Dziedzictwo Merlina Rozdział 60

158 9 2
                                    

Rozdział 60
Powiedzieć, że Severus był zmęczony to jak powiedzieć, że uwarzenie wielosokowego to bułka z masłem. Mistrz Eliksirów był wyczerpany i śmiertelnie przerażony. Siedział właśnie na fotelu koło łóżka jego syna, w jego pokoju z zaczarowanym sufitem, w ich domu. Will leżał nieprzytomny, blady jak duch, otoczony kroplówkami i wymysłami mugolskiej medycyny o której w tej chwili Severus nie chciał nawet myśleć. Oddychał płytko i szybko pomimo maski tlenowej, a Jack zaczął wspominać o wprowadzeniu go w stan śpiączki farmakologicznej, ale nawet uzdrowiciel nie był pewien czy to dobra droga, dlatego przeciągał tą decyzję licząc na wzrost poziomu magii u chłopca. Jego puls był podwyższony i ryzykowali kolejnym atakiem serca, jednak jego rdzeń wyczerpał się doszczętnie, więc podanie mu jakichkolwiek magicznych mikstur byłoby tak samo skuteczne jak wlanie ich w mugola. Niemagiczna medycyna z kolei potrzebowała czasu by zadziałać, a Severus nie należał do cierpliwych. Chciał by jego syn otworzył oczy i poszedł robić te swoje wszystkie durne rzeczy niż przypominał mu o wielomiesięcznym koszmarze sprzed roku.
Odkąd wrócili z Hogwartu, a minęły już dwa dni, nawet na chwilę nie opuścił syna. Był przerażony, że to czego tak bardzo bali się w czerwcu, czyli wymknięcie się magii Willa spod jego kontroli, wydarzyło się właśnie teraz. Teraz, kiedy wydawało się, że William ma nad tym kontrole! Nagle te wszystkie mało znaczące sytuacje wokół nich nabierały nowego znaczenia. Usłyszał w głowie głos Willa mówiący „Zaklęcie suszące mi nie wychodzi, a głupio tak ciągle prosić chłopaków” dosłownie kilka godzin przed tym koszmarem. Do tego jego strach przed transmutacją ożywioną, te wszystkie stopione zamki, wysługiwanie się Chrisem przy prostych klątwach niby to żartując… A nawet spontaniczne drzemki Willa w ciągu dnia stały się w tej chwili podejrzane. Merlinie! Sam go do nich nakłaniał nie poświęcając chwili by zastanowić się, czemu dzieciakowi przychodzą one z taką łatwością! Był przekonany, że William musiał zdawać sobie sprawę, że traci kontrole. Te dwa upiorne głąby zapewne też! Miał poczucie, że zawiódł. Oni wszyscy zawiedli tych chłopców. Zamiast chuchać i dmuchać na ich dobre samopoczucie, zamiast wściekać się, że jego nastoletni syn zachowuje się jak na zdrowego nastolatka przystało, powinni już dawno dojść do wniosku, że należy jak najszybciej rozpocząć treningi mające na celu naukę kontrolowania mocy jaka w nich jest. On sam czuł się winien najbardziej. Bo William... Powinien był przyjść z tym problemem do niego! Jak tylko się zaczęło. Severus miał swoje przypuszczenia, że zaczęło się jak przeszli drugi próg energetyczny, a druga para Pierścieni Fryderyka zniknęła. William, jego syn, jego dziecko… powinien przyjść z problemem do niego, do swojego ojca! Powinien wiedzieć, że może szukać u niego pomocy.
Od dwóch dni nie zmrużył oka. Bał się, że gdy pozwoli sobie na odpoczynek ponownie coś przegapi! Siedział więc na fotelu wpatrzony w wszystkie parametry syna niczym woskowa figura. Gdy zmęczone powieki opadały mimowolnie wzdrygał się z przerażeniem, a przed oczami wciąż widział wydarzenia z tamtego wieczoru.
(Retrospekcja)
Magia stopniowo wnikała w podłoże, a jemu zajęło kilka długich sekund uświadomienie sobie, że jego syn leży nieruchomo na kamiennej podłodze.
- Will! – wydarł się rzucają w jego stronę.
Głośny, pełen przerażenia wrzask ze strony opiekuna domu Slytherina ocucił pozostałych obecnych. Ochrona PPM ujawniła swoją obecność w momencie, gdy opadł na kolana przy nieprzytomnym dziecku.
- Will, ocknij się! – potrząsnął synem w panice, ale bez reakcji.
Pochylił się ustawiając policzek przy ustach syna, ale nic nie wyczuł. Jego palce od razu zaczęły badać ciało w poszukiwaniu pulsu. Przyłożył ucho do klatki piersiowej, ale nic nie usłyszał
- Wezwijcie pomoc! – krzyknął gdy przekonał się, że pulsu też nie ma, a serce zamarło.
Wyciągnął różdżkę i rozpoczął serię zaklęć reanimacyjnych. Zaklęcia udrażniające drogi oddechowe, zaklęcia tłoczące tlen do jego płuc, zaklęcia na pobudzenie akcji serca. Przez ostatni rok poznał tak wiele zaklęć uzdrowicielskich, że pewnie bez problemu zdobyłby mistrzostwo tej profesji.
Ktoś z ochrony PPM wyczarował patronusa z wiadomością do Jacka przekazując najgorszą z możliwych wiadomości. Inny wybiegł z pokoju wspólnego prosto do komnat Severusa po mikstury, które być może będą potrzebne. Miał przygotowane eliksiry na każdą ewentualność, a ochrona doskonale wiedziała gdzie są ukryte. Uczniowie stali wstrząśnięci, częściowo jeszcze czując wpływ magii swojego kolegi, a częściowo będąc świadkami rozgrywającej się przed nimi sceny.
- Dziecko, błagam! Nie rób mi tego! – błagał nie przerywając rzucania zaklęć.
Ray w końcu zatrzymuje jego różdżkę i odrywa najwyraźniej zszokowanego profesora od syna, a jego miejsce zajmują Jonathan i Daniel Ferguson sprawdzając po swojemu stan chłopaka. Gdy potwierdzili brak oznak życia Jonathan odrzucił swoją różdżkę na bok jak nic nieznaczący przedmiot i rozerwał koszulę chłopca pozwalając by guziki rozsypały się wokół po kamiennej podłodze z przerażającym stukaniem, by przystąpić do najprostszej metody przywracania krążenia poprzez uciśnięcia klatki piersiowej chłopca.
- Profesorze, oni wiedzą co robią. - powiedział Ray przytrzymując w silnym wyuczonym chwycie szamoczącego się Severusa.
Nie wiedział, kiedy po jego policzkach spłynęły łzy przerażenia a nogi praktycznie odmówiły mu posłuszeństwa, za to wzrok był utkwiony w ciało nieruchomego dziecka urzeczywistniając jego najgorszy koszmar. Obecni uczniowie po raz pierwszy zobaczyli jakiekolwiek emocje u swojego profesora. Przecież był Postrachem Hogwartu, Dupkiem z Lochów, Nieczułym Draniem. W tej chwili kompletnie bezradnym, oszołomionym, zrozpaczonym... Niektórzy zaczęli płakać razem z nim.
Zaledwie dwa metry od Willa siedziała na podłodze Anna, która podpierając się rękoma przed upadkiem drżała na całym ciele. Jej oczy były utkwione tak samo jak wszystkich w ciało Williama, a wielkie czarne oczy wyrażały wszystko to czego żadne słowa nie były w stanie opisać. Septimus do niej podszedł klękając na wprost jej twarzy w nadziei, że chociaż jej jest w stanie pomóc. Dotknął delikatnie jej ramienia nie wiedząc czy robi dobrze, a ona wpadła w ramiona starszego brata wybuchając płaczem i drżąc jeszcze mocniej od emocji, magii i wysiłku.
- Zabierz ją do Madame Pomfrey, Tim! – rozkazał Ray.
Septimus mrugnął kilka razy nim uznał, że być może ochroniarz ma rację jednocześnie starając się zignorować wewnętrzny głos mówiący, że mężczyzna wykorzystuje okazję by się go stąd pozbyć. Wziął ją na ręce i wyniósł z pokoju. Edward jakiś tam podający się za jej chłopaka, co Septimus kwitował jedynie ironicznym uniesieniem brwi, ruszył za nim. Jednak akurat teraz Septimusowi jest to obojętne. Po drodze napotkał biegnących Jacka, Daniela oraz Johna, który przystaje chwilę.
- Poradzę sobie. Idź... Idź do Willa - chrypi najwyraźniej wciąż oszołomiony - Idź do niego, John! – rozkazuje ruszając przed siebie, a tak naprawdę uciekając od tego co działo się w pokoju wspólnym.
Wkroczenie dwóch medyków i ochroniarza do pokoju wspólnego zwróciło uwagę wszystkich, poza Severusem.
- John, bierz chłopaków i rozgońcie towarzystwo! – nakazał Jack.
Polecenie zostało od razu wykonane. Uczniowie Slytherinu zostali skierowani do dormitoriów, a Krukoni wygonieni na korytarz celem odprowadzenia do Wieży Ravenclawnu. Jack opadł koło chłopca wysłuchując Daniela Fergusona co do tej pory zrobili. Daniel podszedł do Severus.
- Severusie! – potrząsnął nim Daniel odciągając go od Willa – Co się stało?!
- On… on… - po raz pierwszy byli świadkiem by z natury opanowany profesor był w całkowitej rozsypce.
- On nie oddycha… – wtrącił cicho blady Chris – Reanimują go od dobrych 10 minut… - Daniel dopiero wtedy spojrzał na blondyna.
- Ray, zabierz ich stąd. - rozkazał – I wezwij Tomasa! – polecił wyciągając różdżkę.
Ray wysłał od razu patronusa, po czym Chris odrywając wzrok od działań medyka pomógł mężczyźnie chwycić Mistrza Eliksirów za ramiona i wspólnymi siłami wyprowadzili go na drugi koniec pokoju odsuwając go od centrum wydarzeń. Tomas wpadł do pokoju chwilę później. Jack przekazał mu dwie porcje silnego eliksiru uspokajającego bez słowa, ale Perevelly doskonale wiedział co robić. Podszedł do Severusa.
- Wypij to! – rozkazał suchym stanowczym głosem, ale Severus spojrzał na niego jakby kompletnie go nie widział - Wypij to, kuzynie! - zażądał
- To nie może się dziać... Merlinie, on tylko grał! – wypowiedział z niedowierzaniem.
- Severusie, wypij ten eliksir! – jednak jego wzrok padł za filar uświadamiając sobie, że Severus w dalszym ciągu wszystko widzi.
Tomas spoglądając na działania medyków rzucił zaklęcie wyciszające i zaciemniające obraz i spojrzał z mieszaniną emocji na wyraźnie wstrząśniętego syna.
- Chris, wypij to. – podał fiolkę z pojedynczą porcją eliksiru.
Nastolatek bez słowa sprzeciwu przyjął ją tylko chwilę obserwując jej barwę w końcu  wypił, z ulgą rejestrując, że zaczął działać niemal natychmiast. Tomas przeniósł uwagę na bełkoczącego Severusa. Ostatnim razem był w podobnym stanie, gdy dowiedział się o stracie Anny i nowonarodzonego syna. Tomas do dziś dnia nie wiedział, czy Severus był w ogóle świadomy kto wówczas przy nim był w tych najokropniejszych chwilach. Jednak nie musiał wiedzieć. Nie musieli być przyjaciółmi, nie musieli się lubić, ale byli braćmi dziedzictwa, a to zobowiązywało i wiązało o wiele silniej niż jakiekolwiek deklaracje przyjaźni. Nie mógł pozwolić, by Severus znów się odsunął od nich i pogrążył w rozpaczy. Już raz mu na to pozwolili i to był o jeden raz za dużo.
Tomas kompletnie nie rozumiał tego co tu się wydarzyło. Pamiętał, że zanim przybył patronus Raya był otumaniony silną, ale jednocześnie najczystszą i najpiękniejszą magią jaką w życiu doświadczył, a tej magii towarzyszyła muzyka, której źródła nie umiał zlokalizować. Jednak gdy tylko wpadł do salonu Ślizgonów kropki zaczęły się łączyć.
Wymierzył solidny policzek przyjacielowi, który sprowadził go do rzeczywistości. Chris na dźwięk dłoni lądującej na twarzy jego profesora skrzywił się lekko.
- Severusie, musisz się opanować – zwrócił się stanowczo do przyjaciela patrząc mu w oczy.
- Straciłem go, Tomasie… - wyszeptał obcym tonem – Zawiodłem… Straciłem moje dziecko… Znowu…
- Severusie! – przerwał mu z mocą – Jack i Daniel walczą, a to oznacza, że wciąż jest nadzieja.
- On nie oddychał, Tomasie… Ja… nie słyszałem jego serca… Chciałem go ratować!
Severus znów poniósł się rozpaczy od której aż zakuło go w sercu. Nie mógł nawet wyobrazić sobie ogromu cierpienia przyjaciela. Nie chciał nawet myśleć, co by z nim było gdyby to on był na jego miejscu.
- Chris, w ten sposób nic nie zdziałamy. Przytrzymam go, a Ty podaj mu eliksir. – podał fiolkę nastolatkowi.
Chwycił Severusa za ramiona i zamknął jedną ręką za jego plecami w silnym uścisku. Chris usiadł na nogach profesora na wypadek jakby miał się wyrywać. Wolną ręką Tomas chwycił za włosy przyjaciela i odchylił jego głowę do tyłu, a Chris wtedy chwycił go za usta i wlał eliksir, po czym jedną dłonią przytrzymał szczękę i a drugą zacisnął nos zmuszając go do przełknięcia.
Gdy wstrząsane spazmami ciało rozluźniło się, a oddech uspokoił po chwilowym zawahaniu Tomas użył kolejnego eliksiru, usypiającego. Nie miał zamiaru ryzykować, że uspokajający będzie niewystarczający. Zapadła chwilowa nerwowa cisza. Wzrok Tomasa przelatywał od uśpionego na fotelu Severusa do syna, który patrzył się przed siebie, na rozmazany obraz. Po chwili z irytacją uniósł rękę i zdjął zaklęcia jakie rzucił Tomas.
I odetchnął głęboko uświadamiając sobie, że nim oni napoili Severusa eliksirami, Willi najwyraźniej postanowił jednak przestać ich straszyć śmiercią. Chris nigdy w życiu nie podejrzewał, że ucieszy się widokiem jak Jack wyciąga z tej swojej niepozornej torby mugolskie kroplówki, tlen i jeden Jack wie co jeszcze. Nawet jeśli wydawało się to obrzydliwe i odrobinę straszne, najwyraźniej było potrzebne. Było potrzebne bo Willi żył... Opadł ciężko na drugi fotel czując jakby jego nogi ważyły tonę, a serce biło spokojnie tylko dzięki magicznej miksturze.
- Cholerny Chochlik... - wysyczał chowając twarz w dłoniach.

~oOo~

Nie mieli zbyt wiele czasu na uspokojenie i racjonalne podejmowanie decyzji. Wydarzyło się coś złego. Bardzo złego! Wszystko wskazywało na to, że Will stracił kontrolę nad mocami przy bardzo błahej czynności, w obecności rówieśników. I gdyby to wydarzyło się w każdym innym domu, większość uczniów za pewne zamartwiała by się o stan zdrowia kolegi. Jednak byli w domu Salazara Slytherina, do którego należący uczniowie wykazywali się wysokim ilorazem inteligencji i praktycznie zerowym poziomem empatii, co odróżniało ich od Krukonów. Fakt, że nim nastanie ranek powiążą kropki, a jakieś strzępki informacji trafią do rodziców był oczywisty jak to, że po zimie przychodzi wiosna. A że któryś ojciec będący przypadkiem śmierciożercą zacznie wykazywać troskę o swoją pociechę było niemal tak samo pewne.
Ustalili, że dopóki nie poprawi się stan Willa i nie zbadają dokładnie przyczyn okoliczności dzisiejszych wydarzeń, pomimo wciąż istniejącego stanu zagrożenia życia u chłopca, powinni jak najszybciej wrócić wszyscy do domu. Rzucili masę zaklęć zabezpieczających na nastolatka, aby podróż świstoklikiem odbyła się jak najmniejszym kosztem dla jego zdrowia. Tomas chwycił Severusa, a następnie razem z Chrisem przenieśli się do Rose Hause używając awaryjnego świstoklika. Informacja, że Will żyje dotarła do umysłu Severusa dopiero gdy za oknem świtało, a do uszu dotarło znajome pikanie aparatury monitorującej pracę serca. Został posadzony na fotelu koło jego łóżka. Tym samym, którego nie opuścił przez kolejne dni.
Pozostały w Hogwarcie Jack pamiętając, że napotkał Septimusa z Anną w drodze do Skrzydła od razu skierował się w tamtą stronę. Tim siedział koło płaczącej Anny i pocieszał ją. Jack od razu do nich podszedł i poinformował, że Will żyje, ale musiał opuścić Hogwart i dobrze by było by Septimus natychmiast do nich dołączył z pomocą Raya. Jack spojrzał na Poppy podejrzliwie zastanawiając się czemu odmówiła dziewczynie eliksiru kojącego nerwy. Uznał jednak, że wyjaśnień zażąda w obecności dyrektorki i rodziców dziewczyny. Zabrał nastolatkę do swojej części skrzydła i wysłał patronusa do Ksawerego, aby zjawił się w szkole. Anna jak przez mgłę pamiętała smak eliksiru bezsennego i kojące słowa uzdrowiciela dokładnie zdając sobie sprawę jak wielkie spustoszenie w jej myślach i uczuciach narobił pewien kruczoczarny Chochlik.
(Koniec retrospekcji)

~oOo~

Rose Hause po nagłym i niespodziewanym przybyciu dwunastu osób zrobiło się ponownie spokojnym miejscem dopiero koło południa. Jednak nikt z dorosłych nie miał ani głowy ani sił głowić się dwójką nastolatków, dlatego odesłali ich do pokoju z nakazem by choć ten jeden raz nie sprawiali kłopotów. Jedynym błędem dorosłych było założenie, że eliksir uspokajający jaki w nich wlali jeszcze na terenie szkoły wciąż działa.
-  To Twoja wina! – Septimus poderwał się za biurka przy którym usiłował czytać „Standardową księgę zaklęć, poziom 7”.
Cokolwiek jednak tam było napisane brzmiało dla nastolatka jak kompletna bzdura.
- Co? – zapytał zdezorientowany Chris podnosząc się z łóżka.
- To Twoja wina! Gdyby nie ten pieprzony zakład… Nie mogłeś innego polecenia wydać?! Wiedziałeś, że nie chce grać! Wiedziałeś, że moc mu się wymyka! Merlinie, zapomniałeś już co się wydarzyło na Twoim ślubie?!  - Septimus dźgnął jego pierś palcem.
- Moja wina?! – odepchnął przyjaciela od siebie – To Ty ciągle dopierdalasz! Ciągle Ci mało! Cokolwiek nie zrobimy, dla Ciebie jest to niewystarczające! Mam Ci pokazać ten Twój pieprzony grafik? Był zmęczony i to nie przez mecz, czy grę na fortepianie tylko przez te Twoje wymysły! Pan perfekcyjny od siedmiu boleści się znalazł! Może zacznij od siebie wymagać tak wiele jak od innych, co?!
- Ja przynajmniej myślę i wiem kiedy przystopować! Co wy, małe dzieci?! Na każdym kroku Was pilnować trzeba?! Magia rozum odebrała by powiedzieć dość, muszę odpocząć?! To Wy jesteście lekkomyślni! – odpowiedział pchnięciem na pchnięcie.
- Ja przynajmniej kija w dupie nie mam!
Tyle wystarczyło by pięść Septimusa wylądowała na nosie Chrisa. Ten nie był mu dłużny i wymierzył cios w brzuch. Tim zachwiał się od siły uderzenia, ale w odwecie podciął Chrisa posyłając go na podłogę. Chris z kolei chwycił Tima za kostkę i doprowadził do upadku na tyłek. Miotali się po podłodze okładając kolejnymi ciosami, dopóki to Chris nie chwycił pięści przyjaciela. Uniemożliwiając mu kolejne uderzenie.
- Dobra, dość! – krzyknął Chris odturlając się na plecy na podłodze sapiąc ciężko.
Septimusowi zajęło chwilę nim nerwowy przyśpieszony oddech zmienił się w nerwowy śmiech i opadł na podłogę. Blondyn obserwował go przez chwilę nim w końcu podniósł się i przyniósł mu z łazienki mokry ręcznik.
- Powycieraj się, bo wyglądasz strasznie... - wyjaśnił.
Septimus przetarł dłonią nos uświadamiając sobie, że krwawi.
- Dzięki... - wyszeptał przykładając zimny ręcznik do obolałego nosa – To mnie wykończy, Chris... – przyznał w końcu, na co blondyn uniósł brew.
- Nie wykończy! Damy radę... - zapewnił.
- Coraz częściej w to wątpię, bracie...
- Przestań! To był wypadek! A Chochlik... On nigdy do końca nie kontrolował mocy...
- Chris! Szczerze wątpię by nad tym dało się kontrolować!
- Jakoś my dajemy radę, nie?
- Serio? – zakpił - Może pochwalisz się miotłą? – zadrwił, a brew Chrisa uniósł się podejrzliwie.
- Widziałeś? – zapytał zszokowany.
- Ja wszystko widzę. – mruknął - Ty też tracisz kontrolę. I coraz bardziej mnie to martwi... Myślałem... Liczyłem, że im więcej będziemy zużywać mocy tym będzie lepiej, ale to...
- Nakręca się. Im więcej dajemy z siebie tym tego jest więcej... – jęknął, a Septimus kiwnął głową.
- Nie założę kolejnych pierścieni! – sprzeciwił się Chris
- Pierścienie teraz gówno już dadzą. Jestem zszokowany, że te nie zniknęły! – przyznał.
- Czyli co?
- Nie wiem bracie. Nie wiem i to mnie przeraża... – przyznał – Oko Ci puchnie.- zauważył.
Chris dotknął delikatnie lewej opuchniętej powieki.
- Bywało gorzej... Chyba się starzejesz. – zaśmiał się cicho - Pamiętasz jak rzuciłeś we mnie tłuczkiem? Przez cały dzień chodziłem napuchnięty nawet maść nic nie pomagała.
Septimus zawtórował mu na to wspomnienie. To było tak dawno... Jakby w innym życiu.
– Masz ochotę na kremowe? - zapytał cicho
- Na tarasie? - wymienili się spłoszonymi spojrzeniami, ale żaden już nie chciał myśleć o tym co było, co jest, czy co będzie.
Pstryknięciem palców przenieśli się na taras, gdzie poprosili skrzata o podanie piwa. Był piękny, słoneczny dzień, choć jeszcze dość chłodny. Na szczęście taras był otoczony zaklęciami ocieplającymi. Siedzieli w milczeniu, a strach i obawy popijali trunkiem.
- A Wam co do cholery się stało?! – krzyknął Tomas.
Obaj unieśli ręce by osłonić oczy od słońca padającego na stojącą przed nimi postać.
- Jak to co? – zdziwił się Chris – siedzimy i odpoczywamy. Chyba tego ciągle od nas wymagacie, prawda?
- Nie mówię o tym, tylko o Twoim podbitym oku i nosie Septimusa! Czy Wyście powariowali? Mamy pilnować Was na każdym kroku? To już Anemarie wykazuje się większym rozsądkiem od Was! – warknął rozeźlony Tomas Perevelly.
Spojrzeli na siebie i stuknęli się butelkami.
- To się nigdy nie zmieni - uznał Chris, przez co Tomas zaczerpnąć więcej powietrza, aby w dalszym ciągu rugać niesfornych nastolatków.
To było coś co znali. Coś co ich uspokajało. Coś nad czym mieli kontrolę...

~oOo~

Trzeciego dnia, gdy stan Willa nie ulegał poprawie postanowili spróbować go uleczyć poprzez Wymianę Mocy. Okazało się to jednak niemożliwe.
- Nie wiemy czemu, ale to nie działa.
- Słucham? – zdziwił się Jack.
- Nie działa. Nie możemy uzyskać połączenia z Willem. I to nie tak, że nas odrzuca. Po prostu nie umiemy chwycić się jego magii. Jakby... Jakby jej nie było...- wyjaśnił drapiący się po głowie zdezorientowany Septimus.
Jack westchnął jedynie ciężko pocierając twarz dłońmi.
- Musimy poczekać... A wy...  Na chwilę obecną zadbajcie o siebie, chłopcy. W końcu będzie gotów i będzie Was potrzebował. – wyjaśnił Jack spokojnie.
Odezwał się ponownie  dopiero gdy za nastolatkami zamknęły się drzwi.
- Wycieńczenie magiczne jest większe niż zakładałem... – przyznał zmęczonym głosem - Severusie, czy Tomas i Mateo mają jakieś informacje? – zwrócił się do wiecznie obecnego Mistrza Eliksirów, którego nic nie było w stanie zmusić do opuszczenia boku syna.
- Jeszcze nie otrzymałem żadnych informacji. Wczoraj wieczorem mówili, że wpadli na pewien trop, ale nie przekazali konkretów. – po chwili dodał – Martwię się…
- Damy radę, Severusie. – zapewnił – Będzie trudniej, ale jeszcze dziś wezwę Daniela i Joanne by wspólnie rzucić czar diagnostyczny. To umożliwi nam z niemalże chirurgiczną precyzją zbadać go bez ryzyka dla niego i dla nas. Wiesz, jak niektóre zaklęcia medyczne są wyczerpujące…
- Po prostu… aż boję się pomyśleć, ile jeszcze mój syn musi doświadczyć zła i cierpienia, nim będzie mógł po prostu cieszyć się życiem… To są jego ostatnie chwile dzieciństwa i zamiast mu je dać walczyłem z nim, by nie zachowywał się jak przystało na jego wiek.
- Zostaliście skrzywdzeni. Obaj. Ktoś odebrał wam możliwość wspólnego życia, Tobie obserwowania, jak Twój syn zdrowo dorasta, a jemu poczucia rodzicielskiej miłości i bezpieczeństwa. Bardzo mi przykro, Severusie. – przyznał szczerze Jack.
Nie doczekawszy się odpowiedzi wstał by wezwać innych medyków Willa i opuścił pokój nastolatka. Severus uklęknął przy łóżku Willa i jedną dłoń zanurzył we włosach dziecka, a drugą chwycił drobną dłoń bezwładnie leżącą wzdłuż ciała. Chwilę później oparł głowę przy ramieniu syna. Nie zauważył kiedy wyczerpany zasnął.
Obudził się pod wpływem ciepłego dotyku na swoim ramieniu. Joanna.
- Severusie, możemy zacząć. – oznajmiła cicho – Idź odpocznij u siebie.
- Nie – pokręcił głową odganiając senność – Zostanę. Muszę zostać.
Joanna jedynie westchnęła zdradzając wyraźną troskę o nich obu w swoim spojrzeniu. W ostatnim czasie nawiązali bliższą relację. To nie była miłość. Przynajmniej jeszcze nie. Ale wspólnie spędzany czas był przyjemny dla nich obojga, lubiła ironiczny humor Severusa, a jednocześnie była zafascynowany, że ktoś tak mroczny, ponury, lubujący się w samotności może być tak troskliwym ojcem.
Severus opadł na fotel i przyglądał się działaniom medyków. Joanna i Jack stanęli po bokach łóżka, a Daniel w nogach. Unieśli różdżki w górę nad ciałem nastolatka i płynnie zaczęli intonować łacińską sentencję najpotężniejszego zaklęcia diagnostycznego, jakie zostało odkryte.
- Magia, quae nos circumdedit, tuum puerum videamus. Puris intentionibus veniamus, sciamus ignota. Iuramus tibi, non nocebit ei de manibus nostris. Magia, quae nos circumdedit…
Z upływem czasu nad leżącym Willem pojawiła się jego eteryczna kopia. Najpierw zarys ciała, później jego szczegóły. Jack i Joanna nieprzerwanie intonowali zaklęcie, natomiast Daniel ruchem różdżki przyglądał się najpierw fizycznej stronie jego syna, a później dokładnie obejrzał wszelkie narządy. Serce świeciło mocniej niż reszta organów. Kolejnym ruchem różdżki zmienił widok na układ nerwowy, następny był limfatyczny, a później mięśnie i kości. Na koniec zostawił układ energetyczny wraz z rdzeniem magicznym. Nie przerywając zaklęcia rzucił kolejne. Severus rozpoznał je jako zaklęcie odmierzające moc czarodzieja. Brwi Daniela uniosły się wysoko, a usta lekko otworzyły wzbudzając jego zaintrygowanie. Po chwili opuścił różdżkę, zaklęcie zostało przerwane, a eteryczna kopia syna rozpłynęła się.
- I co? – warknął poirytowany przedłużającym się milczeniem medyka.
- Jack, skanowałeś chłopaków – zignorował go zwracając się do młodszego medyka – Jaki był ich stan?
- Zaskakująco dobry. - przyznał po chwili - Badałem Chrisa w sobotę po meczu. Jego wyniki były... fatalne. Zregenerował się.
- To nie to – odpowiedział szybko i spojrzał na Mistrza Eliksirów – nie będę miał pewności dopóki nie sprawdzę chłopaków, ale wszystko wskazuje na to, że Will przeskoczył kolejny próg.
- Słucham? Przecież to nie możliwe! Chris i Septimus są cały czas przytomni! To zbyt wielkie obciążenie! Oni nie dali by rady... – sapnął zszokowany
- Chyba, że Will przejąłby na siebie całe obciążenie. Nie wiem Severusie. Nie mam pojęcia jak do tego doszło i dlaczego! Ale analiza jasno pokazuje, że w jego sygnaturze jest znacznie większe stężenie ich mocy.
- Może się ratował... Może... Może nie był w wstanie tego przerwać i sięgnął po ich moce, aby ratować siebie... – szukał wyjaśnienia Jack.
- I dlatego oni są zdrowi jak ryby, a on umiera?! - zadrwił Severus.
- Wezwijcie wszystkich. Potrzebny nam Ignacius, Franciszek, Tobiasz i Ksawery. – zarządził z mocą Daniel - Potrzebujemy informacji od portretu Kasandra. Wygląda to tak, jakby Will samodzielnie przeprowadził całą trójkę przez kolejny próg. Pogońcie Perevelly’ego i Dysona w Hogwarcie. MUSIMY – położył nacisk na to słowo – dowiedzieć się co się tam wydarzyło! Zasoby magiczne Willa są praktycznie wyczerpane, doprowadziły do niemalże całkowitego rozpadu rdzenia, a przez to doszło do ataku serca. Widać, że rdzeń się regeneruje, ale nie możemy ingerować żadnymi magicznymi środkami. Tylko zaszkodzimy, o ile ta drobinka magii jaka jest w jego ciele wystarczy by eliksiry w ogóle zadziałały i nie doszło do zatrucia. Na razie tylko mugolskie sposoby na wsparcie serca. Nie może nam się ponownie zatrzymać.
- Merlinie… - wymamrotał pod nosem Severus chowając twarz w dłoniach.
- Severusie, musisz przy nim być. Na zmianę z Tobiaszem. Wasza magia zadziała jak magia rodzica u dziecka w okresie prenatalnym i wspomoże regenerację rdzenia. Dopóki się nie obudzi któryś z Was musi być przy nim cały czas, a raz dziennie na kilka godzin obaj. Poza tym… - uzdrowiciel zamilknął z dziwnym wyrazem twarzy.
- Poza tym...? – dopytała milcząca do tej pory Joanna – Rzucałeś zaklęcie mierzące potencjał – zauważyła w nagłym olśnieniu – Ile..?
- Prawie tysiąc… - wyszeptał Daniel patrząc z kamienną miną na nieprzytomnego nastolatka.- Pierwszy raz coś takiego widzę...
- To nie możliwe! – Daniel spojrzał na niego współczująco.
– Pozostaje mieć nadzieję, że informacje przekazywane przez Syriusza są prawdziwe, Severusie…

~oOo~

Albus krążył po bogato zdobiony salonie własnej rezydencji znajdującej się w Alpach. Jego szpieg przysłał mu list z bezcennymi informacjami dotyczącymi Hogwartu i trójki dziedziców Merlina. Wydarzenia z ostatniego weekendu w Hogwarcie potwierdziły jego przypuszczenia, że Dziedzictwo Merlina obudziło się na dobre w trójce nastolatków. I chłopcy nie są już na etapie inicjacji jak do tej pory zakładał, a weszli na o wiele wyższy poziom.
- Taka potęga… - mamrotał pod nosem głaszcząc pióra wyraźnie nastroszonego Fawkesa – Tak, wiem mój drogi, że jesteś zadąsany tym małym atakiem! Moje serce tak drżało w obawie o te wszystkie dzieci. Dementor to paskudna istota, choć przydatna. A ten chłopiec w końcu ich wszystkich ocalił, prawda? Bez tego w dalszym ciągu stalibyśmy w martwym punkcie,  nie mogąc ocenić jego... poziomi. Jednak sam widzisz. Miałem rację! Ci chłopcy... Te dzieci... Władają czymś mistycznym! Potężnym! To nie jest coś dla tak młodych ciał. To nie jest coś, co powinno być w rękach tych potworów! Tobiasz omal nie zniszczył syna, ale z pewnością zniszczy wnuka... Tyle lat próbowałem ocalić Severusa! Poświęciłem mu tyle czasu! A ten… Niewdzięcznik! – wrzasnął, a Feniks poderwał się do lotu i osiadł na parapecie.
- Ta moc, ta potęga będzie moja! Poświęciłem dziesięciolecia na to, by ją zdobyć! Zdajesz sobie sprawę jak trudno było skłonić Severusa do ślubu z Anną? Zdajesz sobie sprawę, że zmarnował cztery lata nim w końcu począł syna? Głupiec! Tyle zmarnowanych lat! Nawet nie wiesz jak trudno było skłonić Perevellych i Melyflua do wyjścia z ukrycia! Przekonać ich, że ich pierworodni są w śmiertelnym zagrożeniu i zmusić ich do przyjęcia dziedzictwa. Te fortuny, które gromadzą rozleniwiły ich... Jednak to na co czekaliśmy w końcu się wypełnia! Te wszystkie lata nie poszły na marne. Teraz... Teraz pozostało już tylko jedno. Muszę ją odzyskać, Fawkes, nim to liche ciało zmarnuje ją na wieki wieków! Jest taki słaby! Nigdy nie zdołałby wykorzystać jej potencjału. Władać taka siła! Musisz to zrozumieć, mój drogi. Ten chłopiec to tylko naczynie... To tylko nic nieznaczące naczynie zdobywa dla mnie zdolności Perevellych, Melyflua, Princeów, Blacków, Molierów, a nawet Potterów. W jednym słabym ciele gromadzę dziedzictwa ich wszystkich! I już nie długo Fawkes, już nie długo ją pozyskam. Oby tylko ten smarkacz to przetrzymał... Tak wiem, że cierpisz... Ale przysięgam już nie długo… – mruknął – Tyle lat nad tym pracowałem! Było by znacznie łatwiej mając go pod ręką! Gdybym był w Hogwarcie miałbym nad nim kontrolę. A Ty, mój pierzasty przyjacielu wzmocniłbyś to liche ludzkie ciało. To wszystko wina starego Prince’a, Fawkes! Tego głupca!  Gdyby nie on Severus nigdy by się ode mnie nie odwrócił. To we mnie szukałby ratunku i pomocy dla swego dziecka. Nie rozumiem... Naprawdę nie rozumiem mój drogi jak po tym wszystkim, co zrobił Tobiasz, Severus wybrał jego, a nie mnie... Nie rozumiem! Jednak to już przeszłość. Obydwaj trafią tam gdzie ich miejsce, już nie długo. Wrota piekieł ich pochłoną. Przysięgam, Fawkes. Już nie długo. Odzyskasz swojego małego pupilka. Będziesz musiał o niego bardzo dbać. W końcu jest naczyniem mej mocy...


Harry Potter i Przekleństwo SalazaraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz