Dziedzictwo Merlina
Rozdział 44
Zaciskasz mocno usta i spinasz wszystkie mięśnie, by w żaden sposób nie zdradzić się, a świeżo odkryta zdolność do tworzenie zaklęcia kameleona nie rozmyła się ujawniając Twoją obecność. Trafiłeś tu całkowicie przypadkiem. Naprawdę. Ot, zwykła pomyłka przy teleportacji. Chciałeś zanurkować w zbiorach Severusa w poszukiwaniu eliksiru na kaca, święcie przekonany, że dorośli w ramach „kary” odmówią Wam tego genialnego wynalazku. Ani Willi, ani tym bardziej Tim nie byli w stanie unieść głowy bez wymiotów. Mieli mniej wprawy w piciu alkoholu niż Ty, więc postanowiłeś wykorzystać dwie nowe umiejętności, by was poratować. Głównie siebie, a ich przy okazji. No co? Zdrowa dawka egoizmu jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Jednak zamiast magazynu Snape’a trafiłeś tutaj.
Na naradę Weasleyów.
By dowiedzieć się tego, czego za pewne długo byłbyś nieświadomy. A może nawet nikt nigdy by Ci nie powiedział.
Bo jesteś za słaby w ich mniemaniu. Dla chłopaków, dla Ginny i... dla dziecka.
Strużka zimnego potu ściekała po Twoich plecach, a wstrzymywany oddech palił płuca. Chęć rozwalenie czegokolwiek jest silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej…
Jesteś za słaby...
Nagle zrobił się ruch. Jak za mgłą zrozumiałeś Molly Weasley mówiącą, że pójdzie do Ginny i Charliego od razu proponującego, że uda się razem z nią. Bill przystaje przy ojcu z którym rozpoczął dyskusję zbyt cichą, abyś usłyszał czego dotyczy. Bliźniacy płatają figla Ronowi i ten zaczyna się na nich wydzierać, a przy każdym obraźliwym, choć niekoniecznie wulgarnym (choć pewności nie masz) określeniu rży jak osioł. Dosłownie.
A Ty wykorzystujesz ten moment chwilowego zamieszania, by użyć skrzaciej teleportacji.
Tym razem trafiasz tam gdzie chciałeś. Zrezygnowałeś z dalszych prób poszukiwania eliksirów na kaca na rzecz własnego pokoju. Wchodzisz do łazienki i bierzesz lodowaty prysznic jak w amoku. Dopiero po dłuższej chwili orientujesz się, że zapomniałeś o czymś tak oczywistym jak zdjęcie ubrań. Krzywisz się, gdy niektóre porytualne rany zaczynają krwawić. Nie wszystkie jeszcze są idealnie zabliźnione. Nie które otwierają się w najmniej oczywistych momentach i bez większego powodu.
To przypomnienie.
Ostrzeżenie Mocy Trójkąta, że jesteście słabi, że Ty jest za słaby.
Dla nich, dla Ginny, dla dziecka.
Osuwasz się na zimne kafle, w uszach Ci szumi, dłonie nieprzyjemnie mrowią, a żołądek po dwukrotnej teleportacji płata Ci figla.
Wymiotujesz... praktycznie samą żółcią. Nie pamiętasz, kiedy ostatni raz miałeś w ustach coś poza eliksirem odżywczym i paroma kęsami posiłku smakującego jak papier wmuszonego w siebie na siłę.
Gdy przechodzące przez Twoje ciało torsje się kończą doprowadzasz się do porządku i ubierasz przywołane zaklęciem ubrania. Zapinając pasek na ostatnią dziurkę uświadamiasz sobie, że jeśli to wszystko będzie dalej tak wyglądało to zaczniesz nosić ubrania po Aleksandrze. Bo na Twoje już nie długo nawet zaklęcia pomniejszające nic nie poradzą.
Wypluwając pastę do umywalki niechętnie spoglądasz w swoje odbicie i dotykasz idealnie gładkiego policzka. Nie tylko Williamowi daleko do stosowania zaklęcia golącego. Nie wiesz czy to wina utraty wagi, skoku potencjału magicznego, czy poczucie całkowitego zagubienia, ale wydaje Ci się, że wyglądasz jeszcze młodziej niż rok temu. Przyglądasz się przez dłuższy czas jasnym błękitnym oczami i ciemnym cieniom pod oczami. Szybkie glamour załatwia ten problem. Teraz tylko naciągnięta skóra na policzkach uwidacznia jak bardzo „zmarniałeś” od lipca.
Mocne walenie w drzwi powoduje, że drgasz patrząc na drzwi niechętnie. Zero prywatności myślisz z żalem. Prostujesz się poprawiając koszulę oraz upewniając się, że kołnierzyk zasłania blizny, a żadna więcej nie krwawi i dopiero wtedy otwierasz drzwi robiąc zgrabny unik, gdy złożona dłoń ojca najwyraźniej ponownie zamierzała „zapukać”.
- Pali się? – pytasz swobodnie.
Mina ojca wyrażała dokładnie to co chciałeś osiągnąć: zdziwienie, dekoncentrację, a później jego brwi marszczą się.
- Wszystko w porządku? – pyta cicho.
- Yhy... - opowiadasz - A dlaczego miało by nie być? – pytasz niewinnie.
- Tamci za chwilę żołądek wyrzygają, nawet eliksiru na kaca nie są w stanie utrzymać dość długo by zadziałał... - wyjaśnia marszcząc ponownie czoło.
- Brak doświadczenia. - wyrokujesz obojętnie, wzruszając lekko ramionami.
Jednak Twój ojciec nie jest idiotą. Niestety. Nim zdążysz się odchylić chwyta Twój podbródek i wgapia się w Twoje oczy, a druga ręką trafia na czoło. Ta krótka analiza najwyraźniej mu wystarcza, bo po chwili uśmiecha się delikatnie.
- Jeszcze Cię trzyma. - ogłasza swoją diagnozę. – Trzymaj...
Wyciąga z kieszeni fiolkę z eliksirem, a Ty ją przyjmujesz bez szemrania. Odmowa takiej propozycji byłaby idiotyzmem z Twojej strony. Nie przetrwasz dnia bez tego.
Eliksir jest lekko musujący, delikatnie kwaskowaty, ale z wyczuwalną słodyczą. Przełknięcie go nie powinno być trudne. Ale Ty od dnia, gdy wypiłeś Przekleństwo, a właściwie, kiedy Ci go wlano do gardła na siłę, każde przełknięcie Eliksiru jest walką logiki ze strachem i Twój ojciec o tym wie. Więc, kiedy eliksir przepływa przez Twoje gardło szybko, bez najmniejszego zawahania, Tomas marszczy czoło jeszcze mocniej. Zbyt dużo czasu spędzacie razem, uznajesz ponuro. Ostatni rok sporo zmienił. Zwłaszcza w Waszych relacjach, które kiedyś praktycznie nie istniały. Ojciec spędzał większość roku w Egipcie, a Ty miałeś swobodę za którą teraz tęsknisz. Przekleństwo zmieniło wszystko, ale te zmiany nie są dobre.
- Chris... - zaczyna z obcą mu barwą głosu.
Obawa? Strach? Szczerze spodziewałeś się furii od której nawet Gryfy uciekają. Twój ojciec, tak jak i Ty, ma krótki zapalnik. Zdaniem dziadka to jest głównym powodem, że nigdy się nie dogadujecie. Być może ma rację, a może dziadek gówno wie, bo sam zawsze miał w dupie rodzinę. Jego żałoba za przerwaną Inicjacją Trójkąta z Franciszkiem i Tobiaszem nigdy nie osłabła, tylko przybrała inną formę. W Was i Waszym Trójkącie odnajduje ukojenie dla swojego żalu. Gdy to sobie uświadamiasz jest Ci żal Wiliama. On nadal się łudzi, że uwaga Tobiasza wynika z troski o niego. Tylko Ty i Septimus wiecie, że to gówno prawda. Tobiasz jest tak samo zafiksowany na punkcie mocy Merlinowskiej, jak Wasi dziadkowie.
- Chris, słuchasz mnie?- głos ojca przybiera znajomą barwę, dzięki czemu łatwiej jest Ci się na nim skupić.
- Nie... – przyznajesz, i choć przez chwilę kusi Cię by walnąć prosto z mostu to czego się niedawno przypadkiem dowiedziałeś, to wiesz, że wywołałoby to falę pytań, na które nie jesteś gotów, więc uznajesz, że lepiej palić głupa - Przepraszam... Jak zwykle masz rację. Najwyraźniej byłem na chodzie, bo dalece mi było do stanu trzeźwości. – Twój głos jest spokojny i przeważnie taki sposób odpowiedzi powodował lawinę złości u ojca, że wszystko olewasz, niczym się nie przejmujesz... bla-bla-bla.
Nie tym razem. Tym razem ojciec uśmiecha się łagodnie.
- Przyznam, że nigdy nie przypuszczałem, że jesteście w stanie tyle wypić. – marszczysz czoło.
Gdzie słynny opieprz? Nawet nie znając prawdy po sposobie prowadzonej rozmowy zorientowałbyś się, że coś mocno nie gra.
- William więcej rozlewał niż pił... – wyjaśniasz.
- Taaa, on zdecydowanie nie ma doświadczenia... - prychasz.
- Ma więcej doświadczenia niż Wam się wydaje... – mruczysz pod nosem, a brew ojca, który to usłyszał, szybuje ku górze.
- Nie wygląda dzisiaj jakby miał kiedykolwiek styczność z alkoholem.
- Roczna abstynencja robi robotę. Albo podwędzone Tobiaszowi cygara. Mówiłem im, że to kretyński pomysł. Co było z kolei słabym argumentem z mojej strony, bo Wiliam wziął do serca prośbę Tobiasza i robił dokładnie to, co brzmiało jak najgłupszy pomysł na świecie.
- Co proszę?
- To co słyszałeś – prychasz - William nie jest takim dzieciuchem za jakiego go wszyscy bierzecie. Jest wręcz rozbawiony faktem jak bardzo jego wygląd zewnętrzny wpływa na Wasz osąd. Na najbliższym zebraniu PPM możesz zgłosić, że czuł rozczarowanie brakiem zabawki pod choinką. - kpisz sobie i ojciec to wyczuwa, temat młodego Prince’a zawsze jest dobrym sposobem na dekoncentrację ojca – William nie jest dzieckiem. Ja też nie. Więc mów co Ci leży na sercu, ojcze... – szczerze mówiąc chciałbyś, by ojciec już wykrztusił to co ma powiedzieć i sobie poszedł.
- Synu... - ojciec pociera palcami oczy.
Po chwili marszczy mocniej czoło zdradzając Ci po raz pierwszy w swoim nienagannym wyglądzie niespełna czterdziestoletniego ojca oznaki starzenia. W jego ciemnych włosach było więcej siwych włosów niż pamiętałeś, a zmarszczki wokół oczu były głębsze. Najwyraźniej ten rok odbił się nie tylko na Tobie.
- Ginny jest w ciąży... - mówisz zamiast niego, otrzymując natychmiastową reakcje oczy ojca robią się wielkie w zdziwieniu.
- Skąd... Kto?
- Wiem co zrobiłem... – przyznajesz obierając znaną Ci już strategię „dojrzalszego niż rówieśnicy” – Po Twoim zachowaniu, braku ochrzanu za wczorajszy wybryk wniosek sam się nasuwa. Jack potwierdził ciążę Ginny.
- Kurwa, Chris! Ty wiesz co zrobiłeś? Jak możesz być taki...
- Jaki? – pytasz wkładając w swój ton nutę zdziwienia.
- Zrobiłeś jej dziecko! – wrzeszczy i to sprawia, że wchodzicie na grunt, który doskonale znasz.
Tak jest łatwiej.
- Nie będę ukrywać, że liczyłem na to, że nic z tego nie wyjdzie. To nie jest wiek na dzieci. Zwłaszcza dla Ginny. Ale w tamtym momencie szczerze uważałem, że Amulet jest jedynym sposobem na jej ochronę w siedzibie Zakonu Feniksa, tato. Nic co by wymyśliła ochrona by nie zadziałało. Absolutnie nic. Dumbledore nie jest niegroźnym dziadziusiem. To potężny Mag. Cokolwiek bym jej nie dał, on to by wykrył. Wykrył i zniszczył, a wtedy byłaby całkowicie bezbronna. Błagałem ją, by nie wracała do domu. Nie chciała słuchać. To co miałem zrobić? Dumbledore jest Mistrzem Legilimencji, zaraz odkryłby nasz związek i wykorzystałby przeciwko Nam. Amulet uniemożliwiał znalezienie w jej wspomnieniach wzmianki o mnie. Zaklęcia ochrony dodawały kolejne plusy, które ją ocaliły, ojcze. Amulet był jedynym idealnym rozwiązaniem. Pod warunkiem pełnej aktywacji. A wiemy, że aby to osiągnąć potrzeba... No cóż, całkowitego zbliżenia, bez jakichkolwiek zaklęć jakich tak zawzięcie mnie uczyłeś. Mój jedyny błąd polegał na tym, że najwyraźniej źle oszacowałem dni płodne. Wybacz. Nie miałem śmiałości jej wtedy pytać, czy miała okres wtedy, kiedy zwyzywała mnie od kretynów, czy wtedy, gdy ryczała jak bóbr bez powodu.
- Chris! Kurwa mać ! Zrobiłeś to całkowicie naumyślnie?
- Nie dało się tego zrobić przez przypadek mając Jonathana sapiącego w kark. - zauważasz oczywisty fakt.
Oddech ojca jest szybki, zrywa się z krzesła, które upada z hukiem. Najwyraźniej rozmowa nie przebiegała tak jak tego oczekiwał. W sumie, był nawet ciekawy jak chciał ją poprowadzić. Bo co sobie myślał to wiedział doskonale.
- Kocham ją - stwierdzasz coś, co dla Ciebie jest oczywiste.
Fakt, że ona nic nie czuje do Ciebie jest kurewsko bolesny, ale co masz z tym teraz zrobić? Jedyną myśl jaką Ci przychodzi to morderstwo Albusa Dumbledore’a za to co uczynił. I sprawienie, by Ginny nigdy nie była nieszczęśliwa przy Twoim boku. By jakoś przetrwała ten trudny okres ciąży... Przynajmniej do czasu, kiedy trwała. Znasz rodowe historie. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że to dziecko nie ma szans na przeżycie. I im szybciej ta farsa się skończy, tym szybciej będziesz wstanie zwrócić Ginny tyle wolności, ile tylko może mieć po poślubieniu kogoś takiego jak Ty. I dopilnować, by włos z głowy jej nie spadł. Tak, to zdecydowanie będzie diabelnie trudne.
Tomas patrzy na ciebie w dziwny, obcy Tobie sposób. Panująca cisza jest krępująca i sprawia, że Twoja sztuczna pewność siebie nie jest tak solidna jakbyś tego chciał.
- Dlaczego? – proste pytanie, na które Ty możesz jedynie mrugnąć nie rozumiejąc jego sensu.
- Co „dlaczego”? Dlaczego dałem jej amulet? Dlaczego dopilnowałem, by był aktywny? Wyjaśniłem to. Co mam powiedzieć? Po pierwsze, liczyłem, że Ginny nie będzie zmuszona go używać, ferie się skończą, a Wy nie będziecie o niczym wiedzieć. Po drugie, naprawdę obstawiałem, że to bezpieczne dni. Jej nerwowość trochę utrudnia dokładny szacunek… Jednak brałem pod uwagę, że coś z tego może wyjść. Wiem co mam zrobić. Nie martw się, nie zamierzam odstawiać szopek. Brałem i biorę wszystkie warianty pod uwagę. Ślub z Ginny nie jest tragedią. Doszłoby do tej sytuacji prędzej, czy później, choć logicznie rzecz ujmując lepiej by było, gdyby doszło do tego przynajmniej, gdy Gin skończy szkole. Kocham ją, a Wy nie macie najmniejszego powodu, aby sprzeciwić się naszemu związkowi. – wyjaśniasz spokojnie siląc się, by Twój głos przesiąkł perfekcyjnie przemądrzałym tonem Septimusa.
Nawet sam jesteś w stanie uwierzyć w te słowa. Wszystko zaplanowałeś. Wszystko gra. Wcale, a wcale Twoje serce nie zatrzymało się w momencie słysząc to jedno słowo. Dziecko. Tak, to jedno słowo niszczy wszystko. Jednak uwidocznienie przed wszystkimi przerażenia spowoduje jedynie to, że utwierdzą się w fakcie jak bardzo jesteś słaby. Bo jesteś słaby. Cholernie słaby i przerażony całą sytuacją. Nie tak miało być. Tej ciąży miało nie być. Ale głośno nie możesz tego wyznać. Tak samo, jak przerażenia faktem, że deklaracje Gin były niczym innym jak manipulacją zaklęcia.
Ona Cię nie kocha.
Jest ofiarą...
Dumbledora.
Ale także Twoją.
Bo byłeś zbyt głupim lekkomyślnym, zapatrzonym w siebie, użalającym się kretynem by zauważyć oznaki.
Ginerwa Weasley nigdy przenigdy nie spojrzałaby na Ciebie przychylnie. Nigdy.
Miała wpajane od kołyski, że tacy jak Ty to zwiastuny kłopotów, nieszczęścia, samotności i braku perspektyw dla młodej ambitnej i niezależnej kobiety. Ktoś tak inteligentny, zaradny i samodzielny jak Ginny Weasley nigdy nie zniżyłaby się do poziomy „żony Perevellyego”. Nigdy, przenigdy, nie chciałaby aby jej jedynym znanym ludziom atutem był piękny wygląd i umiejętność milczenia.
Nie.
Ginny Weasley nie tylko zasługiwała na mężczyznę, który jest w stanie udźwignąć jej niezależność. Ona z własnej woli właśnie kogoś takiego by wybrała.
A on...
Nie spełnia żadnego z tych wytycznych.
- Chris! – ojciec wyrywa Cię z zamyślenia.
- Co? - pytasz oszołomiony swoimi myślami i faktem, że on nadal chce rozmawiać.
Serio? Septimus zawsze go zapewniał, że wystarczy im przedstawić logiczne uzasadnienia by dali spokój. Jeśli to, co mówił, nie było chłodną logiką… to szczerze mówiąc nie wiedział czym ona jest.
- Dlaczego nie przyszedłeś z tym do mnie? – pytanie wytrąca Cię z równowagi i toku rozmyślań, a Twoja odpowiedź nie do końca jest przemyślana.
- Ale po co?
- SYNU! Jak to po co?! – pyta, a jego zdziwienie jest szczere, choć bierzesz pod uwagę prawdopodobieństwo, że to tylko jedna z wielu jego gierek.
- Dokładnie. Po co? Przecież doskonale wiedziałem co mi odpowiesz. – odpowiadasz mniej spokojnie niż byś chciał.
- I co Twoim zdaniem bym powiedział?- pyta wyraźnie tracąc cierpliwość.
- Synu...- zaczynasz naśladując jego ton i barwę głosu, co po przebytej mutacji nie jest już tak trudne - Nie umniejszam Twojej ocenie sytuacji. Zdaję sobie sprawę, że Panna Weasley jest wyjątkowo atrakcyjną dziewczyną, a jej umiejętności w Quidditchu zbudzają w tobie ogromne zainteresowanie, ale wątpię by Twoje deklaracje były w pełni świadomymi uczuciami.... - zawiesiłeś głos patrząc w jego piwne oczy z nieukrywanym wyzwaniem – Mam mówić dalej, czy damy sobie spokój? Nie próbuj mi wmawiać, że z Twoich ust padłoby cokolwiek innego niż, kierowanie się nastoletnimi hormonami, niestabilnością magiczną, pierwszym zauroczeniem, czy cokolwiek byś sobie wymyślił... A na końcu byś użył ostatecznego argumentu. – powrócił do naśladowania głosu ojca - Christopherze, jej brat omal nie zabił Williama! Cała jej rodzina jest zapatrzona w Dumbledore’a jak mnisi w święty obraz...
- A może wziąłbym pod uwagę Twoje słowa i, wykorzystując moją dobrą relacje z Billem Wesleyem, zadbał o jej bezpieczeństwo, z dala od Kwatery Zakonu? Może Wilhelm otrzymałby niespodziewany awans świąteczny i został wysłany w jakieś malownicze miejsce? Dziwnym trafem z całą rodziną? – wybuchasz śmiechem, trochę histerycznym.
- Tak, z całą pewnością tak właśnie byś uczynił. Bo przecież zawsze byłeś pełen chęci dla zrozumienia moich słów. – kpisz.
Chcąc zakończyć dyskusję wstajesz i opuszczasz pokój, a drzwi za Tobą trzaskają z hukiem bez Twojej woli. Naprawdę tego nie chciałeś.
Po chwili jednak zastanawiasz się, czy myśląc te słowa miałeś na uwadze drzwi, czy całe zamieszanie z Gin.
~oOo~
Gin pachnie truskawkami.
To fakt.
Któremu ona zaprzecza. Ba! Gdy pierwszy raz jej o tym powiedziałeś to zarzuciła Ci próbę obrazy lub nawet kpiny z jej włosów. Nie do końca pojmujesz jej tok myślenia. Jednak to stwierdzenie jest w pełni prawdziwe. Ginny pachnie truskawkami. Przynajmniej dla ciebie. I teraz, kiedy zanurzasz nos w jej miękkich włosach, chłoniesz zapach, który koi Twoje zszargane nerwy.
- Dusisz... - jej głos jest rozbawiony, może odrobinę zmieszany i zaniepokojony.
Poluzowujesz uchwyt, ale jej nie puszczasz. Jedynie rozkładasz się wygodniej na łóżku, przyciągając ją do siebie.
„Subiectum”
Ta nazwa krąży w Twojej głowie bez przerwy od kilku godzin i zawiśnie między wami na zawsze. W jednej kwestii musiał się zgodzić z Arturem Weasleyem. Ginny na razie nie może o nim wiedzieć. Kiedyś jej powiesz. Na pewno. Ale nie teraz.
Tłumaczysz sobie tę decyzję troską o jej zdrowie. Nawet sam przed samym sobą nie jesteś w stanie przyznać, że nie chcesz, by ona o tym wiedziała. Bo Ty nie jesteś gotów na to, by Cię odtrąciła.
Fakt, nie pasujecie do siebie. Ona zasługuje na kogoś znacznie lepszego, silniejszego. Kogoś kto nie tylko zadba o jej bezpieczeństwo, ale także pozwoli jej na wolność. Jesteś cholernie świadom, że Ty jej tego nie dasz, nawet gdybyś chciał. Nie możesz, bo sam nie wiesz kompletnie czym jest wolność i sam siebie nie umiesz uwolnić. Tkwisz i będziesz tkwił w tej złotej, pilnie strzeżonej klatce. A teraz ona utknęła w niej razem z Tobą.
Miała głowę pełną pomysłów. Intrygujących, ciekawych... Nazywa je marzeniami... śmiała się zawsze, że pewnie masz ją za kretynkę.
To wcale nie tak.
Podziwiałeś ją za odwagę, aby marzyć. Sam tego nigdy nie robiłeś, bo marzenia do niczego Cię nie zaprowadzą.
Jest tu i teraz.
Jest Septimus i William
Jest Dziedzictwo i jego konsekwencje.
Są obowiązki wobec rodziny.
Na nic więcej nie ma miejsca.
A teraz jest jeszcze Gin.
No i dziecko...
Choć z teoretycznego punktu widzenia przecież to jeszcze nie jest dziecko. Zlepek komórek. Skoro Jack nie wykrywa go jeszcze na skanach to nie ma nawet jeszcze serca.
Zlepek komórek brzmi zdecydowanie lepiej. Mniej poważnie, mniejsze poczucie obowiązku i odpowiedzialności.
- Przepraszam... – mówi pewnie, bez wahania - Przepraszam, Chris. Naprawdę, z ręką na sercu przysięgam, że myślałam, że to nie są dni płodne...
- Raczej doświadczenia nie miałaś... – odpowiadasz, na co ona wali Cię łokciem między żebra.
Wstrzymujesz oddech, gdy zmaltretowane mięśnie zgłaszają sprzeciw. Wie, gdzie uderzyć. To jej trzeba przyznać. Ale dlaczego Cię to dziwi? Ma sześciu braci...
- Przepraszam... – chrypi mniej pewnie.
- To chyba ja powinienem Cię przepraszać, kobieto.
- Chris, ja... Merlinie... Nie wiem... Nadal w to nie wierzę! To wydaje się takie nierealne… Ja... Ja... chyba nie jestem zbyt dobrym materiałem na matkę, Chris... Znaczy... Wiesz, ja nawet nigdy nie widziałam niemowlaka!
- Małe, wrzeszczące i śmierdzące – stwierdzasz oczywisty fakt – Co się martwisz...? - „To coś się nie urodzi” myślisz, jednak na głos wypowiadasz całkiem coś innego – Po coś stworzono skrzaty, nie?
- Ty sobie chyba żartujesz... Oddasz swoje dziecko pod opiekę skrzata? – pyta szczerze zdumiona.
A słowa „swoje” i „dziecko” brzmią dla Ciebie jak powiedzenie do mamy „tato”. No nie.
- No, a od tego są nie? Z jakiegoś powodu skrzacie opiekunki istnieją, prawda?
To raczej oczywisty fakt. Skrzaty zajmują się tymi małymi, drącymi się istotami. Do czasu, kiedy nie zaczną przypominać i zachowywać się jak istoty rozumne. Tak było z Annemarii, z nimi pewnie też. Sama ta rozmowa wydaje się być tak absurdalnie nierealna, niewłaściwa i dziwaczna... Nie jest krępująca tylko dlatego, że wokół ciebie roznosi się zapach truskawek, a jej ciało jest wtulone w Twoje.
- Wyjdziesz za mnie... - to nie pytanie, tylko stwierdzenie faktu. – Wiszę Ci pierścionek.
- Ano, wisisz... – stwierdza żartobliwym tonem.
Wyciągasz z kieszeni dwa pierścionki. Nasuwając je na koniuszki swoich palców pokazujesz je jej.
– Wybieraj. – unosi z zaciekawieniem głowę.
- Gdzie jest haczyk?
- Dowiesz się... Kiedyś...
- O nie! Już raz włożyłam to - ściska amulet w swojej dłoni - na szyję bez zastanowienia. Więc gadaj!
- Nie są magiczne - zapewniasz
- Na pewno..?
- Powiedziałbym Ci. To zwykłe błyskotki.
- Ale Rodowe... – zauważa.
- Wszystko co posiadam jest „Rodowe”. Wybacz... Taki jestem lamus... – mruczysz cicho. – Wybierz.
- Nie, dopóki nie wyjaśnisz.
- Jeden jest pierścionkiem zaręczynowym mojej babki.
- A drugi?
- A drugi kupiła moja babka.
- Nie rozumiem.
- Nie musisz. Wybierz. Dzisiaj dostajesz tylko jeden.
Ginny mierzy Cię wzrokiem zadzierając głowę ku górze. Przez chwilę próbuje analizować Twoją twarz. Później unosi Twoją dłoń i przygląda się pierścionkom.
- Są identyczne...
- Nie są. - zapewniasz.
- Są. – upiera się, a Ty przewracasz oczami.
- Nie, nie są. Są podobne, ale nie identyczne. Wybieraj.
- To podstęp.
- Oczywiście.
W końcu zirytowana Twoim zachowaniem prycha pod nosem.
- Nie potrzebuje żadnego. Będę obrzydliwe słodko romantyczna i stwierdzam, że Ty mi wystarczysz.
- Bleee... - mruczysz w udawanym obrzydzeniu.
- A teraz na poważnie Gin. Wybierz. Mój dziadek dostanie palpitacji serca, jeśli podejdziesz do ołtarza bez pierścionka zaręczynowego. Hańba Rodu Perevelly!
- Chyba sobie żartujesz.
- Nie, mówię całkowicie poważnie. – i taka jest prawda.
Gdyby do prasy przedostało się zdjęcie Gin bez pierścionka, domysłom nie było by końca. Raczej nie było na to szansy tu, w domu Severusa, ale jednak byłeś boleśnie świadomy, że zdjęcie, a może nawet i zdjęcia w liczbie mnogiej, z Ceremonii Zaślubin zostaną upublicznione, a wtedy taki szczegół zostanie dostrzeżony.
- Po prostu wybierz. To nie magia. Przysięgam.
Jej palec niepewnie pokazuje jeden z pierścionków, a Ty wkładasz go na jej palec.
- To tyle?
- Tyle. – mruczysz wkładając drugi do kieszeni.
- Bez znaczenia?
- Kompletnie.
Zamykasz oczy wciągając zapach truskawek. Nie masz siły na dłuższe analizy wszystkiego. Po prostu delektujesz się jej zapachem.
- Kocham Cię. - słyszysz jej głos.
A w Twojej głowie pojawia się jedna bolesna myśl. „Nie, nie kochasz, tak Ci się tylko wydaje”
~oOo~
- CHRIS!
Do Twojego zaspanego umysłu dochodzi krzyk. Otwierasz oczy momentalnie podnosząc się do siadu i krzywiąc się na piekący ból diabelskich blizn przeszywający Cię aż do kości. Potrzebujesz chwili, by zrozumieć, gdzie i z kim jesteś, a gdy Twój wzrok pada na Gin, słowa grzęzną Ci w gardle.
Zsuwasz nogi z łóżka, a ona podchodzi do ciebie. Chwytasz z przerażeniem jej dłonie. Całe we krwi, tak jak jej ubranie.
Kompletnie nie rozumiesz co się stało i kto jej to zrobił. Chyba nawet o to pytasz, ale nie jesteś pewien swoich słów. Jej dłonie trzęsą się silnie i są lodowate niczym lód. Dotyka Twojej twarzy mówiąc coś, czego Twój mózg nie rejestruje. Skupiasz się tylko na tym, by ustalić skąd pojawiła się krew. Nie masz pojęcia. Bo poza bladością, przerażeniem i ufajdaniem krwią wydaje się, że nic więcej jej nie dolega. Ale nie jesteś medykiem by mieć pewność. Znasz kilka zaklęć leczących, Musisz je znać skoro jesteś uwikłany w magiczny związek z kimś takim jak Willi. To była jedna z pierwszych rzeczy jakie Jack Wam zaproponował. I ani ty, ani Septimus nie zamierzaliście ignorować takiej możliwości, ale nie masz odwagi użyć ich na Gin. Nie, kiedy mógłbyś zaszkodzić tym dziecku. Stop! Upominasz sam siebie. Zlepek komórek, nic więcej.
Kątem oka rejestrujesz, że drzwi się otwierają. Nie wiesz kto to jest, ale nie chcesz czekać, aby się tego przekonać. Podrywasz się na nogi, ramieniem odsuwając ją za siebie. W palcach czujesz drżenie Magii. Tarcza, czy osłona? Bariera WilLiama jest zbyt wielkiM ryzykiem dla niej i dla… zlepka komórek. W uszach nieprzyjemnie piszczy. Nie rozumiesz co się dzieje z Twoim słuchem, ale zdecydowanie coś z nim jest mocno nie tak. Pierwsze oznaki paniki... Odkrycie takiego stanu u samego siebie jest przerażające.
Jesteś za słaby.
Dla niej, dla nich i dla zlepka.
Oddech jest świszczący, bolesny, mięśnie palą żywym ogniem. W uszach piszczy jakby Mary używała jednej ze swoich zabawek tuż przy Twojej głowie. Pokręcasz nią w nadziei na pozbycie się uporczywego dźwięku i wyostrzenie rozmazanego wzroku.
Pieprzony słabeusz, mięczak. Myślisz z furią o samym sobie. Za długo się wahasz.
Jej dłoń od tyłu chwyta Twoją prawą dłoń powstrzymując przed atakiem. Unosisz głowę i orientujesz się, że na wprost, półtorej, góra dwa metry od Ciebie, stoi Bill Weasley, a za nim Charlie.
No tak.
Oni o nią zadbają. Nie to co Ty...
Twoje dalsze żałosne rozmyślania rozmywają się, gdy nogi się pod Tobą uginają. Resztkami rozsądku nagle przypominasz sobie słowa o osłonach... o jednej szczególnie skutecznej i bezpiecznej dla dzieci.
Ale zlepek nie jest dzieckiem. Zlepek jeszcze nie ma serca. Więc nadal nie masz pewności.
- Macie o nich dbać…
Nie wiesz, czy to tylko Twoja myśl, czy w rzeczywistości to wypowiadasz. Wiesz za to, że jesteś zbyt słaby, aby godnie o nią dbać. Nogi odmawiają posłuszeństwa, a obraz się rozmywa.
CZYTASZ
Harry Potter i Przekleństwo Salazara
FanfictionHarry zostaje porwany i otruty przez Lorda Voldemorta. Jedynym ratunkiem jest zdjęcie zaklęcia adopcyjnego, które ujawnia, że jest synem Severusa Snapa i Anny Black, młodszej siostry Syriusza. Jak poradzi sobie z nową rzeczywistością? Czy uda mu się...