Rozdział 69
Osiem godzin później osłony wróciły w pełnej potędze, a Rose House umilkło. Popłoch jaki nastąpił opadł razem z emocjami, a wszyscy zgromadzeni w budynku czuli się jak przeciągnięci przez magiel. Męscy Dziedzice Merlina nie byliby sobą, gdyby nie próbowali stawiać się rygorystycznemu i stanowczemu zachowaniu Jacka. Jednak Swinss miał kompletnie w nosie ich dzikie wrzaski i wzajemne przepychanki.
Jednak gdy bez krztyny zawahania przeniósł w organizm Ignaciusa podwójną dawkę uspokajającego po którym mężczyzna padł nim zdążył wykrzyczeć swoje groźby, dosłownie wszyscy spokornieli. A później Jack nasłał na nich Catherine i Marie i męskie poczucie rządzy i władzy ostygło w starciu z wściekłymi kobietami.
Dopiero wówczas Jack padł na krzesło wypijając dawkę pieprzowego, który wzmocnił go na tyle by mógł na spokojnie zastanowić nad tym co się wydarzyło, dlaczego i jak sobie z tym poradzić. Daniel wszedł do pokoju, a ciche oklaski jeszcze bardziej go rozzłościły.
- Dobra robota, młody! – pogratulował.
- Za to Ty spierdoliłeś sprawę! – warknął.
Postura Głównego Uzdrowiciela Szpila Świętego Mungo od razu się zmieniła, ale Jack nie zamierzał kończyć.
- Jak mogłeś tego nie zauważyć? Kurwa jak? 4 kilo w dwa tygodnie? Żelazo z dnia na dzień wskoczyło w prawidłowe parametry? Kurwa... I kto do diabła przeklinał Willa Tormentą?!
- Słucham? – Daniel z wrażenia aż otworzył usta, by po chwili wyrwać z dłoni Jacka wyniki skanów Bantlaya i aż sapnął odczytując wyniki.
- Co za kutas! – warknął, a Jack zmrużył oczy w niezrozumieniu.
- Ignacius! Jest pierdolonym Mistrzem Tormenty! Rzuca ją niewerbalnie. Miał milion okazji do tego, a Will się go bał! Merlinie, pod moim nosem...
~oOo~
Ciało Ignaciusa Perevelly z hukiem walnęło o ścianę, a różdżka Tobiasza znalazła się tuż pod brodą mężczyzny.
- Jak śmiałeś?! Jak?! – wrzasnął drżącym od fali wściekłości głosem.
- Nie tknąłem Willa! Czy Wy do reszty powariowaliście? Nie przekląłbym dziecka! I podstawowe pytanie, kiedy niby? Tormenta ma swoje skutki uboczne, nie trwałe ale jednak! Tego nie da się ukryć od tak! Więc zabierz mi tą różdżkę sprzed nosa bracie, bo moja cierpliwość do Ciebie się kończy.
- Chyba moja do Ciebie! – odparował Tobiasz - Nie lubisz go!
- To, że smarkacz mi działa na nerwy nie jest powodem bym go przeklinał! Sprawdź moją różdżkę skoro słowom i logice nie wierzysz! – krzyknął oburzony.
Severusowi nie trzeba było powtarzać. Wyrwał magiczny patyk z dłoni wuja i rzucił na nią Priori Incantatem, by po chwili odczytać masę uroków, jednak żaden nie był Tormentą. Usta Severusa zacisnęły się w frustracji, a Tobiasz zrobił krok w tył.
- A teraz skoro Wasze irracjonalne zarzuty wobec mojej osoby nie znalazły uzasadnienia może warto się zastanowić, któż aż tak chciał go krzywdzić? I kto potrafiłby pozbyć się wszystkich konsekwencji nim uzdrowiciele by to wykryli? Dwadzieścia siedem ataków zaklęciem Tormenta z nieba nie spadło! – burknął urażonym głosem poprawiając swoje szaty i odbierając różdżkę z dłoni Severusa.
- Tylko Ty go jawnie nienawidzisz. – zarzucił Severus
- Nienawidzę? Proszę Cię, Severusie bo wybuchnę śmiechem! To, że nie pozwalam smarkaczowi bawić się moją magią i stawiam mu jasne granice, których przekraczania sobie nie życzę nie jest nienawiścią! Może by było o wiele łatwiej jakbyście Wy mieli dość siły by nie ulegać jego słodkiemu spojrzeniu. Urabia Was jak mu się podoba! – zakpił – Wystarczy, że zwiesi główkę, albo spojrzy na Was zbolałym spojrzeniem i już robicie co chce! Smarkacz potrzebuje twardych granic, a ostatnie tygodnie jasno to udowodniły! I akurat po Tobie Severusie nie spodziewałem się, że staniesz się tak miękki. O wiele łatwiej jest panować nad cudzymi dziećmi niż nad własnym, prawda? – kolejna kpina, która spowodowała że Severus zaczynał tracić cierpliwość – Naprawdę żywię nadzieję, że mojego wnuka nie rozpuścisz aż tak!
- Williamowi daleko do rozpuszczenia! - warknął ignorując wzmiankę o kolejnym dziecku.
- William jest dzieckiem, któremu nikt nigdy nie wyznaczył zdrowych granic! Radzę odnotować sformułowanie „zdrowych” nim kolejny raz zarzucicie mi jakiś niegodziwy czyn! To, że raz w przypływie słusznego niepokoju straciłem panowanie nad sobą i potrząsnąłem nim nie znaczy, że bym go skrzywdził! On kompletnie nie rozumie granic, działa bez jakiegokolwiek pomyślunku! Namówił Chrisa do uzdrowienia Gin! Przecież to szczyt kretynizmu! Jego zapędy autodestrukcyjne z całą pewnością należy skrupulatnie przeanalizować i w końcu zrobić z tym porządek. Mógł zabić mojego wnuka!
- Akurat na Willa bym nie zwalał tego idiotycznego pomysłu... - mruknął Jack
- A niby na kogo? - obruszył się Ignacius.
- Willi działa pod wpływem uczyć. Fakt on nie myśli, przynajmniej nie o własnym dobru... - mruknął Jack - Jego sposób reagowania jest dziecinnie prosty. Jest bodziec, jest reakcja. I Will uleczył zarówno Tobiasza, jak i Chrisa w bardzo spektakularny sposób, tak jak umiał i według tego, co zna z własnego doświadczenia: osłoną, własną dobrą wolą, poświęceniem i mocą. Tego się nie da przegapić! I na bank nie da się ciągnąć tygodniami! Chyba, że chcecie mi wmówić, że Gin była leczona z pomocą osłony każdego dnia, a Wy nic nie zauważyliście? – zakpił - Warto zaznaczyć, że działania Chrisa to długotrwałe naumyślne i przemyślane czyny. – przywołał na stół niepozorną brązową teczkę – Możesz się wściekać na Wiliama Ignaciusie, ale będąc szczerym Chochlikowi daleko do takiego poziomu w umiejętnym obchodzeniu narzuconych granic. Za pewne dlatego, że jak sam zauważyłeś nie ma doświadczenia. Za to Chris... Ochrona znalazła to w bibliotece i uznali, że będzie pomocne więc mi przynieśli. On miał wszystko przemyślane od tego jak zwieść nasze skany, przez to jak zamaskować swój wygląd, po ilość energii jaką potrzebuje Gin w danym tygodniu ciąży! Nawet o własnym zapotrzebowaniu energetycznym myślał. To trochę objaśnia nam sprawę utratę wagi u Willa bo podkradał mu odżywczy. Wiedział, że ukrywamy dodatkowe porcje w tym co lubi Will. Podmieniał mu puszki z colą na te bez eliksiru. Wiliam leci na potężnych dawkach od ponad roku. Zabranie trzech dawek na dobę to blisko 1400 kcal których nie dostarczał swojemu ciału więc leciała waga i parametry. Choć szczerze wątpię by Chris zdawał sobie sprawę z tego jaki ma to wpływ na Chochlika. A później do akcji wkroczył Septimus, który już nawet mając świadomość tego nie mógł nadrobić dwutygodniowych braków u Willa, bo dzieciak Wam zaczął usychać i stracił zapewne kompletnie smak. Merlinie oni są genialni, a jednocześnie przedstawiają sobą kretynizm najwyższego szczebla. – pokręcił głową - Jednak należy nauczyć się czegoś na błędach. Jeśli Willi znowu wymyśli coś co wydaje się niemożliwe, to Wy macie mieć na uwadze, że tych dwóch mając potężną wiedzę i lata doświadczenia w robieniu Was w konia zechce to ulepszyć! Radzę poczytać, dość intrygująca lektura! I żądam ograniczenia im dostępu do biblioteki! Chris to niech lepiej skupi się na Quidittchu... To znacznie bezpieczniejsza opcja dla nas. – przyznał rozeźlony.
– A Tormenta?! Skoro nie Ignacius to kto! Ochrona? – warknął Tobiasz, na co Ignacius prychnął mierząc go spojrzeniem.
- Myślicie, że którykolwiek z nich ruszyłby szczeniaka Prince’a? No ludzie to mądre chłopaki, a nie samobójcy! Zamiast oskarżać wszystkich w koło radzę byś przeanalizował naszą niedawną rozmowę, Tobiaszu! W tym domu jest tylko jedna osoba która tak nienawidzi i brzydzi się Williamem, że byłby zdolny go przekląć...
~oOo~
Jack niepewnie stanął przy łóżku Williama. To czego żądał od niego Severus było wstrętne. W swoich wędrówkach telepatycznych zawsze zatrzymywał się na ustaleniu czy dusza Williama jest, gdzie powinna być i nigdy nie wnikał w przeglądanie jego wspomnień, a tym bardziej nie analizował jego uczuć. I miał poważny dylemat czy wgłębianie się aż tak daleko im pomoże czy tylko wszystko bardziej utrudni. Bo nie było opcji by Will na poziomie emocjonalnym nie poczuł ich ingerencji, pomimo wprowadzenia go medyczną śpiączkę! Tym bardziej, że Mistrz Eliksirów planował razem z nim zgłębić zawiłości umysłowe syna. Czuł odrazę do tego typu ingerencji, dla niego to był niczym gwałt na umyśle, do tego za chwilę ma pozbawić całkowicie prywatności Wiliama i nie czuł się z tym dobrze.
- Jack! - Mistrz Eliksirów wyrwał go z zamyślenia.
- Zrobię to sam - zawyrokował w końcu Uzdrowiciel.
- Nie zrozumiem jego problemów jak mnie nie wprowadzisz, Jack. A to nie są już żarty! On się krzywdzi, a ja mam dość udawania, że rozmowy cokolwiek tu zmienią, a uwierz mi że naprawdę wnosiłem się na szczyt mojej cierpliwości względem jego wybryków! Wiec albo zrobisz to Ty wprowadzając mnie, albo zrobię to sam! Obaj wiemy, że Leglimencja nie jest tak delikatna jak analiza telepatyczna! – warknął blady z wściekłości.
Jack na poważnie żałował, że nie potraktował go tak jak i Ignaciusa porządną dawką eliksiru uspokajającego. W przeciwieństwie do Princeów, stary Perevelly wydawał się odzyskać zdrowe podejście do sytuacji.
- Jack! – wrzasnął
- Krzyknij na mnie jeszcze raz, a wyjdziesz stąd z wyznaczonymi godzinami odwiedzin syna! To ja jestem jego Uzdrowicielem i mam dość waszego wsadzania w nosa w mój plan leczenia, jasne? Ja tym kieruje, a teraz siadaj na fotelu i czekaj na mój raport. A jeśli nie radzisz sobie z emocjami to radzę poczęstować się eliksirem z szafeczki i zejść mi z oczu!
- Jak śmiesz…! – wrzasnął Severus.
Pięć minut później stał pod drzwiami pokoju z informacją, że odwiedziny są przewidywane od 9 do 11 rano i od 15 do 17 popołudniu. Jack Swinss stracił cierpliwość i nie zamierzał w dalszym ciągu pozwalać im na mieszanie w jego planie leczenia. W końcu to on jest Uzdrowicielem, nie oni!
A później z ciężkim sercem zrobił to co musiał.
~oOo~
Severus wyszedł z myśloodsiewni w której Jack pozostawił kilka wspomnień, które w jego ocenie mogłyby pomóc Severusowi zrozumieć sytuację w jakiej są. A także trochę z własnych egoistycznych pobudek, by ten przestał mu się drzeć do ucha. Doszedł do oczywistych wniosków. William potrzebował pomocy, a Jack przestał mieć złudzenia, że wsparcie ojca i dziadka wystarczą.
- Obedrę smarkacza ze skóry! – warknął.
Jack uniósł brew, ale w zamian jedynie zamknął teczkę z wynikami analiz.
- Moja propozycja jest taka. Zaklęcie opiekuna. Na chwile obecną zakaz Wymiany Mocy. Musi dostać po dupie i zrozumieć, w jak parszywym stanie jest jego ciało. Wymiana Mocy zaburza ich ocenę swoich sił fizycznych, medytacja z Syriuszem jest konieczna. On go dobrze prowadzi, tylko Will kompletnie go nie słucha. I najważniejsze, jest skazany na mnie! To ja decyduje i on ma o tym wiedzieć! Nie podważasz moich decyzji, a jeśli masz jakieś obiekcie to możemy o tym podyskutować w gabinecie, ale koniec z wyrażaniem własnych opinii, wlewaniem w niego eliksirów bez mojej wiedzy i robienie ze mnie durnia, bo nim nie jestem. Odwiedzasz go tylko za moją zgodą, to będzie jego nagroda. To samo dotyczy Tobiasza. Zrobi postępy robicie co chcecie. Zaczyna się cukać, jest skazany na mnie i na Sonię.
- Jaką kurwa Sonię?
- Psychiatrę. Wprowadza się tu od czwartku. Musimy jej dać czas na pozamykanie wszystkich zobowiązań w szpitalu.
- Nie wprowadzisz tu nikogo więcej!
- Posłuchaj mnie uważnie, Twój smarkacz co najmniej dwukrotnie z pełną świadomością tego co robi chciał się zabić! Kolejne cztery były nieświadome, ale to wciąż stan daleki od zdrowia psychicznego! Naumyślnie karał się Tormentą w próbie opanowania własnych emocji, a jakby tego było mało to w jego mniemaniu stan eterycznym jest milion razy ciekawszy od bycia zwykłym śmiertelnikiem. Jesteś w stanie sobie poradzić z tym sam? Bo jeśli tak, to jeszcze dzisiaj pakuje kufer. Ja na poważnie nie narzekam na brak pracy, Severusie. Jeśli nie akceptujesz moich warunków, ja nie zamierzam marnować swojego czasu na przepychanki z Wami. Jasne?
Severus zmarszczy brwi nawet nie próbując ukrywać jak bardzo plan Jacka mu nie odpowiada.
- I na wszystkie świętości, przemów Aśce do rozsądku! Powinna wiedziecie, że w pierwszym trymestrze wykonywanie analiz Bentlaya to kurewskie ryzyko! Powinniście od razu powiedzieć to bym nasłał Daniela do badania Tima!
Severus przetarł zmęczone oczy. Na poważnie, przy tym bycie szpiegiem w szeregach Lorda Voldemorta to jak spacerek po lesie.
~oOo~
Jack Swinss wszedł to małego, niepozornego mieszkanka w jednej z kamienic na uboczu Londynu.
- Wyglądasz znowu jak gówno… – zawyrokowała młoda kobieta.
- Nie spałem od 48 godzin! Merlinie, nie spodziewałem się takiego szamba..!- wyjaśnił.
- I zamiast odpocząć przyjechałeś do mojego mieszkania? - zapytała zdezorientowana.
- Teleportowałem się – wyjaśnił - Co w zasadzie było tak samo idiotyczne jak to co oni robią!
- Oni? – zapytała
- No oni! Matoły!
- Masz na myśli tych tajemniczych chłopców, czy ich nieobliczalnych ojców?
- Nie no, ojcowie są do zniesienia, trochę... Za to dziadkowie to mają porąbane konkretnie w tych głowach! Najchętniej to bym wszystkich wystrzelił w kosmos... - przyznał opadając na kanapę.
- Tak jasne, rozgość się. Nie mam nic przeciwko... - mruknęła
- Dzięki...
- A matki? - zadała kolejne pytanie.
- O nie! Tego nawet nie chce analizować! Nie, to nie jest coś nad czym powinienem się rozwodzić! To kompletne fiasko! Totalne! Niby skąd ja mam wziąć mu matkę jak ona nie żyje? Przecież jej nie wskrzeszę! Kurwa, on miał już rozwalony rdzeń a nie odwalał tak jak teraz! A może to dlatego, że wtedy doszło do wstrząsu mechanicznego, a tu rozpadł się od mocy..? No nie wiem kurwa, ale tego smarkacza czepia się każde gówno! Każde! Nawet takie o jakim świat nie słyszał. Powiem Ci szczerze że już mnie w ogóle nie dziwią te statystyki! Co już myślę, że wychodzimy na prostą to bęc! I kurwa zaczynaj od nowa…
- Jack!
- Co? – burknął.
- Z tego co pamiętam to miałeś to rzucić w cholerę! Byłam pewna, że przyszedłeś pochwalić się swoją męską decyzją! – zakpiła.
- Miałem, ale wiesz jak jest! Wpadłem, aby pogadać z tym ojcem o którym Ci mówiłem
- Ten co Ci pomógł?
- No dokładnie... Ale on był zajęty więc myślę poczekam. Jemu to lepiej nie przeszkadzać jak pracuje, a tu Mała miała badania, byłem ciekawy... A później okazało się, że wygląda jak promyczek szczęśliwy, buzia rumiana, oczka się błyszczą… Patrzę na szczyla, a ten też jak okaz zdrowia… Ale nie ze mną te numery! Znamy się... Od razu widziałem, że ściemnia coś… Zawsze jak kłamie to mu powieka drga… Kurna, zawsze! I nie minęło kurwa dwie godziny i jak nie pieprznęło wszystko! Nawet nie zdążyłem analiz przejrzeć do końca… – przejechał palcami po włosach i położył głowę na oparciu.
- Więc nie zrezygnowałeś? Jack..?
Mężczyzna bardzo długo milczał nim w końcu spojrzał na nią błagalnym wzrokiem.
- Potrzebuję Twojej pomocy... Nie mogę ich zostawić... Mam dług wdzięczności, a Oni nie poradzą sobie z tym wszystkim sami. A jednocześnie ja już wymiękam! To nie moja działka. Will potrzebuje psychiatry. Na już.
Kobieta zmarszczyła czoło, a później wyprostowała się powoli wiążąc wszystkie fakty.
- William Prince-Black, tak? To o nich chodzi! – stwierdziła, a Jack kiwnął głową.
- Wiesz jak jest... Na pewno sporo słyszałaś. Jednak to co nawet wiesz to gówno prawda… Ale jedno jest pewne. Potrzebujemy Cię... – mruknął.
- Chwila, bo nie dosłyszałam. Czy Ty, czarodzieju prosisz mnie, mugola o pomoc? Czyżby magia nie była w stanie uleczyć wszystkiego? – zakpiła.
- Dobra! Przyznaje, Uzdrowiciele Umysłu są do chrzanu w moim świecie, a mugolska psychiatria jest o wiele bardziej rozwinięta! A Ty znasz się na mechanizmach obronnych umysłu milion razy bardziej niż ja! Przyznaję to! Zadowolona? – wybuchł.
Kobieta zaśmiała się z satysfakcją podchodząc do mężczyzny i rozsiadła się na jego kolanach.
- To będzie Cię drogo kosztować - zauważyła.
- Jak drogo?
- Bardzo drogo, Panie Swinss... - mruknęła, a po chwili ich usta złączyły się.
- Potrzebuję Cię na już... - mruknął odrywając się na chwilę od jej miękkich ust. – Myślałem, że mamy więcej czasu, ale smarkacz potrzebuje pomocy na wczoraj...
~oOo~
Sonia zasiadła do kolacji przy wielkim stole i westchnęła z wyraźnym zmęczeniem pocierając twarz.
- I co? – zapytał cicho Jack.
- Jest gorzej niż myślałam… - wymamrotała – Muszę się napić.
Severus przywołał butelkę ognistej oraz kieliszek i podał trunek kobiecie, która podejrzliwie spojrzała na płyn.
- To tylko magiczna whiskey. Mocniejsza niż mugolska, ale nie zaszkodzi Pani – zapewnił.
Sonia kiwnęła głową i przechyliła szlakę pochłaniając trunek za jednym razem. Jej ciałem wstrząsnęły dreszcze, a przełyk palił ogniem ale odprężenie jakie na nią spłynęło spowodowane procentami zrekompensowało dyskomfort.
- Od razu lepiej… - wymamrotała odkładając szklankę i rozejrzała się.
Przy stole byli obecni wszyscy dorośli domownicy. Rozmawiała ze wszystkimi w tym domu, wczoraj z dorosłymi, a dzisiaj z nastolatkami zostawiając Willa na koniec, któremu poświęciła tyle czasu co reszcie młodzieży razem wziętej.
- Spierdoliliście sprawę – orzekła sucho.
- Jak śmiesz..! – warknął Severus.
- Zamknij się, Severusie! – syknął Jack – Albo jej wysłuchasz dobrowolnie, albo sam Cię uciszę!
- Dziękuję, Jack, ale nawet Ty nie jesteś bez winy. – zwróciła się do partnera, który natychmiastowo umilkł – Will to straumatyzowane dziecko, które nigdy nie wytworzyło zdrowych więzi. Nie wie co to miłość i troska, Wasze zachowanie odbiera jak próbę kontroli, a jak wiemy każdy nastolatek czuje potrzebę buntu w takiej sytuacji. A on jest wyjątkowym chłopcem, więc i sposób na odzyskanie namiastki kontroli nad samym sobą ujawnił w specyficzny sposób uwalniając swoją dusze. Choć świat magii nie jest mi zupełnie obcy to muszę przyznać, że początkowo ten chłopak mnie przeraził. Jednym spojrzeniem zdefiniował mnie, odkrył mój związek z Jackiem, a także fakt, że moja babka była charłakiem, a nawet zapytał czy studiowałam w Salem, bo w zasadzie to on nie wie czy jakiś inny uniwersytet na świecie łączy edukację tych dwóch światów, a widać, że mam kontakt ze światem magii! Na koniec stwierdził, że jeśli będziemy chcieli mieć dziecko to na pewno będzie magiczne bo moja iskra może i jest zbyt słaba dla mnie, ale w połączeniu z magią Jacka wystarczy do zbudowania solidnego magicznego rdzenia u dziecka. Strzelił analizę mojej osobowości jakby to było coś oczywistego!
- Cały Will… - mruknął ponuro Jack – Opowiadałem Ci, że widzi magię zupełnie inaczej niż przeciętny czarodziej i możesz się po nim spodziewać wszystko.
- I tylko dlatego nie zareagowałam na tę próbę odwrócenia uwagi. Wystarczyło, że się przedstawiłam i powiedziałam czym się zajmuję, by postawił sobie za cel obrócenie rozmowy na mój temat, a gdy to nie wyszło zaczął pytać o uczelnie wyższe. Skubaniec jest dobry... Ludzie u których wychowywał się jako Harry Potter spowodowali, że wykształcił u siebie liczne mechanizmy wyparcia i zaprzeczenia, więc nawet jeśli wie, że potrzebuje pomocy to nie będzie umiał o nią prosić bezpośrednio, co nie zmienia faktu, że Wy jako opiekunowie sygnałów pośrednich nie mieliście prawa ignorować. A dzieciak je przejawiał. Długo mi zajęło przekonanie go by otworzył się na mnie i chyba ten jego talent wpłynął na ostateczną zmianę zdania, bo powiedział, że mam czystą aurę i widzi, że chce mu pomóc. Jednak nawet to stwierdzenie było próbą ugłaskania mnie i próby zmanipulowania moimi emocjami na jego korzyść. Potrafi idealnie dostosować się do emocji i poziomu rozmówcy. Jest uważny, a potrzeba ukrycia własnych obaw i lęków jest w nim tak silna, że skupia się na tym by rozmówca czuł się usatysfakcjonowany jego odpowiedziami lub jego zachowaniem. Stąd jego zachowanie w szkole, głupie żarty, idiotyczne zachowania, czy używki. W mojej skromnej oceni było to niczym innym jak, ale skuteczną próbą odwrócenia Pana uwagi. – zwróciła się do Severusa - Dążył do zachowania dystansu między Wami poprzez upodabnianie swojego zachowania do znienawidzonego przez Pana zachowania Jamesa Pottera. Doskonale zdaje sobie sprawę z Pana awersji do tego człowieka i wiedział jakiej reakcji może się spodziewać. Manipulował Panem, by zamaskować to co się z nim działo naprawdę. Nie on jeden. Christopher przejawia wręcz lustrzane odbicie mechanizmów obronnych. Naumyślnie bawią się Waszą nerwowością by mieć z tego profity. W tym wypadku ukrycie własnego stanu emocjonalnego i poczucia bezradności. Z kolei Septimus jest jak kameleon. Ukrywa się za tymi dwoma i z reguły dzięki swojej pokorności dostaje to czego oczekuje, czyli kompletne ignorowanie jego osoby, dzięki czemu najprościej mówiąc ma spokój.
- I oni to Pani powiedzieli? – zdziwił się Ignacius.
- Nie. Wy mi to powiedzieliście. To podsumowanie Waszych słów o chłopcach. Jednak ani Christopher, ani Septimus nawet nie próbują ukrywać, że naumyślnie wykorzystywali stan Williama, a także uwagę jaką mu poświęcaliście do własnych celów. Był ich zasłoną dymną. Radzę mieć to na uwadze, zbyt duża uwaga na jednym daje reszcie spore pole do popisu. Jednak odbiegłam od tematu. Tak jak mówiłam, William wykształcił w sobie mechanizmy obronne polegające na kompletnym ignorowaniu własnego dobra i dążeniu do zaspokojenia satysfakcji opiekunów.
- Wiec dlatego zachowuje się jak kretyn? – sarknął Ignacius.
- Ojcze! – krzyknęła Joanna.
- Pana opinia znaczy tyle, że jego sposób manipulacji Waszymi reakcjami działa wyśmienicie. Po odzyskaniu świadomości własnego ciała skupiliście wszyscy na nim swoją uwagę. Wykorzystał Pana niechęć by uwaga ojca i dziadka była kierowana na Pana nieprzyjemne zachowania, w ten sposób dostawał to czego potrzebował, czyli spokój. Panie Perevelly, rozumiem Pana niechęć do Williama bo bycie manipulowanym to okropne uczucie, ale to tylko skrzywdzone dziecko, a Pan nawet nie próbował mu pomóc! – oburzyła się Sonia ignorując fakt, że mężczyzna bawił się dość sugestywnie różdżką.
- Nie próbowałem? Ciągle gnojkowi pomagałem! Ściągałem go do ciała, przywracałem rzeczywistości, pilnowałem by jadł i nie zadusił się gdy zapominał kompletnie o podstawowych odruchach ciała! – krzyknął oburzony senior.
- To nie jest pomoc! To podstawowa opieka nad chorym dzieckiem! – krzyknęła podnosząc się z krzesła – Tak, William jest chory! Zespół stresu pourazowego i depresja to tylko wierzchołek góry lodowej! Cud, że skończyło się TYLKO na dwóch próbach samobójczych!
- Merlinie… - wyszeptała ze łzami w oczach Joanna – Aż tak wiele przeoczyliśmy..?
- Tak – odpowiedziała spokojniej Sonia siadając z powrotem – Nie wiedzieliście nawet części tego, co mi udało się od niego wyciągnąć. Tylko tyle, co Pan Prince sam zaobserwował w szkole i później. I gdyby faktycznie jego stan był wywołany wydarzeniami z tego roku być może podjęte przez Was próby zapanowania nad nim były by skuteczne.
- To było coś gorszego niż bycie celowo wystawianym na niebezpieczeństwo przez dyrektora szkoły w Turnieju Trójmagicznym, przymusowy udział w mrocznym rytuale, bycie nawiedzanym przez zmarłego ojca który twierdzi, że nie jest jego ojcem, otrucie, odkrycie, że jako niemowlę został porwany, próba zabójstwa przez byłego przyjaciela, próba przejęcia mocy i zgubienie ciała? – sarknął Mistrz Eliksirów.
- Przeżyciami Pana syna spokojnie można by obdzielić i nabawić traumy sporą grupę nastolatków. Will przeżył bardzo dużo paskudnych rzeczy… – odparła przyglądając się mu się dziwnie.
- O co chodzi? Mam coś na nosie?
- Nie traktowałeś go dobrze jako Pottera. Śmiem twierdzić, że byłeś wręcz okrutny.
- Byłem – przyznał z westchnięciem – Czego żałuję.
- Bo okazał się być Pana synem?
- Może po części. Przede wszystkim tamtego dnia, kiedy wszystko się zmieniło dostrzegłem w nim dziecko.
- I dlatego się buntuje. Pana zachowanie wobec niego odkąd trafił do Hogwartu pokazało mu, że Pana uczucia wobec niego są warunkowe. Jako syna Pottera nienawidził go Pan, ale jako swojego syna kocha, taki obraz sytuacji otrzymał Will i obecnie nie ma w sobie przekonania, że akceptuje go Pan takim jakim jest. Jest przekonany, że Pana obecność przy nim to wynik poczucia odpowiedzialności i przykrego obowiązku wobec krwi i zmarłej żony, a nawet odrobina satysfakcji by dogryźć jego ojcu chrzestnemu, z którym podobno ledwo się tolerujecie. On dosłownie uważa, że jedynym powodem dla którego go tolerujecie w tym domu to Wasza troska o dziedzictwo jakie nosicie. A traktowanie go jak nierozumne dziecko tylko dolewa oliwy do ognia.
- Ale jest przecież dzieckiem! – oburzył się Tobiasz.
- Za niespełna pół roku według Waszych standardów będzie pełnoletni. – zauważyła.
- Prawnie, bo do magicznej dojrzałości mu daleko! – sparował.
- Wystarczy, żeby legalnie wyprowadził się z domu – podkreśliła – Słuchajcie, nie chciałam tego robić w ten sposób ale innego wyjścia nie widzę… - wstała z rękoma na biodrach i spojrzała na Severusa – Panie Prince, Pan swoim zachowaniem pokazał, że Pana sympatia jest warunkowa i umniejsza autonomię prawie dorosłego syna. Do tego brakuje Panu cierpliwości i samokontroli, bowiem tak często słyszy Pana krzyki, że nie wie co robić gdy tylko usłyszy inny ton. – przeniosła wzrok na Tobiasza – Pan za to nie potrafi mu pokazać, jak bardzo jest dla Pana ważny, choć ma tego świadomość. Ledwie kilka razy doświadczył jakichkolwiek ciepłych uczuć od Pana, a do tego ma poczucie, że zaplanował mu Pan całe życie jako Dziedzicowi, stawiając przed nim oczekiwania których on nie potrafi spełnić, w jego ocenie oczywiście. Sama nie wiem jakim cudem, ale ten dzieciak bardzo Pana kocha i szanuje, ale Pan zdaje się w jego oczach tego nie dostrzegać, widzi Pana jako poważnego prawnika dla którego Dziedzictwo jest największą świętością. Podobnie u Panów Melyflua i Perevelly’ego. Christopher wprost stwierdził, że jakby nie dziedzictwo, które uwiązało go z Willim to w dniu osiągnięcia pełnoletności poszedłby śladami Severusa i zabrał żonę jak najdalej od was, a Septimus wyraził swoją względnie kulturalną prośbę by nie robić z niego wariata, bo on nie zamierza płodzić dziedzica ku satysfakcji dziadka. I jakiekolwiek podejmiemy dalsze kroki to on zdania nie zmieni. Od razu zaznaczam, że oczekuje wyjaśnień w tym temacie, bo oprócz tego jednego zdania od Septimusa nie usłyszałam nic więcej. – spojrzała znacząco na seniorów – Wasza ingerencja w życie wnuków przekracza znacząco rolę dziadków Panowie, a wychowywanie wnuków powinniście pozostawić rodzicom. Panna Perevelly – przeniosła surowy wzrok na Joannę – chyba zapomniała o etyce lekarskiej obowiązującej zarówno w magicznym, jak i niemagicznym świecie. Decydując się na związek z ojcem swojego pacjenta powinna poczekać do zakończenia jego leczenia lub zrezygnować ze sprawy. Jednak to nic w porównaniu do ukrywania ciąży przed ojcem dziecka i jego sponiewieranym przez życie synem. Jack i Daniel – zwróciła się w stronę medyków – starali się jak mogli, jednak za bardzo pozwolili sobie wejść na głowę rodzinie pacjenta. Dodatkowo pozwolili na ingerowanie w proces leczenia i unikali zasięgnięcia opinii specjalisty od umysłu lub psychiatry. Karygodne i niedopuszczalnym czynem było, zatuszowanie pierwszej próby samobójczej w szkole, Jack! Nie jesteś psychiatrą, ani Uzdrowicielem umysłu! Coś ty sobie myślał?! – zrugała partnera a głowa Tobiasza uniosła się i nawet nie próbował ukrywać zdziwienia.
- Słucham? - warknął miażdżąc Jacka wzrokiem, a później jego czarne oczy utkwiły w synu - O czym ona mówi, Severusie?
- William usiłował targnąć się na swoje życie już w styczniu. Po kłótni z ojcem, który zrobił wielką aferę na całą szkołę, gdy wymknęli się ochronie… swoją drogą, posyłanie ochrony by pilnowała ich całą dobę było skrajnie głupie, bo właśnie to sprowokowało większość problemów… najpierw jedynie nastraszył Jacka, że skacze z Wieży Astronomicznej, by później otruć się eliksirami ojca. Właściwie, Wy wszyscy potrzebujecie terapii! – orzekła ignorując wściekłość Tobiasza zwróciła się do Syriusza – Pan, Panie Black wykazał się skrajną niedojrzałością, zarówno gdy był Potterem, jak i teraz. Rozumiem Pana sytuację związaną z niesłusznym oskarżeniem, ucieczką z więzienia i późniejszym ukrywaniem się, ale cała reszta jest niewybaczalna, a w szczególności ukrywanie syna przed jego własną rodziną przez tyle lat. Gdyby nie zachowywał się Pan impulsywnie po morderstwie przyjaciół mógłby Pan ubiegać się jako ojciec chrzestny i czarodziej o opiekę nad osieroconym dzieckiem. Mógł Pan pozwolić sobie na lukę w Przysiędze, aby wyznać prawdę dla bezpieczeństwa dziecka. Nie musiałby trafiać wtedy do mugoli, którzy znęcali się nad nim. Gdy usłyszałam od Willa co się działo w tamtym domu… gdyby nie to, że oficjalnie Harry Potter nie żyje nalegałabym na postawienie ich przed sądem. Ba! Sama złożyłabym zawiadomienie! Było tak blisko – pokazała niewielką, ledwie może centymetrową odległość między kciukiem a palcem wskazującym – by stał się obskurodzicielem! A jeśli nie wtedy, to po ucieczce z więzienia, kiedy zgodził się od razu zamieszkać z obcym mężczyzną byle uwolnić się od mugoli, mógł Pan zdać sobie sprawę, że coś jest nie tak i zareagować. – twarz Syriusza była pełna poczucia winy, ale nie ruszało ją to.
- Co mamy zrobić? - padło pytanie od Ksawerego.
- Teraz? Nic. Chłopcy muszą w spokoju przepracować ze mną traumy, a może w dniu osiągnięcia pełnoletności nie uciekną z tego domu tuż po wybiciu północy. Czy są magiczne odpowiedniki antydepresantów? – zapytała Jacka.
- Jedynie eliksiry uspokajające, nasenne i zioła kojące nerwy. Ale to działa tylko doraźnie.
- W takim razie od jutra Will zaczyna terapię mugolskimi lekami i nie chce słyszeć słowa sprzeciwu. Co do dwóch pozostałych chłopców decyzję na chwilę obecną zawieszam, zobaczymy jak będą współpracować na psychoterapii. Nie zaobserwowałam typowych reakcji autodestrukcyjnych jak u Willa, więc jest nadzieja, że sama psychoterapia przyniesie efekty. Jednak ograniczenie mocy pozostaje bez zmian. – podjęła decyzję – Przez pierwsze dwa tygodnie Will może być ospały, a nawet katatoniczny, z huśtawkami nastrojów, mogą pogłębić mu się zachowania autodestruktywne, a nawet może podejmować kolejne próby samobójcze, ale po tym okresie stężenie leków osiągnie stałą dawkę terapeutyczną w organizmie i powinno być lepiej. Mamy warunki, aby sobie z tym poradzić, ale to się uda jeśli nikt nie będzie nam przeszkadzać w tym. Nie będę ukrywać, że będzie łatwo. Będzie cholernie trudno, bo nawet z zablokowaną magią może nieświadomie walczyć z lekami, a przez jego anorektyczną wagę ciała ciężko będzie mu dobrać dawkę.
~oOo~
William z niedowierzaniem przyglądał się swojej dłoni. Dłoni bez magii. Później spojrzał na praktycznie pusty pokój. Oprócz łóżka, sufitu po którym fruwało już tylko połowa zniczy i małego stolika na którym leżało 3 tomy Quidditcha przez Wieki, dzbanek pełen wody i szklanki nic więcej tu nie było.
- Chyba sobie ze mnie kpisz! – wyszeptał z niedowierzaniem obserwując poważnego Jacka
- Nie, Will...
- Oddaj mi magię Jack! Bo jak nie...
- Jak nie to co? Will, jesteś chory i wymagasz leczenia – wyjaśnił.
- Nie jestem wariatem! – wydarł się na medyka – Oddaj mi ją! Oddaj… - jego głos załamał się.
- Jack, wyjdź stąd. – usłyszał Sonię.
- Ale…
- Wyjdź!
Może i Sonia była mugolem. Ale przekonał się na własnej skórze, że lepiej jej nie podpadać. Posłusznie opuścił pokój oznajmiając, że poczeka na zewnątrz by ją wypuścić jak skończy. Kiwnęła głową na zgodę i podeszła do szlochającego nastolatka.
- Will, to dla Twojego dobra. – wyszeptała łagodnie.
- Ale… ja… nie… jestem… wariatem… - wymamrotał między spazmami płaczu.
- Nie jesteś, Will. Ale nie zmienia to faktu, że jesteś chory. Rozmawialiśmy o tym wczoraj, pamiętasz? – chłopiec znieruchomiał, po chwili podkulił nogi owijając je rękami czoło położył na kolach jakby to mogło go ochronić – Powiem wprost, nigdy nie widziałam dziecka tak zaniedbanego emocjonalnie i z tak kurewsko ciężkimi doświadczeniami – Will zaśmiał się histerycznie na bezpośredniość lekarki – a to co czujesz nie jest zdrowe ani normalne. Ale nie robi to z Ciebie wariata, dziwaka, psychopaty, ani nikogo co Twój móżdżek wymyśli. Jesteś po prostu chory, tak jak chorują ludzie na grypę czy smoczą ospę. Zacznę Ci podawać leki, od których na jakiś czas poczujesz się gorzej, ale tylko po to by później było Ci dużo lepiej. Będziemy codziennie rozmawiać o wszystkim co wydarzyło się w Twoim życiu i nauczymy Cię jak zarządzać emocjami, które te zdarzenia wywołują. Znikną wtedy retrospekcje i te nieprzyjemne uczucia, które popychały Cię do autodestrukcji.
- Ale dlaczego odebrali mi magię? – wyszeptał – Bez niej jestem nikim… Nie wiedzą, jak ważna jest dla mnie.
- To nie prawda. Jesteś wciąż Williamem Prince-Black. Czarodziejem czystej krwi. Uczniem Hogwartu. Najważniejszą osobą dla swojego ojca i dziadka. To tymczasowe i wyłącznie dla Twojego bezpieczeństwa. Tak samo jak wystrój tego pokoju. Wszystko tu jest tak przygotowane, aby było dla Ciebie bezpieczne jeśli stracisz nad sobą kontrolę. Nawet dzbanek i szklanka zostały zaczarowane tak, by się nie stłukły.
- Jak w wariatkowie… - zakpił.
- Może trochę… - przyznała obdarzając go smutnych uśmiechem – Jednak potrzebujesz pomocy Will i my Ci pomożemy. Psychoterapia w połączeniu z lekami przyniesie Ci ulgę, ale musisz sam tego chcieć. Musisz chcieć korzystać z tego co Ci proponujemy. Tylko tak uzyskamy pozytywne efekty. Musisz z nami współpracować. Wtedy będzie łatwiej.
- A jak wcale tego nie chce?
- Chcesz. Nawet jeśli teraz temu zaprzeczasz. Co nie zmienia faktu, że jesteś chory Will. I nie możemy pozwolić byś w dalszym ciągu się krzywdził. Dlatego od dzisiaj wchodzą zasady, które masz przestrzegać. Jeśli nie, będziemy egzekwować je od ciebie tak czy inaczej.
- To znaczy?
- Zasady są proste, Will. Współpraca na terapii. – zaczęła wyliczać na palcach - Spożywanie posiłków według zaleceń Jacka. Kategoryczny zakaz krzywdzenia się. Przyjmowanie leków. Tyle.
- To gdzie haczyk? – kolejne ciche pytanie.
- Tylko Ty możesz sobie to utrudnić. To są nasze zasady, których łamania nie będziemy tolerować. Jeśli będziesz współpracował podczas sesji to Chris i Tim będą mogli Cię odwiedzić na godzinkę dziennie. Jeśli będziesz jadł będziesz mógł wybierać co chcesz zjeść na kolację. Jeśli będziesz bez marudzenia brał leki, to będziesz mógł korespondować z przyjaciółmi w Hogwarcie, jednak uprzedzam, że listy będą kontrolowane przez Twojego ojca. Jeśli będziesz stosował się do zaleceń obiecuję Ci, że będzie poprawa, a jak będzie poprawa to będziesz zyskiwał coraz więcej swobody.
- A jak nie? - zapytał cicho.
- Wtedy nie będziemy tacy mili. Nie będziesz jadł, wsadzimy Ci przez nos rurkę i będziesz karmiony paćką – dostrzegła jak chłopak się wzdrygnął - Nie będziesz współpracować, zakażemy odwiedzin Twojego ojca i dziadka, które przy Twojej współpracy mogą odbywać się codziennie, ale tylko pod warunkiem trzymania się zasad. Nie będziesz chciał brać lekarstw, dostaniesz je dożylnie. Będziemy je od Ciebie egzekwować Williamie, dla Twojego dobra.
- Dobra, załapałem – przerwał jej – Mam jeść, łykać co mi dajecie i rozmawiać z Tobą. Rozumiem.
- Cieszę się – uśmiechnęła się szczerze i wyciągnęła w jego kierunku plastikowy kubek z kilkoma tabletkami – W takim razie proszę, pierwsza dawka.
- Co to? – zapytał patrząc z nieufnością.
- Leki, które Ci pomogą.
- Ale co konkretnie? Proszę wybaczyć, ale ostatnio jak byłem zmuszony coś przełknąć to prawie mnie zabili… - wymamrotał odwracając wzrok.
- Masz rację, przepraszam – westchnęła wysypując tabletki na dłoń – Spójrz, ta duża biało-zielona to Fluoksetyna na depresję, ta mniejsza podłużna to Alprazolam na lęki, a ta okrągła to Kwetiapina, która zwalczy skutki traumy, w tym problemy ze snem. Jeśli mimo to będziesz czuł się zbyt niespokojny to dostaniesz jeszcze małą żółtą tabletkę Hydroksyzyny. Jeśli utracisz nad sobą kontrolę, choć uważam to za sytuację skrajnie mało prawdopodobną, to dostaniesz Lorazepam, ale to już tylko w zastrzyku domięśniowo. – opowiadała ze skupieniem obserwując jak chłopak ogląda tabletki.
Po chwili milczenia niepewnie uniósł rękę i wziął tabletki z jej dłoni. Ona nalała mu wody do szklanki i podała gdy wszystkie tabletki wylądowały w jego ustach. Popił obwicie opróżniając szklankę.
- Otwórz buzię – poleciła wywołując w nim konsternację – chcę mieć pewność że wszystko połknąłeś – jego oczy zrobiły się większe, ale po chwili zrezygnowany otworzył usta, a gdy poprosiła o uniesienie języka zrobił to przewracając oczami.
Pewna, że tabletki trafiły do żołądka zaczęli pierwszą sesję. W ten sposób miała pewność, że zawartość żołądka nie wyląduje w toalecie. Jako psychiatra niejedno widziała i wszystkiego się spodziewała.
CZYTASZ
Harry Potter i Przekleństwo Salazara
FanfictionHarry zostaje porwany i otruty przez Lorda Voldemorta. Jedynym ratunkiem jest zdjęcie zaklęcia adopcyjnego, które ujawnia, że jest synem Severusa Snapa i Anny Black, młodszej siostry Syriusza. Jak poradzi sobie z nową rzeczywistością? Czy uda mu się...