Dziedzictwo Merlina
Rozdział 58
William spóźniał się na szlaban.
Severus z irytacją spoglądał na drzwi, by w końcu fuknąć na Ediego Smitha, że za chwilę wraca, a do czasu aż wróci kociołki mają błyszczeć. Po drodze poprosił Filcha, by zszedł do lochów nadzorować szlaban Puchona, a sam udał się do pokoju wspólnego Slytherinu by odkryć, że ani tam, ani tym bardziej w dormitorium jego syna nie ma.
- Nie wrócili jeszcze z zajęć z Daysonem, Panie Profesorze. - wyjaśnił Ares domyślając się kogo szuka.
Severus zmarszczył nos niezadowolony, ale uznał, że gdyby cokolwiek na tych zajęciach się wydarzyło to już by został o tym poinformowany. Jednak goniony niepokojem o krnąbrnego smarkacza udał się na drugie piętro do klasy OPCMu, by odkryć przyczynę swojego zaniepokojenia. Trzech chłopców z fascynacją zawzięcie pracowało nad wprowadzaniem magii Mateo Daysona w struktury swojej bariery obronnej.
- Co to ma znaczyć?! – zapytał donośnym głosem.
Dayson poderwał oszołomiony głowę zrywając ciągłość bariery przez co chłopcy lekko się zachwiali, gdy ta rozsypała się na milion szklanych odłamków. Severus machnięciem różdżki wyczarował parasole nad głowami chłopców aby żaden z odłamków ich nie zranił. W kwestii samego nauczyciela OPCMu nie miał już tyle skrupułów.
- Dwie godziny! Nie dłużej! Czy aby przypadkiem nie zapomniałeś się? – Severus zrugał Daysona – Oni nie mogą tyle czasu pracować nad własnymi mocami bez przerwy na odpoczynek i posiłek! Chcesz ich wykończyć? - usadził smarkaczy na krzesłach tylko po to by wezwać Patronusem Jacka.
Kompletnie zignorował ich ślamazarne tłumaczenia, że stracili poczucie czasu i w zasadzie to nic złego się przecież nie stało. Ostatnie tygodnie jednak wystarczająco wyczerpały pokłady cierpliwości Severusa zarówno do psotnych i nie dających się ujarzmić pomysłów syna, ale także do dwóch pozostałych nastolatków, którzy zgrywali prawdziwe anioły pokoju. Dlatego bez słowa poczekał na Jacka, który sprawdził nastolatków stwierdzając wyczerpanie magiczne, ale „bez tragedii”. Severus odesłał dwóch smarkaczy do Tomasa, by jednak ktoś bardziej rozważny miał na nich oko, a sam zgarnął Williama obwieszczając, że skoro ma jeszcze siły to kociołki czekają. Bądź co bądź do szorowania nie potrzebuje magii, uznał że złośliwym uśmiechem.
~oOo~
William ze zdziwieniem spojrzał na kociołki. Fakt, że ojciec odpuścił mu przygotowywanie jakiegoś obrzydliwego składnika do eliksirów to już jakiś postęp. Jednak to, że jedyne co od niego dzisiaj zażądał to pomoc Ediemu w uporaniu się z kociołkami, a zostało ich już tylko cztery było niepokojące.
Spojrzał na ojca niepewnie, ale ten zanurkował już w stercie pergaminów kompletnie ich ignorując. Edie, tak jak i on, był lekko zmieszany, ale w końcu podał mu długie rękawice.
William z irytacją na nie spojrzał, a później na swój mundurek. Przez zajęcia z Daysonem nie zdążył się przebrać, a rękawy mundurków były szerokie. Z frustracją wciągnął rękawice na palce, a później spróbował ukryć rękawy pod nimi.
- Lepiej je podwiń... - doradził Edie, który po trzech tygodniach mycia kociołków po mistrzowsku sobie z nimi radził.
William doskonale wiedział, że chłopak ma rację, a jeszcze lepiej by było po prostu zdjąć szatę, ale miał problem. Pod spodem miał tylko koszulę na krótki rękaw i spodnie, żadnego swetra, ani bluzy - nic co by ukryło jego rytualne blizny. Nie chciał by Edie je widział. Fakt odprawionego na nim rytuału kradnącego jego moce jakoś był kompletnie ignorowany przez uczniów i to było dla niego idealnym rozwiązaniem. Ukazanie blizn być może odświeżyłoby pamięć uczniów, a tego nie zupełnie potrzebowali. Zrobił co mógł by ukryć materiał pod grubą skórą węża z jakiej wykonane były rękawice i nalał gorącej wody do kotła.
Sięgnął po drucianą szczotkę spoglądając ukradkiem na ojca. Nie rozmawiali ze sobą od tamtego piątku. Właściwie to Will się nie odzywał, bo Severus ciągle do niego mówił wykorzystując każdą nadarzającą się okazje. Jego monologi zaczynały się od żądań wyjaśnień, później przechodziły do dzikich wrzasków, by płynnie zakończyć na spokojnej i pełnej troski próbie nawiązania kontaktu z milczącym synem. Jednak gdy to nic nie dawało zaczynał wrzeszczeć na niego od nowa. William sam nie wiedział jak zakończyć ten swój „bunt”, bo w dalszym ciągu czuł wściekłość podszytą odrobiną satysfakcji, że jest w stanie tak sprytnie wyprowadzić w pole nauczycieli, Filcha, a nawet ochronę! Te wszystkie psoty uzależniały go od zalążków pozytywnych emocji, dzięki którym mógł chociaż przez chwilę poczuć się jak zwyczajny rozrabiaka. Czuł rozbawienie jak obserwował tablice z punktami. Dwa dni temu zaczarował ją tak, by odejmowane punkty przez Severusa, Perevelly’ego, czy samego Meteo trafiały na konta uczniów jako dodatnie. Jeszcze zabawniejszy był fakt, że do tej pory nikt się nie zorientował!
W pewien sposób ojciec też zaczął się odgryzać, co dodawało dodatkowej adrenaliny. William omal nie umarł z zażenowania, gdy Joanna perfidnie i bez skrępowania zaczęła mu dziękować za prezent szczegółowo omawiając co dokładnie było w paczce „Początkującego Kochanka”. Dobrze, że darowała sobie już opowiadania co dokładnie użyli, ale samo stwierdzenie: „Trzeba przyznać, że teraz to całkiem inny poziom uniesienia” spowodował, że chłopak chodził bordowy na twarzy do końca dnia, a ojciec ze stoickim spokojem w dalszym ciągu sprawdzał eseje. Chwała Merlinowi, że ta dwójka ukrywa swój romans, bo Will był więcej niż pewien, że w innym wypadku Joanna byłaby zdolna wyrazić swoją wdzięczność na oczach całej szkoły podczas śniadania.
Pokręcił głową odganiając te wszystkie myśli akurat w momencie jak Edie wrzasnął, a on poczuł gorąc na przedramionach, by po chwili zauważyć ogień rozprzestrzeniający się bardzo szybko po materiale. Jego szata zaczęła się palić, Merlin jeden wie z jakiego powodu. Oszołomiony odrzucił trzymany kociołek i szczotkę upadając na podłogę. Dopiero Severus machnięciem różdżki pozbył się płonącej szaty i koszulki by po szybkim rozeznaniu się w sytuacji rzucić na oparzone ramiona i tułów kojące opatrunki. Nie wiedział kiedy ojciec usadził go na krześle mówiąc do niego coś co do niego nie docierało, ale gdy oczy Williama spotkały się z przerażonym spojrzeniem z Ediego wpadł w prawdziwą panikę. Jedyną jego myślą w tym momencie było to, że Puchon zobaczył jego blizny. Jakoś o bólu od oparzeń, zarówno z ognia, jak i pozostałości kwasu, który w kociołku wszedł w reakcję z wodą, kompletnie nie myślał. Edie Smith miał doskonały widok na jego blizny porytualne. A skoro Edie to widział, był pewien, że jutro będzie wiedzieć cała szkoła.
~oOo~
Ból przyszedł później, gdy adrenalina jaka nad nim zapanowała opadła, a Jack zaciągnął go do Skrzydła Szpitalnego, aby na spokojnie ocenić skalę oparzeń. Nie był jakiś wielki. Znaczy, w jego skromnej, mocno subiektywnej ocenie nie był wielki, bo w swoim życiu przeżył zdecydowanie gorszy ból. Ale jednak był, sygnalizował, że coś się stało. Świadomość tego co się stało dotarła do niego dopiero gdy Jack zdjął opatrunki wyczarowane przez Severusa i zaczął zaklęciem oczyszczać rany. Materiał mundurka wtopił się w skórę co wyglądało okropnie. Jednak nie stanowiło jakiegoś ogromnego wyzwania dla Jacka, choć i tak mruczał niezadowolony pod nosem ciągle pytając jakim cudem Will to zrobił. Szczerze mówiąc kompletnie nie miał pojęcia. Przecież mył kotły miliony razy! Mało tego, życie z Dursleyami sprawiło, że był mistrzem w szorowaniu garów. Niezręczną ciszę przerwało zirytowane warknięcie Severusa.
- Jeśli chciałeś udowodnić, że jesteś paniczykiem z pałacu co nigdy w ręku nie trzymał zmywaka to lepiej tego nie mogłeś zrobić. Co ty sobie myślałeś?! Już na pierwszym roku Was uczę, że przed wlaniem wody należy użyć proszku, który neutralizuje substancje czynne! Gwarantuje, że od teraz, aż do nierychłego końca szlabanu będziesz szorował kociołki! Bezmózgi bachor! Zamiast o durnotach powinieneś myśleć o tym co robisz!
William zacisnął usta mieląc w ustach ciętą ripostę. Nawet jeśli chciał jakoś pogodzić się z ojcem to nie było jak.
Severus Snape był dupkiem!
~oOo~
Następnego poranka, po skutecznym ratunku ze strony chłopaków po obrzydliwych i bolesnych oparzeniach nie było śladu. Jednak przez próby utajnienia faktu przed uczniami, że tworzy z chłopakami Trójkąt Merlinowski musiał chodzić z opatrunkami na rękach. William próbował przemówić Jackowi do rozsądku, że to całkowicie zbędne, bo przecież nikt nie widzi co ma pod szatą, ale Jack tylko unosił brew tłumacząc, że oparzenia tego stopnia nie goją się w jedną noc, więc ma z nimi chodzić co najmniej do piątku.
Wkurzenie Severusa osiągnęło szczyt szczytów! Ku rozpaczy Williama tego dnia miał nie tylko szlaban, ale także eliksiry. Jeśli ktokolwiek z uczniów był ciekaw jak wygląda legendarna zjadliwość Mistrza Eliksirów opisywana przez Ediego Smitha względem syna, ten miał okazję się o tym dowiedzieć. Bo Severus nie szczędził sobie słów. Co to to nie. Oczywiście zwalił wszystkie wymyślone wady Williama na rozpieszczanie przez Tobiasza i fatalne geny Blacków. William nie wytrzymując odezwał się pierwszy raz od tygodnia odpowiadając całkowicie wulgarnie i nie w swoim stylu, że skoro aż tak nie odpowiadają mu geny Blacków to nie musiał się pieprzyć z Anną. A skoro poleciał na ładny tyłek to teraz ma co ma.
Sala ucichła momentalnie. Nikt nie mieszał, nikt nie stukał, nikt nie kroił. Nie czekając na odpowiedź ze strony ojca zgarnął torbę i wyszedł z klasy trzaskając drzwiami.
Wojna syna z ojcem, która miała być tylko żartobliwa, choć naprawdę była jedynie przykrywką dla celów chłopaków, okazała się czymś co przelewało szalę goryczy i zmęczenia u obydwu. Christopher i Septimus zaczęli szczerze żałować podpuszczania Williama do psot, bo nie spodziewali się, że cała ta sytuacja przybierze taką skalę. Zupełnie jak nie oni, wręcz błagali Williama, by jednak odpuścił i spróbował się dogadać z ojcem.
Na domiar złego szukający Puchonów zleciał ze schodów łamiąc sobie nogę i doznając wstrząsu mózgu. W czwartkowy wieczór Profesor Hook poinformowała Ślizgonów, że sobotni mecz rozegrają Oni z Krukonami. Igor Rowle od razu zabrał Williama na stronę żądając by natychmiast przestał tych swoich zabaw i kłótni z ojcem, bo nie mają dla niego zastępcy i jeśli Will zostanie zawieszony lub Snape cofnie jego zgodę do gry to są w czarnej dupie. William przez chwilę analizował jego słowa by w końcu przyznać, że chłopak może i ma rację. Oczywiście, jeśli chodziło o psoty. McGonagall zaczęła go uważniej obserwować i zapewne nie miałaby oporów zawiesić go choćby znajdował się już na murawie. Z ojcem nie zamierzał się jednak godzić. W końcu to Tobiasz Prince był prawnym opiekunem Williama i tylko on mógł wycofać zgodę na rozegranie meczu. Był pewien, że dziadek tego nie zrobił o ile Jack nie miałby wystarczająco mocnych argumentów.
Po wieczornym szlabanie zignorował prośbę ojca by został w klasie. To w zasadzie był ich zwyczaj, że po zakończeniu szlabanu przenosili się do kwater Severusa, gdzie Will zjadał kolację. I nawet ostatni tydzień nic w tej tradycji nie zmienił. W jakiś chory sposób nawet będąc zadąsanym na ojca za przedmiotowe zachowanie ochrony wobec niego, nie potrafił odmówić. Ba! On nawet nie chciał odmawiać. Chciał być w komnatach ojca tych kilka chwil przed snem, nawet jeśli oznaczało to wysłuchanie kolejnego wykładu na temat jego szczeniackiego zachowania. Jednak po tej jednej lekcji eliksirów William nie wytrzymał i opuścił pomieszczenie gdy tylko Mistrz Eliksirów obwieścił koniec szlabanu.
W piątkowy poranek William dostał namacalny dowód, że jego ojca gryzą wyrzuty sumienia. W pokoju wspólnym Slytherinu stanął wspaniały czarny fortepian, niczym gałązka oliwna. Tym razem jednak nie zamierzał dać się tak łatwo przekupić. Severus ruszył zbyt czuły punkt, by tak po prostu puścił jego słowa w niepamięć. I choć szczerze bolało go serce, gdy pierwszoroczni pokazywali swoje „talenty” maltretując tak wspaniały instrument, starał się nawet na niego nie patrzeć.
Nie da się przekupić. Nie tym razem. Zignorował nie tylko sam instrument, ale nawet prośby współdomowników, by podzielił się z nimi czymś tak rzadko spotykanym jak Dziedzictwo Francuskiego Rodu Molier. William burczał pod nosem, że nie jest małpą w cyrku, by zapewniać im rozrywki, a jeśli chcą posłuchać prawdziwego talentu Molierów to brat jego babki w dalszym ciągu koncertuję w Azji oraz Ameryce i wystarczy pięćset galeonów by kupić bilet. Tą informację dostał od Tobiasza, który w niedawnym liście obiecał mu wakacyjny wyjazd do USA by mógł poznać Raphaëla Moliera. Sam muzyk ogranicza swoje pobyty w Europie ze względu na wojnę, ale z ogromną przyjemnością pozna utalentowanego wnuka swojej siostry na neutralnym gruncie. Przez tą burkliwą odpowiedź jeszcze tego samego dnia w torbie znalazł myjkę do kotłów z dopiskiem by nie gwiazdorzył, bo wcale nie jest taki wspaniały jak sam o sobie myśli. No cóż, najwyraźniej nawet Ślizgoni się na niego wkurzyli.
W piątek ojciec odwołał szlaban, co było dziwne i niespotykane, ale inni uznali to za dobry znak. Przede wszystkim dzięki temu mogli odbyć lekki trening w pełnym składzie tuż przed samym meczem. Po treningu złamał własną obietnicę i podreptał pod kwatery ojca, aby upewnić się, że wszystko jest z nim dobrze, ale pocałował klamkę. Ray, który tego dnia miał wątpliwą przyjemność pilnowania Willa uspokoił go, że nauczyciele mają jakieś spotkanie z Radą Hogwartu, w co William absolutnie nie uwierzył. W sobotę obserwował ojca uważniej niż zwykle, ale nic mądrego nie wywnioskował, więc pozostało mu nic innego jak zjeść solidne śniadanie i przygotować się do meczu. Ignorując podekscytowanie Chrisa i jego ciągłe nalegania na Malfoya, że mecz musi się skończyć przed czternastą. Wszyscy już doskonale wiedzieli, z kim młody Perevelly spędza weekendy, więc mieli kolejne pole do dogryzania. Tym razem wobec blondyna.
~oOo~
Chris zatrzymał ich w szatni. William spojrzał na niego, później na zirytowanego Septimusa, a na końcu rozejrzał się po pustej szatni .
- Panowie! - obwieścił zagradzając im wyjście – Podchodzicie do tego zbyt... Cholera, to Quidditch! A Wy wyglądacie jakby kazali Wam kotły szorować… Och! Sorry Willi, nie chciałem. – mruknął przeczesując swoje blond włosy.
- Tak, jasne - mruknął brunet, ale w zasadzie uśmiechnął się.
Ten wypadek z kociołkiem będzie się za nim ciągnął do usranej śmierci, uznał ponuro.
- Chce powiedzieć, zwłaszcza Tobie Will, że rodzice... oni już tak mają, nie? Może nie masz w tym wprawy, ale serio, starym czasem się wydaje, że pozjadali wszystkie rozumy i przede wszystkim lubią władze jaką nad nami mają, nie? Więc stary, błagam nie dawaj Snape’owi satysfakcji, że spieprzył Ci mecz. To Quidditch! Kochamy go, nie? Więc sprawmy, że jutro wszyscy będą piać z zachwytu nad naszymi zdumiewającymi umiejętnościami. Znaczy… chce powiedzieć... Kurde! Boisko to jedyne miejsce na tym cholernym padole, gdzie czuje się dobrze! Nie spieprzcie mi tego! Włóżcie choć odrobinę w ten mecz serducha, co?
Zapadła cisza. Kompletna cisza przerywana jedynie trzema równymi oddechami. W końcu to Septimus się odezwał.
- A co my z tego będziemy mieli? - zapytał złośliwie.
Chris mrużył oczy przez chwilę, by uśmiechnął się przebiegłe.
- Okej... Ten który wygra w ilości strzelonych bramek przejmuje władzę. – zaproponował.
- Przejmuje władze? – zakpił Will.
- Tak. – potwierdził - Ten który wrzuci najwięcej kafli przez obręcz będzie rządził pozostałą dwójką przez dwadzieścia cztery godziny. Bez wykrętów, bez sprzeciwów! Wszystkie chwyty i pomysły dozwolone...
- Cwaniak! Po meczu wyjeżdżasz do Gin. - mruknął Will.
Chris przewrócił oczami.
- Spoko, to wygrany sam sobie wybierze czas, kiedy okres niewolnictwa wchodzi w życie. – sprostował – Ale najpierw musicie mnie pokonać... - przełożył miotłę przez ramię patrząc na nich z wyzwaniem.
Po chwili zaciśnięte pięść Willa uniosła się.
- Będziesz jęczał o litość! – zagroził, a blondyn zaśmiał się.
- To ty będziesz jęczał! – mruknął przebijając pięść z sygnetem Perevellych do sygnetu Willa.
- Och! - westchnął Septimus cicho - Wy serio myślicie, że macie jakieś szanse ze mną?
CZYTASZ
Harry Potter i Przekleństwo Salazara
FanfictionHarry zostaje porwany i otruty przez Lorda Voldemorta. Jedynym ratunkiem jest zdjęcie zaklęcia adopcyjnego, które ujawnia, że jest synem Severusa Snapa i Anny Black, młodszej siostry Syriusza. Jak poradzi sobie z nową rzeczywistością? Czy uda mu się...