Dziedzictwo Merlina Rozdział 66

185 12 0
                                    

Dziedzictwo Merlina
Rozdział 66

Cielesność jest dziwna. Zresztą, przebywanie w formie eterycznej też było stanem dalekim od normalności. Jednak kiedy gubisz swoje ciało i tkwisz nieskończenie wiele czasu w formie bezcielesnej, powrót do prozy życia jest wysoce dezorientujący. Powiedzieć, że Will był oszołomiony było ogromnym niedopowiedzeniem. On zapominał się w najprostszych czynnościach. Początkowo zapomniał w ogóle jak się chodzi. Później było lepiej, ale wciąż zapominał o tym, że wstanie i chodzenie wymaga użycia tych dwóch patyków będących jego łącznikiem z gruntem. Gdy po raz pierwszy zabolał go brzuch był tak zdezorientowany, że zawołał Jacka. Ten marnie ukrywając rozbawienie sytuacją przypomniał mu o istnieniu takiego miejsca jak toaleta. Jeść też zapominał, jednak o tym małym szczególe akurat pamiętali wszyscy inni.

- Will! – głos ojca wytrącił go z rozmyślań.
Uniósł głowę patrząc na Severusa, choć tak naprawdę patrzył na jego magię otaczającą sylwetkę ojca niczym kokon bezpieczeństwa lub koc zapewniający mu ciepło i ochronę. Magia Severusa była tak splątana, że Will za żadne skarby nie umiał odnaleźć jej głównej nici. Było w niej wiele z magii Tobiasza oraz jego samego. Ku jego przerażeniu było w niej sporo naleciałości o sygnaturze Dumbledore’a, a odkrycie tego jak wielki wpływ miał ten człowiek na ukształtowanie magii jego ojca było przerażające. Było jej znacznie więcej niż naleciałości Voldemorta, co wydawało się dziwne, bo to Mroczny Znak Voldemorta przecież oddziaływał na Severusa latami!

„Subiectum”, cichy głos w jego głowie wyszeptał znienawidzoną nazwę. Spojrzał na ojca jeszcze raz. Nie, to nie możliwe. Jest za mądry, aby dać się tak oszukać, stwierdził powracając do analizy jego magii. Po bliższym przyjrzeniu Will był w stanie wyłuskać z niej magię Melyflua czy Perevellych, ale w tym przypadku dominowała magia Joanny. Will z zapartym tchem szukał w nim magii Anny, jednak na ukształtowanie magii Severusa miało wpływ tak wiele osób, a Will o matce wiedział tak mało, że wyodrębnienie jej magii było trudne.

- Williamie! – wzdrygnął się na dźwięk nielubianego głosu  i spojrzał na Ignaciusa ze złością, którą chwilę później szybko próbował ukryć – Dziecko, jest pora obiadowa. Jedz! – upomniał go stary Perevelly.

Will spojrzał na sztućce w swoich dłoniach, na widelcu tkwił kawałek zimnego już steka. Will z obrzydzeniem ściągnął mięso w zamian nabijając ziemniaka.
– Mięso ma zniknąć – Chris i Tim się zaśmiali, a Will zacisnął zęby - U wszystkich! – przy stole zapadła cisza.

- Jak nie zaczniesz normalnie jeść kolejne godziny spędzisz pod kroplówkami, synu. - groźba ojca sprawiła, że nieszczęsny stek trafił do jego ust i jeszcze szybciej popił go wodą nie mogąc znieść metalicznego posmaku.

To jak wiele czasu i energii musiał poświęcać tak prozaicznym czynnościom jak jedzenie, picie czy korzystanie z toalety doprowadzało go do szewskiej pasji. Otaczała go magia, w każdym miejscu, rzeczy i osobie. Chciał ją poznawać.

Jego wzrok padł na chichoczącego Chrisa. Lubił jego magię. Była uporządkowana bardziej niż kiedykolwiek by przypuszczał. Było w niej tak wiele magii samego Willa, że gdy pierwszy raz to zobaczył to aż się przeraził. Septimus też maczał sporo w strukturze jego magii, tak jak wszyscy z rodziny. Jednak jedna kwestia martwiła Williama najbardziej. Nacieki magii Gin wyglądały tak, jakby Chris chciał ukryć dziewczynę przed samym sobą.

- Na litość boską, dziecko! – kolejne upomnienie Ignaciusa.

W złośliwości świata i ku nieszczęściu Williama dorośli bardzo szybko wychwycili, że w przeciwieństwie do wszystkich innych, to właśnie stary Perevelly najlepiej potrafił wytrącić Willa z jego zamyślenie. Will miał do niego żal. O Chrisa. O Gin. O to, że nie mógł powiedzieć prawdy przyjacielowi. Miał nawet żal do niego o samego siebie. Bo stary Perevelly spisał go na straty, kiedy William najbardziej potrzebował pomocy. Jednak w starym mężczyźnie było też coś czego Will nie umiał zignorować.

Przerażenie i potrzeba kontroli. Strach tak wielki o dzieci i wnuki, że gotów był zrobić i oddać wszystko, aby tylko byli bezpieczni, nawet wbrew ich woli. Takich emocji William nie umiał zignorować, bo Ignacius Perevelly w ten dziwaczny na swój sposób dbał i kochał rodzinę. Jednak fakt był nie zmienny, nie lubił dziadka Chrisa i miał dreszcze jak tylko słyszał jego głos. A teraz? Teraz Ignacius stał się niczym brzytwa ściągająca go do rzeczywistości.

Will z irytacją spojrzał na talerz uznając, że najlepiej dla niego będzie jeśli skupi się tylko na nim. I nawet udało mu się pokonać dwa ziemniaki, całego brokuła i jeden nieszczęsny kawałek stęka nim magia Anemarie rozproszyła go ponownie.

Lubił ją. Lubił prostotę magii małego dziecka. Kiedy groszek na talerzu dziewczynki zaczął turlać się kulka za kulką niczym gąsienica robiąc zawiłe wywijasy dziewczynka zachichotała, a dorośli wrzasnęli zgodne „William!”.

Z westchnieniem wbił widelec w marchewkę. Życie cielesne jest trudne, uznał ponuro.

~oOo~

- Za dużo pracujesz - było pierwszym zdaniem jakie wypowiedział wchodząc do pokoju Tobiasza.
Dziadek uniósł głowę znad pergaminów.
- A ty za mało jesz. - odparował niezadowolony, na co Will przewrócił oczami.

Obserwował magię dziadka z niepokojem, choć nic złego w niej nie znajdował. Jednak strach był i Will szczerze wątpił by już kiedykolwiek przestał się martwić o mężczyznę.
- Mogę? – zapytał spoglądając na eleganckie łóżko.
- Znowu uciekasz przed Jackiem?
- Potrzebuję się upewnić, że jesteś zdrowy. - przyznał.
- Nic mi nie jest dziecko. To było tylko zmęczenie...

- To było coś przez co mogłem Cię stracić. To nie było fair...
- To teraz wiesz co czujemy. Will, musisz o siebie dbać, a nie o wszystkich innych. Nie możesz zapominać o sobie...
- Nie zapominam - zapewnił opadając na materac - Prześpię się...
- A ja powiadomię Jacka, że tu jesteś.
- Skoro musisz... – mruknął.

Opadł w sen pozwalając by magia dziadka go otuliła. Mimowolnie się uśmiechnął, gdy patronus opuścił pokój. Momentu, kiedy Jack podłączał mu kroplówkę już nie pamiętał. Tobiasza miał cały czas pod magiczną kontrolą, nie umiał sobie tego odpuścić i dopiero gdy do pokoju wszedł Severus w końcu zapadł w spokojny twardy sen.

Severus okrył drobne ciało kocem nim spojrzał na ojca z niezadowoleniem.
- Za dużo pracujesz – Tobiasz uniósł brew nim pokręcił głową sfrustrowany słuchaniem ciągle jednego zdania.

Jednym zaklęciem przeniósł dokumenty do sejfu, a z kolejnym na stole pojawiła się szachownica. Severus bez słowa sprzeciwu wylosował czarny pionek, a Tobiasz z satysfakcją zrobił pierwszy ruch. Gdy ze strony Severusa nie nastąpiła reakcja spojrzał na syna. Zasnął na siedząco. Zmienił krzesło w rozkładany fotel i przykrył go kocem.

Mężczyzna opadł na fotel obserwując zarówno syna, jak i wnuka. Jeszcze trochę a to będzie ich dziwaczna tradycja. Od czterech dni, od dnia, gdy Will w końcu wrócił do swojego ciała tak spędzali każde popołudnie. Willi chował się przed wszystkimi w jego pokoju, gdzie czasem rozmawiali, a czasem nastolatek po prostu siedział obserwując go uważniej niż kiedykolwiek wcześniej, choć najczęściej zwyczajnie zasypiał. Daniel twierdził, że to chwilowe, że Will w końcu przywyknie do cielesności i słabości swojego ciała, a wtedy pozbędzie się strachu. Tobiasz uważał, a Severus podzielał jego zdanie, że całe zdarzenie na zawsze zmieniło chłopca. Jednak to nadal był ich Willi. Myślący o wszystkich, a najmniej o sobie. Ta cecha jego wnuka jak żadna inna najbardziej irytowała i nie dawała spokoju Tobiaszowi. W tej chwili jednak mieli o wiele większe zmartwienie.

Willi się gubił. Gubił się w ścieżkach magii, zapominał o tym, że jest z powrotem związany ze swoim cielesnym życiem, a oni musieli go wybudzać, otrzeźwiać i przypominać o podstawowych rzeczach. Zaledwie kilka godzin wcześniej Ignacius musiał na niego rzucić zaklęcie oddechu, bo zapomniał o oddychaniu wgapiając się w aurę magiczną Franciszka. Chwała Merlinowi, że Ignacius był razem z nimi w pokoju, bo Franciszek otoczony magią chłopca nie zdawał sobie sprawy z tego co się stało. Musieli mieć go na oku i przede wszystkim pilnować by ponownie się nie zgubił, dlatego nie dopuszczali do sytuacji by Will był sam. Zaklęcia Jacka nic nie poradzą na zapominaniu o życiu.

Całe zdarzenie miało też kolejne konsekwencje. Wprowadziło proces Wymiany Mocy między chłopcami na całkiem inny poziom. Pierwsze dwie wymiany potoczyły się jak zwykle i nic nie zwiastowało nadchodzących kłopotów. Jednak gdy tylko Chris i Septimus wrócili do pełni sił, Willi najwyraźniej podzielił się z nimi nową umiejętnością. A oni ponownie się nie zorientowali w porę.

Dopiero zaniepokojony Jack przyszedł do nich po spokojnej nocy z informacją, że Wymiana Mocy chłopców trwa dziwnie długo. Z reguły kończyła się po ośmiu godzinach, czasem przeciągała się do dziesięciu. W tamtej chwili mijała już dwunasta, a chłopcy jakby w ogóle nie zamierzali kończyć. Nie mieli zwyczaju przerywać im tego procesu głównie dla tego, że było to dla chłopców szkodliwe, jednak gonieni niepokojem i złymi przeczuciami kazali Jackowi wykorzystać swój dar tylko po to by usłyszeć, że chłopców nie ma. Nie czekali na rozwój wypadków. Na szczęście wiedzieli co robić i na szczęście chłopcy w swoich eterycznych formach zatrzymali się na osłonach Rose House.

To zmusiło ich do kolejnych działań. Wzmocnili jeszcze bardziej osłony wokół posiadłości Magią Krwi, a Daniel z Jackiem dodali swoje trzy grosze. Jako czarodzieje nie związani z nimi w żaden sposób, a jednocześnie oddani chłopcom stworzyli granicę, której chłopcy teoretycznie nie powinni umieć przekroczyć. Teoretycznie.

Jednak znana im teoria powoli przestawała być przydatna, bo chłopcy wchodzili na poziom magii o której nie wiedzieli zbyt wiele. Po zjednoczeniu chłopców z ciałami zamiast wdzięczności dostali złość, że im przerwano. To z kolei zmusiło ich, aby Syriusz wykorzystując to czego nauczył się w Zakonie Mocy Merlina przekazywał swoją wiedzę chłopcom. I o ile medytację Chrisa i Septimusa Syriusz potrafił kontrolować, o tyle Willi ulatywał poza jego kontrolę i musieli go ściągać do ciała kolejny raz. Na chwilę obecną nie bardzo wiedzieli jak nad tym zapanować, a sam chłopiec też wydawał się bezradny wobec nowej umiejętności, bo oprócz fascynacji tym co poznawał to jednocześnie był przerażony, że może kolejny raz utknąć na kilka lub kilkanaście dni, co według lakonicznych wyjaśnień w formie eterycznej wydawało się wiecznością.

Cichy jęk przerwał rozmyślania Tobiasza. Podszedł do łóżka i pogłaskał głowę chłopca pozwalając jednocześnie by jego magia uspokoiła go. Koszmary Williama też spędzały im sen z powiek. Chłopiec już przed tym incydentem był na skraju załamania nerwowego i obawiali się, że sytuacja pogłębi w nim depresyjne zachowania.
- Nie chciałem przeszkadzać... – cichy głos Ignaciusa przerwał magiczną więź Tobiasza z wnukiem.
Spojrzał na brata dziedzictwa ze złością jednak najwyraźniej ten chwilowy fizyczny kontakt z magią dziadka rozgoniła mary senne chłopca. Tobiasz uniósł się roztaczając wokół wnuka zaklęcie ciszy i to samo uczynił wokół Severusa, którego sen był bardzo delikatny i rzadko trwający bez przerwy dłużej niż 3 godziny. Dopiero wówczas spojrzał na Ignaciusa z chłodną obojętnością.
- Powinieneś odpocząć razem z nimi. – zauważył mężczyzna.
- Już odpocząłem. Mojemu zdrowiu nie potrzeba nic więcej niż bezpieczeństwo i zdrowie mojego wnuka. - wyjaśnił.
- Bracie, proszę... – zaczął zrezygnowany - Jak długo chcesz ciągnąć tą dziecięcą złość.
- Dziecięcą złość? - zakpił.
- Tak! Obydwaj zachowujecie się jakbyśmy chcieli zabić Willa!
- Bo tego chcieliście!
- Nie! – sprzeciwił się Ignacius - Nikt z nas tego nie chciał, jednak ocena medyków...
- Była o kant dupy rozbić! My o tym wiedzieliśmy, czuliśmy, że to nie prawda! A Wy zamiast wesprzeć nas… zamiast szukać rozwiązania… bezkrytycznie przyklasnęliście ich ocenie! Więc wybacz moja dziecinną złość, ale zamierzam w niej trwać, bo po braciach dziedzictwa oczekiwałem czegoś więcej! Ja dla Was zrobiłbym znacznie więcej!
- Tobiaszu, gdybyś był na naszym miejscu zachowałbyś się dokładnie tak samo! Nie oszukujmy się.
- Ja się nie oszukuję. Byliśmy w podobnej sytuacji. Twa pamięć jest ulotna jak dym, bracie. Ja nigdy nie stawiałem dobra mojego dziecka ponad dobro Waszych! I to był mój błąd! A teraz wyjdź nim powiem coś czego być może nie chcesz usłyszeć!
- Tobiaszu...
- Wynocha! – drzwi otworzyły się gwałtownie od siły jego wzburzonej magii, a gdy Ignacius przekroczył próg zatrzasnęły się.

Tobiasz tylko chwilę obserwował zamknięte skrzydło, po czym z sejfu przywołał pergaminy. Tak, praca była tym nad czym miał stuprocentową kontrolę dlatego ją lubił.

~oOo~

Wszystko zaczęło się od zniczy fruwających po zaczarowanym suficie. Było to niczym objawienie. I Will był wściekły na siebie, że dopiero po tygodniu wpadł na coś tak oczywistego. Magia Anny była zniczami! To jej dzieło. Naprawdę wierzył ojcu, że to ona wyczarowała w 100% malowidła. Szczerze wątpił by Severus, nawet jako dwudziestoparolatek marnował swój czas na coś takiego. Był zbyt logiczny na takie gesty. Więc siódmego dnia po powrocie do swojej ludzkiej cielesności Will odnalazł w końcu to co nie dawało mu spokoju. Magię Matki. Przez długi czas leżał na swoim łóżku obserwując malowidła myśląc jak wyłuskać z nich tą okruszyny matczynej magii.

Septimus i Chris spali spokojnie na łóżkach obok. Ich Wymiana Mocy zakończyła się pod baczną obserwacją Jacka i Syriusza, jednak jego bracia zasnęli gdy tylko Jack miał pewność, że odzyskali świadomość swojego ciała. On udawał senność, co w sumie nie było trudno zważywszy na to jaki był zmęczony, ale nie zamierzał marnować czasu na sen, nie kiedy w końcu doznał objawienia jak poznać strukturę magiczną Anny. Jednak wyłuskanie magii z czegoś tak małego i tak mało wymagającego magicznie było diabelnie trudne. Po bliżej nieokreślonym czasie w końcu mu się udało i dostrzegł fiołkowo-różowe nici. Kobieca magia była o wiele bardziej subtelna od męskiej, więc Will otoczony głównie mężczyznami miał poważne problemy w jej analizie.

Próbował poznawać magię Catherine czy nawet Marii. Serio starał się. Jednak one były przebieglejsze, jakby wyczuwały jego analizę i szybko go dekoncentrowały swoją troską lub niekończącymi się wykładami o tym, że Will nie powinien od tak zapominać się w strukturach magicznych. Chłopiec nie miał śmiałości wyjaśnić im, że naumyślnie zaznajamia się z ich magią w nadziei znalezienia w nich namiastki magii Anny. Liczył, że przyjaźń jego matki z kobietami pozostawiła w nich ślad, który odnajdzie także u ojca. To nie było tak proste jak początkowo myślał, dlatego znicze były prawdziwym objawieniem. Kiedy wyłuskał z nich to co tylko się dało, do jego głowy wpadł kolejny pomysł.

Różany ogród. Will nigdy nie widział go w pełnym rozkwicie. Nawet teraz był w dalszym ciągu okryty śnieżna pierzyną. Ale skoro Anna aż tak kochała to miejsce to znajdzie tam coś znacznie bardziej przesiąknięte jej magią. Doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nikt z dorosłych nie zrozumie jego potrzeby wyjścia do ogrodu o 4.26 nad ranem, wyszedł mniej oficjalnie - oknem. Wykorzystując parapet i rynnę dziękował Merlinowi za swoją piórkową wagę. Zeskoczył w zaspę śnieżną, a prostym zaklęciem zacierał ślady jego kroków wybite w śniegu. Nie musiał iść daleko bo z jego pokoju miał doskonały widok na ogród. A kiedy stanął w jego centrum nieopodal fontanny w jego umyśle pojawiła się myśl, że wyjście na zewnątrz bez butów, w piżamie i bez okrycia wierzchniego to niezbyt dobry pomysł jedynie musnęła jego świadomość bo dosłownie chwilę później odnalazł czego szukał i tak prozaiczne rzeczy jak odpowiedni ubiór przestały mieć znaczenie.

- William! – dopiero wrzask ojca i ciepły płaszcz otrzeźwiły go.
Spojrzał na Severusa odległym spojrzeniem.
- Ciii… - wyszeptał.
- Jak ja Ci dam „Ciii”! - kolejny wrzask.
- Ona tu jest tato... - wyszeptał z uśmiechem.
Chwycił dłoń ojca w nadziei, że on też to poczuje - magię Anny. Coś, czego Will nie miał okazji poznać, a Severus przez lata zapomniał. Jednak później do ogrodu wkroczył ktoś kto doskonale potrafił przywrócić Williama do rzeczywistości.

Ignacius Perevelly

I fascynacją magią Anny musiała poczekać.

~oOo~

Ósmego dnia William miał więcej niż pewność, że jedynym co powstrzymuje Ignaciusa przed zlaniem jego chudego tyłka to obawa większej kłótni z Tobiaszem. Nawet Chris czmychał jak najdalej kiedy na drodze Williama stawał jego dziadek.

- W zasadzie to ciekawe... - mruknął Septimus pochylając się nad wyczarowaną przez Williama wizualizację osłon Hogwartu.
Przez chwilę miał obawy przed zdradą takiej pradawnej tajemnicy jednak nie umiał wyjaśnić chłopakom co dokładnie czuł lub robił przez te wszystkie dni gdyby nie pomoc w postaci wizualizacji.
- Znalazłeś coś? - zapytał się pochylając się w miejscu w które wpatrywał się Tim.
- Nie, chodzi o dziadka Ignaciusa. Czarujesz wszystkich, nie? No, oprócz mamy, ale ona to twarda sztuka jest. Jednak poza nią i dziadkiem to nie ma na ciebie mocnego. - Wiliam uśmiechnął się.
- Syriusz też jest odporny.
- Syriusz spędził cztery miesiące na poznawaniu Magii Merlina. Dziadek nie, a jednak jest odporny. - przyznał Chris.
- A może Moc Wielkiego Merlina wie, że z Ciebie Williamie to upiorny chochlik co nie zważa na własne zdrowie i zostawił mnie jako strażnika Twojej lekkomyślności? - cichy głos Ignaciusa spowodował, że całe zainteresowanie tematem uleciało z Septimusa – Jack prosi byś przyszedł do jego pokoju. Ty Tim idziesz do Syriusza, a z Tobą mój wnuku muszę porozmawiać.
Trzy ciche jęki wydobyły się z ust chłopców. Jednak temat został rzucony, a Willi miał całe 90 minut leżąc pod kroplówką, aby go dogłębnie przeanalizować.

- Wszystko w porządku, Will? - zapytał Jack odpinając z jego dłoni kroplówkę.
- Tak… - potwierdził zamyślonym głosem.
Brwi Jacka zmarszczyły się.
- Nie marudzisz.
- Co? - zapytał nie rozumiejąc o co Jackowi chodzi.
- Nie marudzisz. Zawsze, ale to zawsze jęczałeś na samą sugestię dodatkowego nawodnienia. Więc, co się zmieniło?
- Nie mam czasu, Jack. Mogę iść? – niepewne kiwniecie głowy medyka uznał za zgodę, więc wyparował z pokoju momentalnie.

Ze sprawdzeniem swojej teorii musiał poczekać aż do kolacji. Teoria Septimusa była słuszna - Ignacius był odporny na nowe zdolności Williama. Jednak prawda była taka, że przez swoją niechęć do mężczyzny Will nawet nie bardzo interesował się jego magią. Potrafił rozróżnić ją w magiach innych, jednak nie wnikał w dokładne analizy, dlatego w trakcie posiłku postanowił rozwikłać ten mały problem. I szło mu całkiem nieźle do czasu kiedy grobowy głos Ignaciusa mu przerwał.
- Skup się na posiłku, nie na mojej magii. - warknął.
Will uniósł brew zaintrygowany.
- Wyczułeś mnie?
- Nie Twój interes. Jedz!

- Wiedziałeś, że masz zbyt wysoki cholesterol? – zapytał ignorując odpowiedź starszego mężczyzny – Powinieneś zmienić dietę jeśli nie chcesz zachorować na nadciśnienie, które jest prostą drogą do zawału serca. Serio, wiem co mówię. Ciotka Petunia godzinami biadoliła o nadciśnieniu wuja, ale nie chciała słuchać, że powinien schudnąć. W sumie to Tobie też by się przydało. Już wiadomo po kim Chris był taki pucołowaty...
- Za to Ty szybko go z tego wyleczyłeś! – huknął Ignacius

- Ej! Wcale nie byłem pucołowaty! To było naumyślne i całkowicie planowane budowanie masy dla późniejszego przekształcenia w rzeźbę! – obraził się Chris
- Nawet dobrze nam szło... - potwierdził Tim kiwając głową.
- Dość! Macie zamilknąć i jeść! – zrugał ich Severus - Jeśli w dalszym ciągu będziecie wykorzystywać każdą okazję do klepania ozorami zamiast jedzenia to Wasze ciała zapomną, że coś takiego jak mięśnie kiedykolwiek w nich istniało! W tej chwili, Will!

Nastolatek zwiesił głowę zirytowany, że jego plan nie wypalił. Chris w tym czasie o wiele więcej uwagi poświęcił analizie swojego talerza. Nawet z zadowoleniem wbił widelec w kawałek mięsa i wsadził go do ust by w tym momencie cały jego zapał minął. Will zachichotał, Tim z odrazą powąchał swój posiłek, a Jack westchnął pod nosem i mrucząc coś o niskim poziomie żelaza wciągnął Severusa w rozmowę o nowej recepturze Odżywczego nad którą obecnie pracują na potrzeby chłopaków.  Will szybko porzucił chęć słuchania jakie wnioski na temat eliksiru wyciąga jego ojciec. Szczerze mówiąc, nawet słuchanie o eliksirach go nużyło. W jego umyśle numerem jeden było coś zupełnie innego.

Moc Ignaciusa. Ledwie musnął jego magię, gdy dłoń Ignaciusa huknęła o stół.
- Zrób to jeszcze raz... - warknął
- Mówię poważnie – nadział na widelec kluskę – Za dużo tłustego. Po tak długim czasie słuchania bredzenia Uzdrowicieli też byście wiedzieli co nieco.  Poproszę skrzaty o zmianę menu.
- O nic nikogo nie będziesz prosił! – huknął Ignacius rzucając sztućcami w talerz – Nic mi nie będzie, w przeciwieństwie do Ciebie jeśli na zaczniesz w końcu normalnie jeść!
- Choć śmiało mógłbym uznać Twój ton za nieodpowiedni, bracie - wtrącił się Tobiasz umyślnie pokazując, że wciąż jest na niego zły – to jednak Ignacius ma rację, Will. Straciłeś kilka kilogramów pomimo absurdalnej ilości kalorii, których Ci dostarczaliśmy, a w tej chwili szczerze wątpię byś nawet z pomocą eliksirów przyjmował chociaż połowę tego ile zdaniem uzdrowicieli potrzebuje Twoje ciało by magia go nie wykańczała. Od jutra poza treningami z Syriuszem, które mają nauczyć waszą trójkę kontroli, będziesz kontrolnie ważony co dwa dni i jeśli Twoja waga nie wzrośnie powyżej 50 kg możesz zapomnieć o powrocie do Hogwartu.
- Ale…
- To moje ostatnie słowo, Williamie. – przerwał twardo Tobiasz, po czym dodał łagodniej – Robię to z wyłącznej troski o Ciebie.

- Ale to nie uczciwe! – wtrącił się Septimus.
- Słucham?
- Willi nigdy tyle nie ważył! To absurdalna liczba...
- Absurdalna liczba? Septimusie, powinien ważyć przynajmniej dziesięć kilo więcej niż teraz!
- Niby tak, ale Twój warunek jest nieuczciwy! To może trwać wieki! Powinniśmy negocjować. Powiedzmy, że wróci do wagi sprzed wypadku...

- Ok – zgodził się nagle Jack w zamian Tobiasza - Ale negocjacje mają do siebie to, że obie strony dostają to co chcą.
- A Ty czego chcesz?
- Wy w tym czasie wrócicie do wagi sprzed Świąt Bożego Narodzenia. – Septimus zmrużył oczy by spojrzeć na Chrisa z wątpliwością, ale w końcu przypomniał sobie, że Chris co prawda stracił 6 kg w tym czasie, ale przeciwieństwie do Williama jest bardziej skory do jedzenia i najwyżej podtuczy go cukrem.

- Zgoda! - mruknął chwytając dłoń Jacka.
- Jaka zgoda?! Ja na nic się nie zgadzam! - warknął Chris.
- Za późno, umowa to umowa. – mruknął Jack - Wracacie do szkoły w dniu kiedy Will osiąga wagę z dnia 30 stycznia 1997 roku, a Wy dwaj, no już się z zlituje, 26 grudnia 1996.

Chris zmrużył oczy wyczuwając podstęp, i to taki, że Jack nawet nie usiłował go maskować.
- WILLI!- wrzasnął przez co brunet zmarszczył czoło zirytowany, że mu przerwano analizę mocy Ignaciusa.
- Co?
- Ile ważyłeś przed meczem? – zapytał.

Willi lekko wzruszył ramionami w geście niewiedzy, za to Severus uśmiechną się podle.
- Dokładnie 51.6 kilo. Już nie chcieliśmy dokładać... Było by miło z Waszej strony jakbyście wrócili do szkoły po przerwie świątecznej. – wyjaśnił, a później jego wzrok padł na rozkojarzonego syna, praktycznie nie ruszony talerz i musiał przyznać, że zakład ten jest nierealny do wykonania dopóki nie sprowadzą Williama na ziemię.

- Wiliamie, przestań! – zrugał chłopca kolejny raz zirytowany Ignacius.

~ oOo ~

Kolejnego dnia Will został obudzony łaskotkami od zaklęć skanujących Jacka.
- 45 kilo, młody. Słabo. – mruknął Jack zapisując wynik na pergaminie po czym zwrócił uwagę na niego – Wracamy do dodawania odżywczego do jedzenia. Widzę jak się męczysz przy każdym posiłku, a ilość, którą pochłaniasz byłaby za mała nawet dla przedszkolaka.
- Nie jestem głodny po prostu – wymamrotał podnosząc się do siadu i przecierając oczy – Która godzina?
- Chwilę po 5. Możesz jeszcze pospać trochę.
- To dobrze, zmęczony jestem – stwierdził okrywając się kołdrą szczelnie i mimowolnie wzdrygnął się – Mógłbyś rozpalić w kominku?

Jack zmrużył oczy spoglądając to na kominek, w którym radośnie płonął świeży chrust, to na zwiniętego w kulkę chłopca.
- Zimno Ci? – spytał odkładając pergamin.
- Lodowato. Nie czujesz?
- Nie – dotknął dla pewności czoła chłopca, ale było chłodne – Nie masz gorączki.

- Zapalisz ten kominek, czy pozwolisz mi zamarznąć?
- Mgiełka już dawno w nim napaliła. Rzucę zaklęcie rozgrzewające, powinno pomóc.
Chłopiec jedynie kiwnął głową na zgodę, więc medyk rzucił najpierw zaklęcie rozgrzewające, a po chwili zawahania również zaklęcie monitorujące.
- Jakby coś się działo to wołaj – kolejne kiwnięcie głową i ziewnięcie.
Jack ośmielił się wyjść z pokoju dopiero, gdy powieki Williama opadły, a oddech stał się równomierny. 

Willowi naprawdę było zimno. Zaklęcie rozgrzewające nieznacznie zmniejszyło dyskomfort, ale wciąż lekko dygotał. I choć udało mu się zasnąć, uczucie zimna nie opuszczało go. Odrobinę ciepła dostarczyła magia ojca, który zajrzał do pokoju zaniepokojony rozmową z Jackiem.
- Zostań... - poprosił ospale, gdy Severus okrył go dodatkową kołdrą widząc drżenie ciała chłopca.

Koścista dłoń Severusa ponownie padła na czoło chłopca z obawą i zmarszczył czoło.
- Chyba coś Cię rozbiera... – mruknął niezadowolony - Masz rację Jack, bez pieprzowego się nie obędzie. Dzisiaj nie chce Cię widzieć poza tym łóżkiem, jasne?

Wiliam przewrócił zmęczonymi oczami. Czy oni muszą wszystko tak dokładnie omawiać?

~oOo~

Jak on nienawidził tego ciała! Było drobne, słabe, wymagało energii, której inaczej niż z pożywienia nie mógł pozyskać i utrzymywania w higienie. Jak on tęsknił za byciem eterycznym duchem! Ale jednocześnie bał się, że osłony znów będą chciały pochłonąć go wraz z jego magią. Jednak potrzeba odcięcia się od uczucia chłodu była silniejsza.

Chris i Septimus zwiali z pokoju gdy tylko zorientowali się, że Will w rzeczywistości wygląda jak nosiciel parszywej grypy, której obydwaj po październikowym chorowaniu bali się jak diabli. A przebywanie w pokoju samemu, aż prosiło się o spożytkowanie tego czasu w bardziej produktywny sposób. Severus jasno powiedział, że ma nie wychodzić z łóżka w sensie fizycznym. Nie mówił nic o zakazie przyjmowania bezcielesnej formy. Prawda?

Wprowadził się w częściowej świadomości w trans umożliwiający opuszczenie ciała. Czuł zaklęcia, które próbują go powstrzymać. Nie stanowiły dla niego wyzwania, więc szybko je zneutralizował, je i te odpowiadające za powiadomienie dorosłych gdyby ktoś je naruszył, i dopiero wtedy poczuł się znów wolnym.

Zawisł nad swoim skulonym ciałem. Muśnięciem magii wprawił je w stan symulujący sen i rzucił lekkie jego zdaniem zaklęcie zwodzące, po czym wyleciał przez okno do ogrodu różanego. Rzadko był odwiedzany przez kogokolwiek, widział ślady magii Gin, ojca, Tobiasza i Chrisa, ale wciąż dominowała magia jego matki. Piękne fuksjowo-różowe fale magii otoczyły go ciepłym kocem pełnym matczynej miłości. I w końcu poczuł jak obezwładniające zimno opuszcza jego duszę.

~oOo~

- Wciąż śpi – poinformował Jack wkraczając o dziewiątej do jadalni na śniadanie – Pozwólmy mu na to, pierwszy raz widzę by spał tak spokojnie. Zje gdy tylko się obudzi.
- Powinien jeszcze wczoraj pić pieprzowy. Zmarzł w środę w ogrodzie. To było do przewidzenia, że dopadnie go choróbsko. – wyraził niepokój Severus.
- Analizy nie wykazują żadnego wirusa, Severusie. – próbował uspokoić Jack - Moim zdaniem zmęczył się łażąc wczoraj za Ignaciusem. Musi odpocząć. Jednak muszę przyznać, że także jestem zaintrygowany Twoją odpornością na urok naszego Chochlika, Ignaciusie. – zwrócił się do starszego czarodzieja - Śmiem twierdzić, że analiza telepatyczna Twojego umysłu być może pokazałaby nam na czym polega Twój sukces.

- Trzymaj swoje łapska zdala ode mnie, Jack. – warknął  machając ostrzegawczo palcem jakby strofował pięciolatka.
- Moim skromnym zdaniem powinieneś pozwolić Jackowi sprawdzić swój stan zdrowia. Słowa Williama brzmiały niepokojąco - mruknął Franciszek.
- Słowa Wiliama były prawdziwe, co jest zdumiewające. Kto by pomyślał, że w sygnaturze magicznej można wychwycić takie osłabienie fizyczne organizmu! Tak czy inaczej, musisz pamiętać o naszej rozmowie, Ignaciusie. Naprawdę nikt z nas nie chce by Will czuł się ponownie w obowiązku ratować któregoś z Was! Albo, nie daj Merlinie, by Chris czy Septimus zrobili to samo! Naprawdę, jeden szesnastolatek po przebytym zawale to o jeden za dużo! Więc po tym miłym spotkaniu zapraszam obu Panów na badania.

- Badałeś jego serce? – zapytał zaniepokojony Tobiasz nie mogąc sobie darować sytuacji na jaką naraził wnuka.
- Z jego sercem wszystko jest w porządku. Jednak to, że czegoś obecnie nie wykrywam nie znaczy, że nie miało miejsca. Oni nie są cudotwórcami, wszystko co robią ma wpływ na ich zdrowie, a co ma wpływ na ich zdrowie ma wpływ na przebieg Trójkąta. Radzę pamiętać.

- Severusie powinieneś... – zaczął Tobiasz.
- Załatwiliśmy to od razu jak tylko uświadomiliśmy sobie skalę mocy Chochlika. Tomas i Ksawery też poddali się badaniom. Tylko Wy Panowie zostaliście. Naprawdę, macie dopiero po sześćdziesiąt parę lat, a tak się zapuściliście! – zrugał ich Jack – Radzę ograniczyć ilości Ognistej i kawy! Jak nie dla własnego dobra to ze względu na dobro chłopców. – mruknął – Jednak teraz o Williamie. Na chwilę obecną naprawdę nie widzę zwiastunów jakiegokolwiek przeziębienia, co nie zmienia faktu, że powinien dzisiaj odpocząć. Jego ciało praktycznie jest pozbawione tłuszczu. Przy tej wadze często jest trudniej o zachowanie odpowiedniej termoregulacji organizmu, a on od zawsze jest zmarzluchem.

- Niby racja, ale to nasilone uczucie chłodu zawsze było związane ze skokiem magicznym jego mocy. – zwrócił uwagę Tobiasz upijając z kubka swój napar ziołowy.
- Też racja – przyznał Jack - Ale póki wszystko jest w normie to nie ma powodu do niepokoju. Wyglądał na zmęczonego, kiedy rzucałem poranne skany. Merlinie, ten dzieciak ma taką wrażliwość na magię, że nawet od skanów Joanny się budzi, która szczyci się bardzo delikatnymi czarami, a mi daleko do jej poziomu. Skoro codziennie urządzamy mu pobudki to nie dziwne, że jest zmęczony.
- Zmień godzinę obchodu. Póki wszystko jest w porządku to nie ma sensu ich niepokoić o tak wczesnej godzinie. – polecił Tobiasz.

- Dzisiaj w nocy chcę zrobić im pierwsze okłady z płatków kwiatu paproci. Po przestudiowaniu innych podań szacuję, że za trzy lub cztery noce powinniśmy pozbyć się wszystkich porytualnych blizn. Nie będą więcej się otwierać. – poinformował Severus dolewając do swojej filiżanki kawy.

- Świetnie, rany Septimusa okrutnie babrają się. Nie rozumiem dlaczego akurat u niego jest z tym tak ogromny problem. Wczoraj zajęło mi godzinę nim zasklepiłem wszystkie rany. Dobrze, że nie doszło do kolejnego ataku neurologicznego, ale mimo to Tim po śniadaniu też ląduje w łóżku. Medytacja z Syriuszem musi poczekać przynajmniej do pory wieczorowej. No i Chris, tu mamy kolejny problem, Panowie. Daniel ma przysłać położnika na skany do Gin, ale obydwaj uważamy, że obciążenie jakiemu go poddajemy jest zbyt duże.
- Dziecko tego potrzebuje - mruknął Ignacius.

- Owszem, ale on naprawdę dochodzi do granicy! I warto przeanalizować to co mówił Willi wczoraj. Z Chrisa był kawał chłopa. Nasze pierwsze skany z końcówki czerwca wykazały 181 cm wzrostu przy wadze 82 kilo. Obecnie ma już 185 cm przy 61 kilo! W osiem miesięcy stracił 21 kilogramów! Jego anemia jest nawet silniejsza niż Williama. Odkąd Ginny jest w ciąży leci mi z wagi pomimo końskich dawek odżywczego, a on w przeciwieństwie do Williama naprawdę wmusza w siebie jedzenie. Musimy znaleźć na to rozwiązanie. To nie wina samego potencjału. Gdyby tak było Septimus byłby w podobnej sytuacji, a on mi się trzyma pomimo wszystkich trudności w granicach normy, a od września trzyma wagę w okolicach 60 kg. Czasem tak jak teraz spadnie 3 kg w dół, ale on to szybko nadrabia, a jest od Chrisa niższy o 6 centymetrów. Naprawdę rozumiem parszywość sytuacji, ale fakt, że ma Gin cały czas przy sobie utrudnia sprawę. W Hogwarcie miałem czas na to by go odrobinę wzmocnić. Tu... wiecie jak jest. Macie skończyć z tą pieprzoną presją wobec niego! Zdrowie Chrisa stawiamy ponad życie dziecka.

W pokoju zapadła nieprzyjemna cisza, a pewien niewidoczny dla wszystkich nastolatek zadał sobie o wiele ważniejsze pytanie „A kto z Was pomyśli o Gin?”. Gdy w pokoju zrobił się ruch Chris teleportował się do pokoju z zaczarowanym sufitem.

~oOo~

Christopher zawisł nad śpiącym Williamem. Jack miał rację, Chochlik spał tak mocno jak jeszcze nigdy wcześniej. Goniony niepokojem dotknął jego czoła stwierdzając, że jest zimne, może nawet zbyt zimne zważając na dwie kołdry i zaklęcie rozgrzewające. Nastolatek cmoknął dwukrotnie w nadziei obudzenia Willa. Potrzebował jego pomocy i to już. William musiał pokazać mu w jaki sposób uzdrowił Tobiasza. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że to właśnie czegoś o tak wielkiej skali potrzebuje Gin. Jest jej to winien za wszystko co jej zrobił i za uwikłanie jej w ten chory świat Rodu Perevelly.

Skrzywdził ją okropnie, jego dziecko wyniszczało jej ciało w zastraszającym tempie i nawet najlepsi medycy w tym kraju nie bardzo wiedzieli jak jej pomóc. A dzisiejsza rozmowa uświadomiła mu, że dobro Gin jest na szarym końcu pieprzonej hierarchii jego dziadka, ale także medyków. Liczył się tylko Dziedzic, Na samą myśl sapnął rozłoszczony, więc chcąc nie chcąc musiał poprosić Williama o pomoc.

Nie zamierzał tego robić. Naprawdę nie chciał zwalać swoich problemów na głowę Williama, ale musiał coś zrobić. Nowa zdolność Chochlika była tym czego potrzebował. Jednak sytuacja z Tobiaszem uświadomiła mu, że nie może prosić go o tak wiele. Nie, jego zdrowie i tak było parszywe. A to jego żona, jego dziecko i jego odpowiedzialność.

Westchnął sfrustrowany, gdy Will nie zamierzał się obudzić. Po chwili uświadomił sobie, że skoro jego sen jest tak cholernie silny, to wcale nie musi nic mu mówić. Wyciągnie z jego umysłu to czego potrzebuje z pomocą Legilimencji i wcale nie będzie musiał go martwić. Wszedł delikatnie w umysł Williama, a tak przynajmniej sądził, lecz kiedy zastał tam pustkę sapnął z przerażeniem. Willi uciekł. Znowu. Wycofał się z umysłu i już miał otwierać usta by zawołać Jacka i resztę dorosłych by ściągnęli Chochlika do domu, gdy do jego myśli wpadł inny dość nieprzyjemny dla Willa plan.

- Sorki, brat. - mruknął cicho - Jakoś ich tu sprowadzę, ale teraz nie mogę. Serio. Kiedy skupią się na Tobie nie będą zwracać uwagi na mnie, a Merlin mi świadkiem, że tego potrzebuję. Naprawdę, wiem, że zrozumiesz. A przynajmniej mam taką nadzieję. Zresztą, oni też się kapną w końcu, nie? - mruknął znikając z cichym trzaskiem.

~oOo~

Przed lunchem, podczas ważenia eksperymentalnej mikstury łagodzącej wybuchy dzikiej magii na bazie ziółek od mnichów z Amazonii, Severus miał wrażenie, że o czymś zapomniał. Wrażenie było tak silne i frustrujące, że pierwszy raz od ponad dwóch dekad doprowadził do wybuchu kociołka. Mamrocząc pod nosem najgorsze epitety od których jego ojciec by już dawno wymył mu usta mydłem machnięciem ręki wyzbył się dymu, a kolejnym uprzątnął breję, która rozbryzgnęła po całym pomieszczeniu. Na szczęście nie była niebezpieczna, choć cuchnęła gorzej od smoczego łajna. Dobrze, że laboratorium było również wyciszone, jak nic wzbudziłby popłoch i ściągnął cały dom do siebie.

Nie przerywając mamrotania pod nosem udał się do swojego pokoju, aby pozbyć się smrodu, który był odporny na zaklęcia czyszczące.
- Severusie, widziałeś może… Uch, ale śmierdzisz!
- Nie jestem w nastroju, Black! Czego chcesz? – warknął.
- Chciałem zapytać czy widziałeś może Willa? – zapytał z zatkanym palcami nosem.
- Willa? – zmrużył oczy zdezorientowany – Po co?
- Nie przyszedł na trening.

Severus poczuł się, jakby dostał w twarz. Zapomniał o nim, o własnym dziecku! Odwrócił się na pięcie i pobiegł w kierunku pokoju z zaczarowanym sufitem, a Black tuż za nim. Nie mógł uwierzyć jakim cudem mógł zapomnieć o swoim synu, który wymagał czujnej opieki!
- Severusie, gdzie biegniesz?! – zawołał za nim Black.
- Do Willa!
- Severusie, zatrzymaj się! – huknął Syriusz w sposób, którego nie mógł zignorować.
- CZEGO?!
- Ominąłeś drzwi – odparł spokojnie wskazując właściwe pomieszczenie.

Ze zmarszczonymi brwiami podszedł do nich i zaczął oglądać, aż tego nie zauważył.
- Zaklęcie zwodzące – mruknął pod nosem wchodząc do środka
- I to wyjątkowo silne, sam prawie się nabrałem.

Severus szybkim krokiem podszedł do łóżka gdzie leżała zakopana w pierzynie drobna postać.
- Williamie Kasandrze Prince-Black, natychmiast wstawaj! – wydarł się gwałtownym ruchem zrzucając z dzieciaka obie kołdry.
Ale wystarczył rzut okiem, aby wiedzieć, że to bezcelowe.
- Cholera! Black, wezwij wszystkich! Musimy go ściągnąć z powrotem! – polecił mężczyźnie, lecz chyba niepotrzebnie bo ten już wybiegał z pomieszczenia.

Obrócił syna na plecy i pogłaskał delikatnie zimny policzek. Usta dzieciaka były strasznie blade, ale na szczęście oddychał.
- Tylko wrócisz, a będziesz miał taki szlaban, że aż pójdzie Ci w pięty. – wyszeptał przyciągając dzieciaka do siebie.

~oOo~

Chris na nic więcej nie czekał. Kiedy na piętrze zrobił się raban przez stan Williama, zanurkował w bibliotece Severusa używając kameleona. Bez problemu odnalazł zakazany dla nich dział o Merlinie, Kasandrze i Egzaliaszu.

Dorośli twierdzili, że nie mogą poznać tych ksiąg. I Chris, w przeciwieństwie do Septimusa, zgadzał się z nimi w stu procentach. Tak naprawdę guzik go obchodziło jak przeszedł swój Trójkąt Kasander. Jednak teraz potrzebował informacji. Tylko w tej jednej ważnej kwestii, o jedynym znanym Talencie Merlina. Talencie, który najwyraźniej Willi posiadł, a skoro on to zrobił to nic nie stało na przeszkodzie by Chris także zgłębił tę wiedzę.

Za pomocą zaklęcia odnalazł żądany temat. „Historia Medyka Króla Artura”, „Medycyna oparta na klątwach Merlina”, „Zdolności uzdrawiające Rytualnego Trójkąta Merlinowskiego” i parę innych pomocnych w jego ocenie tomów przyleciało do niego i ułożyło w stosik na najbliższym stoliku. Skrupulatnie zabrał się za kopiowanie wybranych fragmentów lub całych rozdziałów, wszystkiego to co uważał za konieczne, a kiedy ukrył się w jednym z rzadziej używanych pokoi pierwszy raz w życiu skupił się na nauce.

Rozgryzie to. A to czego mu brakuje wyciągnie od Willa w trakcie Wymiany, postanowił. Dla Gin i dla Zlepka. W końcu to on ma być ojcem.

~oOo~

Will był zmęczony i ciągle było mu zimno. Jedyny plus to, że po pięciu nocach spania z płatkami kwiatami paproci, które wydzielały niezbyt przyjemny zapach udało się pozbyć wszystkich blizn! Odetchnęli z ulgą wszyscy, ale najbardziej Septimus, któremu blizny dawały coraz bardziej popalić.

Z minusów - przede wszystkim to ciągłe zmęczenie i uczucie zimna. Do tego na treningach z Syriuszem szło mu słabo, jednak gdy Syriusz zaczął piać pieśni pochwalne o zdumiewająco szybkich postępach Chrisa i, że Septimus także zaczyna rozumieć o co chodzi to, nie szło mu już wcale i nie rozumiał dlaczego.

Każdy trening wzbudzał w nim nowe pokłady złości, a i Syriusz który nie należał do cierpliwych coraz częściej unosił na niego głos. Jack próbował ciągnąć go za język, jednak Will nie miał zamiaru z nikim o tym rozmawiać. Wiedział, że skończy się to kolejną psychologiczną pogadanką na temat prawidłowego zarządzania jego emocjami. Szczerze? Czuł się wtedy jeszcze bardziej sfrustrowany.

Dzisiejszy dzień jednak przebił szalę goryczy, kiedy usłyszał po raz tysięczny „Jeszcze raz, Will!”, a zaraz po tym „Serio Willi, oni to załapali już na drugich zajęciach! Nawet się nie starasz!” wściekły opuścił pokój treningowy ignorując wołającego go Syriusza. Magia aż iskrzyła mu w palcach i unosiła jego włosy do góry sprawiając, że były nastroszone jak za czasów, kiedy był Potterem. Szczerze tęsknił do tamtego życia, było o niebo prostsze, nawet bez rodziny i z Voldemortem dyszącym mu w kark. W sumie, Voldemort wciąż dyszał mu w kark, ale dzięki bliskim praktycznie tego nie odczuwał. Za to doszła kwestia Dumbledore’a, który stał się dużo groźniejszym wrogiem ze względu na swoją nieobliczalność i maskę dobrotliwego dziadka.

Miał wrażenie, choć dom był duży i każdy powinien znaleźć sobie spokojny kąt, że nie może znaleźć sobie miejsca. Wyszedł więc w mróz ubrany jedynie w ciepły golf i skierował się do ogrodu różanego. Od jego ostatniej ucieczki z ciała w trakcie udawanego snu Jack wprowadził się do ich sypialni i pilnował go w nocy, za to za dnia zawsze znajdował się ktoś kto mu towarzyszył. Jedyne chwile samotności na jakie mu pozwalali to te w łazience i to pod warunkiem, że nie trwały dłużej jak osiem minut, piętnaście o ile się odezwał dając znać, że wciąż jest obecny duchem i ciałem, bo w innym wypadku ktoś wchodził ignorując kompletnie jego prawo do prywatności.

W sumie to sam sobie jest winny po tym jak pozwolił swojej duszy uciec do ogrodu różanego w trakcie kąpieli. Kiedy Jack wyciągnął go z wody, podobno jego płuca już były zalane wodą. Tą jedną sytuacją stracił kompletnie zaufanie u dorosłych. Pogłębiało to tylko jego frustrację, a jedynymi osobami z których towarzystwa się cieszył byli jego dziadek i ojciec, o ile ten drugi nie próbował go analizować swoimi psychologiczno-szpiegowskimi sztuczkami. Jednak to był ten moment, kiedy potrzebował być sam by niczego nie roznieść, a wiedział już doskonale, że tylko magia matki mu w tym pomoże.

Tak też się stało, ledwie wkroczył do ogrodu, gdy ciepło magii jego matki rozgrzało jego serce, a ono rozniosło to uczucie po całym ciele. I choć było sporo na minusie, a śnieg zgrzytał pod jego butami po raz pierwszy od kilku dni było mu w końcu ciepło. Ot, paradoks. Fuksjowo-różowa magia otoczyła go w ciepłym kokonie łagodząc zszargane nerwy i sprowadzając upragniony spokój oraz równowagę.

W alejce, gdzie rosły krzaki dzikiej róży ułożył się w śnieżnej zaspie nie przejmując się tym, że śnieg moczy jego ubranie i podziwiał piękno magii jego matki. Choć pochodziła z mrocznej rodziny, jej magia była czysta i dobra, bardzo podobna do magii jaka płynęła w Syriuszu, jednak o wiele delikatniejsza i cieplejsza. Drobinki magii unosiły się swobodnie niczym pyłki roślin lub płatki śniegu.

A może faktycznie padał śnieg?

Nie był pewien.

~oOo~

- Jak mogłeś go spuścić z oka?! - wrzasnął Severus usiłując zaklęciem zlokalizować miejsce, gdzie ukrył się William.
Jednak jego przypuszczenia były słuszne, wszechobecna magia Williama dezorientowała zaklęcie lokalizujące.
- Sam gdzieś polazł! - burknął obrażony Syriusz.

- I co, nie pomyślałeś by jak posłuszny kundel pójść za dzieciakiem?! Czy do tego Twojego pustego łba nie dociera, że on nie może być pozostawiony sam sobie nawet na chwilę?!
- Nie widziałeś go wtedy! Myślałem, że mnie trzaśnie czymś paskudnym!
-Żebym ja czymś paskudnym zaraz Ciebie nie trzasnął!

- Co to za krzyki? – do salonu wszedł Jack zastając Severusa i Syriusza w gotowości do pojedynku.
- Ten kundel znów to robi! Wypuścił Willa z pokoju! Wkurzonego – zaznaczył Mistrz Eliksirów – Za nic ma to, że William nigdzie nie może być sam!

- Syriuszu – westchnął Jack ze zmęczeniem pocierając twarz – Co się stało?
- Will uciekł z treningu, był tak zły, że mu nie idzie, że aż magia z niego iskrzyła. Myślałem…
- I nie pomyślałeś by nas poinformować? – przerwał mu szorstko – Tak bardzo chcesz doprowadzić do kolejnego niebezpiecznego wybuchu magii? Albo, że pozwoli sobie na kolejną eteryczna podróż w jakimś niebezpiecznym dla jego ciała miejscu?

- No nie pomyślałem – przyznał zakłopotany winny drapiąc się po głowie.
- Merlinie, trzymajcie mnie… - warknął Severus – A chociaż porozmawiałeś z nim w końcu?
- Przecież ciągle rozmawiamy! – zauważył, a Severus sapnął zdenerwowany.
- Myślę, że Severus ma na myśli fakt czy porozmawiałeś z nim o jego uczuciach. - wyjaśnił Jack.
- Ale po co? Wy serio myślicie, że on jest zazdrosny? No dajcie spokój! To nie małe dziecko przecież.

Tyle wystarczyło by Severus kompletnie stracił panowanie nad sobą.
- Nie widziałeś tego bólu w jego oczach za każdym razem gdy na Ciebie patrzył? – zapytał niebezpiecznie niskim głosem - Nie czytałeś uważnie jego listów, gdzie pisał, że tęskni i pytał kiedy wracasz? Co z Ciebie za ojciec chrzestny?! A zamiast okazać mu choć odrobinę uwagi, której tak łaknie od Ciebie choć Merlin sam wie dlaczego, to go ciągle porównujesz z Chrisem! To nie pomaga, głupcze! Daj mi jeden powód, dla którego mam Cię stąd nie wyrzucić…
- Żaden z Was nie ma pojęcia o medytacji. To mój szczeniak! Też chce dla niego dobrze!  Kurna, on nigdy się tak nie zachowywał! – zauważył.

Severus sapnął, bo z tym ostatnim zdaniem musiał się zgodzić.
- W domu go nie ma, zaklęcia nie lokalizują go. Granic osłon na pewno nie opuścił, są zbyt silne – oznajmił szorstko – więc zmień się teraz w dobrego pieska i go szukaj!

~oOo~

Szczekanie psa ściągnęło uwagę Severusa. Przeszukiwali od kwadransu ogrody różane, ulubione miejsce Willa, jednak do tej pory bez efektu. Śnieg sypał tak mocno, że ledwie widzieli siebie nawzajem, a on szalał z niepokoju. Rzucił się pędem w kierunku szczeku Łapy, a gdy tylko ten go ujrzał z powrotem przybrał ludzką postać.
- Tutaj! – krzyknął padając na kolana i odgarniając z twarzy chłopca śnieg zarzucił na niego swój płaszcz.
W tym momencie Severus podbiegł do nich upadając tuż przy nim. Był potężnie wychłodzony, a usta miał tak sine, że prawie czarne. Spojrzenie utkwione w jednym punkcie zaszyte było mgłą, a w oczach świeciła magia koloru ulubionych róż Anny. Natychmiast ściągnął własny płaszcz i dodatkowo owinął bezwładnego chłopca, po czym podniósł go na ręce, a Syriusz wysłał patronusa do Jacka.

- Ta…to… - usłyszał słaby głos syna wciąż wpatrzonego w jeden punkt.
- Ciii, wszystko dobrze - wyszeptał łagodnie wchodząc z ogrodu z dzieckiem w rękach.
- Zim…no… - usłyszał w chwili, gdy Will zaczął potężnie się trząść.
- Jeszcze chwila, zaraz będziemy w domu i Cię rozgrzejemy – obiecał tuląc syna mocniej do piersi i przyspieszając kroku.
- Zab…b…bierz m…m…mnie do mam…my… - ledwie słyszalne słowa opuściły zmarznięte usta nim powieki dziecka opadły.
- Nie zasypiaj, Will! Słyszysz? Will!

Harry Potter i Przekleństwo SalazaraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz