uważam, że to idealne miejsce. Tu... No cóż... Tu nie oderwą myśli. Tam jest basem, boisko Quidditcha, oderwą się od ponurych myśli.

- Zapomnij...- Warknął Severus.

- Dlaczego? Niech zabiorą ze sobą Jacka i Aśkę. Dadzą sobie radę. To tylko tydzień  kiedy mogą odpocząć, przed powrotem do szkoły Będą tam bezpieczni... Ochrona o to zadba!

- To całkowicie fatalny pomysł! – Warknął kolejny raz.

Jednak jego wzrok w dalszym ciągu obserwował syna przez okno. Chris, Septimus i Aleksander rzucali do siebie tłuczkiem. Wiliam leżał pod rozłożystym dębem obserwując ich. Na jego twarzy od dawna Severus nie widział szczerego uśmiechu.

- To dzieci... Cholernie znudzone i zmęczone sytuacją dzieci. Pozwólmy im nimi być w bezpiecznym miejscu. Pozwólmy na to nim sami zechcą się wyrwać  klatki... Teraz są osłabieni. Nie będą kombinować- powiedział Ksawery.
~oOo~
Ceremonia Przydziału przebiegała bez żadnych większych komplikacji. Choć nie dało się ukryć, że Hogward bez Albusa Dumbledora na krześle Dyrektora wydawał się dziwny i czymś nie właściwym.
Ron przyglądał się jedenastoletnim maluchom z nieukrywanym znudzeniem. Chciał by już się skończył marsz maluchów i McGonagall wyjaśniła im dlaczego  Syn Snape nie brał udziału w Przydziale skoro ma być uczniem tej szkoły. A może Snape zmienił zdanie i będzie dalej trzymał Księciunia w w pałacach!
- Perevelly, Aleksander – odczytała profesor Sprout nowa wicedyrektorka.
Ronald uniósł głowę z zaciekawieniem. Młodszy brat Christophera Perevellyego. Szczupły średniego wzrostu, jasne błękitne oczy.
- Podobny do Malfoya- mruknął pod nosem.
- Narcyza Malfoy i Maria Perevelly są siostrami Ron. Obie są francuskami z domu Devon czy jakoś tak...- wyjaśnił Seamus. Rudzielec pokiwał głową.
- Ten fausz i obłudę wyczuje z daleka...- stwierdził. – I nad czym ona myśli? Z daleka widać, że to kolejny Ślizgon.
- Ron! Błagam...- upomniała go cicho Hermiona. Położył swoją dłoń na jej kolanie w geście uspokajającym.
- Przecież to prawda Miona-  Jego dziewczyna zgromił go wzrokiem odtrącając dłoń. Kompletnie nie rozumiał tych babskich humorków.
- Gryfindor!- wykrzyknął kapelusz. A Ronald otworzył usta z wrażenia.
- Och Merlinie kapelusz oszalał- wyszeptał, ale jego jęczenie zostało zgłuszone przez oklaski innych domowników.
- Melyflua, Anna!- wywołała dziewczynę profesor Sprout.
Ron mimowolnie się uśmiechnął. Anna Melyflua była no co tu dużo ukrywać była piękna. A zważając na fakt, że kobiety nie stanowiły takie zagrożenia jak mężczyźni Ronald nie miałby nic przeciwko, aby akurat ona trafiła do Gryfindoru. Może nawet mógłby się od niej czegoś dowiedzieć? A później przypomniał sobie, że Hermiona w końcu zgodziła się aby ich związek był „oficjalny”. No nic trudno... – uznał.
- Ravenclaw! – Wykrzyknął kapelusz, a męska część Krukonów z ożywieniem  zaczęła oklaskiwać ten przydział. Uśmiech mimowolnie pojawił się na twarzy Rona.
- Daremny trud...- skomentowała Parvati z minął wiem coś czego wy nie wiedziecie. Co od razu wychwyciła Hermiona.
- Co masz na myśli? – zapytała.
- Chodzą plotki, że już podpisano kontrakt narzeczeński jej z jednym z chłopaków...
- Co?
- Noo mama Hanny About pracuje w Dziale stanu cywilnego. Podobno już jest zaklepana...- powiedziała poważnie Parvati.
- Niby z kim? – drążyła Hermiona.
- No z jednym z nich. Tylko nie wiem z którym czy z Christopherem  czy z Wilhelmem. No wiecie kontrakt został złożony przez prawników nie przez nich osobiście. Było dwóch prawników z Kancelarii Miedzynarodowych Traktatów Magicznych Prince- Perevelly- Melyflua.  Mama Hanny domyśliła się, że musi chodzić o któregoś z nich bo kontrakt został złożony w dniu szesnastych urodzin chłopaka 31 lipca tego roku, czyli najszybciej jak to prawnie jest możliwe... Na wiek dziewczyny nikt w tym społeczeństwie nie patrzy! A ona jest jedyną dziewczyną w tych rodach, nie? Wniosek wysuwa się sam. Jest zaręczona...
- Merlinie to straszne!- pisnęła Hermiona.
- Dla nich to chyba normalne nie? Robią to od wieków. Czystość krwi i te sprawy... – wyjaśniła znudzona Parvatii.
- Czystokrwiste dupki...- skomentował Ron jedynie.
Czy takie „plotki” nie potwierdzają jak niegodziwymi ludźmi byli Ci... Jego przemyślenia zostały przerwane przez McGonagall.
- Proszę o ciszę! – wykrzyknęła. – W związku, że w dniu dzisiejszym miało zostać przydzielonych trzech innych uczniów, ale ze względów zdrowotnych nie mogli przybyć tu razem Wami, o poranku komisja w skład której wchodziłam Ja, Profesor Sprout i Profesor Vector przeprowadziła Ceremonię Przydziału po za murami szkoły. Odczytam werdykt Tiary.
Melyflua, Septimus Morfeusz-Slytherin!
Perevelly, Christopher Jozef- Slytherin,
Prince-Black, Wilhelm Kasander- Slytherin!
Dom węża niemrawo oklaskał przydział.
Za to Ron otrzymał namacalny dowód, że Wilhelm Prince jest złem wcielonym.
~oOo~
Wiliam otworzył oczy z irytacją.
- Który to przerwał! – Warknął wściekły. Pokój przebiegł cichy śmiech. Septimus I Chris stali nad nim rozbawieni jego oburzeniem.
- Nie zbyt fajne uczucie prawda? – zapytał Chris. Wiliam zagryzł wargę. To nawet nie było „nie fajne uczucie” to było bardzo irytujące. Spojrzał na nich gniewnie siadając na łóżku. Za oknem powoli budził się dzień. Mogło być przed czwartą, uznał.
- za cztery godziny kończymy wakacje, a nie zobaczyłeś najlepszego miejsca. Wstawaj zanim Swinss się obudzi i nas powstrzymać...- powiedział Chris. Otwierając okno i wychodząc przez nie. Septimus rzucił mu spodenki i koszulkę które zdezorientowany chłopak ubrał bez pytania.
Od tygodnia byli w „domku wakacyjny Meluflua” W pięknym nowoczesnym domu, z dwoma basenami, wielkim ogrodem i dostępem do prywatnej plaży.
Wiliam nigdy w swoim życiu nie był na wakacjach, ale z całą pewnością tych kilka dni można było tak właśnie nazwać. Początkowo nie wierzył, że ojciec zostawi go pod opieką matek chłopaków, Jacka I Joanny, ale jednak to zrobił. I Wiliam był mu za to wdzięczny jak nigdy wcześniej. Przenieśli ich tu świstoklikiem ( rzucając przeróżne nie do końca przyjemne zaklęcia, które miały ich ochronić przed ewentualnym pogorszeniem stanu zdrowia)  Mieli tu być siedem dni i dostali ostrzeżenie, że jeśli opuszczą bezpieczne osłony to będą ich ostatnie wakacje w życiu... 
Spędzali te dni głównie w wodzie. Pływając, opalając się i śpiąc na leżakach. Dwa razy w ciągu dnia Jack zabierał ich w oddalone miejsce w ogrodzie, gdzie „pracowali” nad swoimi mocami, ale nawet to było niezła zabawą. Wieczorami latali na miotłach lub grali w mugolską piłkę. Jack uważał, że taki rodzaj ruchu dobrze im zrobi. Choć początkowo żaden z chłopców nie rozumiał zasad tej zabawy. To były całkowicie leniwe dni. Kiedy nikt w zasadzie nic od nich nie chciał. A ich zadaniem było po prostu się nie nudzić...
Nie byli by sobą gdyby nie psocili. Nie ma tak łatwo. Ale nawet na to dorośli przymykali oko. Choć nie obyło się bez karczemnej awantury po tym jak dorośli odkryli, że chłopcy wytatuowali sobie magiczne znaki na lewym ramieniu. Trzy dekoracyjne literki W, S I C układające się w Trójkąt ze złotą Błyskawicą pośrodku zdobiły trzy ramiona od dwóch dni. Jack próbował je nawet usunąć, stwierdzając, że ojcowie obedrą ich że skóry, gdy to zobaczą, ale nic co próbował zrobić nie działało.
Początkowo Wiliam nie był przekonany co do tego pomysłu, ale później uznał to za zabawny, pstryczek w nos dla Voldemorta. I to Wiliam zdecydował, że jeśli mają sobie stworzyć jakikolwiek tatuaż to właśnie na lewym ramieniu.
Im dłużej tu byli, tym bardziej Wiliam był ciekaw co się znajduje za granicami osłon. Spoglądał na nie ukradkiem, ale Septimus gasił jego zapędy.
- Nie teraz jeśli się zorientują wrócimy do rezydencji Codoggana...
W jakiś dziwny sposób tak jakby zapomnieli dlaczego dorośli tworzą te wszystkie osłony. Postać Voldemorta była nawet dla Wiliama jakąś odległa i nierealna. Być może dlatego, że dorośli odcięli ich od informacji co tak na prawdę dzieje się na bólu bitwy. I fakt panującej wojny był tylko mrzonką w ich umysłach.
Ojcowie byli tymi którzy stawiali przed nimi w tej chwili najwięcej zakazów i nakazów...
Wyskoczyli po cichu przez okno i Wiliam z zadowoleniem stwierdził, że jego dawna równowaga wróciła, nawet w lepszej formie niż była. Przemknęli po ogrodzie ścigani coraz wyżej unoszącym się słońcem. Tych kilka dni sprawiło, że naprawdę doszli do przyzwoitej formy. Fakt, nawet Chris był chudy jak patyk, ale zważając na to jakie ilości jedzenia chłopak zaczął pochłaniać ostatnimi dniami Wiliam wątpił by ta niezdrową chudość długo mu towarzyszyła.
Nawet on zauważył w swoim ciele zmiany. Nie jakieś ogromne, ale jednak! Baa według słów Jacka od końca czerwca kiedy to założyli mu drugie pierścienie Fryderyka pomimo wszystkich „zawirowań” urósł całe 6 cm! I choć w dalszym ciągu był najniższy to jednak nie wyglądał już przy nich jak mały dzieciak.
- Za granicami osłon jest niesamowite miejsce. Zobaczysz. Ojciec nigdy się nie dowie, że przekroczyliśmy osłony jeśli nie przekroczymy granic roznoszenia się aury. Czyli piętnaście metrów. Więcej nam nie trzeba. – tłumaczył mu Septimus. Jakoś o tym, że będąc po drugiej stronie osłon i będą widoczni dla innych już nie pomyśleli, albo nie chcieli myśleć. Zresztą kto normalny chodzi na urwisko o 3. 40 ? No nikt...
- Skoczyliśmy stąd pierwszy raz cztery lata temu i robiliśmy to co roku. Ojciec nigdy się nie dowiedział – dodał Chris. – Jednam lepiej nie ryzykować. Jeden skok i wracamy.
Wgramolili się na urwisko i Wiliam z dziką fascynacją spojrzał w dół na tafle wody, 15 metrów. Jak nie więcej, ocenił. Zdjął koszulkę patrząc z wyczekiwaniem na kolegów.
Spojrzeli na Wiliama niepewnie.
- Jeśli obudziliście mnie o 3 rano tylko po to, aby powiedzieć, że mam patrzeć jak wy skaczecie to przysięgam, że będę zrywać połączenie w najlepszych momentach tak długo aż będziecie mnie błagać bym przestał! – zagroził.
Chris przewrócił oczami.
- W końcu przytyłeś chudzielcu- mruknął w zamian obserwując klatkę piersiową Wiliama.
Wiliam miał swoje przypuszczenia, że w jego posiłkach znów znajdują się końskie dawki odżywczego, ale szczerze nie miał już ani siły ani ochoty toczyć o to spory
- Tuczą nas jak prosięta- mruknął z niezadowoleniem.
- W końcu nie wyglądasz jakbyś miał się rozpaść Will.- powiedział Septimus. Chris zgromił przyjaciela wzrokiem. Bo już jakiś czas temu wyczuli, że kwestie zdrowotne Wiliama to okropnie śliski temat i lepiej go nie poruszać. Zwłaszcza, gdy ktokolwiek próbował mu wmówić, że jego „stan” jest gorszy niż dwóch pozostałych nastolatków.
Blondyn zdjął swoją koszulkę patrząc z zadowoleniem na tatuaż.
- Wyszło nam to niezłe... – Powiedział w zamian. Wiliam spojrzał na swoje ramię z uśmiechem i z wdzięcznością, za zmianę tematu. Septimus w końcu zdjął swoją koszulkę.
- A niech to! Raz się żyje!
Przez krótka chwilę patrzyli na taflę wody nim w końcu skoczyli.
Dla Wiliama lot w stronę lustra wody i uczucie jakie się z tym wiązało było stanowczo za krótkie. Gdy jego ciało przecięło taflę wody i zanurkowało wcale nie miał ochoty wypływać. Zamachał nogami odzyskując kontrolę nad ciałem i dopiero po kilku sekundach wynurzył się łapiąc oddech. Położył się na wodzie pozwalając by ona go unosiła.
- Żyjesz?- zapytał Chris
- Może jeszcze raz?- zaproponował.
Chris położył się w chłodnej wodzie tak samo jak Wiliam po chwili Septimus do nich dołączył.
- Nie wiem jak Wam, ale wcale już mnie nie cieszy powrót do Hogwartu...- powiedział w końcu Septimus. Wiliam musiał się z nim zgodzić.
- Taaa...- mruknął William posępnie.
- Chociaż jesteśmy w jednym domu! – mruknął Chris- Byłem szczerze przekonany, że wy dwaj się wyłamiecie! Widzieliście minę Severusa? Merlinie jego zdziwienie było bezcenne.
Wiliam mimowolnie roześmiał się na wspomnienie reakcji nie tylko Ojca, ale także Dziadka, gdy Tiara wykrzyczała nad jego głową nazwę domu Salazara. Chris ma rację to wspomnienie warto zachować w pamięci na długo.
Pomimo wcześniejszych uzgodnień wszyscy trzej uznali, że chcą skoczyć jeszcze raz. A w głowie Wiliama była tylko jedna myśl. Niech ten czas się nie kończy...
Dziesięć minut później pluskali się w ogrzewanym basenie niczym najgrzeczniejsze istoty w Świecie Magii.
Zjedli śniadanie z całą rodziną i posłusznie wrócili świstoklikiem do Rezydencji Tobiasza. By przygotować się na powrót do szkoły.
Gdy zamknęli się w swoim pokoju Chris puścił oczko do Wiliama.
- Mówiłem, że nikt się nie zorientuje...

Harry Potter i Przekleństwo SalazaraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz