Rozdział 6

356 34 2
                                    

                                April

Obudziłam się z bólem głowy, mam na niej bandaż. Jestem na zapleczu przykryta niewielkim kocem. Co się stało? Pamiętam tylko, że byłam na drzewie. Chyba spadłam. Ale jak się tu znalazłam. Ruth i Carl chyba nie daliby rady mnie stamtąd zabrać. Powoli wstaję z łóżka i rozglądam się dookoła. Na blacie leży moja siekiera i jakieś leki. Powoli wyszłam z zaplecza i zobaczyłam kilka znajomych twarzy. Jest tutaj Sam, Jessie, Rick, siwa kobieta i facet z kuszą.

- April, jak dobrze, że się obudziłaś. - podbiegła do mnie Jessie - Jak się czujesz?

- Dobrze, jest tu Ruth i Carl?

- Tak, poszli się przejść - teraz podchodzi do mnie Rick, kusznik i ta kobieta.

- Całe szczęście, że żyjesz. Dobrze, że Carol tu była, gdyby nie ona, wszystko mogłoby się potoczyć inaczej - wskazał na kobietę Rick.

- Dziękuję Carol, ale muszę porozmawiać z Ruth - powoli wycofywałam się do drzwi, a kiedy się odwróciłam wpadłam na Ron'a. Szybko go ominęłam i wyszłam. Dobiegł mnie jeszcze czyiś krzyk, że powinnam uważać i się oszczędzać, ale to olałam.  Nie muszę długo  iść, a już słychać radosne śmiechy Ruth i Carl'a. Między nimi coś będzie, czuję to. Weszłam w miejsce gdzie słychać śmiechy i widzę ich jak rozmawiają na trawie.

- Mogę przerwać - spojrzeli w moim kierunku, a dziewczyna wstała i mnie przytuliła.

- Wiedziałam, że dasz radę! - po chwili podszedł do mnie Carl i lekko mnje uścisnął.

- Fajnie, że we mnie wierzyliście i w ogóle, ale co się stało?

- Spadłaś z drzewa i uderzyłaś się w głowę. Woda ściągnęła cię na dół i wpadłaś do jeziora. Gdy już miałam wskakiwać ,żeby Ci pomóc zjawił się Ron i wyciągnął cię z jeziorka . Przez resztę drogi niósł cię ,a my tylko zabijaliśmy zimnych. To jego zasługa. 

- Skąd on się tam wziął? Ja krótko przed tym kazałam mu spierdalać, a on mnie uratował. Powinien mnie nienawidzić.

- Skąd mam wiedzieć? Pojawił się tak nagle. Zależy mu na tobie.

- Ja, muszę z nim porozmawiać wiecie. Zostawię was samych - wybiegłam z lasu, znów udając się na stację. Jak ja nie rozumiem tego człowieka. Nie mam pojęcia co teraz robić. Czy powiedzieć mu co do niego czuję czy odejść. Ale na początku powinnam po prostu z nim pogadać. Weszłam na stację i zaczęłam go szukać. Ktoś chciał ze mną rozmawiać, ale szybko go spławiałam. Jest. Stoi koło Sam'a i z nim rozmawia.  Podeszłam do nich i zwróciłam się do rudego chłopca.

- Sam, muszę porozmawiać z Ron'em, to bardzo ważne - po tych słowach pociągnęłam chłopaka za ręke i tylnym wyjściem wyszliśmy z budynku.

- Jesteś jakimś superbohaterem czy co?

- O co ci chodzi?

- Skąd się tam wziąłeś?

- Szedłem za tobą.

- Dlaczego? Powiedziałeś mi, że jestem dla ciebie ważna, a ja potraktowałam cię jak debila.

- Właśnie dlatego, że mi na tobie zależy. Wiem, że ty nie czujesz tego do mnie, ale zawsze będę się starał - jestem szmatą. Głupia egoistyczna dziwka. Usiadłam na ziemi, przysunęłam kolana do brzucha i zamknęłam oczy. Nie płacz, nie płacz, ale tak się nie da.

- Hej, nie płacz. Co się stało? - wstałam i go przytuliłam.

- Mi też na tobie zależy. Zaryzykowałeś dla mnie życie, a ja potraktowałam cię jak szmatę. Przepraszam.

- Nie musisz przepraszać. Chodźmy do środka - tak też zrobiliśmy.

- Wiesz gdzie jest Matt? - spytałam ponieważ dawno go nie widziałam.

- Wczoraj razem z Andreą poszli na zwiady. Nadal nie wrócili.

- Boże. Oby nic im się nie stało - kończąc zdanie zobaczyłam male lusterko i wzięłam je do ręki. Spojrzałam na swoją głowę, która jest obwinięta śmiesznym bandażem. Zdjęłam go, a moim oczom ukazała się   około 4 centymetrowa rana, w połowie już wyleczona.

- Nadal  jestem piękna - zwróciłam się do chłopaka.

- Oczywiście - zaczął się śmiać - wyszliśmy z zaplecza na główną salę. Są tu wszyscy oprócz mojego brata i tej kobiety. Czuję się nieswojo bo wszyscy na mnie patrzą. Podeszłam do Ruth i wzięłam ją na bok.

- I jak tam amorki z Carl'em?

- Jakie amorki? - uśmiechnęłam się dwuznacznie i odeszłam od dziewczyny. Teraz idę w kierunku Rick'a.

- Co za kobieta, poszła z moim bratem?

- Andrea, jest bardzo odpowiedzialna więc nie musisz martwić się o swojego brata.

- Oby tak było. Swoją drogą, cieszcie się, że macie taką osobę jak Carol.

- Wiemy - podeszłam do blatu i się na niego położyłam. Jest już ciemno, chyba pójdę spać. Odwróciłam się na bok i zamknęłam oczy.

Kilka godzin później

- April! Siostra wstawaj nie mamy czasu - obudził mnie mój brat. Jest bardzo zdenerwowany, wszędzie jest pełno dymu. Szybko wstalam i zaczęłam zbierać moje  rzeczy.

- Co się stało?

- Ktoś podpalił stację! Szukaj żywych ludzi i bierz potrzebne rzeczy - zaczęłam biegać po całym budynku unikając płomieni. Gdy weszłam na zapleczę, tylnie drzwi były zablokowane ogniem. Ktoś jest pod szafką. Przybliżyłam się i zauważyłam chowającą się Carol. Pomogłam jej wyjść i dałam wskazówki co ma robić.

- Udaj się do przedniego wyjścia, tam nie ma tak dużo ognia. Na zewnątrz czekaj na innych.

- Dobrze.

- Poczekaj... Widziałaś Ron'a?

- Nie, ale nie mamy czasu go szukać. Jest ciraz gorzej - ona ma rację. Jeśli zostanę tu dużej spłonę.

- Racja. Idziemy stąd - razem wybiegłyśmy z palącego budynku...

  Hej! Wleciał dzisiaj już 3 rozdział, który jest wyjątkowo długi. Ile miłości w tym fanfiction xD Mam nadzieję, że rozdział się podobał, jeślitak zostaw ☆ i komentarz :)

✔Other Story - The Walking DeadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz