Dziedzictwo Merlina Rozdział 70

211 12 4
                                    

Jack stał w łazience modląc się o cierpliwość dla siebie, ale także o mniejszą zawziętość u Willa. „On jest chory! I to Twoja winna Jack, że wszystko zaszło tak daleko”, słowa Soni huczały mu w głowie za każdym razem, gdy sytuacja się pogarszała. Tak było i teraz. Will siedział skulony pod prysznicem, a jego ciało już powoli zaczynało się trząść z zimna, jednak nic nie wskazywało na to by planował wstać i nałożyć na siebie ciepłe ubrania. A Jack będąc szczerym sam ze sobą kompletnie nie miał pojęcia z jakiego powodu smarkacz przestał współpracować i co spowodowało, że zamknął się w sobie ponownie. Jednak przez ostatnie dni tak wyglądało ich życie. Były chwile względnego spokoju by za chwile wszystko runęło.
- Will, masz ostatnią szansę. Wyjdź stamtąd i ubierz się! Jeśli nie zrobisz tego sam wyciągniemy Cię stąd siłą. Nie chcesz tego... – spróbował po raz kolejny dotrzeć do niego.
Brak reakcji. Smarkacz w dalszym ciągu siedział z podkulonymi kolanami i głową opartą o nie. W tej pozycji Jack ku swojemu przerażeniu mógł policzyć wszystkie żebra smarkacza.
- Zawołaj Severusa! – zażądał, jego głos drżał z emocji, ale zapewne też z zimna.
- Nie, Will. Łamiesz nasze ustalenia. Zacznij współpracować, wówczas Twój ojciec będzie mógł Cię odwiedzić. Skoro na tym Ci zależy to wyjdź i ubierz się. To trzecie i ostatnie ostrzeżenie, Will!
- Chce do taty, Jack! – zaskomlał niczym zraniony szczeniak.
Jack przełknął ślinę. „Ty podstępna mała kreaturo”, przeleciało mu przez myśl, gdy każdy nerw jego ciała na poważnie zaczął rozważać wezwanie Severusa, choć logika podpowiadała, że to nic a nic nie zmieni, a wręcz wszystko utrudni. Zajęło mu całe trzy sekundy pozbycie się wyrzutów sumienia - wezwał Johna i razem z nim wyciągnął miotającego się dzieciaka z łazienki, a następnie ubrał go w czysty dres i koszulkę. Z niewyobrażalną ulgą przyjął, że Sonia skończyła sesję z Chrisem i przyszła opanować sytuację. Tylko ona potrafiła dotrzeć do zadąsanego i wkurzonego sytuacją chłopaka. Być może dlatego, że na Sonię kompletnie nie działało spojrzenie zranionego szczeniaka jakim obdarzał ich Will i konsekwentnie egzekwowała od smarkacza podstawowe czynności życiowe jakie musiał wykonywać.
To była droga przez mękę dla Willa, ale też i dla nich. Dzieciak w idealny i bardzo dobrze im już znany sposób próbował wzbudzić w nich litość i współczucie swoim zachowaniem. I Sonia pilnowała by nikt z kim Will miał kontakt nie ulegał jego płaczom, prośbom czy histerii. Była twarda i po tygodniu nawet Will się o tym przekonał. Z ulgą obserwował jak Willi w końcu się poddaje i przyjmuje od Soni plastikowy kubek i połyka tabletki, a po chwili niczym szmaciana lalka zapada się na materacu zwijając się w kulkę patrząc otępiałym wzrokiem przed siebie. Dzisiaj udało się bez mocniejszych leków. I w Jacku pojawiła okruszyny nadziei, że być może najgorszy etap osiągnął swój kulminacyjny punkt. A za chwilę młody zwymiotował zarówno leki, jak i z trudem zjedzony posiłek i Jack nie mógł nic poradzić, że z jego gardła wydobyło się siarczyste przekleństwo.
Z każdym mijającym dniem Jack miał wrażenie, że jest gorzej. Choć Sonia uprzedzała ich, że tak właśnie będzie, Jack nie był pewien czy ich decyzje były słuszne.
Po pierwszych dwóch dobach względnej współpracy i może nawet chęci przyjęcia od nich pomocy stan psychiczny Willa uległ całkowitemu pogorszeniu. Przez te kilka dni przebrnęli przez sześć ataków paniki w takiej skali, że Jack musiał złamać zakaz Sonii o nieużywaniu przy Williamie magii i wykorzystać zaklęcie oddechu, by chłopak nie zadusił się. Z ustalonych sześciu posiłków jakie chłopak miał spożywać co trzy godziny niewiele pozostawało w jego żołądku bo wymiotował jak tylko ostatni kęs pokonywał granice przełyku i Jack nie miał zielonego pojęcia dlaczego tak właśnie się dzieje. Zdaniem Soni młody robił to naumyślnie, zdaniem Jacka problem leżał gdzie indziej, a wyniki badań chłopaka były tak koszmarne, że być może obydwoje mieli rację. Bo po pierwsze młody nie chciał jeść, a po drugie czy ktoś by chciał nie mając kompletnie smaku? Jack odnotował w myślach by zawędrować do piwnicy i sprawdzić jak idzie Severusowi z najnowsza recepturą odżywczego. Noce były horrorem pełnym koszmarów i majaczeń pomimo leków nasennych jakie mu podawali. Bywały momenty, że Will pomimo swojej wątłej postury był naprawdę niebezpieczny dla siebie, ale także dla Soni. Przez to jeden z chłopaków z ochrony musiał być na każde ich wezwanie by pomóc im ujarzmić i chronić Chochlika, nawet przed samym sobą. Ale przede wszystkim Will był już zmęczony. Diabelnie zmęczony, a czarne cienie pod oczami tylko to potwierdzały, a im bardziej był zmęczony tym jego zachowania były mniej racjonalne. I Jack widział jak John i Ray spoglądają na nich jak na totalnych dupków znęcających się nad chorym dzieckiem.
Jack sam powoli zaczynał mieć wątpliwości i zastanawiał się czy nie było by lepszą opcją gdyby pozostał przy swoim pierwotnym planie związania Williama zaklęciem opiekuna z Severusem. To było by znacznie łagodniejsze i przede wszystkim nie powodowało by w chłopaku uczucia kompletnej pustki wywołanej brakiem ich magicznej mocy. Jednak zdaniem Sonii nie mogli pozwalać sobie na półśrodki, a Custos virtutis tuae wykorzystają w późniejszym etapie leczenia.
By lepiej zrozumieć co Will czuje Jack wymógł na Danielu by rzucił na niego urok wiążący magię poprzez całkowitą blokadę rdzenia jaki wykorzystali by zapanować nad mocami nastolatka. Medyk był tym uczuciem przerażony, po kilku godzinach brak uczucia płynącej przez jego ciało magii doprowadzało go do granic wytrzymałości, a pod koniec tego eksperymentu był już tak sfrustrowany, że nawet słodkie trajkotanie Anemarie doprowadzało go do szału. Dla niego to była tylko doba, a Will był pod wpływem tego uroku od ośmiu dni, więc Jack był w stanie zrozumieć, że jego zachowanie jest też spowodowane odcięciem od magii. Jednak Sonia szła w zaparte, że nie mogą pozwolić by Will poczuł swe moce dopóki terapia nie przejdzie w stan stabilizacji, a Daniel się z nią zgadzał. Kiedy Chris w trakcie histerii wywołanej brakiem kontaktu z Gin zerwał zaklęcie łączące go z ojcem wiedzieli, że nie mogą aż tak ryzykować w przypadku Williama - zapanowanie nad rozszalałym Chrisem było kurewsko trudne, jednak blondyn wyładowywał złość na zewnątrz, a Will w swojej złości i zapędach autodestruktywnych był niebezpieczny głównie dla samego siebie i wszyscy zdawali sobie sprawę, że kiedyś ich szczęście może się skończyć - ciało chłopca było wyniszczone w tak wielkim stopniu, że kolejne zatrzymanie krążenie, nieważne z jakiego powodu, może być tym ostatecznym.  Sytuacja stawała się gorsza i bardziej problematyczna z każdym dniem.
Ku ogromnemu zdziwieniu i jednocześnie ogromnej uldze Jacka zarówno Severus jak i Tobiasz nie zgłaszali dalszego sprzeciwu wobec podjętym przez medyków działaniom. Cierpliwie czekali na czas, gdy Will przestanie zwalczać leki, a terapia zacznie przynosić oczekiwany efekt. Nawet oni uświadomili sobie, że wyczerpali wszystkie opcje, a Sonia jej wiedza i doświadczenie zawodowe jest ich ostatnią deską ratunku. A może ich zachowanie było wywołane kilkoma tomami o psychiatrii jakie Sonia pozostawiła w salonie? Jack doskonale wiedział, że Severus pochłaniał je z równą zawziętością co księgi o zaawansowanym warzycielstwie każdej bezsennej nocy. O Mistrza Eliksirów uzdrowiciel też poważnie zaczynał się martwić, jednak próby rozmowy mężczyzną kończyły się krótkim stwierdzeniem by Jack skupił się na pomocy Williamowi, więc uznał, że musi nasłać na niego Sonię gdy sprawa tylko trochę się uspokoi. Jednak fakt był taki, że Prince’owie im zaufali bezkrytycznie nie podważając ich decyzji, choć na pewno w ich głowach toczyła się nie mała batalia pomiędzy dobrem Williama w chwili obecnej, a tym jaki mogą osiągnąć stan jeśli wytrzymają obecny koszmar. Cokolwiek to było, Prince’owie zgadzali się na wszystko co proponowała im Sonia i Jack był z nich dumny. W przeciwieństwie do nich, Perevelly czy Melyflua nie byli tak skorzy do współpracy z mugolskim lekarzem.
Jack odgonił swoje rozważania i wrócił do rzeczywistości, a wielkie zielone oczy z ciemnymi szarymi naciekami wgapiały się w niego błagając o pomoc.
- Musisz przyjąć naszą pomoc Will. Nie jesteśmy Twoimi wrogami dzieciaku! – powiedział w akcie desperacji opadając na materac przy kościstej nodze otępiałego, bladego jak prześcieradło chłopaka - Uwierz nam, że leki Ci pomogą, ale musisz pozwolić im działać i musisz z nami rozmawiać.
- Chce by Severus tu był! – odezwał się Wiliam.
- Przyjdzie tu Will. On też na to czeka. Jednak znasz zasady, ale ich nie przestrzegasz! Popraw się, a wtedy Twój tata Cię odwiedzi. - wyjaśniła Sonia. – Zostaw nas Jack. – pod płaszczykiem prośby skryła żądanie - I załatw nam kolejny posiłek.
Dyktatura Soni była okropna i Jack musiał opuścić pokój czując na sobie błagalny wzrok by tego nie robił. Wezwał skrzata prosząc o kolejny ciepły posiłek. Smarkacz musiał jeść, Jack na poważnie nie miał ochoty karmić go sondą, a zaklęcia stosowane na tak zmaltretowanym żołądku tylko pogorszyłyby sprawę.
Zrezygnowany udał się do drugiego pokoju. Ku jego ogromnej uldze z Chrisem szło im znacznie lepiej, choć i tu Sonia kazała im być ostrożnym. Chrisa napędzał strach o dziewczynę i ich dziecko, a jak sama mówiła, współpraca jest tylko próbą ich ugłaskania by pozwolili mu na spotkanie z żoną. Terapia jeszcze nie wyprowadziła chłopaka na dobre tory, ale był pewien, że są na dobrej drodze do tego. Przykład Chrisa im wszystkim dawał nadzieję, że chłopakom naprawdę można pomóc.
- Jak tam młody? – przywitał się, a głową Chrisa poderwała się z poduszki i jedynie machnął ręką by uzdrowiciel się zamknął bo oglądał za pomocą obrazu sobotni mecz Armat z Harpiami.
Jack bez słowa rzucił  na niego zaklęcie skanujące i westchnął. Tu też ma jeszcze kupę roboty...

~oOo~

Zebrali się wszyscy w jadalni by omówić mijające dni. Jack rozglądał się po dorosłych opiekunach niestabilnych nastolatków zmęczonym wzrokiem ze świadomością, że to będzie kolejny kłótliwy moment dnia. Stwierdził, że o wiele bardziej lubi chłopaków, nawet gdy ich zachowania są dalekie od tych które zdążył poznać. 
Prince’owie zaakceptowali ich warunki wyłącznie dlatego, że nie mieli już wyjścia. Za to reszta tego pokręconego klanu Merlinowskiego miała ich działania za szczyt idiotyzmu. Na szczęście medycy mieli pełne wsparcie Marii i Catherine, to one hamowały mężczyzn przed wywiezieniem Chrisa i Tima z Rose House.
- Septimus… – zaczęła Sonia otwierając kartę – W końcu mamy progres…
- Naprawdę? – zapytała z nadzieją Catherine.
- Tak. Kazał mi spierdalać. - wyjaśniła Sonia, a wszyscy unieśli głowy – Zaczyna się łamać i puszczają mu nerwy. Jawne okazanie emocji i złości to bardzo dobry kierunek. W dalszym ciągu próbuje odwracać nasze rozmowy na temat chłopaków. Radzę jednak zwrócić uwagę na słowo kluczowe jakim jest rozmowa. Zaczyna rozmawiać, a to już znaczny progres po tygodniowym milczeniu. - podkreśliła.
- Fizycznie też mamy pierwsze pozytywne zmiany. Powoli odzyskuje smak, analizy wykazały skok mikro i makro elementów. Odżywczy w połączeniu ze zbilansowaną dietą w końcu zaczyna działać. I nie przesypia całej doby. W dalszym ciągu jest osłabiony, ale musimy mieć na uwadze, że Tim nie zaznał cudownego uzdrowienia jak Chris, a jednak dwa tygodnie poświęcał się na rzecz Gin. Waga na razie stoi i mamy 59 kilo przy 179cm, co jest znacznym wychudzeniem. Na razie nie widzę możliwości by wrócił do zajęć z Syriuszem. – zrelacjonował Jack – Musi w dalszym ciągu nabrać sił i masy, jednak w godzinach odwiedzin wyciągajcie go na zewnątrz, wtedy ma lepszy apetyt i sen. Utrzymuję kroplówki bo stężenie toksyn jest w dalszym stopniu znacząco podwyższone.
- Wymiana Mocy postawiła by ich na nogi w dwa dni! – mruknął Ksawery zmęczony, że oprócz bałaganu w Biurze Aurorskim i tu wymagają od niego zaangażowania.
- Wymiana Mocy jedynie zakrzywi nam obraz ich stanu fizycznego! – warknął Jack – Dopóki nie nadrobią masy, każdy po 3 kilo, i nie zaczną współpracować z Sonią nie zamierzam im na to pozwalać. Jasne?
- A skoro już się odezwałeś Panie Melyflua to zapraszam na prywatną rozmowę po tym milutkim posiedzeniu. - wtrąciła Sonia - Omówmy przypadek Chrisa. Jack?
– Jest lepiej niż u Tima i Willa, choć to pewnie zasługa mocy Williama. Stężenie toksyn wysokie, ale nawadniamy go i powoli spada. Ale waga… Na Boga, zdajecie sobie sprawę, że on waży 54 kilo? To wygłodzenie! Jednak przynajmniej nie marudzi przy posiłkach więc liczę, że szybko nadrobi. Jeśli będzie tak współpracować jak obecnie byłbym za godzinnymi wizytami u Gin.
- Tak, ale pod jednym warunkiem! Masz mu do kurwy nędzy wyjaśnić czym jest Magia Przynależności, Jack! Bo nawet mój mugolski umysł zdaje sobie sprawę, że dzieciak nie ma pojęcia o co proszą go uzdrowiciele!
- Przecież to bajecznie proste! – mruknął Tomas.
- Bajecznie proste ? – zakpiła Sonia - On nie ma pojęcia czym są zdrowe relacje w rodzinie, czy w małżeństwie! Brak uczuć między rodzicami dał mu zły wzorzec małżeństwa, a Pana działania w późniejszym etapie, gdy Chris potrzebował Pana magii do przeżycia dały mu jasną informację, że ten rodzaj magii jest przykrym obowiązkiem i nieprzyjemnym poświęceniem. Przeświadczenie, że wykorzystał Gin i uwikłał ją w tą sytuację wierząc w jej szczere uczucia co do jego osoby spowodowały, że chłopak zblokował się całkowicie na jakiekolwiek pozytywy wynikające z tej relacji. I nie rozumiem jak mogliście tego nie zauważyć?! Spieprzyliście dzieciakowi psychikę i zmusiliście do małżeństwa, a następnie do obserwowania jak dziewczyna którą lubi marnieje z dnia na dzień przez jego czyn. Oczywiście mówimy o perspektywie Christophera, bo jak już wszyscy wiemy, chłopak był bezradny wobec okrucieństwa Waszej pogoni w uwiązaniu go przy rodzinie! To doświadczenie tylko utwierdziło go w przekonaniu, że małżeństwo to, cytując „kawał szlamu i niszczenie kobiecej niezależności dla zwiększenia większej władzy mężczyzn”. To jego słowa! – wrzasnęła by po chwili opanować się – Pracujemy nad tym i myślę, że Gin od wtorku może dołączyć do terapii. Na chwilę obecną poza odwiedzinami matki Wy dwaj macie w dalszym ciągu zakaz przekraczania progu jego pokoju, bo nie widzę w Was choć odrobiny pozytywnej zmiany i chęci pomocy!  Co do Gin myślę, że dobrze mu zrobi jeśli ją zobaczy. Pomimo Pana obrzydliwego czynu muszę przyznać, że trafił Pan na porządną i mądrą dziewczynę! Jedyne co dobre w tym wszystkim to to, że ona naprawdę kocha go i ma prawidłowe spojrzenie na związek między kobietą a mężczyzną, ale nie wiadomo czy Chris kiedykolwiek zaufa jej deklaracjom. Naprawdę, tylko pogratulować Wam spierdolenia psychiki dziecka. Myślę, że byłoby z korzyścią dla młodszego… Aleksander, tak..? – spojrzała na Marię pytająco, a gdy kobieta kiwnęła głową potwierdzająco kontynuowała - by w weekendy wracał do domu i miał okazję skorzystać z mojej obecności, a i dla Chrisa wydaje się ogromnym wsparciem. Mój wniosek po pierwszym tygodniu jest taki, że Merlin naprawdę czuwa nad Wami Panowie zsyłając pod Wasze nogi naprawdę mądre kobiety. Wszystkiego co Chris wie dobrego o relacji z kobietą dowiedział się od babki i chwała jej za poświęcony czas jaki mu okazała za życia i szkoda, że było go tak mało. Jednak bez obaw, naprawimy to. A Ciebie Mario proszę by Aleksander się tu pofatygował. Anna w zasadzie też byłaby mile widziana. Niedługo rozpocznie się przerwa wiosenna i lepiej dla nich, jak i dla chłopców, by byli wtajemniczeni w sytuację. A skoro mamy czas to szkoda go marnować. – wyjaśniła - A teraz Wiliam... – mruknęła otwierając jego teczkę i spojrzała na Severusa twardo - Tu nie mam nic dobrego do powiedzenia... Zwalcza leki i szarpie się. Prawidłowo dobrane do problemu leki psychotropowe w połączeniu z psychoterapią potrafią sprawić, że pacjent raz na zawsze pozbędzie się utrudniających życie zaburzeń oraz związanych z nimi przykrych dolegliwości. Zadaniem psychotropów nie jest bowiem maskowanie problemu, a pomoc w przywróceniu pacjenta do stanu pełnego zdrowia psychicznego. Oczywiście, tak jak w przypadku wszystkich innych problemów zdrowotnych, nie jest przesądzone, iż raz wyleczone zaburzenie nie pojawi się ponownie, zależy to bowiem od wielu czynników, w tym indywidualnych predyspozycji pacjenta. Ostatecznie należy jednak pamiętać, iż zadaniem każdych leków, w tym leków psychotropowych, jest leczenie, a nie jedynie otępienie i spłycenie odczuwanych emocji jak się błędnie przyjmuje. Jednak w przypadku Williama nie jesteśmy w stanie ustalić dawki, bo jego organizm zwalcza każdą bezpieczną dawkę leków zaledwie dwie godziny po ich zażyciu, a Jack nie jest w stanie zlokalizować problemu, bo stłumili wpływ rdzenia magicznego na układ nerwowy i w tej kwestii niczego więcej nie jesteśmy w stanie zrobić. Czekam na ocenę mojego profesora z uniwersytetu, bo w tej chwili dostaje maksymalną możliwą dawkę na jego 41 kilo jakie odnotował dzisiaj Jack…
- To najlepszy dowód, że czarodzieje nie powinni łykać mugolskiego gówna! – warknął Ignacius
- Czarodzieje leczą się mugolskimi lekami! – warknęła - A Chris jest najlepszym przykładem, że leczenie farmakologiczne depresji u czarodzieja jest jak najbardziej możliwe i skuteczne! U niego zaobserwowaliśmy znaczną poprawę już piątej doby!
- U Williama być może sprawę utrudnia uszkodzenie rdzenia... - mruknął Tobiasz.
- Albo zaklęcie za bardzo ogranicza rdzeń zaburzając funkcjonowanie organizmu. – stwierdził Severus.
- To wykluczyliśmy, Severusie. W organizmie Williama jest dość magii by był zdolny zwalczać leki. Radzi sobie z nimi zadziwiająco szybko, więc mogę stwierdzić, że ma jej w sobie wręcz za dużo! Z każdym dniem widzę coraz mniejszą ilość latających zniczy. Will ma w sobie zbyt dużo mocy i kompletnie nie chce nas słuchać, a to partoli nam robotę… -  zauważył Jack.
- Jeśli nie przekonamy go by przestał zwalczać leki to będziemy musieli zaryzykować i zwiększyć dawki.
- Chwila!  Kto Wam pozwolił faszerować mojego syna tym gównem i dlaczego ja nic o tym nie wiem?! – wrzasnął Tomas orientując się w przebiegu rozmowy z nie małym opóźnieniem.
- Ja, mężu. Twój obszar decyzyjny o moim dziecku skończył się w dniu którym dowiedziałam się o tym obrzydliwym czynie Twojego ojca! Na poważnie drogi teściu, pomyślisz milion razy zanim kolejny raz uniesiesz różdżkę na moje dziecko! – wrzasnęła Maria, ale po chwili jakby się zreflektowała i odzyskała nienaganne maniery - Jednak ze względu na to, że magia Chrisa potrzebuje Was obydwu nie macie prawa się stąd ruszyć dopóki uzdrowiciele nie uznają Waszej obecności za zbędną. To moje ostatnie słowo co do Was. A co do Wiliama, myślę, że powinniście przemyśleć na poważnie naszą propozycję, Jack. Może wizyty z ojcem to nie zbyt dobry pomysł, ale my jesteśmy winne Annie opiekę nad jej dzieckiem. Will jest naszym chłopcem, czy tego chce czy nie! 
- Tu nie o odwiedziny chodzi - mruknął niezadowolony Jack – Tak jak już ustaliliśmy, magia matki stabilizuje dziecięcy rdzeń w chwili jego przebudzenia. Williamowi brakuje stabilności magicznej, emocjonalnej i fizycznej. Pomimo Waszej najszerszej chęci nie jesteście w stanie ustabilizować go nam magicznie. Gdybyście były spokrewnione z Anną, wówczas być może coś by to zmieniło. Stan Willa jest naprawdę ciężki, jednakże doszliśmy do momentu kiedy przestał ukrywać własne emocje. Nie chcemy by odwiedziny kogokolwiek z Was zmusiły go do udawania, że wszystko gra. Nie teraz, kiedy udało nam się uzyskać ten bardzo mały, ale znaczący postęp. Rozmawiamy o tym codziennie i jak każdego dnia odpowiem tak samo, damy Wam znać, gdy Wasza bliskość przyniesie mu korzyści, a nie nadmierny stres.
- Skoro potrzebuje kontaktu z magią Blacków dlaczego nawet mi na to nie pozwalacie?! – warknął milczący do tej pory Syriusz.
- Williamowi jest potrzebna delikatność magii kobiet, a dokładniej matki. Jego rdzeń magiczny nie jest stabilny, Syriuszu. I nie mam zielonego pojęcia jak to obejść. - spróbował wyjaśnić Jack – I nim ktoś to znowu zaproponuje to nie, odwiedziny grobu nic tu nam kurwa nie pomogą! Wręcz nasiliło to w nim zachowania autodestrukcyjne, bo fizyczną i magiczną potrzebę magii matki chciał zwalczyć Tormentą! Merlinie... – jęknął - Na chwilę sama Twoja obecność Syriuszu w niczym nam nie pomoże.
- A poza tym, ja nie zgadzam się na Twoje odwiedziny. Mamy do przepracowania masę tematów na Twój temat, więc musimy poradzić sobie z tym problemem inaczej, nie pogarszając już i tak parszywego stanu Wiliama. – ostudziła jego zapędy Sonia.
Syriusz zwiesił głowę zrezygnowany, czując się gorzej niż po ochrzanie od McGonagall.

~oOo~

Była późna noc, gdy do pracującego nad eliksirem Severusem zajrzała Joanna.
- Przynoszę dobre wieści. Willi zjadł kolację bez problemu i zasnął...
- To nic nie znaczy. Wczoraj też zjadł i zasnął, a później jego koszmary postawiły wszystkich na nogi! To co robią gówno daje! – warknął.
- Potrzeba czasu Severusie... A po za tym... tak jest przynajmniej bezpieczny. Wbrew temu co Wam mówią naprawdę sobie z nim radzą. – mruknęła - Sonia ma rację, Will potrzebuje zwiększenia dawek dostosowanych do jego szybkiego metabolizmu. Przemyśl to. Nie osiągnie zamierzonego efektu jeśli stężenie leków we krwi spada tak szybko.
- Myślisz, że ja mam coś do powiedzenia? – zakpił - Skoro nie decydują o zwiększeniu dawki to coś ich wstrzymuje i to nie jestem ja... – burknął.
Po chwili jego ramiona opadły, a ogień pod kociołkiem zgasł. Spojrzał na Joannę uważnie.
- Powinnaś pozwolić by Daniel Cię zbadał. - powiedział w końcu. Usta Joanny zacisnęły się, a sama kobieta podeszła do szafki, gdzie swoją uwagę skupiła na składnikach do uważonego przed chwilą eliksiru – Wiem, że to Twoja decyzja. Jednak ten temat nie zniknie sam z siebie i musisz myśleć o sobie! – zauważył.
- Daniel przeprowadził dzisiaj wszystkie konieczne analizy. Ciąża rozwija się wzorowo. – mruknęła - Pomyliłam się... – mruknęła.
- Słucham?
- Oszacowałam tydzień ciąży na podstawie ostatniego krwawienia. – przyznała – To nie była miesiączka... To się zdarza na początkach. Musiałam mieć krwiaka na macicy i to mnie zmyliło. Ciąża jest o wiele starsza... – przyznała.
- Starsza? – mruknął zdezorientowany.
- Starsza. Te twoje specyfiki musiały zawieść znacznie wcześniej.
- Ile wcześniej?
- Dziewiąty tydzień. Za dwa dni zacznie się dziesiąty. Termin wypada na połowę września.
- Kurwa. – sapnął - Czyli kończy nam się czas... Eliksiry nie są bezpieczne dla kobiety w tak zaawansowanym etapie...
- Nie usunę tej ciąży - powiedziała w końcu patrząc na Severusa – Nie mogę. Nie chcę. Nie dam rady żyć z myślą, że zabiłam własne dzieci... I Ty też nie umiałbyś z tym żyć. Kochasz Williama. I pokochasz te...
- O czym Ty kurwa mówisz.
- To bliźnięta Severusie. Daniel uwidocznił bicie dwóch serc. Merlinie, nawet Willi też to wie!
- Jak to Willi też to wie?
- „Powinnaś lepiej dbać o moje rodzeństwo”, tak powiedział. Wiem, że to parszywy czas, ale nie usunę ciąży Severusie. Maria i Catherine pomogą Ci. Masz też Mgiełkę, Tobiasza i Williama. Jeśli Wasze Przekleństwo okaże się skuteczne także w moim wypadku oni wszyscy Ci z tym pomogą. Wiem, wymagam od Ciebie wiele. Jednak jak sam powiedziałeś, zaakceptujesz każdą moją decyzję.
- Rozmawialiśmy o usunięciu tego! – wrzasnął.
- Rozmawialiśmy o moim prawie do decyzji. I proszę byś to uszanował. Daniel obiecał przeanalizować dokumenty medyczne Anny oraz Twojej matki i babki, by znaleźć jakiś wspólny łącznik. Jednak nie łudzę się, że wiedza uzdrowiciela poradzi coś na pradawną klątwę i Tobie też nie radzę się łudzić. Przepraszam, że dokładam Ci obowiązków. Jednak nie umiem inaczej... - mruknęła słabo odstawiając słoik z glonami i spojrzała w czarne oczy Severusa – Poradzisz sobie. – uznała poważnie i wyszła pewnym krokiem nim ten zdążył cokolwiek powiedzieć.
Po chwili usłyszała jak coś uderza z hukiem o drzwi. Mimowolnie zamknęła oczy z trudem przełykając poczucie winy i żalu.

~oOo~

Remusie,
Kolejna pełnia za Tobą, żyję nadzieją, że i tym razem zaznałeś spokoju przyjacielu.
Tutaj sytuacja jest okropna. Chłopców zaczyna przerastać sytuacja, ich moce, życie... Są bezradni, zagubieni i przerażeni. Jak my wszyscy zresztą…
Will szuka magii Anny jakby to miało być dla niego jedynym ratunkiem. Według relacji Uzdrowiciela z każdym dniem na suficie lata coraz mniej zniczy i boimy się dnia, gdy znieruchomieją wszystkie.  Nadal nie mamy pojęcia jak ukoić jego ból.
Nie wiem co robić przyjacielu, a dzień gdy zabiłem własną siostrę nawiedza mnie każdej nocy.
Miałem go chronić, a jestem kompletnie bezużyteczny.
Łapa

~oOo~

- Will, mieliśmy umowę... - przypomniała Sonia z naganą obserwując podrapane do krwi dłonie chłopca.
- Chcę porozmawiać z tatą.. .- wyszeptał - Proszę... – w jego oczach błyszczały łzy, a ciemne cienie wyjawiały jak bardzo zmęczony jest sytuacją.
- Dobrze. Ale najpierw musisz dać coś od siebie, Will. – zielone oczy uniosły się, a Sonia podsunęła pod jego nos talerz z zupą.
- Musisz jeść Will.
- Nie mogę! – wrzasnął, a po chwili ukrył twarz w dłoniach – Przepraszam... – wychrypiał - Proszę...
- Zjedz zupę Will. Później mogę pójść na małe ustępstwo i poprosić Twojego ojca o obecność na naszej terapii, kiedy porozmawiamy dlaczego znów się ranisz. Jednak coś za coś Will.
Usta nastolatka zacisnęły się boleśnie. I tego dnia Sonia już nie usłyszała ani jednego słowa. Pierwszy raz zastanowiła się czy aby na pewno ich działania kiedykolwiek przyniosą ukojenie chłopcu.

~oOo~

Syriuszu,
Choć pewnie będziesz wściekły to złamałem naszą małą umowę i podzieliłem się treścią Twojego listu z jednym z Mnichów. Wiem, że nie wierzysz w intencje zakonników, a Twoja wiara w ich działania jest znikoma, jednak oni naprawdę wiedzą dużo o Dziedzictwie Merlina. Pewnie więcej niż sami Dziedzice...
Tak czy inaczej, udałem się na rozmowę z jednym z nich przedstawiając z czym mierzy się William. W zamian otrzymałem tą bransoletkę. Choć moja przemiana w Wilkołaka została skutecznie zatrzymana to węch wciąż mam doskonały. Ta bransoleta pachnie Anną, Syriuszu. A Zakonnik twierdzi, że w kamieniach jest zamknięta jej moc jaką posiadała w dniu ślubu. Być może kolejny raz mają rację. Być może to jest coś czego szuka Will.
Lunatyk

Severus oddał list Tobiaszowi i podejrzliwie spojrzał na bransoletę. Ametyst spleciony kilkoma rzemykami. Rzucił na nią urok demaskujący złe uroki, ale nic nie znalazł.
- Kto udzielał Wam ślubu? - przerwał jego zamyślenie Tobiasz.
- Słucham?
- Który urzędnik udzielał Wam ślubu, synu?
Severus zmarszczył czoło jednak po chwili uniósł się by otworzyć ukryty sejf, by po poszukiwaniach odnaleźć magiczny akt ślubu.
- Multon Folison - odczytał Severus.
- Multon od przeszło dwudziestu pięciu lat nie mieszka w Anglii!
- Tego nie da się sfałszować. - zauważył machając pergaminem.
- Wiem! I zastanawiam się, gdzie stary Multon przepadł i dlaczego wrócił akurat po to by udzielić Ci ślubu z Anną…

~oOo~

William nie mógł spać. Za każdym razem gdy tylko zamykał oczy przed oczami migały mu wszystkie wydarzenia z przeszłości, kiedy naraził kogoś swoją osobą na niebezpieczeństwo. Śmierć Potterów. Wybuchy dziecięcej magii u Dursleyów. Namówienie Rona i Hermiony by udać się po Kamień Filozoficzny. Skazanie Ginny na wpływ pamiętnika, przecież był świadkiem tego, jak Lucjusz umieszcza dziennik w kociołku dziewczyny wraz z jej podręcznikiem. Narażenie przyjaciół i Severusa na atak Lupina podczas przemiany. Ukrycie Rona w głębi jeziora i doprowadzenie do śmierci Cedrica podczas Turnieju Trójmagicznego. Przez niego prawie Tobiasz trafił do Azkabanu za to, że podano mu Przekleństwo i musieli ukrywać jego tożsamość. I nie jest w stanie już nawet policzyć ile razy naraził Tima i Chrisa…
Zerwał się z łóżka i zaczął krążyć po pokoju w próbie znalezienia zajęcia, które odwróci jego uwagę. Niestety, jedyne co miał to trzy tomu Quidditcha przez wieki, które zna już na pamięć. Miał ochotę znów się drapać, aby pozbyć się tej goryczy i żalu, spowodowanego jego poczuciem winy, ale starał się ignorować to uczucie. Wewnętrznie czuł, że zasługuje na karę, choć wiedział co by na to powiedziała Sonia: „Will, kara ma na celu uświadomić Ci, że popełniłeś błąd, a nie ranić Cię dla samego zadania bólu.”. I on to rozumiał, ale podświadomie wciąż czuł, że nie może tego pozostawić bez reakcji. Czuł rosnące napięcie w jego ciele, od którego jego chód i oddech mu przyspieszyły a dłonie mimowolnie zaczęły zaciskać się w pięści.
„Zabij niepotrzebnego!”
- Nie… - wymamrotał sapiąc.
„To Twoja wina, że Cedric nie żyje!”
- Nie..! - założył dłonie na głowie siląc się by nie zrobić czegoś za co znowu będą się go czepiać godzinami.
„Mam nadzieję, że w Azkabanie już szykują dla Ciebie celę!”
- Nie! - mimowolnie pięść wylądowała na ścianie, a po chwili osunął się po niej chowając głowę w dłoniach.
Rosnąca fala retrospekcji wzrastała odbierając mu zdolność racjonalnej oceny sytuacji, tego gdzie jest, aż w końcu całkowicie przysłoniła mu świadomość.

~oOo~

- Jack! – mężczyzna uniósł brew, ale po chwilowym zawahaniu uniósł się posłusznie i poszedł do łazienki.
Uśmiechnął się mimowolnie widząc swoją kobietę jedynie w kusym szlafroku.
- Nie szczerz się jak idiota tylko rzuć ten swój czar na moje włosy! Tu nie ma prądu! – burknęła wyraźnie zdenerwowana.
Podszedł do niej oplatając jej ciało swoimi dłoniami, a nos ukrywając w zgięciu jej szyi.
- Marzy Ci się prąd w domu czarodzieja? – zakpił lekko.
- Nie miałabym nic przeciwko takiemu postępowi technologicznemu.
- Ten dom i tak jak na standardy czarodziejskie jest dość nowoczesny. – zauważył całując jej szyję i rozwiązując sznurek od szlafroka – Chłopcy wychowali się w prawdziwych zamczyskach. W ich mniemaniu Rose House to skromny domek... - mruknął.
- Jack wysusz mi włosy! I Idź do Williama, dochodzi jedenasta. – Jack mimowolnie jęknął.
- Młody śpi! Serio, gdyby cokolwiek złego się działo moje zaklęcia to wykrywają! – wymamrotał składając pocałunki na jej gołym ramieniu - Serio jestem idiotą, że wcześniej Cię tu nie ściągnąłem. O ile przyjemniej by było! – stwierdził odwracając ją do siebie.
Ona mimowolnie zaśmiała się, a  ich usta złączyły w chwilowym pocałunku.
- Wysusz mi włosy! – zażądała odsuwając go na długość swojej dłoni – I zachowuj się. Jesteś w pracy.
- Moja zmiana trwa nieprzerwalnie dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Należy mi się chwila oddechu! – wymamrotał z wyraźnym pożądaniem w oczach.
- Z tego co pamiętam to uświadamiałam Cię o złym wpływie na psychikę tego typu pracy, a jednak tu wróciłeś. Więc zachowuj się i Idź sprawdzić dzieciaka, ale najpierw wysusz mi włosy!
- Will śpi! W końcu, i nie zamierzam tego zmieniać. On już ledwie się trzyma...
- Wiem! I to mnie martwi. Potykał się dzisiaj, kilkukrotnie zakrztusił wodą i szklanka wyleciała mu z dłoni! Jego dłonie drżą jak u starca… Kompletnie nie rozumiem dlaczego leki nie działają! Na poważnie bym sądziła, że to nie są medykamenty dla dzieci z rdzeniem magicznym, ale na Chrisa to działa!
- Możemy o nich nie gadać? To jedyny czas w trakcie doby kiedy nas nie potrzebują… - burknął całując ponownie jej szyję.
- Willi może mieć koszmary... – wymamrotała.
- On śpi! Serio, walnęłaś mu taką dawkę Kwetiapiny, że do rana się nie wybudzi!  – warknął odsuwając się od niej i w końcu rzucił czar suszący na jej włosy. – Dzisiaj był całkiem znośny, może w końcu trafiłaś z dawkowaniem… – mruknął.
- Po co te nerwy? Sprawdź tylko czy wszystko gra i wrócisz!
- Taaa, a później zajrzyj do Chrisa, zajrzyj do Tima..! Zanim obejdę trzy pokoje to znowu stwierdzisz, że trzeba sprawdzić Willa! To już lepiej ja się kimnę u niego! – warknął.
- Przyzwyczajaj się, tak to już jest mając dzieci...
- To nie są moje dzieci - zauważył obrażony.
- To Ty wykopałeś rodziców, więc nie marudź. Jestem więcej niż pewna, że Prince by nosa z pokoju syna nie wynurzył gdyby nie Twój zakaz.
- Nie chciałabyś by był w pokoju, on nie lubi stać bezczynnie. A na punkcie Willa ma dosłownie paranoje!
- Zespół stresu pourazowego. To zrozumiałe. Przez piętnaście lat myślał, że jego syn nie żyje, a to ryje spojrzenie na świat, Jack! Zważając, że zdrowie Willa co chwilę się pogarsza to nawet nie ma kiedy tego przepracować przez obawę, że znowu go straci. Jest nad czym pracować... - mruknęła rozczesując włosy.
- Bo akurat on się zgodzi na pogadanki z Tobą! – zakpił na co ona szelmowsko uśmiechnęła się.
- Już się zgodził.
- Co? No w to to ja nigdy nie uwierzę... To Snape!
- A nie Prince?
- Prince czy Snape, to nie ważne! Postrach Hogwardu nie chodzi na psychoterapie!
- To mądry facet.
- Wiem! Ale...
- Ale co? To dla cieniasów, Panie Swinss? Pacjentów się wysyła na terapię, ale Tobie duma by nie pozwoliła? Chwała niebiosom, że facet dla syna zrobi wszystko! Szkoda, że jest zajęty, na tym chorym świecie taki mężczyzna to skarb!
- On nie jest z Aśką... Chwila! – warknął kodując sens jej słów – Mam być zazdrosny?
- Możesz brać z niego przykład! Jest seksowny. - Jack prychnął obrażony.
- Mówisz tak bo nigdy Cię nie uczył. To kawał sukinsyna... Nie masz pojęcia jak wiele ma na sumieniu.
- Ale syna kocha. – zauważyła - To działa lepiej na kobiecy umysł niż nie jeden afrodyzjak... - zakpiła mrugając do niego jednym okiem.
- Osz Ty mała wredna jędzo! – warknął.
Przygniótł jej ciało do chłodnej ściany i zamknął usta pocałunkiem pozbywając się kusego materiału z jej ciała. Jego dłonie natychmiast utorowały sobie drogę do jej pełnych piersi, które z lubością masował rozkoszując się jej reakcją na jego dotyk. Nie zauważył kiedy pozbawiła go koszuli, a zorientował się dopiero gdy poczuł jak jej dłonie walczą z paskiem w spodniach. Złapał ją za ręce i skrępował nad głową jedną ręką, a drugą odnalazł drogę ku jej spełnieniu.
Gdy nagle w pokoju zawył alarm mimowolnie jęknął.
- Mówiłam! Przed seksem sprawdza się pokoje dzieci! – warknęła słabo ukrywając swoje niezadowolenie spowodowane przerwaną czynnością.
Jack odsunął się z zamkniętymi oczami i pozwolił sobie na kilka sekund na opanowanie. To tylko koszmary, uznał wiedząc co go czeka bo przerabiają to każdej nocy. Dopiero, gdy Zaklęcie wykrywające zaburzenie pracy serca zaczęło piszczeć zaklął okrutnie i wybiegł z pokoju.

~oOo~

Wpadł do pokoju Willa kompletnie nie rozumiejąc co się działo. Jedno było pewne, magia dzieciaka wyrwała się spod zaklęcia i siała spustoszenie niekoniecznie tam gdzie powinna. Dopadł do trzęsącego się nieprzytomnego smarkacza.
- Will! Słyszysz mnie? – zielone oczy otworzyły się ku zdziwieniu Jacka i poderwał się do siadu pomimo, że całe jego ciało drżało jak w febrze.
- Spokój młody! – warknął chwytając drobne ciało w zamian otrzymując mocno uderzenie w nos.
- Kurwa… Will! – wrzasnął.
Jednak smarkacz nie był świadomy tego gdzie jest, ani kto koło niego był. I pewnie by mu zwiał z pokoju gdyby w drzwiach nie pojawił się Severus chwytając syna w pół i pomimo jego szaleńczych prób uwolnienia zaniósł do łóżka przygniatając mocno szamoczące się ciało. Jack wyczarował pasy na nogach chłopca i miał zrobić dokładnie to samo na rękach i tułowiu, gdy Will zachłysnął się wymiocinami. Szybki urok i pewny ruch Severusa przerzucający syna na bok opanował sytuację, a Jack z przerażeniem obserwował jak Will pozbywa się z żołądka krwi. Po chwili krew leciała również z nosa, a nawet z kanalików łzowych. Gdy dół piżamy chłopca zabarwił się na czerwono Jack przeraził się. Rzucił pierwszy czar który potwierdził jego przypuszczenia.
- Kurwa Jack! Co się dzieje?!
- Rzucaj Zaklęcie Opiekuna. – krzyknął - Przełamał blokadę. Niszczy... Niszczy sam siebie magią. Kurwa mać! Will, wal nią na zewnątrz dzieciaku!
- Jack! Mam Lorazepan! - Sonia zawisła nad nimi gotowa do działania.
- Najpierw zaklęcie! Severus musi przejąć nad nim kontrolę.
Severusowi nie trzeba było kolejny raz powtarzać. Wypowiedział nad synem długą łacińską formułę. Musiał podjąć trzy próby nim w końcu przejął na siebie rozszalałą falę wzburzonej magii, a jego nogi ugięły się i tylko silny chwyt Tomasa Perevelly’ego utrzymał go na nogach.
- To za mało - mruknął Tomas orientując się, że magia Willa nie zamierza poddać się jednemu opiekunowi.
Nie myśląc wiele czy to zadziała rzucił na chłopaka swój urok rozdzielając destrukcyjną moc na ich dwóch. Dopiero wówczas Jack kiwnął głową na Sonię, która wstrzyknęła dawkę leku uspokajanego.
- Merlinie! – do pokoju zaalarmowany gwarem i krzykami wbiegł Tobiasz – Mój urok zadziała lepiej!
- Twoje serce nie da rady! - warknął Jack – William! Jeśli mnie słyszysz przestań, błagam! Walnij nią na zewnątrz, nikogo nie skrzywdzisz! Przysięgam! Choć raz pomyśl o sobie! – wrzasnął jednak to było całkowicie bezcelowe.
William tkwił w koszmarnym półśnie i tylko od czasu do czasu z jego ust wydobywał się cichy bolesny jęk.
- Bransoleta! – odezwał się niespodziewanie Severus, który trzymał szamoczącego się syna za ręce – Jeśli rzeczywiście zawiera magię Anny to powinien ją wyczuć. W kieszeni!  – wyjaśnił mało zrozumiale.
Tobiaszowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wyjął niepozorny przedmiot z kieszeni i zacisnął na chudym nadgarstku wnuka. Minęły długie sekundy nim w końcu zauważyli, że ciało chłopca opada bezsilnie. Jack rzucił zaklęcie monitorujące pracę serca, rdzenia magicznego i mózgu by stwierdzić, że stan chłopca powoli się stabilizuje, a jego magia uspokaja. Minęło długie dziesięć minut nim Jack odnotował, że Lorazepan wstrzyknięty przez Sonię zaczął działać i dopiero wówczas pozwolił Tomasowi zdjąć z Willa urok.
- Wytrzymasz? – zapytał z obawą Severusa.
- Uspokoił się… Merlinie, to zadziałało! – wyszeptał z niedowierzaniem ściskając dłoń syna na której znajdowała bransoleta z mocą jego żony.
– Przynieście mu krzesło! Nie odważę się uwolnić całej mocy. – rozkazał Jack.
W międzyczasie podłączył  mu kroplówkę oraz worek z krwią, którą mieli zawsze w pogotowiu, a następnie przywołał miskę z ciepłą wodą oraz ręczniki. Wokół ojca i syna zrobił się ruch, który Severus rejestrował tylko znikomo. Gdyby nie silny chwyt Tobiasza usadzający go na krześle pewnie nie wiele by wiedział co się wokół nich dzieje. Jack wcisnął mu w wolną rękę fiolkę pieprzowego, a Sonia zabrała się za mycie chłopca z krwi. Adrenalina opadła, a razem z nią jego wszystkie siły.
Tej nocy już nikt z dorosłych nie miał odwagi zasnąć. Zarówno Tomas jak i Ksawery spędzili ją w pokojach synów bacznie obserwując czy także im nie zagraża ich własna potęga robiąc osobisty rachunek sumienia.

~oOo~

Pierwsze co zarejestrował gdy odzyskał świadomość to, że było mu inaczej. Cieplej. Spokojniej. Bezpieczniej. Nie miał siły otworzyć oczu, ciało wydawało się ważyć tonę, a umysł płatał mu figle dając wrażenie bujania. Czując wyraźny wpływ leków zdecydował się zwyczajnie pławić dalej w roztaczających się po jego ciele i umyśle odczuciach.
- Will? – usłyszał głos Jacka – Słyszysz nas? Wiemy, że nie śpisz już.
Jego próba odpowiedzi skończył się jedynie cichym jękiem wydostającym się z jego ust wraz z powietrzem wydychanym z płuc.
- Jaką mu dawkę dałaś? – Jack skierował do kogoś pytanie.
- Taką jak zazwyczaj. – odpowiedział kobiecy głos pełen zdziwienia.
„Ah tak, Sonia”, skojarzył.
- To czemu jest… taki?
- Mówiłeś, że po założeniu bransoletki magia się zaczęła stabilizować?
- Praktycznie od razu. Jeszcze jakiś czas zajmie cały proces, ale ewentualne wybuchy magii nie powinny być już tak niszczycielskie.
- Wychodzi na to, że to rozchwiana magia odpowiadała za szybszy metabolizm leków. Gdy się zaczęła stabilizować organizm zaczął reagować na leki jak należy. W tej sytuacji faktycznie dawka Lorazepamu jaką mu zaserwowałam na jego 41 kilo jest odrobinę zbyt duża.
- Da się to jakoś zneutralizować? - ten głos rozpoznałby wszędzie odnotowując z ulgą, że Severus tu był.
- Kroplówka powinna przyspieszyć metabolizm. Myślę, że dzisiaj na drodze wyjątku możesz go nakarmić wykorzystując zaklęcie dopóki nie będzie normalnie kontaktować. Niech na razie śpi.
Więcej mu nie trzeba było wiedzieć. Pozwolił swojej świadomości z powrotem zapaść się w głąb jego umysłu, który pierwszy raz od bardzo dawna był wolny od koszmarów.
Gdy obudził się kolejny raz wpływ leków osłabł znacząco, ale ciepło i spokój go nie opuściły. Otwierając oczy napotkał zmartwione spojrzenie ojca.
- Jak się czujesz? – zapytał go.
- Dobrze… - wychrypiał pierwszy raz mówiąc to szczerze.
- Will… wiesz, że nie musisz…
- Naprawdę czuję się dobrze – przerwał mu podnosząc głos, co skończyło się atakiem kaszlu.
Severus bez słowa pomógł mu podnieść się i oprzeć na poduszkach, a następnie podstawił pod usta szklankę wody. Ręce wciąż miał dziwnie słabe i drżały. Gdy zaspokoił pragnienie głowa opadła mu na poduszkę czując, że dłużej nie utrzyma jej uniesionej.
- Merlinie, co ona mi dała… - wymamrotał pod nosem przecierając twarz. Dopiero wtedy jego wzrok padł na bransoletkę zawieszoną na jego nadgarstku ignorując wenflon – Co to?
- Mnisi przesłali przez Remusa do Syriusza dla Ciebie. Za życia Anny zebrali jej magię do tego ametystu, który jest naturalnym magazynem energetycznym. Przeczuwali, że będziesz tego potrzebować jeszcze zanim Anna zaszła w ciąże… - zaczął tłumaczyć Severus z lekkim niedowierzeniem w głosie po czym potrząsnął głową – Nie wiedzieliśmy czy podziała, a gdy w nocy po raz kolejny zaklęcia monitorujące wezwały nas do Ciebie myślałem, że to jedynie kolejny koszmar… Okazało się, że przełamałeś zaklęcia blokujące Twoją magię i zamiast siać zniszczenie wokół zaczęła zjadać Ciebie. Dosłownie. – Severus wziął głębszy oddech i Will widział ile całe zajście go kosztowało – Straciłeś dużo krwi Will, a Twoja magia dosłownie mogła Cię zabić. Nawet leki od Sonii nie zadziałały początkowo. Ta bransoletka była naszą ostatnią nadzieją i faktycznie zadziałała niemal od razu. Dopiero wtedy Jack odnotował wpływ leków na Twoje ciało. To utrata krwi i leki odpowiadają za Twoje osłabienie.
Will nie wiedział co powiedzieć. Musnął palcem kamień i wtedy wszystko stało się z powrotem jaśniejsze, a magia rozniosła się po jego ciele. Poczuł ciepło magii Anny w kamieniu. Fiołkowo-różowy kłębek wysoko skoncentrowanej magii tkwił w kamieniu oplatając pojedynczymi nićmi jego powierzchnię. Zwrócił uwagę, że co jakiś czas pojedyncza niewielka nić wplatała się w jego magię.
- Wow… - sapnął z wrażenia, a dłoń Severusa wylądowała na jego głowie przeczesując włosy.
- To mało powiedziane... – przyznał Severus by po chwili przybrać surowe spojrzenie, które zazwyczaj serwuje pierwszorocznym Puchonom podczas lekcji - A teraz młody człowieku, masz słuchać medyków! Czy to jasne? I masz mi wyzdrowieć! Koniec z ranieniem samego siebie! Wiedz, że jeśli coś tak durnowato wpadnie do tej Twojej głowy to  się o tym dowiem! Nie jesteś już gryfonem, więc koniec z idiotycznym zachowaniem! Jesteś dla mnie ważny, pojmujesz to? Jesteś żyjącym dowodem, że ona tu była. Dowodem dni, kiedy wszystko miało sens. Jesteś dla mnie ważny, śmiem twierdzić, że jesteś dla mnie o wiele ważniejszy niż ta bransoletka dla Ciebie, a bez niej zniszczyłbyś sam siebie Will. Jesteś naszym dzieckiem, raniąc siebie ranisz nas.
Chłopiec przełknął z trudem ślinę nie wiedząc początkowo co powiedzieć na to wyznanie.
- Przepraszam - wychrypiał, a jego oczy wypełniły się łzami.
- Przestań przepraszać Will... Po prostu przestań… i pozwól nam sobie pomóc.

~oOo~

- Dlaczego nie grasz?
Wiliam poderwał głowę wystraszony niespodziewanym pytaniem. Anna stała trzy metry od niego. Jej czarne włosy błyszczały w blasku świec, a oczy uważnie go śledziły. Will nie umiał powstrzymać drgnięcia ciała od natężenia jej magii w jednym pomieszczeniu, a jeszcze trudniej było mu skupić się na czymkolwiek innym niż otaczająca ją magia. Taka żywa, wręcz ognista... Nie była jak magia jego mamy, którą Will już doskonale poznał dzięki bransolecie. Magia Anny Melyflua była fascynująca. Twarda prawie tak jak jej matki, która nigdy nie pozwoliła by Will utoną w analizie jej struktury, odrobinę melancholijna… a może romantyczna...? Była niczym lustrzane odbicie opanowanej struktury Septimusa, ale kobiece usposobienie czyniło ją tylko jeszcze bardziej niebezpieczną.
- Panie Prince, jeśli Pan nie przestanie będę zmuszono poprosić Syriusza o pomoc! – upomniała go stanowczo.
- Przepraszam... - wymruczał, ale wcale nie zamierzał porzucać swojej interpretacji.
- Mówię całkowicie poważnie Will! Uprzedzali nas, że może być Ci trudniej bo potrzebujesz czasu do przywyknięcia do nowych mocy, ale nie zamierzam pozwalać Ci zatracać się w mojej magii, jasne?
- Jak słońce – potwierdził mechanicznie.
- William! – wrzasnęła, a chłopak westchnął odrywając wzrok.
- Wybacz, ale to Twoja wina. Jesteś zbyt intrygująca. – wyjaśnił patrząc w jej czarne oczy.
Tym razem spojrzał jej prosto w oczy, a Anna zauważyła tę małą zmianę, bo jej napięte ramiona nieco się rozluźniły, a policzki zaróżowiły się.
- Jak tam Will? – zapytała delikatniej przerywając ciszę, która zapanowała.
- Bywało lepiej – przyznał. Brwi Anny lekko się zmarszczyły, a Will poczuł się w obowiązku uzupełnić swoją wypowiedź – Ale było też znacznie gorzej. Dużo gorzej.
- Też tak myślę. Cieszę się, że Jack sprowadził tu tą kobietę. Pomogła Wam. Wszystkim...
Will zmrużył oczy myśląc chwilę nad jej słowami.
- Tak. Też się z tego cieszę. Nawet Chris w końcu zrozumiał czym jest Magia Przynależności. W końcu daje Gin i dziecku to czego potrzebują nie zapominając o sobie. Kto by pomyślał, że mugolka może naprawić magiczne relacje. A jednak...
- Lubisz ją. – stwierdziła.
- Nie przesadzajmy. Dała mi popalić…
- Najwyraźniej tego potrzebowałeś. Potrzebowaliście! Chociaż Tim wydaje się reagować na nią alergicznie. – sprostowała na co Will zaśmiał się uciekając spojrzeniem na fortepian.
- Dlaczego nie grasz? –  ponowiła pytanie, porzucając temat brata, Will westchnął, a jego ramiona opadły.
- Boję się - wyznał w końcu cicho.
-Muzyki? - pokręcił głową w zaprzeczeniu.
- Boję się, że znowu stracę kontrolę. Że wrócę do punktu wyjścia. Nie chcę...
- Wątpię by znowu Ci na to pozwolili. Sporo się nauczyli. Ty też sporo się nauczyłeś.
- Wiem. Jednak moje tchórzliwe ja nadal się boi.
Anna westchnęła i podeszła do niego.
- Przesuń się, Prince! – zażądała, a gdy chłopak przesunął się na stołku usiadła koło niego, przez co Will mimowolnie zadrżał.
- Na poważnie, aż tak ją wyczuwasz? – Will niechętnie kiwnął głową.
- Szczerze wątpię bym był kiedykolwiek w stanie normalnie funkcjonować przy czarodziejach... bym wrócił do Hogwartu...
- Przecież funkcjonujesz.
- Tu jest tylko rodzina, a i tak nie jest to takie łatwe... Za osłonami będzie jeszcze trudniej.
- Wiem, że sobie poradzisz, Will. Zrobiłeś ogromny postęp. To kwestia czasu, więc przestań chować głowę w piasek!
Jej dłonie ułożyły się na klawiszach i spojrzała na niego z wyzwaniem.
- Pora na kolejny krok, Will. To Ty nad tym panujesz. Wiem to, ale to Ty musisz w to uwierzyć. - wyszeptała ściskając jego kościstą dłoń.

Harry Potter i Przekleństwo SalazaraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz