Dziedzictwo Merlina Rozdział 40

227 17 0
                                    

Dziedzictwo Merlina
Rozdział 40
William opadł na taboret przed fortepianem dotykając go delikatnie i sprawdzając kilka dźwięków. Był piękny. Jako mały chłopiec, z zazdrością obserwując jak Dudley dostaje w prezencie fortepian kompletnie go nie doceniając, nawet w najśmielszych snach nie przypuszczał, że kiedyś będzie posiadał swój własny, że ktoś zrozumie, że on to lubi... To była jego tajemnica, którą nie chciał się dzielić z obawy przed wyśmianiem.
- Nie musiałeś... - powiedział cicho zakłopotany tak drogim prezentem.
- Nad jednym się zastanawiam, dlaczego nie grasz w Hogwarcie? Vector byłaby zachwycona. Masz talent Will. - William wzruszył ramionami.
Jakoś nie zachęcała go myśl o szkolnej publice.
- Lubię spokój jaki mi daje muzyka... W Hogwarcie... tam wydaje się to nieodpowiednie -wyznał – Dziękuję. Chociaż niepotrzebne... Nie musiałeś... W końcu, i tak nie długo wyjeżdżamy. - Czarne oczy zmierzyły go od góry do domu i chłopak skulił się w sobie.
Nie chciał, by Severus pomyślał sobie, że jest nie wdzięczny. Po prostu taki prezent wydawał się... przesadą.
- Podziękuj dziadkowi, to jego pomysł i wykonanie. Chyba liczył na koncert Bożonarodzeniowy. Nikt z nas nie spodziewał się takiego... koszmaru. - przyznał Severus -  Naprawdę szczerze wierzyłem, że po katastrofie z urodzinami, chociaż teraz uda się to nadrobić. I ku mojemu zdziwieniu ojciec też na to liczył... – przyznał Severus.
William oderwał palce od klawiszy patrząc na ojca z zamyśleniem.
- A gdzie on się podziewa? Ignacius i Franciszek byli na kolacji, a Tobiasz? – brwi Severusa zbiegły się razem i powoli wypuścił powietrze patrząc na syna ze zmęczeniem.
- Pracuje... – przyznał.
- Pracuje...? - Wiliam uniósł brew zdziwiony, a później przez jego twarz przebiega obcy dla Severusa grymas.
Szybko zniknął, ale jednak daje mężczyźnie powód do niepokoju.
- Tak, pracuje. Myślę, że sprawi mu przyjemność jak mu osobiście podziękujesz za prezent. Jednak najpierw... William musimy porozmawiać. – przyznał w końcu siadając na krześle.
- Ciągle tylko gadamy... Jeśli ma to dalej dotyczyć Chrisa i Ginny to podziękuje. Nad czym Tobiasz pracuje? – zapytał podejrzliwie.
- Wczoraj byłeś bardziej rozmowny - zauważył w zamian Severus.
- Najwyraźniej już mi przeszło. Septimus wspominał coś o szoku spowodowanym dużym przesyłem mocy, czy coś takiego... Nie mam pojęcia skąd on to wszystko wie, ale już mi przeszło, jest po staremu... - zapewnił.
- I to mnie martwi. Zamykacie się. Całe to zamieszanie z Christopherem zaburzyło ważny dla Was etap, Will. Septimus też jest nieswój. To źle na Was wpływa.
- Dlaczego nie zszedł na kolację? – zapytał przerywając nadchodzący wykład.
- Nie zmieniaj tematu. – zrugał go ojciec.
- Ale o czym tu rozmawiać? – zapytał szczerze zdziwiony.
- To nie jest odpowiedni czas na dziewczyny... - powiedział nagle Severus podnosząc się na co William uśmiechnął się ironicznie.
- Aaa, poważnych rozmów ciąg dalszy… Byłem przy stole. Słyszałem milion powodów dlaczego Chris nie powinien „zaprzyjaźniać się” z Ginny. Darujmy sobie to, błagam. Śmiem twierdzić, że wszyscy w tym domu mają już dość dyskusji o tym, że to nie jest odpowiedni czas.
- William, przyznam szczerze, że to co wyprawia młody Perevelly lata mi koło nosa. Na poważnie mam to w nosie, tak długo jak nie niesie to konsekwencji dla Waszego zdrowia i życia. I śmiem twierdzić, że Pannę Weasley czeka mocne rozczarowanie, gdy uświadomi sobie, że Chris nie ma dla niej tyle czasu i uwagi, ile by tego chciała. Mówiąc, że nie czas na dziewczyny mam na myśli, że to nie jest dobry czas dla Ciebie... jako odrębnej jednostki.
- Och, więc Chris może i wszyscy przechodzą nad tym do porządku dziennego, ale Ja nie mogę „myśleć o dziewczynach”... Wyjaśnisz mi niby dlaczego?
- Jesteś dzieckiem Will. Nie chcę byś narobił głupot...
- Ale Chris może, tak? On już nie jest dzieckiem? Może coś pomieszałem, ale wydaje mi się, że jesteśmy w tym samym wieku. Chwila! Nawet urodził się tego samego dnia!
- On nie przeżył tak wielu złych rzeczy, jak Ty.
- Więc to dlatego zastraszasz wszystkie uczennice w Hogwarcie? – zapytał z uniesioną brwią.
Severus zmarszczył czoło otwierając już usta by coś odpowiedzieć, jednak William przerwał mu.
- Dobra, to nie ma sensu! – przyznał - Wiem co chcesz mi powiedzieć. Serio. Nie musisz rozwijać swoich zdolności wykładowczych.
- Synu...
- No i się zaczyna! – burknął przewracając swoimi oczami - Proszę bardzo... To nie jest dobry moment na dziewczyny, bo Voldemort chce mnie zabić, tak samo jak Dumbledore. To nie jest dobry moment na dziewczyny, bo jestem uwikłany w magiczny rytuał i to na nim powinienem się skupić. To nie jest dobry moment na dziewczyny, bo moje stare życie to worek szamba i to nim powinienem się zająć w pierwszej kolejności. To nie jest dobry moment na dziewczyny, bo straciłem prawie rok życia leżąc w szpitalnym łóżku umierając. Pominąłem coś? – zapytał siląc się na spokój.
- Willi....- głos Severusa był cichy i zmęczony.
- Czekaj, już wiem. To nie jest dobry czas na dziewczyny, bo Ty nie jesteś na to gotów. Prawda? – mruknął pod nosem patrząc na ojca przenikliwym lekko szyderczym wzrokiem – Serio jestem zmęczony i nie mam siły na bezcelowe kłótnie, gdzie Ty wykrzyczysz dokładnie to, co ja wiem od dawna. I zanim zaczniesz próbować zmuszać mnie do wysłuchania Twoich opinii, to proponuje poświęcić ten czas na rozmowę z Perevellymi. Bo to głównie ich zasługa, że Chris szukał zrozumienia w kimś innym.
- Twierdzisz, że to wina rodziców Christophera, że ten bez namysłu podarował dziewczynie Rodowy Amulet ? Chyba nie jestem w stanie zrozumieć Twojego toku myślenia.
- To może warto spróbować w końcu posłuchać to co do Was mówimy?
- A wiec my Was nie słuchamy? – Severus rozsiadł się wygodniej obserwując syna z zainteresowaniem.
Taka skala uwagi speszyła chłopaka i był pewien, że jego policzki się rumienią. Jednak nie zamierzał odpuszczać.
- Bingo! Slytherin otrzymuje dwadzieścia punktów! – zadrwił - I tu wracamy do początku naszej rozmowy. Pytam o Tobiasza, a Ty to olewasz za wszelką cenę chcąc poruszyć temat, który Tobie nie daje spokoju. Nie słuchasz mnie. - stwierdził, a Severus uśmiechnął się złośliwie.
- Udzieliłem odpowiedzi na Twoje pytanie. I DZIADEK! Pamiętaj o tym! Dziadek pracuje nad ważnymi dokumentami dla Amonsa Diggorego, który jak wiesz jest Ministrem Magii. Będziesz mógł mu podziękować osobiście za prezent jak skończymy rozmawiać. Słucham co mówisz, Will. Problem polega na tym, że poruszam temat, którego Ty chcesz uniknąć. A teraz drugi temat, który uważam za ważny do poruszenia. Czy wyrażasz zgodę na to by Weasleyowie zostali tu do zakończenia ferii zimowych? – czarne oczy świdrowały go uważnie.
- A co ja mam do tego? Przecież już tu są, a do końca ferii zostało cztery dni. Pozwolicie nam wracać pociągiem?
- I znów to samo, zmieniasz temat, gdy robi się nie przyjemnie. – zauważył – I nie, wracacie świstoklikiem – William zasępił się.
- To nie... - nie skończył.
- Nikt w tym roku nie wraca pociągiem. Biuro Aurorskie ma przypuszczenia, że planowany jest atak. Przygotowują zasadzkę. Uczniowie będą wchodzić do pociągu, ale będą od razu ewakuowani z niego do Hogwardu przez nauczycieli i Aurorów. Wasza obecność w pociągu jest zbędna.
- I Ty tam będziesz?
- Jestem nauczyciele Hogwartu. Zawsze jestem w pociągu.
- Nie podoba mi się to... - przyznał.
- Tak jak mi myśl, że Ty miałbyś narażać się na publiczne pojawienie się na peronie. W przeciwieństwie do mnie jesteś niepełnoletni. Wiec to ja decyduje jak dotrzesz do szkoły. Nie ma sensu ryzykować. Problemy znajdują Ciebie same! Nie musisz ich szukać, plącząc się po peronie.
William zasępił się, a później spojrzał na ojca z obawą.
- Wszyscy wiedzą...? Dlatego nie chcesz bym jechał pociągiem. – powiedział cicho.
- Co wiedzą? Serio, synu, jestem chyba za stary, by nadążyć za Twoimi skokami myślowymi.
- Wszyscy wiedzą o tym co zrobił Voldemort. Był Hologram, nie kłam. Widziałem zaburzenia światła. On to transmitował... Ktokolwiek to zobaczył teraz już wszyscy wiedzą... – ramiona opadły mu, a dłonie mimowolnie zaczęły drżeć – Wiedzą jaki byłem...
- Jaki byłeś? - ciche pytanie przepełnione niedowierzaniem.
- Słaby...
- Czułeś się słaby? – William zamilkł zagryzając wargę.
- Nie chce, by Ron był w moim domu... - powiedział niespodziewanie dla samego siebie podnosząc się ze stołka z zamiarem opuszczenia pokoju w którym ustawiono fortepian. Severus wstał szybko zagradzając mu drogę – Nie chcę by Ron tu był, ale tak. Zgadzam się by tu zostali do końca ferii.
- Nie byłeś słaby... - odezwał się Severus ignorując deklaracje o Ronie.
- Byłem...
- Will, nie musisz zawsze być twardy jak skała. Nikt nie jest. Każdy ma chwilę słabości i to jest w porządku.
- Ty jesteś... – zauważył.
- Oczywiście, że nie... – zapewnił ściskając jego ramię - I Ty też nie musisz. Nawet nie możesz...
- Byłem zły... - przyznał patrząc na swoje stopy.
- Z jakiego powodu? – ciche pytanie, wręcz proszące, by mówił.
To było ważne. Na pewno ważniejsze niż wielogodzinne wykłady o istocie powstania Trójkąta, uznał Severus.
- Wcale nie chciałem byście mnie ratowali... - wyszeptał z trudem.
Wyznanie swojej słabości na głos było trudne. Myśl, jak bardzo „podobała” mu się perspektywa zbliżającej się śmierci nawet jego przerażała. Severus chwycił jego obydwa ramiona patrząc na niego dziwnym, jakby zdesperowanym wzrokiem.
- Synu... - zaczął cicho - To był potężny rytuał. To co wtedy czułeś... to wina rytuału. Rozumiesz? Voldemort chciał przejąć twoje Moce. W tym celu musiał sprawić, byś w ten nienaturalny sposób czuł się szczęśliwy... zrelaksowany... byś nie próbował walczyć... To, co wtedy czułeś, to nie były Twoje prawdziwe emocje. Jesteś tego świadomy, prawda? – William uciekł wzrokiem na bok, nie zdolny spojrzeć ojcu w oczy.
- To nie były Twoje prawdziwe odczucia! – powtórzył z mocą.
William zamknął oczy w próbie znalezienia spokoju i namiastki rozsądku jaki nim kierował od przebudzenia po drugim progu. Jednak to wcale nie było proste. Było tak, jakby zaklęcie cucące jakie rzuciła na niego Hermiona po wejściu do jego pokoju, zburzyło spokój i racjonalizm jaki wokół niego się rozprzestrzeniał.
Prawda była okrutna. Severus się mylił. On naprawdę był szczęśliwy z myślą, że to już koniec. I naprawdę był w wściekły, że przerwali to w chwili, gdy czuł już, że ten jest blisko. Na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło kilka minut i byłoby po wszystkim.
- Jestem obrzydliwy - wyszeptał przełykając z trudem ślinę.
- Nie jesteś obrzydliwy... Nawet nie chcę tego słyszeć - zrugał go Severus.
- Te blizny one są... nie znikają i za każdym razem... I chłopacy też je mają... I to... moja wina. To moja wina, że je mają. To przeze mnie... Byłem za słaby... - nie był w stanie  ułożyć w logiczną całość tego co chciał powiedzieć – Jestem obrzydliwym tchórzem.
- Z całą pewnością nie jesteś tchórzem. Jesteś cholernie dzielnym dzieciakiem – zapewnił Severus przyciągając chłopca do swojej piersi.
Ten w zamian pokręcił przecząco głową.
- Jestem obrzydliwym tchórzem. Ja naprawdę chciałem... - zawiesił głos opierając głowę o pierś ojca.
Odetchnął kilka razy mocno i głęboko, a gdy odzyskał panowanie nad sobą odsunął się.
- Chce...  Naprawdę chce porozmawiać z Tobiaszem – wyszeptał próbując wmówić sobie, że to co przed chwilą powiedział nie miało miejsca.
- Drugie drzwi na prawo od twojego pokoju... - wyjaśnił patrząc na syna z troską.
William jedynie kiwnął głową, zaciskając mocno usta. Sztywny niczym skierował się do wyjścia i Severus jedyne co mógł zrobić to otworzyć drzwi w propozycji, że go zaprowadzi. Pokonywali schody w ciszy, każdy pogrążony w swoich myślach. Severus zatrzymał się pod drzwiami cicho pukając.
- No w końcu! Nie chce być starym zrzędą, synu, ale Twoje „za chwilę”, trwało pół dnia. Więc z łaski swojej wyjaśnij mi proszę w końcu w jakim stanie jest Willi i cóż to były za dzikie wrzaski!
Severus spojrzał na syna z miną „sam widzisz, nic mu nie jest”.
- Mówiłem... Wraca do zdrowia - powiedział odsuwając się, by Wiliam mógł wejść.
Wszedł do pokoju goniony niepokojem. Jednak Severus nie kłamał. Tobiasz pracował otoczony masą pergaminów lewitującymi wokół niego w tylko jemu znanym porządku. Sam Tobiasz siedział na fotelu przy biurku w ręku trzymając długie eleganckie pióro. Wyglądał jak zawsze poważnie, a wokół niego jak zwykle rozchodziła się aura potęgi, władzy i typowego dla niego oraz Severusa zniecierpliwienia. Obydwaj mieli w sobie coś co osobie przebywającej w ich towarzystwie kazało myśleć, że marnuje ich drogocenny czas, ale teraz było w nim coś co zaburzało ten obraz. Jego twarz była bledsza, zmarszczki wokół oczu bardziej wyraźne, a lewą nogę miał uniesioną i obandażowaną do połowy uda.
- Co się stało? – zapytał, a na słyszalny w jego głosie strach nie mógł nic poradzić.
Głowa Tobiasza wystrzeliła w górę porzucając czytający tekst słysząc głos wnuka.
- Na wszystkie świętości, dziecko! Co Ty tu robisz?! Powinieneś odpoczywać... - a później wzrok przebiegł na Severusa, mrużąc wściekle oczy - Prosiłem byś przekazywał mi informacje jak się czuje, a nie przyprowadzał go tutaj! No spójrz na niego! – warknął Tobiasz.
Nim ktokolwiek z nich zareagował przywołał zaklęciem fotel spod ściany usadzając na nim chłopca.
- Ej! – zaprotestował chłopak na to nieprzyjemne zachowanie - Co Ci się stało? – zapytał cichym lecz nieznoszącym sprzeciwu głosem i podniósł się z fotela patrząc na Tobiasza zadąsanym spojrzeniem.
Nie był szmacianą lalką, by usadzali go tam gdzie im się podobało. 
- To ja Was zostawię. W razie czego jestem w laboratorium. Nasze zapasy eliksirów kurczą się w rekordowym tempie, wiec byłoby miło jakbyście już nie wymagali mojej obecności. - stwierdził Severus.
- Jakbyśmy nie umieli sobie bez ciebie poradzić... – odpowiedział Tobiasz nawet nie patrząc na syna za to mierząc Wiliama srogim spojrzeniem różdżką wskazał na fotel - Usiądź dziecko, bo jak mi tu padniesz to ja Ci nie pomogę, a jak widać Twój ojciec wznosi się już na szczyt swojej cierpliwości.
- Nic mi nie jest... - sprzeciwił się – Dlaczego... Merlinie, dziadku, co Ci się stało?!
Tobiasz westchnął ze zmęczeniem odkładając pióro.
- Usiądź Williamie. A co do mojej nogi... niestety pomimo własnego przekonania, że nie jestem jeszcze taki stary to jednak moje kości twierdzą inaczej. Jednak Jack obiecał, że za dwa, góra trzy dni nie będzie śladu po urazie. No cóż, lepiej, aby tak właśnie było.
William przyglądał się opatrzonej nodze przez dłuższy czas zagryzając zęby na dolnej wardze. W końcu opadł na fotel pokonany słabością ciała.
- I tak miałem szczęście, że to tylko pogruchotane kości. To nic, w porównaniu z tym co Ty musiałeś znieść – Tobiasz rozsiadł się na fotelu obserwując wnuka – Przepraszam, Will. To wszystko... to moja wina. Powinienem bardziej zadbać o Twoje bezpieczeństwo.
- A da się bardziej? – zadrwił cicho.
- Będąc szczerym, Efryk nie śpi od kilku dni próbując znaleźć jakiś genialny sposób na zachowanie Cię przy życiu. Na chwilę obecną rozpatrujemy wszystkie rodzaje baniek ochronnych...
- Ha-ha-ha, ale śmieszne... – mruknął zadąsany, na co Tobiasz uśmiechnął się złośliwie - Bo Żartujesz prawda? - zapytał niepewnie.
- O tym, że szef ochrony dostaje palpitacji serca słysząc Twoje imię? Nie. Nawet Twój ojciec nie stanowił dla nich takiego wyzwania jak Ty, młody człowieku!  A warto zauważyć, że przez ostatnie dwadzieścia lat też mieli co robić...
- ŚLEDZIŁEŚ GO! - Tobiasz spojrzał na niego jakby chciał powiedzieć „no raczej!” – Jeśli się dowie... będzie cholernie wściekły!
- Willi, Twój ojciec to inteligentny facet, śmiem twierdzić, że doskonale zdawał sobie sprawę, kto krył jego tyły jak sam bawił się w drażnienie dwóch Panów... To, że o czymś nie mówimy głośno, nie znaczy, że czegoś nie wiemy. - William zasępił się opierając głowę o fotel patrząc w sufit.
- Te Wasze Ślizgońskie zagrywki kiedyś mnie wykończą - mruknął.
- Z tego co pamiętam to także jesteś Ślizgonem...
- Nie liczy się. Etap prania mózgu mnie ominął – spojrzał na Tobiasza złośliwie - Nigdy nie zrozumiem sensu tych Waszych wszystkich mataczeń. Nie można tak normalnie, po ludzku? A najlepiej to prosto z mostu. Mniej myślenia i głowienia się. Taaa, tego ostatniego to szczególnie bym się pozbył ostatnio. – mruknął wracając do podziwiania sufitu.
Ciężkie westchnięcie Tobiasza jasno mu powiedziało, że ten przygotowuje się do kolejnego monologu, którego absolutnie chłopak nie chciał słuchać.
-  Dziękuje za prezent... - powiedział w desperackiej  próbie uniknięcia „poważnej” rozmowy – To miłe...
- Miłe... Liczyłem na większy entuzjazm... – zakpił.
- Jest wspaniały. Nigdy nawet nie marzyłem o takim prezencie. Naprawdę nie musiałeś się tak wykosztowywać, i w ogóle... No wiesz, nie ma to trochę sensu... W końcu ferie się kończą, wracamy do szkoły... Nie chce, abyś uznał, że nie jestem wdzięczny czy pod wrażeniem, bo tak nie jest. Tylko...
- Dość! - powiedział ostro, a czarne niczym noc oczy analizowały twarz chłopca -  Skończmy z tymi bzdurami – zrugał go Tobiasz, a William nagle zapragnął wtopić się fotel – Zamiast pleść co Ci ślina na język przyniesie wyjaśnij swojemu staremu dziadkowi, co Cię tu przyniosło.
- No ojciec... - odpalił bez zastanowienia -  Znaczy... nie dosłownie rzecz jasna. Sam przyszedłem, ale chyba chciał mieć pewność, że się nie zgubie po drodze. Macie paranoje, serio.
- Paranoje? W tym domu jest chłopak, który próbował Cię zabić. To nie jest paranoja, to słuszna obawa o twoje zdrowie i bezpieczeństwo. Bo jak wszyscy wiemy, w starciu z Panem Weasleyem zamierasz jak słup soli!
- Wcale nie... - Tobiasz uniósł swoje brwi, przez co Wiliam stracił ochotę na kolejne tłumaczenia – Nic nie rozumiecie...
- To może mi wyjaśnij. Nigdzie się nie wybieram i być może Twoje wyjaśnienia sporo by ułatwiły mi w spojrzeniu na całą sytuacje w łagodniejszy sposób.
Will skulił się na fotelu jeszcze mocniej jakby chciał właśnie zniknąć. Nie spodziewał się takiego żądania od Tobiasza. Dziadka. Cholera! Nigdy się nie przestawi! Pal licho maniery, podkulił nogi pod brodę, które objął ramionami, a głowę oparł na kolanach.
- Nie wiemm czy chce wracać do Hogwartu… - wyszeptał w zamian.
- Dlaczego? – ciche pytanie.
- Nawet jak Ci powiem i tak będziesz twierdził, że jest inaczej. Już rozmawiałem o tym z Severusem.
- Ojcem, Will. – ciche upomnienie – Ale ja nie jestem Twoim ojcem, nie było mnie przy Waszej rozmowie. Było by miło jakbyś mi to wyjaśnił.
- Chciałbym wrócić do domu... - przyznał to czego nie umiał powiedzieć Severusowi.
- Do domu?
- Do Twojego domu. - sprecyzował i nie mógł nic poradzić na zawstydzony rumieniec na twarzy.
- Wolałbyś spędzić ferie w rezydencji Codogana? – zapytał szczerze zdziwiony.
- Tak. Chyba... - ciche zakłopotane potwierdzenie.
- Myśleliśmy... – Zawiesił głos – Nasz błąd. Powinniśmy to przedyskutować z Tobą nim podjęliśmy ta decyzję. Wybacz... Sądziłem... To ja namówiłem Severusa by Cię tu zabrał. Pomyślałem, że chciałbyś zobaczyć jego dom. Wasz... On nadal... Jest w nim nadal wiele pamiątek po Annie. Wszystko dzieje się tak szybko, a tak niewiele o niej wiesz. Z kolei Severus, on nie umie o niej rozmawiać.
- Jak bardzo źle o mnie to świadczy?
- Słucham? Co miało by o Tobie źle świadczyć?
- To, że ten dom jest... – zamilkł - To dziwne. Nic nie wiedzieć o matce i nawet nie chcieć się dowiedzieć. A tu... Ten sufit w pokoju mnie przeraża... – Tobiasz mimowolnie spojrzał na sufit, a później uświadomił sobie, że chłopiec mówi o suficie w swoim pokoju.
- Stała się bardziej realna, tak?
- Jej nie ma, ale jej magia nadal tu jest...- powtórzył słowa Severusa.
- Jest w Tobie, Will. Była Twoją matką, urodziła Cię... I odeszła. Śmierć nie jest łatwa, ani przyjemna. I to nie dla tych co odchodzą tylko dla tych co tu zostają. Kiedy decydujesz się na dziecko żyjesz w przekonaniu, że doczekasz jego dorosłości. Tak być powinno, ale nie jest. Odebrano Ci dorosłych, którzy powinni być w Twoim życiu. Powinni Cię prowadzić, uczyć i wychowywać, aby w końcu pozwolić iść swoją drogą. Tak powinno być. W zamian dostałeś bolesną lekcje brutalnego życia, bez miłości i opieki. Jednak już nie jesteś sam. Szczerze uważaliśmy, że pobyt w tym domu uświadomi Ci, że Anna bardzo Cię pragnęła. Chciała Ciebie, Will. Chcieliśmy dobrze...
– Mam już naprawdę dosyć – przyznał po raz kolejny tego dnia.
- Jesteś zmęczony, Will. Naprawdę potrzebujesz odpoczynku.
- Nie rozumiesz! Nikt z Was tego nie zrozumie! – krzyknął głośniej niż chciał i poderwał się z fotela rozpoczynając nerwowy chód tam i z powrotem - Możecie twierdzić, że to wina Rytuału, ale momentami ja naprawdę żałuję, że zdążyliście mnie uratować… - ostatnie słowa wyszły z jego ust prawie bezdźwięcznie, ale i tak Tobiasz go usłyszał.
- Willi, dziecko… – głos Tobiasza był równie cichy jak jego.
Podniósł się ciężko z fotela i kuśtykając podszedł do niego zatrzymując jego nerwowy chód. Z niespotykanym dla niego ciepłem przyciągnął do siebie chłopaka i zamknął w objęciach, gdzie młodszy rozpadł się na kawałki.
– Wierz mi, że oboje z Twoim ojcem byśmy nie przeżyli tego, gdybyśmy mieli po raz drugi Cię opłakiwać. Gdybym tylko miał na to wpływ w życiu nie pozwoliłbym byś doświadczył tego całego zła, które Cię spotkało. Masz prawo się tak czuć, ale nie wolno Ci się poddawać, rozumiesz? Naprawdę wiele dla nas znaczysz. Syriusz by ci głowę zmył za te myśli! Jesteś wyjątkowym chłopcem, Will. Kimś, kto obudził nas do życia i uwierz mi dziecko, że dopilnuje by ten koszmar minął, a Ty doświadczysz w końcu spokojnego i nudne jak flaki z olejem życia.
- Gdyby nie ja było by Wam łatwiej… - wyznał to o czym często myślał – Nie mam siły...  Chciałbym być normalny. Chciałbym, by moimi największymi problemami były przyszłoroczne OWUTEMy i przeżycie lekcji eliksirów u ojca. Chciałbym nie mieć dyszących mi w kark dwóch najpotężniejszych czarodziei na świecie… Dwóch kumpli, których życie pieprzy się przeze mnie… i dwoje kolejnych, których jak się okazuje kompletnie nie znałem. Chciałbym mieć jeden magiczny eliksir, który pozwoliłby mi o tym wszystkim nie myśleć! Wyłączyć ten potok myśli... Jestem cholernym słabeuszem, przepraszam...
-Nie przepraszaj, dziecko. Nigdy przepraszaj, za to, że mówisz o tym co czujesz.  Wciąż jesteś nastolatkiem. A to cholernie trudny wiek nawet bez takiego bałaganu jaki Ty masz na głowie i w życiu, Will. Dlatego, pomimo wszystko, chcemy byś wrócił do Hogwartu. Nie chcemy Ci odbierać tej namiastki normalności. Masz szesnaście lat. A to czas kiedy ten magiczny guzik wyłączający myślenie bardzo łatwo odnaleźć. Zwłaszcza, gdy się ma dwóch równie szalonych i nieprzewidywalnych przyjaciół, którzy rozumieją więcej niż ktokolwiek inny w Twoim życiu, prawda? A skoro mowa o nastolatkach, wierzę, że Septimus i Chris czekają na Ciebie w jednym z pokoi gościnnych piętro wyżej. Idź do nich i pozwólcie sobie na bycie nastolatkami, w końcu to ferie... Nie pozwól by jakikolwiek samozwańczy Pan, czy jakikolwiek Magiczny Rytuał odebrał Ci szansę na chwilę wytchnienia. Nie zmieniaj się w zrzędliwego mnie. Wystarczy, że Twój ojciec stracił pogodę ducha i zmienił się w sarkastycznego dupka z lochów. Dobrze?
Uchwyt na jego ramionach zelżał, a Will odetchnął kilka razy w desperackiej próbie opanowania zdenerwowania. W końcu lekki uśmiech pojawił się na bladej twarzy i już miał wychodzić, ale zawahał się.
- Namawiasz mnie do psot! - stwierdził jakby słowa Tobiasza dotarły do niego z lekkim opóźnieniem.
- Ja? Nigdy w życiu... - prychnął Tobiasz zasiadając przy biurku.
- Zrobiłeś to! – stwierdził - No cóż, myślę, że tym razem wyjątkowo mogę rozważyć wcielenie tej prośby w życie bez szemrania - zgodził się łaskawie - Ale wiedz drogi Dziadku, że jeśli Ojciec po wszystkim uzna za słuszne przypomnieć mi dlaczego zwą go Postrachem Hogwartu to wyślę go do Ciebie!
- Willi, nie chce Cię rozczarowywać, ale Severus nigdy nie uwierzy w przebieg tej rozmowy. – zakpił, a oczy Wiliama zmrużyły się w tym małym rzuconym wyzwaniu.
- Oj, uwierzy...- mruknął z lekko wyczuwalną groźbą naciskając na klamkę, jednak zatrzymał się przy uchylonych drzwiach – Dzięki, Dziadku. Ojciec grubo się pomylił twierdząc, że daleko Ci do bycia typem „dziadka od cukierków”.
- Nie wiem o czym mówisz, dziecko. Naprawdę powinieneś wrócić do łóżka, bo bredzisz! – odrzekł zwyczajnym sobie tonem chłodnym i zdystansowanym
W dłoni trzymał już jeden z wielu pergaminów usiłując czytać go.
- Do jutra! - zawołał chłopak.
- Jutro z łaski swojej daj mi skupić na pracy. Wieczorem mam ważne spotkanie...
- Oj, bardzo ważne... - potwierdził Wiliam - Muszę przygotować sobie zatyczki do uszu...
Słowa były swobodne i rozbawione na co Tobiasz oderwał głowę od pisma. Jednak chłopak zniknął nim zdążył się odezwać. Obserwował zamknięte drzwi przez dłuższą chwilę nim odetchnął w końcu.
- Danielu... - powiedział cicho, ale na tyle głośno by po chwili drzwi się uchyliły, a do pokoju wszedł mężczyzna.
- Nie przerywajcie im. Cokolwiek wymyślą nie przerywajcie im dopóki nie wpadną na pomysł opuszczenia granic. Muszą spuścić trochę pary...
- Oczywiście, Panie Prince.

Harry Potter i Przekleństwo SalazaraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz