Dziedzictwo Merlina Rozdział 53

161 11 0
                                    

Dziedzictwo Merlina
Rozdział 53
Septimus zeskoczył z łóżka cmokając ustami.
- Albo nam pomaga, albo nie wiem... Podkłada się lepiej niż zakładałem!
- Pewnie mu kazali, Tim... - mruczy leniwie praktycznie przysypiając Chris - Ja tam wiem, że nie mam nic do gadania, ale wcale a wcale mi się to nie podoba... Bo co to za konspiracja, skoro ojciec ją kontroluje? Serio Tim, wyluzuj z tym podekscytowaniem. To nie jest nasz pomysł, to nie jest coś co chcemy robić. A w zasadzie to mam wybitnie genialny pomysł, Panowie...
- Niby jaki? - zapytał Septimus.
- Prawdziwy bunt! – informuje ich unosząc leniwie powiekę.
- Rozwiń swoje leniwe myśli, bo są zbyt powolne by wyłapać sens.
- Robimy bunt! Całkowity, kompletny, genialny! Bunt nic nie robienia! – odpowiada z ekscytacją, na co Willi z zainteresowaniem unosi głowę znad pergaminu.
- Popieram! Jesteś geniuszem zła, Christopherze! Tego to na pewno nikt się nie spodziewa! Dwa do jednego Tim, przegrywasz! – zgodził się odkładając pióro, po czym rozłożył się wygodnie na fotelu kładąc nogi na biurko.
Przymknął oczy stwierdzając, że jeśli się chociaż chwilę nie prześpi to umrze. Tylko tym razem to na serio, szczególnie, że czekał go jeszcze szlaban z ojcem. Nagle Septimus grzmotnął dłonią o biurko.
- Pisz referat, Will! Tylko pamiętaj o głównym założeniu, ma być przesiąknięte do obrzydliwości zaklęciami jasnej strony pochodzącymi z naszych rodów. To ma być niczym pieczęć naszego pochodzenia! Uświadomienie, że bez nas ten świat by zginął marnie...
- Nie przesadzaj, Tim! – mruknął Chris - W zasadzie, poza Złotym Trio Kasandra to... no… to banda wariatów była... Zresztą popatrz na Dziadków, a nasi ojcowie nie są wcale lepsi. Szału nie ma... Jeśli Willi wyczaruje trzy akapity zgodne z twoimi wymogami to ma u mnie kremowe! A za cztery to już ognistą – zadrwił.
- Jemu to już wystarczy! Ty widzisz jak on wygląda? Serio Willi, wstydziłbyś się schlać jak świnia bez Nas! – zganił go podsuwając jedną z ksiąg pod nos przyjaciela. William mrugnął ze zmęczeniem – No do roboty! I nie słuchaj tego idioty. Masz świeże, nie zbrukane historią myślenie. Sześć akapitów wymyślisz bez problemu.
- Referat ma mieć cztery stopy, Tim!
- Niech będzie, zlituje się i jak już napiszesz to dodam kilka swoich zdań by było dłuższe... – William spojrzał na niego z przerażeniem.
- Ty już lepiej trzymaj te swoje mądrości dla siebie, dobra?  A, i Dayson prosił by Cię uświadomić, że szósty akapit Twojego referatu to karygodny stek bzdur! Już chyba nie chciał Cię poniżać... Was lubi bardziej niż mnie. - stwierdził, a oczy Septimusa zrobiły się większe.
- Nie możliwe... Ja nie popełniam błędów! – zlekceważył słowa Willa.
- Nie możliwe stało się możliwe! – burknął pochylając się nad księgą wczytując się w tekst.
Septimus tylko chwilę obserwował Williama nim zanurkował we własnych notatkach. Chris zaśmiał się w poduszkę, by z błogą obojętnością do planów Septimusa zapaść w sen, a William szczerze mu tego zazdrościł.

~oOo~

Lochy były zdecydowanie zbyt zimnym miejscem dla Williama. Wzdrygnął się stojąc obok Ediego Smitha, piątorocznego Puchona, który miał niewątpliwy zaszczyt tkwić z nim w szkolnym areszcie. Puchon raz po raz niepewnie spoglądał na Williama, który potrzebował całego swojego zapasu opanowania aby to zwyczajnie zignorować.
- Na twoim miejscu zdjął bym ten kaptur... – powiedział w końcu Puchon, a Will uniósł brew.
Nie planował zmieniać nic w swoim ubiorze. Dwie mugolskie sportowe bluzy jakie na siebie włożył i tak nie dawały mu dość ciepła, a z zaklęciem rozgrzewającym wołał nie ryzykować. Było zbyt podstępne. Kolejne niepewne spojrzenie chłopaka spowodowało, że zdjął kaptur zirytowany.
- Jesteś chory? Bo nie wiem czy wiesz, ale przeziębienie zwalnia z szlabanu... - powiedział cicho Puchon.
- Nie jest chory, Panie Smith. - po lochu rozbrzmiał złowrogo brzmiący głos Mistrza Eliksirów - To co dolega Panu Prince’owi to nic innego jak kac. A taki stan nie zwalnia z zajęć czy z szlabanu. Jak to mówi stare dobre mugolskie powiedzenie, na kaca najlepsze jest praca... Więc do dzieła Panie Prince, śluz gumochłona sam się nie pobierze. - William uniósł głowę w niedowierzeniu blednąć przy tym jeszcze bardziej, przez co Edi Smith dostał dowód, że naprawdę można stać się praktycznie przezroczystym – Pan, Panie Smith, do kociołków i nie chce słyszeć żadnych dźwięków. Jasne?
William potrzebował dłuższej chwili by ruszyć do szklanego pojemnika w którym wiły się obrzydliwe gumochłony. Ich zapach był nie do wytrzymania.
- Jesteśmy zbyt wrażliwi na zapach, Panie Prince? – zadrwił Severus, a William zacisnął jedynie usta starając się nie oddychać, nie komentować, ani nie reagować w jakikolwiek sposób.
Snape cały wieczór robił co w jego mocy by przy jutrzejszym śniadaniu wszyscy usłyszeli jak bardzo wredny był dla syna na szlabanie. W końcu nie mógł sobie pozwolić na zszarganie własnej opinii, rywalizacja o podium w kategorii najokrutniejszego nauczyciela Hogwardu trwała w najlepsze.

~oOo~

- Koniec na dzisiaj. - ogłosił cicho.
Edi odstawił kociołek z ulgą, zdjął rękawice i umył dokładnie ręce. William zakorkował ostatnią fiolkę z śluzem gumochłona i odsunął się od stanowiska tak szybko jak zdołał.
– Jutro o tej samej porze, Panie Smith. Ty zostajesz. - mruknął kierując swoje czarne oczy na syna.
Edi spojrzał na Williama współczująco nim zgarnął swoją torbę i praktycznie wybiegł z klasy.
- Masz mi coś do powiedzenia? – zapytał cicho Severus opierając się o ławkę na wprost syna.
Wiliam mrugnął kilka razy nim w końcu zdobył się na wydobycie z siebie głosu.
- Nigdy więcej nie będę udzielał historycznie niepoprawnych odpowiedzi na OPCMie? – silił się na swobodę i arogancję, choć jego głos zdradził spore zmęczenie i żałość.
Severus zmarszczył czoło, a jego nozdrza rozszerzyły się w irytacji, ale mimowolne drgniecie ciała Williama momentalnie zmieniły wkurzony wyraz twarzy jego ojca na zmartwiony. Duża chłodna dłoń od razu wylądowała na czole chłopaka nie dając mu możliwości odsunięcia się.
- Masz gorączkę. – stwierdził z nieukrywanym zdziwieniem – Byłeś u Jacka?
- Po co? Jestem tylko zmęczony. Mogę już iść? Nie skończyłem wypracowania dla Daysona, a jeszcze jutro jest transmutacja i muszę się przygotować. Proszę… - spróbował zmienić taktykę na potulnego kociaka, to z reguły rozwalało Snape’a na łopatki i podły Mistrz Eliksirów ulegał błagalnemu spojrzeniu syna, ale ku rozpaczy Willa tym razem nie zadziałało.
W zmian otrzymał silny chwyt za ramię i został przeprowadzony przez tajne wejście do prywatnych kwater ojca. Wiliam kompletnie nie miał pojęcia jak Severus może w tak szybki sposób przechodzić od stanu wkurzenia do stanu zatroskanego ojca, ale jednak to robił z płynnością, której chłopiec nie ogarniał. William był szczerze zmartwiony chwiejnością emocjonalną własnego ojca. Z prawdziwą ulgą przyjął fakt usadzenia w fotelu. Skrzywił się jednak gdy usłyszał, że ten szykuje już kąpiel w łazience.
- Poradzisz sobie? Jesteś strasznie przepocony, Will. – Severus stanął w drzwiach do pokoju mierząc syna od góry do dołu zaniepokojonym spojrzeniem.
William uniósł się z miną cierpiętnika kierując w stronę łazienki.
- Jak się będę topić to i tak się dowiesz. - zauważył zatrzaskując drzwi.
Zrzucił ubrania i zatopił zmęczone ciało w zdecydowanie zbyt chłodnej w jego ocenie wodzie. Z rozbawieniem zauważył, że Severus nawet przygotował mu piżamę. Na poważnie, uczniowie nigdy by nie pomyśleli, że Naczelny Postrach Hogwartu może być tak opiekuńczym ojcem.
Godzinę później spał napojony wywarem lipowym obniżającym gorączkę. Severus opierał się o futrynę drzwi obserwując poczynania Jacka, by po chwili przyjąć od niego pergamin z wynikami badań syna. Nie były zadawalające, ale nie było też zupełnie złe.
- Jest wykończony. Kilka godzin snu powinno unormować sytuację.
- Jesteś pewien? Eliksir postcruciatusowy jest....
- Wchłonęły się niewielkie ilości, Profesorze. Przybyliśmy w odpowiednim momencie. Będzie osłabiony przez kilka dni, ale to nie jest nic trwałego. Mam z nim posiedzieć? – zapytał wywołując oburzenie u Mistrza Eliksirów.
- Spadaj, Jack!

~oOo~

William wyciągnął się leniwie zatapiając nos w poduszce i stwierdził, że nie zamierza jej porzucać za żadne skarby. A później z tyłu jego głowy pojawił się niepokój, jakby o czymś zapomniał. O czymś ważnym.
Dayson!
I kolejna ponura myśl - Transmutacja i cholerne króliczki!
Poderwał się z łóżka patrząc na zegarek z nie małą ulgą. Do rozpoczęcia zajęć miał trzy godziny. Przebrał się we wczorajsze ubranie i po cichu opuścił pokój do części salonowej, gdzie starał się być jeszcze ciszej, aby przypadkiem nie obudzić ojca.
- A Ty gdzie się wybierasz? – ciche pytanie zza pleców spowodowało, że chłopak drgnął.
Spojrzał na biurko i zamarł widząc ogromny stos pergaminów.
- Dlaczego nie śpisz? - zapytał oszołomiony widokiem czując poniekąd współczucie.
- To chyba ja powinienem o to zapytać. Jest piąta trzydzieści, synu! Według mojej wiedzy cisza nocna się nie skończyła. – zauważył.
William z zakłopotaniem przeczesał swoje zmierzwione włosy.
- Muszę skończyć referat. - przyznał w końcu uznając, że powiedzenie prawdy jest lepszym rozwiązaniem.
- Z...?
- Obrona.
- Znowu? – czarne oczy śledziły go uważnie przez co chłopak przestąpił nerwowo z nogi na nogę.
- Dayson zorientował się, że to nie ja napisałem karniaka... - wymamrotał pod nosem.
- A któż go napisał, czy to nie w bibliotece spędziliście środowy poranek?- zakpił
- No w bibliotece... Ale...
- Nie zaczynaj zdania od ale... - zrugał go mimowolnie.
- Dobra! Septimus napisał ten referat. To był zakład. No wiesz, chcieliśmy sprawdzić czy Mateo się skapnie...
- Profesor Dayson, Will.
- Nie jest profesorem. – zauważył - I nie ma nic przeciwko jak mówimy do niego po imieniu czy nazwisku. - Severus przewrócił oczami.
- Mateo Dayson zdobył Mistrzostwo w Obronie i Zaklęciach, Will. Oprócz faktu, że był wieloletnim szkoleniowcem w DPPC ma uprawnienia do nauki takich głąbów jak Wy. Więc wypada okazywać mu szacunek...
- No dobra... Ale mogę już iść? Zrobi ze mnie durnia jak się nie przygotuję. A dwie godziny jakie pozostały do śniadania to sporo... – powiedział podstępnie. Rozsądnie zaznaczając, że pamięta o porze posiłków co na pewno spowoduje, że ojciec nie będzie tak bardzo marudził.
- To siadaj tutaj. Myślę, że w moich zbiorach znajdziesz coś pomocnego... – William spojrzał na biblioteczkę niechętnie.
- Wątpię... A po za tym. W pokoju mam już zarys więc... zaczynanie od nowa to porażka!- wyskomlał.
Severus wstał podchodząc do biblioteczki i wyciągnął dwa tomy zaznaczając odpowiednie rozdziały nim podał je chłopcu.
- Więcej nie potrzebujesz do omówienia zaklęć defensywno-obronnych, Will. – powiedział spokojnie.
William przyjął księgi z niezadowoleniem, co nie uszło uwadze Severusa.
- Tyle wystarczy, synu... To dłuższa rozmowa, ale...
- Wiem! Już wczoraj Dayson mnie uświadomił, że mam trzymać język za zębami, a własne wnioski wsadzić do kieszeni...
- To z czym masz problem?
- To wkurzające! – wyznał, a Severus uniósł brew, gdy noga chłopca kopnęła w powietrze w jawnej frustracji – Robią z nas potworów! – wyznał w końcu - Znaczy... sam mówiłeś, że mam być dumny ze spuścizny przodków, nie? A to co Dayson, a nawet cały magiczny świat sądzi o Prince’ach i Blackach to tylko ograniczony do potworności fragment całego... no, całej historii, nie? Jak sobie pomyślę co zrobili Syriuszowi za sam fakt z jakiej rodziny pochodzi to krew mnie zalewa! Był genialnym Aurorem! Kochał to co robił! A oni... Dayson twierdzi, że nie zmienię świata... Ale... no... Dlaczego mam nie próbować? Dlaczego mam kulić uszu po sobie? Dlaczego mam mówić to co mi każą? W nosie ich mam! To banda kretynów! – jego złość była słyszalną w głosie, a Severus miał uzasadnione podejrzenia, że to nie tylko o karny referat chodzi.
Jego syn szukał swojego miejsca na tym pokręconym świecie. To było o wiele łatwiejsze będąc Potterem. Oni byli krystalicznie jasnym Rodem. Aurorzy z pokolenia na pokolenie z ugruntowaną historią, poglądami i miejscem w społeczeństwie. Nigdy nie miotali się pomiędzy dwoma siłami, między dobrem i złem. Nigdy nie próbowali nawet zrozumieć istoty Czarnej Magii. Nigdy oficjalnie się nie potykali, nie mieli wątpliwości, czy zwątpienia. A bycie Princem było o wiele trudniejsze... Ich pochodzenie, Dziedzictwo Salazara, a także Merlina... dwa tak różne poglądy, dwa różne rodzaje magie - czarna i biała powodowały tylko bałagan w głowie każdego dorastającego Dziedzica tego nazwiska. Severus zmrużył oczy stwierdzając, że ten jeden problem chłopiec niestety, ale musi rozwiązać samodzielnie.
- Zmykaj. - mruknął w końcu – Will, tylko..?
- Tak?
- Gdybyś chciał pogadać to ja tu jestem.
William spojrzał na niego z lekkim zdezorientowaniem.
- Nie no, serio wczoraj sporo ogarnąłem. Teraz to już tylko... takie korekty. Nie chcę by znów mi zarzucił, że wchodzę na niepewny grunt.
- Nie mówię o referacie, dziecko. Ja tu jestem. Pamiętaj o tym.
Ich oczy się spotkały na chwilę, a później William wyszedł szybkim krokiem nim ojciec był w stanie ocenić do jakich rozmiarów urósł burdel w jego głowie.

~oOo~

Wiwaty i oklaski zmieszały Williama, gdy wszedł na korytarz prowadzący do klasy transmutacji. Ślizgoni perfidnie i zgodnie, ku zdziwieniu innych uczniów, sobie z niego kpili. Zapewne przez plotki jakie Edi Smith zdołał już rozpuścić o ich wspólnym szlabanie, a William domyślał się, że jego nieobecność na śniadaniu została zauważona i należycie skomentowana.
- Przeżyłeś! - stwierdził z teatralną ulgą Chris wczuwając się w rozbawione nastroje domowników.
- Z trudem. - przyznał w podobnym tonie.
Chwile pożartowali i poprzysiągł sobie, że będzie musiał dopiec słownie Malfoyowi aby chłopak odrobinę mu odpuścił. Ale ku zdziwieniu Williama nawet te słowne uszczypliwości nie były wrogie ani nawet obelżywe, w przeciwieństwie do sprzeczek na linii Potter - Malfoy. Raczej przyjazne dogryzanie z zachowaniem odpowiedniego tonu. William już od dłuższego czasu obserwował, że Malfoy jakby spuścił z tonu i we trzech za zamkniętymi drzwiami zgodnie uznali, że Ślizgoni zwyczajnie nie wiedzą co mają o nich myśleć ani jak ich traktować. Dlatego zachowują pozory przyjaźni z dozą sporej ostrożności, a oni po prostu odwdzięczyli się tym samym.
Ich słowne przepychanki nieco odprężyły go do czasu kiedy nie zobaczył zranionego spojrzenia Rona. W tym momencie te okruszyny nastoletniej beztroski rozmyły się natychmiast pozostawiając zagubienie we własnych myślach, uczuciach i tym co według niego samego powinien czuć, a co tak naprawdę odczuwał. W jego głowie panował kompletny bajzel, a przed nim był kolejny dzień udawania, że wszystko gra. Wypuścił ciężko powietrze spoglądając na Chrisa i Septimusa, ale oni wyglądali na tak samo oderwanych od rzeczywistości. Wszedł do Sali Transmutacji z odczuciem, że ma na plecach ciężar, który zaczyna go przygniatać...

Harry Potter i Przekleństwo SalazaraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz