Dziedzictwo Rozdział 59

138 13 1
                                    

• Tak tak wiem Lee Jordan był dwa lata starszy w oryginale, ale zważając na jego bezużyteczność w dalszej części opowiadania postanowiłam pozostawić ten mój błąd i uznać że obecnie Lee  jest na siódmym roku.

Dziedzictwo Merlina
Rozdział 59
Trybuny zawyły boleśnie jak Septimus wleciał w linie lotu Chrisa atakując go ramieniem wytrącając kafel z jego rąk.
- Melyflua fauluje Perevelly’ego! No, chyba... Można faulować swojego?! – wykrzykuje Lee Jordan - Ale chwila! No tak! Gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta! Pięćdziesiąty punkt dla Prince’a! Oh! Przepraszam, sto dwadzieścia punktów dla Slytherinu! Ej! Czy ktoś mógłby się dowiedzieć, czy oni są świadomi, że grają w jednej drużynie?! – relacjonował zmieszany, a zarazem zaintrygowany tym co się działo Lee.
Rowles wykrzykiwał co chwilę do chłopaków, że mają współpracować, a nie odstawiać przedstawienia przepychankami między sobą, ale to i tak nie wiele dawało. Wyzwanie zostało przyjęte i z zapałem jakiego murawa szkolna jeszcze nie widziała chłopcy walczyli o swoje traktując pozostałych graczy jak przeszkody na torze własnej rywalizacji. Szczerze mówiąc, żaden z nich nie do końca był świadomy czy Ravenclaw trafił jakąś bramkę. Chyba nie. Okazji do przejęcia kafla też nie mieli za dużo. Wkurzony Rowles wrzasnął do Malfoya by łapał znicza nim ten cyrk pogrąży cały dom. Dopiero to spowodowało, że Will znieruchomiał na chwilę by ocenić rzeczywisty wyniki meczu. 120:10! Musieli się lepiej postarać. Cho była cholernie dobrą szukającą, ale jednak statystyki meczowe przemawiały na korzyść Malfoya, który od czasu śmierci Harry’ego Pottera stał się Numerem Jeden. Być może Gin mogłaby mu zagrozić, ale w tamtym roku podobno Gryfoni zrezygnowali z rozgrywek, a w tym roku... w tym roku swój jedyny mecz zwyczajnie przegrała z Draco. Jednak to był Quidditch.
- Nie śpimy! – Chris przeleciał wokół Price’a z podłym uśmiechem, a Will uświadomił sobie, że w trakcie jego zamyślenia blondyn dobił kolejna bramkę.
- Nie licz na to. - mruknął poprawiając nogę na uchwycie i zmrużył oczy w analizie rozgrywających piłkę Krukonów. Gdy Ares wybił im tłuczkiem piłkę od razu odbił ją z taką prędkością, że obraz przed oczami mu się rozmył, ale na szczęście w porę zobaczył, że Krukoni posyłają w jego kierunku drugi tłuczek. Zrobił unik podając kafel Septimusowi, który chcąc nie chcąc też musiał się ratować od ataku przekazując go Chrisowi. Ten nie zamierzał jednak tracić okazji więc zaatakował. Jednak widok obrońcy Krukonów, który bez problemu złapał kafla odebrał z rozdziawioną buzią. William roześmiał się pogodnie, a Septimus wykorzystał ich dekoncentrację do zdobycia bramki.
Nagły ruch nad ich głowami sprawił, że wszyscy trzej na chwilę znieruchomieli uświadamiając sobie, że mogą przegrać. Malfoy pozostawał w tyle. Jednak nie na darmo mieli najszybsze miotły świata, bezbłędną równowagę i talent do Quidditcha. Umówmy się, Przekleństwo Salazara niewiele tu mogło zmienić. To był sport! Wykorzystując fakt, że znali się jak nikt inny, a ich myśli potrafiły się synchronizować jakby siedzieli we własnych głowach, udało im się pobić szkolny rekord dobijając trzy bramki w ciągu pięciu minut szaleńczego wyścigu Cho i Draco. Kibice na trybunach nie mieli pojęcia gdzie patrzeć, czy na pościg szukających, czy na fenomenalne i szybkie akcje ścigających. Lee parę razy jąknął coś do mikrofonu by w końcu umilknąć. W tym samym momencie jak Cho złapała znicza, Chris przerzucił kafla przez obręcz. Ostateczny werdykt został zawieszony na kilka nerwowych minut.
- Kurwa, Malfoy! – wrzasnął wkurzony Rowles.
Blondyn zasępił się sapiąc ciężko po wyścigu jaki stoczył z Krukonką o znicz.
- Moi Państwo! Cóż za spotkanie! – zawył Lee – Jak wszyscy doskonale widzieliśmy Cho Chang złapała znicz zdobywając 150 punktów dla swojej drużyny, końcowy wynik Ravenclaw to 160 punktów! Brawo! Brawo! Pokazaliście tym... – urwał, gdy McGonagall siedząca obok niego trzepnęła go w czerep – Pokazaliście drużynie Slytherinu, że wcale nie są tacy wspaniali!
- Ej! Wygraliśmy! – wrzasnął wkurzony Rowle.
- Oh! Kto by pomyślał! Jacy pewni swego! Moi państwo, na chwilę obecną mamy remis 160 do 160! Jednak Madam Hooch postanowiła przeanalizować ostatni strzał Perevelly’ego zaklęciem czasowym, tak samo jak moment złapania znicza! Czekamy z niecierpliwością!
William obserwował Chrisa i Cho, którzy zostali wezwani na bok przez profesorkę, która w każdym meczu pełniła rolę sędziego. Widział jak nauczycielka rzuca zaklęcie na kafel, a następnie na obręcz i mrużąc oczy odczytała wynik po cichu. Po chwili to samo zrobiła ze zniczem.
Wielki pogodny uśmiech na ustach Christophera jasno powiedział wszystkim kto wygrywa mecz. William mrugnął kilka razy czując niepewność przed zaplanowanym wcześniej finałowym psikusem, ale mimo to uśmiechnął się. To był dobry mecz. Raz się żyje! To w końcu tylko Quidditch!
I zadziwiając sam siebie, gdy Madam Hooch obwieściła głośno wynik, bez wyrzutów sumienia delikatnym ruchem prawej dłoni uruchomił zaklęcie detonujące fajerwerki, a lewą zmienił kolor szat wszystkich zadąsanych tych werdyktem kibiców na ślizgońską zieleń.
Był Ślizgonem i chyba nie było sensu dalej z tym walczyć, uznał gdy drużyna wybuchła szczerą i zasłużoną radością. Wokół drużyny zrobiło się tłoczno od podekscytowanych współdomowników. Kilku nawet odważyło się poklepać go z uznaniem za fajerwerki stwierdzając, że może na myciu kotłów się nie zna, ale to mu nawet nawet wyszło.
- Wygrałem! – wrzasnął do ich uszu Chris zamykając Septimusa i Willa w przyjacielskim uścisku – A Wy macie przesrane! – stwierdził z radością klepiąc ich po plecach.
William nic nie mógł poradzić, że z jego piersi wydarł się radosny lekki zmęczony śmiech, a później dostrzegł czarne oczy wpatrzone w niego z uwagą i zamarł na chwilę. Severus delikatnie kiwnął głową nim odszedł z trybun.

~oOo~

William stanął przed drzwiami kwater niepewnie. Uniósł rękę by zapukać, ale drzwi właśnie w tej chwili otworzyły się. Stał na wprost ojca czując się jeszcze mniejszy niż normalnie, a gdy Severus zrobił krok w tył wpuszczając go do środka zrobił to natychmiast bez słowa. Mimowolnie drgnął jak drzwi zamknęły się z głośnym trzaskiem.
- Czy Ciebie Merlin do reszty opuścił? - warknął Severus rzucając na jego głowę zaklęcie suszące.
William dotknął swoich już suchych włosów.
- Zaklęcie suszące mi nie wychodzi. - przyznał cicho - A głupio tak ciągle prosić chłopaków!
- Tobie coś nie wychodzi? - zadrwił cicho krzyżując ręce na piersi.
William spojrzał na ojca zadąsany, ale w końcu wypuścił powoli powietrze.
- Nawet najwięksi tego świata mają jakieś... wady, nie? – brew Severusa uniosła się ku kurze, a usta wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu, ale jeśli w jego głowie pojawiła się jakaś cięta ripostę nie wypowiedział jej na głos.
William za to zrobił nerwowy krok w miejscu nim w końcu wydobył z siebie głos.
- Nie będę przepraszać!
Severus ponownie uniósł brew lekko rozbawiony tonem głosu syna, ale ponownie nie odezwał się. Jedynie rozpiął swoją szatę odwieszając ja na wieszak. Ubrany w czarne spodnie i tego samego kolory sweter opadł na fotel.
- Nie będę przepraszać! – powtórzył chłopak - To Wy złamaliście naszą umowę! Nie będę przepraszać!
- To mamy problem, bo ja też nie zamierzam przepraszać, że zamartwiam się o Twoje bezpieczeństwo. 
William zagryzł wargę sfrustrowany, ale w końcu poszedł w ślady ojca i usiadł na ulubionej kanapie. Siedzieli chwilę w ciszy. Co chwilę spoglądał nerwowo na ojca. W końcu się poddał i zsunął z nóg buty, a Severus jak zwykle od lewitował je pod ścianę koło kominka.
- Mogę się tu przespać? – zapytał, choć tak naprawdę już układał poduszki tak jak lubi najbardziej.
W zamian Severus uniósł się i przyniósł z pokoju chłopaka koc, a później przywołał skrzata zamawiając gorącą czekoladę. Nim podał ją chłopcu wlał kilka kropel jakieś eliksiru.
- Diabelnie mroźny dzień dzisiaj. Lepiej, żebyś nie skończyłem z katarem... – wyjaśnił podając mu kubek, a sam opadł w fotelu z dokładnie takim samym napojem. William upił kilka łyków nim Severus się odezwał.
- Nie będę przepraszał za zrujnowanie imprezy, Will. Jednak moje słowa na zajęciach były nie tylko niestosowne... Wcale tak nie myślę... Cóż mam Ci powiedzieć? Doprowadzasz mnie do szewskiej pasji! – przyznał ukrywając się za kubkiem, a Will uśmiechnął się odkrywając, że jego ojciec najwyraźniej nie umie przepraszać.
- Trochę racji miałeś... Tobiasz przesadza! W pokoju wspólnym umieścił fortepian C. Bechsteina! Musisz z nim porozmawiać. To prawdziwe bluźnierstwo pozwalać jedenastolatkom wyżywać się na nim! – mruknął ziewając.
Severus zaśmiał się cicho, że taki psotny chochlik terroryzujący Hogwart nie może sobie poradzić z takimi maluchami.
- Może po prostu nie chce się wychylać? Nie wiem. Wyślę do niego wiadomość. – uznał z przekonaniem - Moje serce krwawi słysząc co oni robią... - rozprostował koc przykrywając się po same uszy.
- Dziadek obiecał, że poznam Rafaela Meliera. Nie wiedziałem, że ktoś... że mamy jeszcze jakąś rodzinę...
- Nie utrzymujemy zbyt bliskich... relacji. - przyznał Severus - Ma wnuczkę kilka lat starszą od ciebie.
- Też gra?
- Nie wiem, Will. Jednak gdyby była obdarzona talentem Molierów raczej bym o tym wiedział. Przekonamy się w trakcie przerwy wiosennej.
- W trakcie przerwy? – uniósł z podekscytowaniem głowę.
- Pod kilkoma warunkami. - zawiesił głos - Jeśli nie wydarzy się kolejny kataklizm, a pewien chochlik się uspokoi to nie widzę nic co by stało na drodze ku temu.
William zmarszczył nos niezadowolony.
- To szantaż!
Severus zaśmiał się cicho i przywołał książkę rozsiadając się w fotelu, a kolejnym zaklęciem okrył zamyślonego dzieciaka po same uszy.
- Prześpij się. Według moich informacji o 19 zaczynacie imprezę.
- Nie idę. Dlatego w sumie liczyłem, że mnie tu przetrzymasz... - przyznał cicho.
- Dlaczego? – zapytał Severus.
- Jeszcze pytasz? – uniósł leniwie brew.
- Nikt Cię z niej nie wyniesie, przysięgam. – zadeklarował cicho.
- Dlaczego Ci nie wierzę? Sorry, ale to impreza nastolatków, może się wszystko wydarzyć. A Chłopaki z PPM są zbyt nerwowi na to... - stwierdził.
- Nic nie zrobią pod warunkiem, że nie opuścisz pokoju wspólnego i nie będziesz majstrował za bardzo z ognistą. To moje jedyne warunki. Oni mają Cię uchronić przed wszystkimi śmiercionośnymi kataklizmami jakie nad Tobą czyhają, a nie niszczyć Ci życie, Will. Rozmawiałem z nimi. – przyznał Severus – Nie widzę powodu dla którego miałbyś nie dać im drugiej szansy.
- Ta druga szansa może zrujnować moje życie w tej szkole doszczętnie... - marudził, a Severus przewrócił oczami.
- Przysięgam, że wypiję eliksir uspokajający godzinę przed imprezą. Idź Will. Jakoś... musimy dojść do kompromisu, prawda?
- A mogę się najpierw przespać?.
- Obudzę Cię, godzinę przed imprezą.
Powieki chłopaka opadły chwilę później, a Severus wypuścił powoli powietrze wypompowany doszczętnie. Chwilę delektował się ciszą, a gdy miał pewność, że Will się nie przebudzi poszedł do swojego gabinetu i spojrzał na Węgierskie Dzienniki informujące o zniszczeniu kilku zabytkowych rezydencji. Chłopcy jeszcze o tym nie wiedzą. I nie muszą na razie wiedzieć. Jednak to kwestia godzin nim Prorok Codzienny opisze wczorajsze ataki.  Widno wojny na nowo stanie się bardziej rzeczywiste. Zamknął oczy sfrustrowany. Może i nie lubił Codoggan House jednak to właśnie tam się wychował, to tam zaczął poznawać Willa. To tam podobno miało być bezpiecznie.

~oOo~

William stanął w pokoju zszokowany. Zmrużył oczy obserwując Chrisa.
- A Ty nie miałeś być u Gin? – zapytał w końcu krzyżując ręce przed sobą.
- Miałem. - warknął rzucając piłką o sufit - Jack się nie zgodził.
- Jak to, Jack się nie zgodził?
- Uznał, że jestem za bardzo zmęczony po meczu. Nigdy takiej bzdury nie słyszałem! – warknął rzucając piłką mocniej.
William zagryzł wargę nie wiedząc co powiedzieć. W końcu rozejrzał się po pokoju.
- Septimus jeszcze nie wrócił?
- A no nie. On z Granger nic nie zrobi, Will! Merlinie, oni to pewnie ciągle tylko się spierają, które jest mądrzejsze, lepiej zorganizowane, no i w ogóle... Przerażają mnie momentami. - przyznał.
Wiliam wyszczerzył zęby.
- Znam Mionkę 6 lat i w dalszym ciągu jestem przerażony jej mózgiem, bracie. A teraz ruszaj dupę! Mamy imprezę i obietnicę ojca, że dopóki Hogwart nie będzie się walił, a Voldemort się tu nie deportuje to nic nie zrobią.
- Gadałeś z nim?
- Mhy, myślę, że naprawdę nie będą nam psuć tej imprezy.
I William się nie mylił. Przed rozpoczęciem imprezy chłopaki z PPM zmaterializowali się w dormitorium informując ich jedynie w jakich wypadkach zamierzają się ujawniać, a na koniec obrzucili chłopaków delikatnym zaklęciem, które uniemożliwiało im opuszczenie granic pokoju Slytherinu bez „opieki” na co chłopcy niechętnie się zgodzili. I w zasadzie to by było tyle. Zeszli na dół do wystawnego pokoju wspólnego z nadzieją, że naprawdę to będzie zwyczajna nastoletnia impreza.
- MOI DRODZY! – krzyknął Igor wskakując na stół - Nim pojawią się nasi goście pragnę przypomnieć, że cisza nocna zaczyna się dzisiaj o 24! Więcej nie ugrałem, choć udało mi się ustalić, że jeśli będziemy cicho, a impreza nie wypłynie na korytarze to nikt tu nie zajrzy do drugiej – parę osób zabuczało – Tak, tak, wiem. Jednak pamiętajcie. Cierpliwość naszego opiekuna domu już jest zszargana przez tego tu o to jego potomka!
- Ej! Ja mu wcale nerwów nie szargam – sprzeciwił się Will na co parę osób zachichotało.
- Dobra, dobra, swoje wiemy! – machnął ręką Igor - Więc pamiętaj Prince, nie psujesz nam dzisiaj imprezy! Jasne? Żadnego latania z wieży, czy idiotycznych zamachów na Twoje szczerozłote życie. – pogroził mu palcem przez co Will spalił buraka, a Chris zarechotał.
- Was dwóch też się to tyczy! – przerwał jego rozbawienie Igor – Kto by pomyślał, że posiadanie takich wybitności to takie wyzwanie logistyczne… – mruknął niezadowolony - Jednak! Musimy im wybaczyć te trudności. Gdyby nie oni to byśmy polegli, bo Malfoy zamiast śledzić znicza podziwiał wdzięki Chang!
- Weź mnie nie obrażaj! – wrzasnął Malfoy
- Innego powodu Twojej porażki niż zapatrzenie na jej kształtny tyłek nie widzę. – stwierdził swobodnie - Wszyscy znają zasady tego spotkania integracyjnego więc ogłaszam imprezę za otwartą!
Parę osób zaklaskało, ktoś gwizdnął, ktoś inny odpalił miniaturowe fajerwerki z dedykacją dla Willa. A gdy na stole pojawiły się przekąski w miniaturowych kotłach William sam się roześmiał zgarniając z nich kilka orzechów i innych przekąsek.
Kto by pomyślał, że z Ślizgonami da się normalnie żyć? Na pewno nie Harry Potter!

~oOo~

Impreza trwała w najlepsze, gdy Chris wskoczył na fortepian powodując , że Will aż zachłysnął się kremowym od tego bluźnierczego czynu.
- Towarzysze! – okrzyknął z lubieżnym uśmiechem - Wielu z Was zawzięcie próbuje się dowiedzieć czym było podyktowana nasza jawną walka na boisku. No cóż, założyliśmy się, a ja wygrałem! '
- Jednym trafieniem! - wrzasnął Septimus, na co Chris przewrócił oczami.
- Ilość nie ma znaczenia! Wygrałem! A Wy - tu wskazał paluchem na Tima i Willa - jesteście przegrani! I doskonale wiecie co Was czeka! A może nie wiecie? – zaśmiał się podle – Ciebie, moja ostojo rozsądku, zostawię sobie na poniedziałek. Jednak Ty... Chochliku pieroński… zaczynasz swoją niewolę dzisiaj!
William wyprostował się mrużąc oczy, a John stojący w niedalekiej odległości od niego jęknął żałośnie na co nastolatek zachichotał.
- Tak więc pierwsze wyzwania usłyszysz publicznie! – zagroził Chris bujając się na obcasach swoich pantofli.
- Zejdź z fortepianu! – wrzasnął Will nie mogąc dłużej na to patrzeć.
Chris zaśmiał się pogodnie.
- A co, serducho Cię boli? Przecież kompletnie Cię nie obchodzi? – zrobił mały krok – Wracając to tematu! Komu podobało się przystrojenie trybun po naszym zwycięstwie? Bo mi bardzo... – mruknął gdy rozgorzała na moment wrzawa wiwatujących współdomowników – Mój drogi Wiliamie to jest Twoje wyzwanie. Ogłaszam tydzień Ślizgona ku uczczeniu naszego zwycięstwa! Wszystkie mundurki! Wszystkie krawaty! Wszystkie flagi mają być Ślizgońskie, mój mały Chochliku... Przez calutki tydzień!
- Ej, miała być doba! – zauważył Will
- Mam dobę na rozkazywanie! Żaden z Was nie dodał uzupełnienia, że moje rozkazy mają się kończyć po tym czasie. - zauważył.
- Ah, Ty podstępny... - warknął Will.
- Nie dasz rady? – zapytał niewinnie.
- Ja nie dam rady? Stary! Ja załatwię to tak, że te mury już na wieki wieków będą świętować tydzień Ślizgona! – zakpił.
- No skoro tak chcesz... - mruknął Chris – Niech tak będzie. Wieki wieków, Willi, dopóki stoi ta szkoła. - wymruczał.
Will zaśmiał się zastanawiając się już czy Dziedzictwo Salazara Slytherina i Godryka Gryffindora wystarczy by zamek zaakceptował taką... zmianę. Uznał jednak, że spróbować nie szkodzi.
- Jak wiemy, sprawy wielkie to dla Ciebie żadne wyzwanie! – zakpił – No nie patrzcie tak! Zaczarował szkolne schody, a kociołka myć nie umie. - wszyscy wybuchli śmiechem, a Will przewrócił oczami upijając kremowe – Tak więc teraz mniejsze wyzwanie. - zeskoczył z fortepianu odsłaniając klawisze i nim kontynuował zagrał popularną magiczną kołysankę.
Nie byłby sobą jakby nie udowodnił, że też potrafi co nie co. Jednak nawet Chris zdawał sobie sprawę, że gra młodego Prince’a jest bardziej magiczna, bardziej zdumiewająca i bardziej oszałamiająca - Poprosimy o koncert, Panie Prince! – okrzyknął odsuwając się od instrumentu.
A ciche „kurwa” wydobywające się z ust Willa rozbawiło lekko pijaną młodzież.

~oOo~

William Prince się pocił. Dosłownie. Stał jak spetryfikowany nie mogąc się ruszyć. Fakt, zagrał już raz publicznie. Jednak ślub Chrisa to było całkiem coś innego! Tam... tam było łatwiej. W końcu była wówczas obecna tylko rodzina, a o ukrytym hologramie starał się nawet nie myśleć! Teraz... Oprócz Chrisa, Septimusa i Anny nie było nikogo zaufanego. Mogli udawać, śmiać się, żartować, ale jednak to byli Ślizgoni! A Ślizgoni słyną z tego, że wykorzystują przeciwko Tobie wszystko co się da. Z licznymi Krukonami w ich pokoju wspólnym była obecna prawie połowa szkoły
Will był pewien, że krew odpłynęła z jego twarzy, a fakt, jak bardzo pot go oblewał jest widoczny na koszuli. Odetchnął kilka razy słysząc jak Septimus staje w jego obronie, twierdząc, że to nie pieprzony amfiteatr, a szkolna impreza i aby Chris nie wymyślał tylko napił się coli bo widocznie cukier mu spada. I wtedy jego wzrok spotkał się z czarnym spojrzeniem. Kompletnie innym niż jego ojca, a jednak w jakiś sposób uspokajający. Anna jak gdyby nigdy nic zrobiła krok do przodu odsuwając się od Edwarda (podobno jej chłopaka).
- Luzik, zagramy coś. Prawda, Willi? – zaproponowała pewnie.
Will mrugnął nie bardzo wiedząc czy on zna jakąkolwiek pogodną melodię.
- O Tobie nie mówiłem! – zauważył
- O tym, że Will ma grać sam też nie.
- Nie możesz opuszczać pokoju wspólnego! – zauważył chytrze.
Anna przewróciła oczami i wezwała skrzata, który kilka chwil później przyniósł jej futerał z instrumentem
- Naprawdę Christopherze, ktoś jeszcze by pomyślał, że wychowali Cię mugole! – zakpiła - To jak Willi? Nadamy tej imprezie całkiem innego wymiaru?
Will chwilę milczał nim w końcu uśmiechnął się słabo. W sumie już bardziej się nie upokorzy niż tamtego dnia, gdy pozwolił by jego szata zapłonęła. Odetchnął mocno i stanowczo nim podszedł do instrumentu i opadł na stołek. Spojrzał na Chrisa z żądzą mordu, ale ten jedynie rozsiadł się wygodnie na kanapie ignorując kompletnie przyjaciela
Momentalnie w pokoju zabrzmiała cisza. Anna stanęła koło fortepianu tak, by mogli swobodnie siebie nawzajem widzieć, tak samo jak na ślubie Chrisa i Ginny. Odetchnął głębiej i poruszył ramionami w próbie zrzucenia nagromadzonego w jego mięśniach napięcia.
- No grasz, czy nie? A może nie potrafisz?! – zakpił Malfoy, ale niemal natychmiast został uciszony przez Septimusa niewerbalnym Silencio.
Chris wzdychając głośno podniósł się i przywołał puszkę coli. Pochodziła z ostatniej ukrytej w Komnacie Tajemnic partii Ognistej, której PPM nie dorwał.
- Masz, napij się.
Will skinął głową w podzięce i upił dobre pół puszki nim odstawił ją na podłodze. W życiu nie potraktowałby fortepianu jak stół! Czując przyjemne otępienie spowodowane alkoholem ułożył dłonie nad klawiszami i zamknął oczy.
(inspiracja: https://music.youtube.com/watch?v=Zm0WkQ4yeIk&si=i3Z_sny4rHMSQkLr)
Próbował sobie powiedzieć, że jest sam. Sam z Anną, a ich wspólna gra jest tylko dla nich. Nawet nie zauważył, gdy spod jego palców wybrzmiały pierwsze tony. Po chwili usłyszał skrzypce Anny. Czuł płynącą magię w całym ciele, ale jej największe stężenie było w jego palcach uderzających lekko w klawisze. Nie wiedział co grali. Nawet nie wiedział, czy już słyszał to wcześniej czy nie. Zdumiało go jednak, że gra Anny, choć nie idzie melodycznie za nim, idealnie współgra. Nie zorientował się nawet kiedy słowa zaczęły opuszczać jego usta w takt muzyki. Nie wiedział skąd się to wzięło, nigdy nie śpiewał. Nie usłyszał gdy Chris mruknął pod nosem „ja pierdole”, ani nawet gdy Septimus stojący bliżej sapnął z wrażenia.
W pewnym momencie otworzył oczy i napotkał znane mu czarne spojrzenie pełne wyraźnego szoku, ale również dumy i zapewnienia, że robi dobrze. Niesamowita głębia tych oczu sprawiła, że zupełnie przepadł. Niosła go magia, która niewidoczna, ale wyczuwalna dla innych wręcz przelewała potężnymi falami się z jego ciała i zaczęła krążyć po pokoju. Ta sama magia jakby prowadziła smyczek Anny po skrzypcach, jakby szeptała jej, które nuty jako kolejne ma zagrać. Pragnął wyrazić wszystko to, co głęboko w sercu nosił od tak dawna, jednak nie znalazł sposobności, aby z kimś się tym otwarcie podzielić.
- „…Your faith was strong but you needed proof, You saw her bathing on the roof…”
Nie znał słów, a jednak wybrzmiewały w głębokim tenorze jego głosu. W tym momencie nie obchodziło go już, że widzi go prawie połowa szkoły. Nie obchodziło go, że za jego plecami stoi ochrona PPM. Nie obchodziło go, że w nieznanym mu momencie do pokoju wspólnego wszedł Snape. Nie był też świadomy, że magia przekroczyła granice pokoju wspólnego i rozniosła się po całym zamku, a wraz z nią grana i śpiewana przez niego muzyka.
Severus właśnie był w trakcie warzenia eliksiru pieprzowego dla Skrzydła Szpitalnego, gdy usłyszał muzykę. A gdy zarejestrował głos, tak podobny do głosu jego syna, rzucił wszystko ledwie pamiętając by wygasić ogień pod kociołkiem i niemalże pofrunął do dormitoriów Ślizgonów. Nawet nie zaprzątał sobie głowy założeniem swoich nieśmiertelnych szat. Ledwie przekroczył próg pokoju wspólnego by stanąć jak spetryfikowany. Wszyscy jego podopieczni wyglądali jak posągi ulegając potężnej magii jego syna. Jedynymi osobami, które się poruszały był jego syn, wpatrzony w poruszającą się z gracją profesjonalnej skrzypaczki Annę, która mu towarzyszyła.
Nie mógł wiedzieć, że magiczna muzyka ogarnęła swoim urokiem cały zamek. Wszyscy nią dotknięci zamarli przerywając aktualnie prowadzone czynności. McGonagall w gabinecie dyrektora zawiesiła rękę z piórem, z którego kapał atrament na dokumenty nad którymi pracowała. Ron niechcący trącił swojego króla, przez co po raz pierwszy w historii przegrał rozgrywkę szachową. Ale nie zwrócił na to uwagi. Hermiona upuściła na kolana czytaną książkę na temat wykorzystania zaawansowanej numerologii w pozyskiwaniu ziół do eliksirów leczniczych. Pojedyncza łza spłynęła po jej brzoskwiniowym policzku. Luna Lovegood zamarła w trakcie wchodzenia po schodach i przymknęła oczy delektując się odczuciami. Nawet Malfoy poczuł, że muzyka jakby rozgrzała jego serce zziębnięte surowym wychowaniem. Wszyscy uczniowie, którzy byli w większym lub mniejszym stopniu przesiąknięci czarną magią doznali prawdziwego oczyszczenia. Severus resztkami świadomości zarejestrował, że jego przedramię w miejscu mrocznego znaku mrowi delikatnie. Ale nie było to nieprzyjemne.
- “…It’s not a cry you can hear at night, It’s not somebody who has seen the light, It’s a cold and it’s a broken Hallelujah…”
Chris i Septimus czuli jak magia otula ich w bezpieczny kokon uzdrawiając wszelkie skazy na duszy i wypędzając lęki z umysłu dodawała im sił. Zamknęli oczy pozwalając jej działać. Cokolwiek to jest, wiedzieli, że jest to dobre. Z kolei Will nie szczędził sił – pod wpływem transu grał i śpiewał coraz mocniej. Ale nawet lekkie upojenie alkoholowe nie zaburzyło nic w magii, która wnikała głęboko w tysiącletnie mury zamku. Nieświadomie wpisał swoją sygnaturę w sieci magicznych zabezpieczeń nałożonych przez Założycieli. Zamek rozpoznał go jako Dziedzica dwóch z nich i pozwolił mu na ingerencję. Nawet nie zorientował się, kiedy Anna otworzyła przed nim głęboko skryte w spojrzeniu wrota do swojej duszy. Będąc w oddali byli blisko siebie. Ich wzajemna magia splątała się między nimi, a dusze będąc blisko siebie tańczyły w mistycznym tańcu zapewniającym nowy poziom intymności i dający im ukojenie, ciepło, poczucie bezpieczeństwa i coś, co chyba mógłby nazwać… miłością?
- “… I did my best, it wasn't much, I couldn't feel, so I tried to touch, I've told the truth, I didn't come to fool you…”
Muzyka niosła się aż przez błonia i dotarła do granic barier ochronnych wprawiając ją w delikatny rezon. Wszystkie magiczne stworzenia zatrzymały się. Nawet centaury poddały się muzyce płynącej wraz z magią, która otuliła swym ciepłem runo leśne zapewniając dostatek magicznych roślin na długie lata. Do zamku niepostrzeżenie zbliżała się grupa dementorów, które od pewnego czasu niekontrolowanie panoszyły się po Wyspach wysysając szczęście z wszystkich istot żyjących. Za sprawą ich obecności mgła nad lasem była gęstsza niż kiedykolwiek wcześniej, ale gdy tylko i do nich dotarła magia Williama, czysta jak nic innego na świecie, pełna miłości, dobroci, ufności, gotowości do poświecenia i ofiarowania samego siebie dla innych. Gama emocji, które te diabelskie pomioty bały się najbardziej sprawiła, że zawisły spetryfikowane na granicy Zakazanego Lasu, aż w końcu opadły niczym prześcieradła pokonane magią dobroci niepozornego chłopca.
Właśnie wybrzmiały ostatnie słowa piosenki, a chwilę później zagrała ostatnia nuta melodii. Metafizyczne wiązanie między dwojgiem muzyków puściło. Pod Anną ugięły się nogi w nagłej chwili osłabienia, a uczniowie stali w ciszy w dalszym ciągu obezwładnieni tą magiczną chwilą. Nastolatek zamrugał kilka razy, a jego ciało wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz. Drżącą ręką usiłował rozpiąć guzik koszuli w próbie poluzowania nacisku kołnierzyka, czując jak brakuje mu tchu. Podniósł się powoli chwiejąc się na drżących nogach, ale gdy chciał zrobić pierwszy krok potknął się o stołek i z hukiem upadał na podłogę. Dopiero jego utrata świadomości uwolniła magię, która utrzymywała uczniów, ochrony i Severusa w otępieniu. Magia stopniowo wnikała w podłoże, a jemu zajęło kilka długich sekund uświadomienie sobie, że jego syn leży nieruchomo na kamiennej podłodze.

Harry Potter i Przekleństwo SalazaraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz