Rozdział 58

116 10 7
                                    

April

Obudziłam się bardzo wcześnie rano, na klatce piersiowej chłopaka. Zrobiłam sobie luźnego koka, a z plecaka wyciągnęłam jabłko i zaczęłam je jeść. Usiadłam na jednym ze stołów i patrzyłam przez okno. Nie widać żadnych trupów, ani żadnych ludzi. Jeśli cały czas to ma tak wyglądać, to mogłabym tu siedzieć tygodniami. Pójdę się przejść i sprawdzić okolicę. Otworzyłam drzwi i uderzyła mnie fala lodowatego powietrza. Przeszłam kawałek trześąc się z zimna i znowu zobaczylam ten czarny dym. Może to ktoś z Alexandri. Kiedy wrócę spytam Aarona czy wie o co chodzi. Dotarłam do małego jeziorka które przeszkodziło mi w dalszej drodze. Muszę wracać, bo co innego mam robić. Po chwili doszłam do obiektu. Gdy weszłam wzięłam krótkofalówkę i zaczęłam mówić:

- Co to za czarny dym koło Alexandri? To ktoś z nas - Ron zaczął się budzić i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.

- Znów jest ten czar...

- Nie, to nikt z nas. Wszyscy oprócz was tu są.

- Dobra, więc pojedziemy to sprawdzić - odłożyłam przedmiot na stół i wzięłam jeden z pistoletów. Drugi rzuciłam Ron'owi.

- Ubieraj się. Musimy jechać - zaczął ubierać koszulkę i wstał z ziemi.

- Nie mówił nic o Carl'u?

- Nie. Wydaję mi się, że jeszcze się nie obudził.

- Czemu tak myślisz?

- To duży szok dla organizmu, a czas od tego nieszczęśliwego wypadku jest stosunkowo krótki - pokiwał twierdząco głową i wziął ze stołu kluczyki od auta. Z bronią w ręku wybiegłam ze stacji i usiadłam na miejscu kierowcy. Ron doszedł chwilę później i wysłałam mu wredny uśmiech.

- Ja tym razem prowadzę.

- Niech będzie - podał mi kluczyki i usiadł na miejscu pasażera. Ruszyłam w kierunku Alexandri.

- Skręć tutaj - powiedział Ron, a ja tak zrobiłam.

- Jestesm kierowcą i wiem gdzie jechać - zaśmiałam się i wjechałam w jednego szwedacza. Lekko nami rzuciło, ale jechalismy dalej.

- Pewnie kierowco, wierzę ci.

- I dobrze - pocałowałam chłopakaw polik i zorientowałam się że jesteśmyblisko dymu. Zatrzymałam samochód i wzięłam do ręki pistolet.

- Ten kawałek pójdziemy pieszo - stwierdziłam i wyszłam z auta wyciągając kluczyki. Schowałam je do buta, ponieważ niemam żadnych kieszeni. Po chwili drogi usłyszeliśmy wystrzał i zaczęliśmy biec w stronę dźwięku. Na łącę zobaczyliśmy ugeyzioną kobietę, klęczacą nad czyimś ciałem. Podeszliśmy bliżej, a kobieta wyraźnie się nas przestraszyłam.

- Jesteście od niego?! Nie macie po co mnie tam zabierać i tak umrę...

- O czym ty mówisz? - kobieta wyciągnęła broń w moim kierunku.

- Nie kłamcie. Ale wy przecież tylko to umiecie. Najpierw zabiję was, a potem siebie. Reszta z was jeszcze kiedyś dostanię nauczkę - usłyszałam wystrzał i zobaczyłam upadające ciało kobiety. Spojrzałam na trzęsącego się Ron'a, który także skierował na mnie wzrok.

- Pierwszy raz kogoś zabiłeś?

- Tak... Ale musiałem, inaczej ona zabiłaby ciebie.

- Wiem, że nie powinnam tego mówić, ale pierwszą osobą którą zabiłam był twój ojciec. I w sumie cały czas się dziwię, że tak dobrze to przeżyłeś.

- Źle nas traktował, ale nie lubię o tym mówić.

- Rozumiem... Jedźmy do Alexandrii, ona mówiła o jakimś człowieku, którego wyraźnie się bała.

- Mam nadzieję, że na niego nie trafimy...

✔Other Story - The Walking DeadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz