Dziedzictwo Merlina Rozdział 62

151 10 0
                                    

Rozdział 62

Z ciemności nad wzgórzem wyłaniał się ładny wiejski dwór, przez romboidalne kratki szyb dolnych okien sączyło się światło. Piętro było spowite ciemnością i niczym niezmąconą ciszą.

W najgłębiej ukrytej komnacie, ciszę i mrok przerwał cichy ruch. Mężczyzna śpiący w fotelu został poderwany w powietrze i przyduszony do ściany, a siła klątwy odebrała mu możliwość oddychania. Przerażony spojrzał w czerwone niczym krew oczy, twarz ni to ludzka ni to wężową wykrzywiła się z obrzydzeniem.

- Kim jesteś?! – głos był lodowato zimny, donośny, nieznoszący sprzeciwu.

- Panie... - wyjęczał słabo mężczyzna, jednak cokolwiek chciał wypowiedzieć, słowa zostały zatrzymane w jego umyśle gdy trzask skręcanego karku rozbrzmiał w ciszy.

Lord Voldemort rozejrzał się po pomieszczeniu. Czuł coś czego nigdy w życiu nie doświadczył - dezorientację. Zajęło mu kilka sekund zrozumienie, w co został przyodziany.

W białą, długą do kostek koszulę nocną.

On! Czarny Mag dwudziestego wieku! Najpotężniejszy z najpotężniejszych.

Spojrzał na łoże z furią uświadamiając sobie, że to właśnie tam ułożone było jego ciało, a martwy mężczyzna najwyraźniej czuwał nad nim, jak nad jakimś słabym, schorowanym, wymagającym opieki starcem! Jednym zaklęciem zmienił swój ubiór w eleganckie czarne szaty, a na gołych stopach pojawiły się równie eleganckie pantofle. Zajęło mu kolejne sekundy na zrozumienie, że znajduje się w Malfoy Manor - rezydencja Lucjusza.

Po chwilowej analizie własnych wspomnień osnutych delikatną mgłą uświadomił sobie, że ostatnią rzeczą jaką pamiętał był Rytuał, dzięki któremu miał przejąć moce Młodego Dziedzica Prince’ów. Zmrużył oczy obserwując swoją różdżkę. Gdyby rytuał się powiódł jego różdżką zapewne by spłonęła od tak wielkiej mocy! Jako potomek tego plugawego mugola nigdy nie był wstanie poznać dobrodziejstwa Daru swojego pradziada. Był nią zaintrygowany od drugiego roku odkąd odkrył co odpowiada za potęgę Albusa Dumbledore’a. Nawet ten malutki szczegół jakim był fakt, że Przekleństwo wyrzeka się Czarnej Magii nie powodował w nim obrzydzenia.

Na wszystko jest sposób.  A jego najnowszy pupilek jest idealnym przykładem, że jak się chce to się da. Jednak najwyraźniej rytuał dzięki któremu miał władać mistyczną mocą jaka została stworzona przez miksturę Salazara nie powiódł się. Pytanie brzmiało: dlaczego?

Przez pokój przeszedł lodowaty śmiech, gdy do jego umysłu dotarło kto popsuł jego plany i czyją magię pamięta jako ostatnią. Severus Eksaliasz Prince. Voldemort pokiwał delikatnie głową z uznaniem. Znów go przechytrzył! Znów zniweczył jego plany! Kto by pomyślał? Pamiętał dokładnie dzień inicjacji tego paniczyka, rozpuszczone jak dziadowski bicz. Synalka tego przemądrzałego, pyszałkowatego Tobiasza Prince’a! Pamiętał swoją satysfakcję wypalając znak na jego ramieniu! Oto on, bękart mugola naznaczył i zbrukał swoją magią czystokrwistego Dziedzica Prince’a. To było satysfakcjonujące uczucie, a jeszcze piękniejsze było poinformowanie o tym zdarzeniu Tobiasza osobiście. Być może jego chęć upodlenia szkolonego wroga go zgubiła...

Tobiasz Prince.

Był niczym drzazga w nastoletnimi sercu Toma Riddle. Miał wszystko to co powinno należeć do niego, a jednocześnie był pierwszym jego wrogiem, którego nie był w stanie skutecznie zniszczyć i upodlić. Do tamtej nocy... Do nocy, kiedy pierworodny syn jego wroga nie upadł przed nim na kolana. Z własnej woli, bez proszenia, zachęty i obietnic. To tamtej nocy miał rozpocząć zemstę na Tobiaszu za wszystko co mu uczynił. Najpierw wypalił znak. Później miał zwiększyć swoje moce dzięki kolejnemu pokoleniu Prince’ów uprowadzając noworodka z pomocą starej wdowy Black. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie zniosą tego - Dziedzice Merlina czczą każde nowonarodzone dziecko bardziej niż złoto w swoich skarbcach. Gdyby jego plan się powiódł Tobiasz popadłby w szaleństwo z rozpaczy za straconym Dziedzicem. Takie przebrzydłe zbrukanie ich krwi... To miał być kolejny policzek na tej wymuskanej, wypielęgnowanej twarzy Tobiasza. Severus w szale i rozpaczy zapewne rozpocząłby swoją drogę w Rytuale Merlinowskim z synami Franciszka i Ignaciusa, a wtedy... Wtedy miał posiąść także ich moce. Zniszczyłby do cna Dziedzictwo Merlina. Zniszczyłby szkolnych wrogów pokazując do czego może dojść „bękart”. Cała trójka, Prince, Melyflua i Perevelly, zapłaciliby mu za lata upokorzeń.

A jednak znowu go oszukali! Ponownie, jak za czasów szkolnych, okazali się sprytniejsi! Ukryli syna Severusa! Kłamali o swojej wrogości! A on Voldemort pozwalał by ten... Smarkerus..! inwigilował jego szeregi! Latami wykradał z jego szeregów kolejne pokolenia! Sprawiając, że stawali się wierni jemu i Jego Dziedzictwu! Tworzył swoją armię, pod jego nosem z jego ludzi.

Furia jaką opanowała jego serce, umysł i magię była większa niż kiedykolwiek wcześniej. Gdy okna i wszystkie szklane przedmioty zaczęły pękać z hukiem od natężenia jego magii wrzasnął z wściekłością:
- Zniszczę Was! Zniszczę Was wszystkich!

~oOo~

Lucjusz Malfoy drżał od klątwy torturującej i ze strachu. Wokół niego leżało tuzin ciał tych, którzy mieli strzec jego Pana, gdy był bezbronny i odsłonięty przez nieudany Rytuał. Doskonale wiedział, że tak skończą, gdy ich Pan się wybudzi. Dlatego z własnych pobudek trzymał ich w uwięzi utrzymując przy życiu by jego Pan osobiście wymierzył im karę. Szczerze liczył, że gdy wyładuje swoją wściekłość na tych imbecylach, spojrzy łagodniej na działania Lucjusza. Może nawet go wynagrodzi w cały trud jaki włożył w ukrywanie jego „niedyspozycji”.  Jednak wściekłość jego Pana nie miała granic i nawet wielogodzinne tortury jej nie zmniejszyły.

- Gdzie Go pochowano?! – zapytał w końcu.
- Panie?- zapytał cicho unosząc ciężko głowę w niezrozumieniu o co dokładnie pyta.
- Gdzie pochowano Młodego Prince’a, Lucjuszu?! – wrzasnął.
- Panie... - zaczął niepewnie.
- Mów! I zbierz ludzi. Jeszcze dziś jego grób ma zostać zniszczony, zatracony, nie ważne gdzie go ukryto!
- Panie… On żyje... - wychrypiał z trudem.

Lord Voldemort znieruchomiał otoczony swoją wzburzoną magią i spojrzał na Lucjusza w niedowierzaniu.
- Jak? - pytanie brzmiało jakby jego Pan wcale nie chciał wypowiedzieć go na głos.
- Chłopiec... On wrócił do szkoły, mój Panie...
- Twierdzisz, że gdy ja... opadłem z sił na kilka tygodni, to marne dziecię jak gdyby nigdy nic wróciło do szkoły?
- Tak.
Odpowiedź padła szybciej niż myśli Lucjusza uświadomiły go, że to nie jest to co powinno opuścić jego usta.

~oOo~

Kolejne godziny Czarny Pan poświęcił na zapoznanie się z wydarzeniami ze świata magii. Przeglądał gazety przepełnione zdjęciami uśmiechniętych „Państwa Młodych”, pełnym zdjęć chłopca, który miał umrzeć. Zdrowego i uśmiechniętego. W jednej z zagranicznych gazet znalazł zdjęcie Tobiasza dumnie trzymającego ręce na drobnych ramionach wnuka, a pod spodem brzmiał cytat:
„„Dzieci są przyszłością naszego świata. To dla nich musimy tworzyć lepsze jutro. Nie ma nic cenniejszego dla człowieka niż możliwość obserwacji jak dorastają w zdrowiu i uczynienie dla nich świata bezpieczniejszym. To dzieci są filarami przyszłości i moim największym marzeniem jest by ich przyszłość była pozbawiona brutalności wojny. Jestem przekonany, że wszyscy tu zgromadzeni są tego samego zdania. Wszystkie dzieci są takie same, na całym świecie magicznym i niemagicznym, i wszystkim należy się prawo do rozwoju w spokoju bez względu na to jakiego pochodzenia są. Po to się tu zebraliśmy. By wspólnie zawalczyć o lepsze jutro dla nich...” grzmiał Tobiasz Rowen Prince na spotkaniu Stowarzyszenia Czarodziejów Europejskich i Organizacji Narodów Zjednoczonych w trakcie Pierwszej Konferencji „Wspólnie Przeciw Podziałom” 25 stycznia 1997r.”.
Z wściekłością przejrzał kilka innych numerów, opisujących wystąpienia Prince’a, Melyflua czy Perevelly’ego w Paryżu, Brukseli, Sofii, Kopenhadze, Pradze, Budapeszcie, Warszawie, Podgoricy, Madrycie... Z furią odrzucił pismo uświadamiając sobie jak wiele za pewne zdziałali w ciągu jego niedyspozycji.

Wówczas w stosie gazet odnalazł numer informujący o haniebnym zniszczeniu Węgierskich Rezydencji.
„„Tylko ten co nie ma żadnych argumentów działa jak wandal. Zniszczenia jakich dokonała grupa terrorystyczna pod władzą samozwańczego Czarnego Pana, Toma Riddle’a znanego również jako Lord Voldemort, jest jawną oznaką podupadania na sile tego zbiorowiska przestępców. Nasze rezydencje były wielokrotnie niszczone lub palone i za każdym razem powstawały silniejsze i piękniejsze.” skomentował Franciszek Melyflua. Zapytany jak zareagowali chłopcy na wieść o zniszczeniach miejsc w których dorastali polityk uśmiechnął się z dumą „Rozegrali najlepszy mecz Quidditcha jaki mury Hogwartu widziały. Po każdej burzy wychodzi słońce, Panie reporterze, a Nasi chłopcy nauczyli się rozganiać je bardzo szybko ze swoich myśli.””

- LUCJUSZ! - wrzasnął aż mury zadrżały – Ja Wam pokaże burze... A te Wasze perełki jako pierwsze zapłaczą...
Nim skończył swoje myśli do pokoju wpadł czarny puchacz rzucając na biurko kolejny szmatławiec. „Tobiasz Prince odwołuje spotkanie z Kongresmenem Stanów Zjednoczonych z powodu krytycznego stanu zdrowia jego wnuka Williama Kasandra Prince-Blacka”
- I to w końcu brzmi ciekawie... - pokiwał z zadowoleniem głową.

~oOo~

Harry Potter był ciekawski. Od zawsze, a przynajmniej odkąd tylko sięgał pamięcią. Ani wrzaski ciotki Petunii, ani groźby Wuja Vernona, ani nawet pas zawieszony na wieszaku w przedpokoju nie bardzo były w stanie pozbawić go tej cechy. Doprowadzał więc swoją ciekawością do szału wujostwo, sąsiadów i nauczycieli. To głównie przez tę jedną cechę charakteru został okrzyknięty „małym kryminalistą” w zacnym wieku sześciu lat.

Zaczęło się od jego samotnej wędrówki do domu, kiedy został zatrzymany przez policję. Wuj musiał się grubo tłumaczyć, dlaczego czterolatek (sprostowania Harry’ego, że ma już sześć lat nic nie wnosiły) spaceruje samotnie po ruchliwej ulicy. Wuj wznosząc się na wyżyny swojej inteligencji, w jakimś objawieniu stwierdził oczywisty fakt, że chłopiec powinien być w szkole! I to nauczyciele odpowiadają za fakt, że został z niej wypuszczony. Oczywiście policja postanowiła sprawdzić to, a tam wuj już zmienił śpiewkę, że pewnie chłopak uciekł. Dyrektorka podzieliła to zdanie stwierdzając, że od godziny szukali go wszyscy pracownicy i już miała wzywać opiekunów i policję, co było wierutnym kłamstwem - Harry jak na grzecznego i mądrego sześciolatka przystało poinformował przecież woźnego, że idzie do domu, bo mu się nudzi. Jednak cała sprawa narobiła takiego rabanu, że nawet podrzędna gazeta opisała całe zdarzenie.

Kto by pomyślał, że dziesięć lat później artykuły wypisywane o jego osobie nie będą go już aż tak odchodzić? Jednak wtedy... wtedy dostał plakietkę małego rozrabiaki, przyszłego kryminalisty i łobuza co sprawia tyle kłopotów porządnym ludziom. Ciotka Petunia przez pół roku wypłakiwała oczy przed sąsiadkami, że to wszystko wina jego ojca pijaka, bo jej siostra to była porządną dziewczyną dopóki nie zakochała się w tym nicponiu i nie poczęła tego małego szatana, którego oni teraz muszą wychowywać siwiejąc od zmartwień każdej nocy. A później Harry wszedł na słup wysokiego napięcia by sprawdzić jakim cudem w tych linach płynie prąd i miała kolejny powód do płaczów, że przyszło jej wychowywać „pomiot szatana, a nie dziecko”. Z perspektywy szesnastoletniego życia William musiał przyznać poniekąd rację Petunii, bo choć Severus Snape nie był szatanem to ciekawość świata musiał odziedziczyć po nim. W końcu to on do Eliksiru Luminescencyjnego dodał w ramach eksperymentu pył wulkaniczny sprawiając że lewe skrzydło rezydencji jego ojca do dziś świeci w ciemności.

Ciekawość gubiła Harry’ego Pottera i tak samo gubiła Williama Prince’a. Choć to jakim cudem stracił swoje ciało i stał się niczym duch Hogwartu było dla niego nie lada zagadką. Nie pamiętał zbyt wiele z etapu przejścia w ten stan bezcielesny. Na początku był przerażony. Bardzo. Jednak gdy pierwszy szok minął, ciekawość wygrała ze strachem. I odkrył, że utknął w osłonach Hogwartu, całkowicie niewidoczny nie tylko dla żywych, ale również dla duchów zamieszkujących szkołę Osłony były piękne w swej złożoności i bardzo skomplikowane, co powodowało, że Will był ich bardzo ciekaw, a magia w nie wpleciona była intrygująca. Pamiętając wszystko to co o osłonach mówił mu Dayson, Will z fascynacją przemierzał każdą możliwą warstwę, smugę czy supeł. Odkrył w nich duże stężenie sygnatur czterech magów – założył, że to magia założycieli – i dużo mniejsze wpływy magii innych czarodziei, jednak okazało się, że za każdym razem aktywna była sygnatura tylko jednego z nich. Po zbadaniu najświeższego śladu magii zdał sobie sprawę, że to sygnatura samej McGonagall, a więc pozostałe należą do dawnych dyrektorów. Szczególną więc uwagę poświęcił sygnaturze, która musiała należeć do Dumbledore’a.

Ale nawet to z czasem mu się znudziło. Pewnego popołudnia usłyszał oświadczenie McGonagall o jego rzekomych powikłaniach po wypiciu Przekleństwa. Zrozumiał, że cokolwiek się wydarzyło, była to kwestia Trójkąta – stąd tak wybitnie głupie tłumaczenia. Ale przynajmniej zyskał pewność, że wcale nie umarł. Żył, więc musiał znaleźć sposób by wrócić do ciała i do rodziny. Musiał znaleźć coś czego mógłby się chwycić.

I w końcu znalazł. Moc Aleksandra. Jednak chłopak wydawał się nie tylko nie zdawać sprawy, że go woła, ale nawet nie zwracał uwagi na magię jaka wokół niego płynęła. Więc Will przeszedł do czegoś znacznie trudniejszego, ale jednak skutecznego. Wszedł w uśpiony umysł czternastolatka. Jednak Aleks w przeciwieństwie do brata, ku jego rosnącej irytacji, wcale nie szedł za głosem magii. Perfidnie zaprzeczał własnym marom sennym zwalając je na zamartwianie się o stan zdrowia Wiliama.

Nie miał pojęcia jak długo już tkwił w tym stanie. I nie miał pojęcia jak długo jeszcze wytrzyma, bo czuł jak moc osłon Hogwartu go wciągają coraz mocniej i mocniej uznając bezcielesną magię za własną. Wiec szukał dalej. Kogoś kto by go zauważył. Kogoś kto by zrozumiał, że ciekawość Williama znowu wprowadziła go w śmiertelne niebezpieczeństwo i nastolatek naprawdę nie zamierzał zaprzeczać, że tym razem potrzebuje pomocy. Z tłumu obcych mocy wyłonił tę, którą rozpoznał. Wieki mu zajęło, a przynajmniej tak mu się wydawało, nim zorientował się, że to moc Hermiony. Zaklął perfidnie w obawie, że logiczna do bólu dziewczyna nie pojmie stanu w jakim się znalazł. Jednak czy miał jakieś inne wyjście niż chwycić się jej w nadziei, że zrozumie? Więc krążył wokół niej otaczając ją swoimi mocami, ale nie wiele mu dawało. Po jakimś czasie na zmianę nawiedzał ją na jawie i Aleksandra w snach odgrażając się nastolatkowi, że jeśli mu w końcu nie pomoże to będzie znajdował w swoich butach każdego dnia mysz.

Nic. Jakby kompletnie nie rozumieli.

I wszystko zmieniło się milionowego dnia w tym stanie. Tak przynajmniej zrezygnowany Will uważał. Hermiona weszła do Komnaty Tajemnic, a moc Williama jakby jeszcze bardziej wzrosła dzięki czemu uzyskał pierwszy efekt. Dziewczyna zadrżała od jego mocy. A później Will zobaczył coś czego raczej nie spodziewał się ujrzeć.

Ślizgonów w Komnacie Tajemnic

- Co Wy tu robicie?! - wrzasnął Ron wyciągając różdżkę, a reszta Gwardii uczyniła dokładnie to samo.
- Nie chcemy walczyć! - powiedział pewnie Igor unosząc puste dłonie w geście poddania - Jesteśmy tu... - jego głos się zawahał patrząc na dwunastu towarzyszących mu Ślizgonów – Jesteśmy tu bo zrozumieliśmy po której stronie chcemy stać. Zrozumieliśmy, kto jest wart naszego poświecenia, naszej mocy, naszego trudu. Chcemy stać po stronie Dziedziców Merlina i to postanowienie doprowadziło nas tu. - wyznał.
- Akurat Wam uwierzymy... - zadrwił Ron
- To nie Ty masz nam wierzyć, Weasley! Szczerze wątpię byś był w stanie zrozumieć deklarację jaką składamy i czego się wyrzekamy! Jak wielki trud nas czeka w związku z tą decyzją. A jednak jesteśmy na to gotowi. Dziedzice Merlina będą nas potrzebować i temu nawet Ty nie zaprzeczysz. Gdyby tak nie było... Gdyby Nas nie chcieli. Nigdy by nie...
- Nigdy by co?
- Nie zwalczyli by w nas Magii Przynależności do Voldemorta. Szczerze wątpię byście zdawali sobie sprawę z tego, czym jest ten rodzaj magii. Jednak oni na pewno to wiedzą. I czujemy... czujemy, że choć ich tu teraz nie ma, mamy obowiązek, powinność i zaszczyt uczestniczyć w tym co rozpoczęli. Coś nas tu przyprowadziło. Tak naprawdę krążyło wokół nas od dnia, gdy opuścili szkołę. Jakby wołając...

William rozdziawił swoje niewidzialne usta myśląc „kurwa, to pewnie ja!”. I po chwili kolejna surrealistyczna myśl dotarła do jego świadomości. Oni mają rację. Potrzebujemy ich. Żaden inny dom nie potrafi tak kręcić, manipulować i knuć jak dom Salazara Slytherina. I co najważniejsze, ten pieroński pomnik założyciela Hogwartu wymógł na nich obietnicę, że wprowadzą tu jego dzieci. Taki był warunek by bez problemu mogli wejść tu mugolaki. Brak podziałów. Salazar zrzekł się swojego głównego postanowienia, ale wymógł na nich zjednoczenie wszystkich domów. Will sapnął na tą perfidną manipulację starego Maga. To pewnie jego wina, że tak trudno było mu znaleźć magię Hermiony! To on gubił go w magii Ślizgonów by ich tu ściągnąć! Pewnie to moce Salazara wciągnęły jego duszę w osłony i magię Hogwartu!

Pogrążony w swoich rozważaniach zignorował dalsze potyczki słowne i przyjrzał się uważniej Ślizgonom. Jeden wydawał się szczególnie „znajomy”. Ares Nott! W nim Will znalazł coś co go zdumiało - magię własnego ojca! W pierwszej chwili wręcz był przekonany, że Ares jest kolejnym zaginionym synem Mistrza Eliksirów i choć nigdy by się do tego nie przyznał, poczuł ukłucie zazdrości. Sporej zazdrości.

To spowodowało, że wniknął w myśli nastolatka odkrywając prawdę. Okropną prawdę. Zdradę ojca Aresa, obwinianie się o śmierć brata, pomoc Severusa, mieszkanie niczym więzień w rezydencji Tobiasza, ulotne i rzadkie spotkania z Syriuszem. Obserwowanie Williama z okna ukrytego pokoju gdy ten lata na miotle lub leżakuje na tarasie, rozmawia z Tobiaszem… I wiele innych scen z ogrodu gdzie spędzał sporo czasu zeszłej wiosny kompletnie nieświadomy obecności drugiego nastolatka. W końcu trafił na wspomnienie wdzięczności wobec Severusa i obietnicy, że „zaopiekuje się jego synem w Slytherinie”. Później namawianie Igora by włączył ich do drużyny Slytherina, zatrzymywanie wszystkich „żartów” z dala od nich... Ares ich chronił. Po cichu, ale chronił. Wiliam był oszołomiony tym odkryciem.

Kłótnia Rona z Malfoyem sprawiła, że przeniósł swoją uwagę na blondyna. Kuzyn Chrisa. Jego szkolne Nemezis. Myśli i uczucia blondyna były niczym bagno wciągające go. Obrzydzeniem samym sobą, strach o to co przyniesie przyszłość, uczucie porzucenia i zdrady, a na końcu rozpacz i żałoba. Silnie skrywana. „Przykro mi, Draco...” usłyszał głos Tomasa Perevelly’ego. „To na pewno ona?” ciche bolesne pytanie. „Nie mamy wątpliwości. Ani co do tego kto ją zabił. Kobieta mieszkająca w Waszej paryskiej kamienicy nie jest twoją matką. Lucjusz ją zamordował.” powiedział cicho Ksawery. Wiliam mrugnął zdezorientowany. Matka Malfoya nie żyła. Tomas i Ksawery o tym wiedzieli. Po cichu pomagali Draco. 

Kolejnym był Igor Rowles. Will wiedział, że ojciec chłopaka jest francuskim ambasadorem i zagorzałym zwolennikiem Voldemorta, choć ze względu na swoją funkcję nigdy nie został oznaczony oficjalnie. Zdaniem Severusa był szpiegiem, i tak jak syn potrafił zjednać sobie przyjaciół wciągając ich w szeregi Lorda Voldemorta po cichu. „To się dzieje kuzynie. Mój ojciec zdecydował, że zostanę oznaczony przez jego Pana tej jesieni. Nie wracam do Beauxbaton”. „Nie możesz! Nie chcesz tego” sprzeciwił się Igor. „Czym jest wola syna wobec woli ojca?” zakpił drugi nastolatek. „Mam tylko nadzieję, że Ty znajdziesz drogę ucieczki, kuzynie. Tego Ci życzę.”. Wspomnienie wymieszało się przenosząc Williama w ciemne miejsce. Dopiero po chwili Will uświadomił sobie, że to schowek na miotły, a Igor oświetla różdżką list.
„Żyje kuzynie. Choć czy to w dalszym ciągu życie? Spotkało mnie coś o wiele gorszego niż tatuaż na ramieniu, jednak zapewne już o tym wiesz. Mam wrażenie, że każdego dnia zatracam się w tym szaleństwie coraz bardziej, tracę rozum, tracę swoje marzenia. Umarłem choć żyję. Powiedz mi kuzynie, czy Oni też tracą rozum? Czy to wina tej diabelskiej mikstury, czy tego co ze mną robią? Błagam, odpowiedz mi jak znoszą to Oni. Daj nadzieję, bo ja jej już nie widzę. Chciałbym podpisać ten list imieniem. I nawet tego nie mogę. Jestem pupilkiem. Zwykłą zabawką Sam-Dokładnie-Wiesz-Kogo. Walcz o swoje marzenia kuzynie dla siebie, ale też dla mnie.”. Wiliam przełknął z trudem ślinę. Czuł chłód i strach Igora jakby był jego własnym. Jednak nie miał czasu na otrząśniecie się z tego szoku, bo dalsza kłótnia miedzy GD a Ślizgonami wyciągnęła go ze wspomnień Igora.

- I my mamy Wam uwierzyć?- wrzasnął Ron.
- Skoro twierdzicie, że Hogwart Was prowadzi i jego Moc was tu sprowadziła, niech ta sama moc da nam znać, że nie kłamiecie – zażądała Hermiona.
William zamknął oczy czując się rozdarty, sponiewierany i zrozpaczony tym co odkrył, a słowa Hermiony zwiększały ciężar w jego sercu. Jednak czy miał prawo ją winić? Sam pewnie nigdy by im nie zaufał. Nigdy. Gdyby tylko nie miał możliwości poznać ich myśli, wspomnień, uczuć i determinacji. Bo w ich sercach oprócz strachu było jej tak samo wiele. Determinacji by to skończyć. Stworzyć swoje lepsze jutro.
Hogward nie miał mocy by komukolwiek dawać w ten sposób znać! To nie Hogward ich tu sprowadził. To on! To on szukając ratunku dla siebie przyprowadził tu ślizgonów. Pełnych złudnej nadziei, że spotka ich tu jakąś nadzwyczajna moc sprawcza która ich pokieruje. Czy mogli trafić gorzej? Zdecydowanie nie... Trafili na niego. Ciamajdę co zgubiła własne ciało.
A później uświadomił sobie, że Oni ślizgoni wcale nie potrzebują prowadzenia za rączkę jak reszta Gwardii. Oni wiedzą co mają robić. Potrzebują tylko nadziei, że robią dobrze, że ktoś w nich wierzy. A Wiliam im uwierzył. Wiedział, że nie kłamią. Wiedział co ich mobilizuje do działania, co sprawia, że chcą budzić się każdego dnia. Potrzebują tylko znaku...
Jego magia wymknęła się z jego kontroli nim tak naprawdę zrozumiał co chce zrobić. Trzynastu nastolatków upadło na kamienną podłogę, wrzeszcząc z bólu przez krótką chwilę, ale zdecydowanie zbyt długą dla przerażonego tym zdarzeniem Wiliama. A gdy rozerwali swoje nadpalone szaty nawet niematerialny Will sapnął przez to co zobaczył. Tatuaż. WSC w Trójkącie z błyskawicą po środku. Ich tatuaż z wakacji. Ten przez który Severus darł się na niego godzinami, a Jack próbował wszystkich sposobów świata by je usunąć bez skutecznie.
„Kurwa oznaczyłem ich jak Śmierciożerców” wysapał zszokowany działaniem swojej Magii.

Harry Potter i Przekleństwo SalazaraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz