Dziedzictwo Merlina Rozdział 37

219 15 0
                                    

Dziedzictwo Merlina
Rozdział 37
Zimna woda koiła piekący ból ciała, ale nie mogła zagłuszyć natłoku myśli. Christopher nie miał pojęcia ile czasu stał pod lodowatą wodą, ale z całą pewnością nie zamierzał go dobrowolnie opuszczać. Jeśli miał do wyboru analizowanie wszystkich informacji siedząc bądź leżąc i odczuwając pieczenie całego ciała, wołał to samo robić pod zimnym prysznicem, gdzie woda zmniejszała ból.
Chris zastanawiał się nad tym co naopowiadał ojcu obraz Magnusa, że ten z zadziwiającym spokojem próbował nakłaniać go do rozmowy. Wręcz wyczekując kolejnych słów. Jakby po prostym „Podaj mi szklankę” miało paść coś więcej. Coś ważniejszego. Może powinno, ale Chris kompletnie nie wiedział co to miało by być.
Jak można wyjaśnić cokolwiek nie zdradzając niczego? Jak można wytłumaczyć ojcu, że przez całe życie miał go za kompletnego „kutasa”, a w rzeczywistości był... No cóż, był ojcem... Troskliwym i nadopiekuńczym ojcem. Wymagającym, ale nawet te wymagania były przejawem troski. Wredne słowa były niczym więcej jak desperacką próbą uświadomienia rozpieszczonemu synowi zagrożenia. Dopiero teraz potrafił to dostrzec. Tomas Perevelly w porównaniu do wuja Wiliama był ostoją spokoju i zrozumienia.
Jego ojciec zapewne spodziewał się,  że pójdzie w ślady Wiliama i zacznie głosić pełne przemyśleń wykłady. Jednak zdaniem Christophera słowotok Wiliama świadczył jedynie o jego załamaniu nerwowym i to niecodzienne zachowanie powinno wzbudzać nie pokój u dorosłych niż zadowolenie. Jednak czy miał prawo winić Chochlika za potrzebę wygadania się? W końcu nie wytrzymał i zaczął wypowiadać na głos wszystko to co do tej pory tłumił w sobie. Chris domyślał się, że chłopak chce w ten sposób uporządkować swoje emocje, przemyślenia i wspomnienia, które wzburzyli w trakcie tego nienaturalnego procesu.  Wiliamowi wygadanie się było potrzebne od bardzo dawna...
Z kolei Christopher czuł, że gdyby nawet spróbował wyjaśnić ojcu co zaprząta jego głowę, było by to rozczarowującym dowodem na jego brak gotowości na to co ma im przynieść przyszłość.
Wspomnienia Wiliama były dla niego przytłaczające, chociaż nawet to słowo nie oddawały pełnej skali tego jak Christopher czuł się po zapoznaniu się z przeszłością chłopaka. Zrozumiał za to, że jego życie przed zainicjowaniem Trójkąta było płytkie i pozbawione większego celu. Był użalającym się nad sobą kretynem, idiotą, „paniczykiem z pałaców” jak wielu uczniów go nazywało.
Rozpoczęcie nauki w Hogwardzie było brutalnym zderzeniem z rzeczywistością, wielu uczniów  wyśmiewało go i upokarzało, a on czuł się z tego powodu urażony, choć nigdy głośno by tego nie przyznał. Uważał, że nie mają pojęcia kim jest.  A prawda jest taka, że mieli rację.
Nigdy nie czuł głodu, upokorzenia, odrzucenia.
Nigdy nie byłby w stanie zaatakować trzymetrowego trolla, aby uratować koleżanke.
Nigdy nie byłby wstanie wejść do Komnaty Tajemnic nie mając pojęcia co tam na niego czeka.
Nigdy nie czuł tak silnej bezsilności patrząc na śmierć kolegi i odrodzenie potwora który zniszczył mu życie.
Nigdy nie czuł rozpaczliwej potrzeby pozostania na cienkiej granicy życia i śmierci by móc poznać rodziców.
Nigdy nawet przez myśl by mu nie przyszło trzymać przy sobie ducha zmarłego ojczyma jako namiastkę rodziny.
Nigdy nie byłby w stanie w spokoju przyjąć świadomość zbliżającej się śmierci i na pewno w tej chwili nie przeszło by mu przez myśl, że to za szybko, bo jeszcze nie wypełnił przepowiedni.
Nigdy by nie pomyślał, że zatajenie prawdy o swoim pochodzeniu będzie lepszym rozwiązaniem dla znienawidzonego nauczyciela.
Było wiele tych „ nigdy”, tak wiele, że spisanie ich na papier pewnie zajęło by mu kilka dni. Jednak zmierzenie się ze wspomnieniami Wiliama uświadomiła mu boleśnie, że o prawdziwym życiu, tym brutalnym, okrutnym, bezlitosnym nie wiedział nic. 
Nic...
Był rozkapryszonym mającym wszystko co tylko dusza zapragnie Dziedzicem fortuny. O prawdziwym życiu nie wiedział kompletnie nic, był chroniony na każdym kroku, chowany w „złotej klatce”. Wszystkie potrzeby zawsze były zaspokajane nim zdążył tak naprawdę sprecyzować czego potrzebuje.
Nawet teraz nie potrafił poradzić sobie z dyskomfortem jaki sprawiało mu jego ciało. Obserwował Williama i był święcie przekonany, że drugi nastolatek nie odczuwa tak silnego bólu fizycznego jak on, co z całą pewnością było nieprawdą. Willi chyba zbyt wiele razy musiał znosić tego typu dyskomfort by zawracać sobie nim teraz głowę. Dla niego tego typu ból jakby nie istniał. Mózg Wiliama zapewne nawet nie myślał o tym i Christopher starał się też go zignorować, ale było to cholernie trudne. W końcu to tylko cielesna słabość. Mieli o wiele większy problem do rozgryzienia.
Przyszłość.
Przyszłość ich rodzin, przyjaciół, świata...
Przyszłość, która nastanie, gdy oni zawiodą. 
Straszna, okrutną, przerażająca. Pełna krwi, bólu, strat.
Przyszłość, która wydawała się nierealna.
Nigdy nie widział trupów, krwi, walki... Dla niego to były bajki. Historie z książki. Dumnie nosił głowę i twierdził, że jest gotów walczyć z Voldemortem. W końcu do tego dążą. Taki jest cel tego wszystkiego...
Ale nie był gotów...
Merlinie, nawet wtedy, gdy widział umierającego Wiliama na lodowym stole jedyne co był w stanie zrobić to stać. Gdyby nie klątwa Severusa, która odrzuciła Voldemorta o piętnaście metrów nie byli by wstanie zrobić nic. Ani on, ani Septimus. Po prostu stali.
I tamtego dnia, jeszcze przed rozpoczęciem drugiego etapu rytuału Chris zrozumiał, że skoro ktoś tak potężny jak Severus Snape nie był wstanie walczyć i wygrać z Lordem Voldemortem to jak mają to osiągnąć oni? Jakie mieli szansę?
Nagle stał się cholernie świadomy, że gdyby to Weasley był na ich miejscu to Severus nie musiałby nic robić. Ten rudowłosy idiota uratowałby przyjaciela. Nie byłby takim tchórzem jak oni. Chyba... Pod warunkiem, że nie dostałby lepszego rozwiązania sytuacji. Ron Weasley był w stanie rzucić się na ratunek bez wahania, ale jego wierność była chwiejna jak chorągiew na wietrze.  Chris w dalszym ciągu był pod ogromnym wpływem uczuć Williama i wiary w tego chłopaka. Jednak miał także swoje przemyślenia co do Weasleya i wiedział, że w tym temacie nigdy nie zgodzą się z Wiliamem.
- Synu! – mimowolnie podskoczył wystraszony wołaniem matki.
- Mamo! - krzyknął zażenowany świadomością, że jego rodzicielka weszła niepostrzeżenie do łazienki.
Na szczęście miała na tyle przyzwoitości by szybko opuścić łazienkę. Ojciec pewnie by go wyciągnął spod lodowatej wody klnąc pod nosem na jego bezmyślne zachowanie. Matka taka nie była. W zakamarkach swoich myśli śmiał twierdzić, że ona się go boi i może ma rację. Sam siebie zaczynał się bać. Z żalem zakręcił wodę i zaklęciem osuszył swoje ciało nim włożył spodnie i koszulkę. Przez chwilę zastanawiał się czy szaty nie byłyby lepszym i mniej bolesnym rozwiązaniem. Jednak szybko się pozbył tych myśli.
- Przepraszam. Wystraszyłam się, że zasłabłeś. Tak długo nie wychodziłeś... - Chris zmarszczył czoło obserwując matkę z góry. Była mała i krucha. Bezbronna.
Obrazy z przyszłości zalały jego umysł. Z trudem przełknął ślinę starając się odgonić te wizję sprzed oczu.
„To się nie wydarzy!”- powtórzył to zdanie kilkukrotnie w myślach. 
Ochroni ją...
Ich...
Będzie gotów. 
- Nie sądziłem, że czekasz... – wydukał z trudem czując się w obowiązku powiedzieć cokolwiek. Obserwował jej porcelanową nieskazitelną twarz.
- Skąd miałeś wiedzieć, że tu jestem? Nie zaglądam do Ciebie za często... Synku...- wyszeptała, a jej wzrok utkwiony był w bliznach na jego rękach.
Były obrzydliwe. Ale były to tylko blizny, przypomnienie tego co może, ale nie musi się wydarzyć. I Chris wiedział, że zrobi co może by to co widzieli nigdy się nie wydarzyło.
- Nie musiałaś... znaczy... niczego nie potrzebuję. - Maria spojrzała na niego z bólem.
A on miał ochotę przekląć sam siebie. Przyszła tu. Bez powodu. Dla niego. Powinien to docenić. To było i tak więcej niż się po niej spodziewał. Od kiedy wypił Przekleństwo Salazara trzymała dystans, jakby się nim brzydziła. W sumie sam sobą się brzydził.
Niespodziewanie przytuliła go. Stał skołowany tym zachowaniem nie mając pojęcia co zrobić ze swoim ciałem. Wielokrotnie widział jak Aleks przytula się do niej. Ale nie On. Był starszy, nie potrzebował czegoś tak... żałosnego. Jednak... To było nawet mile w emocjonalny sposób. Niespodziewane i bolesne z fizycznego punktu widzenia, ale jakoś przyjemne... Jednak nie mógł nic poradzić na to, że drgnął, gdy jej dłonie dotknęły kilka blizn, a ona to od razu wyczuła.
- Przepraszam... znaczy – odsunęła się i szybko zajęła miejsce w fotelu. Sztywna wyuczona poza. Wraca poza Pani Perevelly.
Królowa Lodu.
Tak ją nazywali.
Chris wiedział, że na salonach Brytyjskiej Elity jest jeszcze jedna osoba, która nosi to miano.
Narcyza Malfoy
Nigdy nie poznał dziadków ze strony matki. I chyba powinien być za to wdzięczny. Bo po zachowaniu tych dwóch kobiet śmiało mógł powiedzieć,  że miano „kutasów” w stosunku do nich było by zbyt delikatne.
- Coś się stało?- zapytał.
Jej zachowanie było nie tylko niecodzienne. Było niepokojące.
- Kiedy tak dorosłeś? – zapytała cicho, a Chris mrugnął kilka razy nie rozumiejąc.
- Według ojca to daleko mi do dorosłości... – przypomniał jej, a ona uśmiechnęła się ostrożnie.
- Dla niego zawsze będziesz zbyt młody na wszystko. Spędzacie razem dużo czasu i nie widzi tego co ja. Dorastasz. Nie jesteś już chłopcem, choć ojciec wolałby byś na zawsze nim pozostał. Tak jest łatwiej... łatwiej trzymać Was w domu, blisko siebie. Ale przyjdzie dzień, kiedy odejdziecie, będziecie mieć swoje życie, rodziny, a my będziemy zbędni. Niestety, nastąpi to szybciej niż my będziemy na to gotowi.
- Merlinie, matko, co się stało? – zapytał szczerze przerażony jej zachowaniem.
- Na szczęście nic. – wyszeptała.- Dzięki Tobie. Twojej rozwadze. Jestem dumna. Jestem bardzo dumna, że jesteś moim synem. I potrafisz właściwie ocenić sytuację.
- Słucham? Mamo, co się stało. 
- Ojciec nie chce, abyś wiedział. Jednak ja uważam, że masz do tego prawo. Ginny tu jest... – Jej stalowe oczy spojrzały na niego oceniająco. Za pewne wyszukując oznak tego jak bardzo zależy mu na Ginny.
Krew momentalnie zastygła w jego żyłach. Spojrzał na matkę z przerażeniem. Skoro Ginny tu była, znaczy to tyle, że potrzebowała pomocy. Pomocy, której on nie mógł jej udzielić osobiście. Ginny była mądra i doskonale zdawała sobie sprawę, że ujawnienie ich relacji nie jest najlepszym pomysłem. Ani jej rodzina, ani tym bardziej jego nie przyjmą tych rewelacji ze spokojem. Jednak skoro użyła amuletu, musiała mieć poważne problemy. A po zachowaniu matki mógł stwierdzić, że było to coś bardzo paskudnego.
- Gdzie ona jest?- wypowiedział z trudem.
- Zaprowadzę Cię, ale włóż to...- powiedziała podając mu koszule z szafy. – Będzie pytać jeśli je zobaczy. – wyjaśniła patrząc na blizny.
Jedyne co mógł zrobić to posłusznie włożyć podaną koszule.
Pierwszy raz od dwóch dni chodzenie nie sprawiało mu bólu. Za to w uszach aż szumiało mu ze strachu. Gdyby tylko wiedział w którym pokoju jest dziewczyna na pewno nie czekałby na matkę tylko pobiegł tam jak najszybciej.
Gdy zeszli piętro niżej i stanęli pod drzwiami był pewien, że matka wejdzie razem z nim by „nadzorować” to spotkanie. Jednak jedynie delikatnie poklepała jego ramię z delikatnym uśmiechem.
Popchnął drzwi i wyczuł zawirowania magii. Zapewne na drzwiach było identyczne zaklęcie jak w jego pokoju uniemożliwiające wyjście. Poczuł jak wściekłość na ojca zaczyna na nowo w nim wzrastać. Nie miał prawa więzić jej w pokoju. To, że jego uważał za niestabilnego świra to jedno, Ginny nigdy nie powinna zaznać tak jawnej wrogości. Jednak zbliżywszy się do drzwi usłyszał coś o wiele bardziej niepokojącego, co odwróciło jego uwagę od pomstowania na zachowanie Tomasa.
- Długo się z nim miziasz po kątach? – warknął z obrzydzeniem Ron.
- RON!- upomniała go Hermiona.
- No co? Chyba mam prawo wiedzieć od kiedy moja siostra jest maskotką Ślizgona! Serio Ginny, nie było kogoś lepszego? Kogoś... mniej niebezpiecznego? – akurat z tym musiał się zgodzić. Ginny zdecydowanie powinna zainteresować się kimś bezpieczniejszym, a jednocześnie Chris boleśnie wiedział, że nie przeżyłby gdyby w rzeczywistości chciała by być z kimś innym.
- Gdyby nie On....! – Głos Ginny załamał się – Jesteś ograniczonym głąbem, Ron – wyszeptała. A Chris poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku.
- A Ty puszczasz się z oślizgłą podróbką Malfoya! Merlinie, on obrzydza mnie nawet bardziej niż Malfoy, a to wydaje się niemożliwe! – ręką Ginny uniosła się w chęci spoliczkowania brata, ale nie zdążyła. Ron został przygwożdżony do ściany.
Cała czwórka zachłysnęła się powietrzem i z przerażeniem spojrzała w kierunku drzwi. Chris spojrzał na nich z furią. Był wściekły. Ginny była jego... A Ron nie miał prawa wydzierać się na nią.
- Co tak zamilkłeś, Wiewiórze? Mój kuzyn chyba tak właśnie Cię nazywa, prawda?  Obrażać siostrę przychodzi Ci z taką łatwością. Więc dlaczego umilkłeś? Może ze mną podyskutujesz? Jak masz jakiś problem to śmiało, chętnie posłucham. Ja w przeciwieństwie do Williama nie zamierzam się hamować... Skoro jesteś taki mocny w gębie to spróbuj z kimś równym sobie! – wrzasnął.
- Chris puść go! – Ginny chwyciła jego dłoń, a blondyn zacisnął mocno usta. Przez chwilę obserwował Rudzielca nim niewerbalne zaklęcie straciło swoją moc. A Ron grzmotnął o ziemię z hukiem.
- Palant...- dobiegło do jego uszu. Zajęło mu sekundy uwolnienie się z uchwytu Ginny i dotarcie do Rona. Przydusił go do ściany. Mocno. Z satysfakcją uznał, że nogi Rudowłosego uniosły się.
- Pieprzony zdrajca. Piesek Dumbledore’a. Brzydzę się tobą. Wiesz? Jedyne co powstrzymuje mnie przed skręceniem twojego nędznego karku to fakt, że chce być świadkiem dnia, gdy Willi to zrozumie. Zrozumie jakim kłamliwym, zazdrosnym zdrajcą jesteś... A zrozumie szybciej niż byś chciał. Nigdy nie byłeś, ani nie będziesz godzien by nazywać się jego przyjacielem. I obraź Ginny jeszcze raz lub spraw, że będzie przez Ciebie kolejny raz płakała to przysięgam, że nie będę dłużej czekać, aż Chochlik pojmie to co my wszyscy wiemy. Jesteś obrzydliwą zdradziecką gnidą. Jesteś Glizdogonem... Tym co zadaje cios kiedy się tego nie spodziewasz.... – Ron szarpnął się w próbie uwolnienia i szczerze Chris był zdziwiony, że mu się to nie udało. Nie sądził, że miał tyle siły. Weasley był podobnego wzrostu i z całą pewnością ważył więcej od niego. A jednak był przygwożdżony do ściany bez możliwości ruchu.
- Wszystko w porządku, Panowie? – głos Jonatana wytrącił go z równowagi. Puścił Rudzielca robiąc krok w tył.
- W jak najlepszym, Jonathanie. – odpowiedział spokojnie. I naprawdę poczuł ten spokój. Spojrzał na drobną dłoń ściskająca jego.
Pociągnął ją delikatnie wyprowadzając z pokoju, gdzie się zatrzymał. Nie mógł jej zabrać do pokoju. Ojciec dostałby szału.
- Panie Perevelly... – Jonathan otworzył jedne z bocznych drzwi. – Schodami w dół. – wyjaśnił.
Chris uśmiechnął się słabo. Zdecydowanie Jonathan zasługiwał na podwyżkę. Ochroniarz puścił mu tylko oczko wykrzywiając usta w czymś na kształt uśmiechu po czym odszedł w tylko sobie znanym kierunku. Zeszli więc na dół ukrywając się w szklarni pełnej roślinności i dopiero wtedy pozwolił sobie by dotknąć jej policzka.
- Przepraszam - wyszeptał przykładając swoje czoło do jej. – Przepraszam, że to nie ja przyszedłem, gdy tego potrzebowałaś... Przepraszam, Mała...
Z gardła Ginny wydarł się zduszony szloch. Nie wiedząc co ma z tym zrobić, co powiedzieć, bo nie był zbyt dobrym mówcą czy pocieszycielem, po prostu zagłuszył go pocałunkiem.
I to było chyba jedyne właściwe rozwiązanie. Obydwoje tego potrzebowali.

~oOo~

Rozdział powstał przy pomocy GalaktykaAndromedy Dziękuję za korektę i poświęcony czas.

Harry Potter i Przekleństwo SalazaraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz