✧XVI. Żołnierze w sukienkach✧

250 32 39
                                    

Klarę niesamowicie nużyło spędzanie czasu w łóżku, ale postanowienie lekarza było jasne. Zero wysiłku i przynajmniej trzy dni leżenia. W połowie drugiego dnia, gdy nikogo nie było w domu, dziewczę powoli wykradło się spod grubej, białej pierzyny. Postawiło bose stopy na dywanie i  prędko podeszło do jasnych, sosnowych drzwi, pokrytych niedbale białą farbą. Ktokolwiek je malował, na pewno się do tego nie nadawał, gdyż połowa farby odpadła, gdy ktoś mocniej trzasnął drzwiami.

Klara bezgłośnie położyła dłoń na klamce i równie lekko otworzyła drzwi. Nie skrzypnęły, wszystko było dobrze. Rozejrzała się po wąskim korytarzu, było cicho, jakby makiem zasiał. Powoli wyjrzała do kuchni, nikogo tam nie było. Jej celem był czarne, obdrapane pianino, stojące w kącie salonu. Drzwi do kuchni nagle zaskrzypiały, uciekinierka aż podskoczyła ze strachu. Trzeszcząc delikatnie, otwierały się coraz bardziej. Dziewczyna skryła się za wieszakiem, na którym wisiało jej palto. Nie wydając żadnego dźwięku, wyjrzała z korytarza. Odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że stare drzwi ze schodzącą farbą, otworzyły się pod wpływem przeciągu. Przeszyły ją okropne dreszcze, więc zamknęła otwarte okiennice w salonie. Rozejrzała się uważnie, wszyscy wyszli z domu, jeszcze raz dla pewności zawołała:

— Jest tu kto?

Jednak odparło jej tylko echo, które wciąż powtarzało słowo kto. Pewna siebie ruszyła w stronę pianina. Wciąż tam stało, jednak nie było tym samym, co jej stary fortepian. Czuła jego dziwny zapach, a gdy go dotykała, wiedziała, że kiedyś nie należało do niej. Przejechała smukłą dłonią po wszystkich klawiszach. Dłonią wyczuła to samo. Nie był taki dobry, jak tamten...

Mocno mrugnęła i jeszcze raz się rozejrzała. Wydawało jej się, że przy stołeczku obok instrumentu ktoś siedzi. Jednak, kiedy zrobiła to ponownie, nikogo tam nie było. Odsunęła małe krzesło i usiadła przy czarnym pianinie. Strzyknęła palcami u rąk, wyginając dłonie w obydwie strony. Gdy usłyszała przyjemny dźwięk, zabrała się do gry. Pierwszy raz od kilku dni dotknęła klawiszy. Ach! Wydobyty dźwięk sprawił, że Klarę przeszedł dreszcz podniecenia. Nie mogła się doczekać grania tamtych spokojnych, fortepianowych melodii. Czuła się taka szczęśliwa! Nie miała pewności, co powinna zagrać jako pierwsze, zanim ktokolwiek wróci i zauważy, że nie słucha się zaleceń lekarza. Przed sobą nie miała nut, a w głowie miała tymczasową pustkę. Przypomniała sobie jedynie swój ulubiony mazurek, który przywodził jej na myśl wiosnę. Zaczęła grać. Tym razem ręce poruszały się nieco wolniej i wygrywały radośniejsze nuty. Klara zamknęła oczy i wyobraziła sobie wiosenną łąkę, wśród kwitnących wierzb. Na głowie miała założony wianek z rumianku, a w ręku trzymała nierozwinięte jeszcze bazie. Obok niej siedziała nieznajoma osoba, a mazurek wygrywany na fortepianie, wciąż brzmiał w tamtej scenie z wyobraźni. Nie wiedziała dlaczego, ale powoli i dokładnie spoglądała w twarz tamtego człowieka, siedzącego na łące obok niej. Delikatnie odciągnęła kosmyki włosów, oplatające twarz chłopaka. Wtedy zobaczyła jego niebieskie oczy i wąskie usta.

Nagle mocno zarumieniona przerwała grę. Czemu pomyślała właśnie o nim?  

— Głupiaś! — powiedziała sama do siebie, mocno potrząsając głową. — Przestań! Przestań!

Położyła głowę na drewnianej obudowie klawiszy. Próbowała z całych sił przestać się rumienić. Nie miała pojęcia, dlaczego w tej scenie z wyobraźni człowiek, z którym spędzała tamtą sielską chwilę, miał twarz Edmunda. Wstała z taboretu i udała się w stronę pokoju. Rzucając się na łóżko, mruknęła do siebie:

— Chyba mam już dosyć grania! Moja wyobraźnia szwankuje, przez to, że tyle czasu spędzam w domu! Uch! Muszę coś wreszcie zrobić...

Jednak jedyną rzeczą, którą mogła zrobić było siedzenie w zamkniętej izbie. Mimowolnie uciekała się do tamtej pięknej sceny, którą usilnie podsuwał jej umysł. Nie życzyła sobie, by jej myśli były bombardowane obrazami Edmunda Równego. Próbowała się skupić na czymkolwiek innym, ale kiepsko jej to wychodziło. Kiedy leżała tak w ciszy, pogodzona ze swoim losem, coś gwałtownie wpadło przez okno. Usłyszała znajomy głos:

MazurekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz